5.28.2012

Polska między USA, Niemcami i Rosją

"Nie tylko żaden człowiek ale też i żadne państwo nie jest samotną wyspą. Oznacza to konieczność ciągłego uzgadniania swoich interesów z innymi, szukania sojuszników dla ich realizacji jak również sprzymierzeńców w walce ze wspólnym wrogiem. Dotyczy to również i Polski, która sukces polityczny może osiągnąć tylko wtedy, jeśli dokona właściwego wyboru swoich „przyjaciół”. Po zakończeniu naszej „przyjaźni” ze Związkiem Radzieckim „zaprzyjaźniliśmy się” się z Zachodem czyli przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi i Niemcami. I tak długo jak oba te państwa mocno „przyjaźniły” się ze sobą, taka właśnie konstelacja geopolityczna nie była poddawana w wątpliwość praktycznie przez żadną liczącą się frakcję polityczną w Polsce. Tym bardziej, że zarówno USA jak i Niemcy przejawiały krytyczny stosunek wobec niedemokratycznej Rosji, co właściwie cementowało te nowe więzi „przyjaźni”.
Sytuacja zaczęła się komplikować, kiedy w relacjach między USA i Niemcami zapanowało pewne ochłodzenie, natomiast ociepliły się relacje między Niemcami i Rosją. Na skutek tejże zmiany Polska stanęła przed starym dylematem czyli koniecznością dokonania wyboru między współpracą z Rosją i Niemcami przeciwko Anglosasom albo vice versa."

5.23.2012

Dlaczego niemieccy politycy walczą z ociepleniem klimatu


Walka z ociepleniem klimatu jest jednym z priorytetów polityki niemieckiej. Szczególnie na szczeblu europejskim Niemcy starają się wymusić na państwach członkowskich podjęcie odpowiednich działań, które rzekomo mają uchronić nas przed „klimatyczną” katastrofą. Nie chcę wnikać w kwestię sensowności tych działań, natomiast chciałabym zwrócić uwagę na kilka kwestii, które dość rzadko pojawiają się w debacie na ten temat. 

Niemcy – i to zarówno rząd, jak i społeczeństwo – walkę z ociepleniem klimatu postrzegają jako pewnego rodzaju misję. Misja ta rzekomo leży w interesie nie tylko samych Niemców albo nawet Europejczyków, ale wręcz całej ludzkości. Niestety, uwadze Niemców notorycznie umyka pewien drobny fakt. Konkretnie chodzi o to, że – na gruncie przyjmowanych przez nich założeń – to właśnie niemiecka gospodarka wydatnie przyczyniła się do tegoż właśnie ocieplenia (jeszcze raz zaznaczam, że nie wnikam w kwestię słuszności tych założeń). 

Dlaczego? Zacznijmy od tego, że specjalnością niemieckiej gospodarki nie są np. usługi informatyczne, tylko takie gałęzie przemysłu, które wymagają dużego zużycia energii, a to jest związane z wysoką emisją CO2 do atmosfery. Należy wspomnieć tu o przemyśle chemicznym, a w szczególności o firmie BASF, która jest największym koncernem chemicznym świata. Warto też przypomnieć, że niemiecki przemysł zbrojeniowy przeżywa prawdziwy boom;  w ciągu ostatnich lat, głównie za sprawą sprzedaży okrętów podwodnych oraz pojazdów opancerzonych, eksport niemieckiej broni wzrósł o 100%. Prawdziwym oczkiem w głowie Niemców jest oczywiście przemysł motoryzacyjny. Przed kilkoma laty w celu ratowania go, rząd niemiecki nie zawahał się nawet przed wprowadzeniem systemu wypłacania premii pieniężnych za wrakowanie starszych, ale zupełnie sprawnych pojazdów. Warto też nadmienić, że przez wiele lat RFN było światowym mistrzem eksportu, co oznacza, że Niemcy po prostu sporo produkowali (i nadal produkują). Ale nie tylko: oznacza to także, że niemieckie towary „podróżowały” i nadal podróżują po całym świecie. A zgodnie z tym jak pouczają nas ekolodzy, transport osób i towarów także przyczynia się do wzrostu emisji CO2 (w szczególności transport lotniczy). Co więcej, Niemcy są jednym z najbardziej zmotoryzowanych narodów świata, mają świetne autostrady, na których z reguły nie ma ograniczenia prędkości, w związku z czym sporo i chętnie podróżują po swoim własnym kraju. Ale nie tylko, są wyjątkowo mobilni także poza granicami Niemiec: chyba nie ma takiego zakątka na świecie, do którego nie dotarliby niemieccy przedsiębiorcy, turyści oraz pracownicy różnego typu organizacji. 

Jednym słowem, gdyby Niemcom tak bardzo zależało na efektywnej walce z ociepleniem klimatu, to po pierwsze, musieliby całkowicie zmienić profil własnej gospodarki, po drugie jej model (czyli zorientowanie na eksport), a po trzecie, ograniczyć poziom własnej konsumpcji (np. niemieccy turyści powinni przestawić się na spędzanie urlopu w Niemczech). 

Niestety, nie przypominam sobie, żeby rząd niemiecki kiedykolwiek wyszedł właśnie z takimi propozycjami. Wręcz przeciwnie, robi wszystko, żeby niemiecka gospodarka nadal intensywnie się rozwijała, i to dokładnie w tym samym kierunku, w jakim rozwija się już od 150 lat. Do czego więc niemieccy politycy potrzebują walki z ociepleniem klimatu? Właśnie do tego, żeby utrzymać swoją pozycję gospodarczą na świecie. Walka z ociepleniem klimatu to przede wszystkim opium dla niemieckiego społeczeństwa, które celowo ma być utrzymywane w przekonaniu, że Niemcy do tegoż ocieplenia się nie przyczyniają. Ich gospodarka może bowiem tylko wtedy się rozwijać, kiedy będzie się z nią utożsamiało niemieckie społeczeństwo. Propaganda „klimatyczna” ma wywołać w Niemcach pozytywne nastawienie do rządu i niemieckich przedsiębiorstw, a także negatywne do rządów tych państw, które nie chcą podporządkować się propozycjom niemieckiego rządu w kwestii walki z ociepleniem klimatu. Niemcy mają być dumni ze swojego państwa i swojego modelu gospodarczego, który – ich zdaniem, przede wszystkim w przeciwieństwie do USA – nie przyczynia się do niszczenia klimatu i środowiska naturalnego oraz nie ma nic wspólnego z gospodarczym imperializmem. Jednym słowem, walka z ociepleniem klimatu ma wywołać w Niemcach poczucie samozadowolenia. I właśnie to poczucie samozadowolenia jest niezbędne do tego, żeby niemieccy pracownicy pilnie pracowali np. przy budowie okrętów podwodnych albo intensywnie podróżowali po całym świecie, napędzając w ten sposób przemysł turystyczny (i wierząc przy tym, że obecny niemiecki model gospodarczy jest w stanie funkcjonować przy wykorzystaniu energii solarnej czy też wiatraków).  

Pójdźmy dalej. Wymuszanie określonego zachowania na innych państwach za pomocą sankcji unijnych jak najbardziej leży w interesie niemieckiej gospodarki. Ograniczanie roli energetyki węglowej (a teraz także energetyki atomowej) służy interesom niemieckich producentów paneli solarnych czy też wiatraków.  Po drugie, hamuje rozwój gospodarczy konkurencji, a w szczególności państw Europy Środkowo-Wschodniej (tym bardziej że Niemcy produkują swoje towary na całym świecie, a więc także w państwach, które ochroną klimatu specjalnie się nie przejmują). Jest jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia, którego nie wolno przeceniać. Ustanawianie przepisów prawnych w oparciu o ekspertyzy rzekomych ekspertów tworzy fikcję, że są one wyrazem jakieś wyższej racjonalności, która nie ma nic wspólnego z żadnymi partykularnymi interesami. Niemcy, jako najwięksi orędownicy tworzenia takich przepisów, przedstawiają siebie jako kogoś, kto rezygnuje właśnie ze swoich partykularnych interesów i podporządkowuje się ogólnym regułom. Natomiast państwa, które tym regułom nie chcą się podporządkować, traktowane są jako nieucywilizowani nacjonaliści i egoiści. W ten oto sposób legitymizowane jest stosowanie przemocy w stosunku do państw, które uważają, że ustanowione przepisy nie odpowiadają ich interesom. (O tym, jak ściśle kwestia ta powiązana jest z medialną propagandą, może świadczyć polityka Frankfurter Allgemeine Zeitung. W momencie naszego wejścia do UE gazeta ta chętnie publikowała zdjęcia prezentujące polskich chłopów z pługiem i koniem. Miało to uświadomić niemieckim czytelnikom, że będą musieli płacić na modernizację polskiej wsi. Natomiast po rozpoczęciu walki z ociepleniem klimatu, w FAZ nagle pojawiły się zdjęcia polskich dymiących kominów. I tak w przeciągu kilku lat z zacofanego kraju rolniczego staliśmy się największym trucicielem Europy).  

Jednym słowem, tworzenie kolejnych unijnych strategii walki z ociepleniem klimatu ma umożliwić utrzymanie aktualnego poziomu konsumpcji i produkcji w Niemczech. A o poziomie zakłamania polityki klimatycznej najlepiej świadczy reklama jednego z niemieckich producentów paneli solarnych. Pokazuje ona pana, który na dachu swojego domu umieścił takie właśnie panele. Puenta reklamy jest następująca: w ten oto sposób pan przyczynił się do ochrony klimatu; dzięki temu nie musi rezygnować z tego, co najbardziej kocha. Czyli z podróżowania swoim wypasionym samochodem...

5.15.2012

Czy Palikot ma prawo pałować katolików?


No i wyszło szydło z worka. „Naczelny konserwatysta kraju”, Adam Wielomski, w końcu jednoznacznie przedstawił swój pogląd na politykę. Pogląd ten w pełni odpowiada nowożytnej tradycji konserwatyzmu, który w takim samym stopniu odciął się od tomistycznego racjonalizmu jak jego przeciwnicy. Tomistyczna koncepcja polityki sprowadza się do prostego stwierdzenia, że zarówno władza, jak i lud zobowiązane są do troski o dobro wspólne. Władca, który sprzeniewierza się dobru wspólnemu, staje się tyranem, natomiast dobry władca w swoich działaniach kieruje się prawym rozumem praktycznym. Nowożytność odcina się od koncepcji polityki jako sztuki rozumnego realizowania tego co dobre. I to zarówno po „prawej”, jak i „lewej” stronie. Polityka staje się techniką, wyrazem woli (rządzących albo rządzonych) bądź też polem do przeprowadzania racjonalistycznych eksperymentów. (Od razu zaznaczam, że nowożytny racjonalizm nie ma nic wspólnego z racjonalizmem Arystotelesa albo św. Tomasza. Dla tych ostatnich zadaniem rozumu było poznawanie obiektywnej rzeczywistości, natomiast nowożytnicy zajmują się wymyślaniem tej rzeczywistości na nowo, zgodnie z własnymi upodobaniami i z góry przyjętymi założeniami).

Odcięcie nowożytnej polityki od arystotelesowsko-tomistycznej koncepcji prawego rozumu praktycznego doprowadziło do tego, że nowożytne koncepcje polityki w dużej mierze udzielają przyzwolenia na stosowanie przemocy w polityce. „Prawica” przyzwala na stosowanie przemocy przez władcę w stosunku do ludu, a „lewica” przez lud w stosunku do władzy. Słowa Adama Wielomskiego idealnie oddają istotę nowożytnego konserwatyzmu:

(...) lud zawsze winien być rozpędzany i pałowany. Inaczej popada w pychę i staje się bezczelny, domagając się socjalizmu. A wszelka władza ma przecież charakter katechoniczny i pochodzi od Boga. Lud to bezkształtna materia, której należy nadać formę. Pałka dobrze się ku temu nadaje. I czasem nie widzę innego wyjścia. Jak pisał Charles Maurras, "demos był cywilizowany zawsze dzięki batom, które dostawał". (...) Redaktor Naczelny naszego portalu, kol. Arkadiusz Meller skomentował słusznie moją myśl: "Warcholstwu związkowemu mówimy zdecydowane nie!". To jest istota problemu. Z jednej strony władza, z drugiej strony tłum. Konserwatysta instynktownie jest po stronie władzy, gdyż ta gwarantuje porządek. Jest ostoją porządku. Tłum ma w sobie coś zwierzęcego. Każdy tłum. (O syndykalistach blokujących Sejm).

Przekonanie Adama Wielomskiego o tym, że „lud to bezkształtna materia, której należy nadać formę”, jest par excellence wyrazem nowożytnego światopoglądu (który w silnym stopniu spokrewniony jest z platonizmem). Nie ma tu miejsca na koncepcję obiektywnej natury człowieka, którą rządzący powinni odkrywać i SZANOWAĆ. W nowożytnych koncepcjach politycznych władca staje się niejako „stwórcą” ludu. To władza tworzy „nowego człowieka”, i to według własnej wizji. U podstaw Rewolucji Francuskiej czy też Rewolucji Październikowej leżało takie właśnie przekonanie: „oświeceni” przywódcy rewolucjonistów przejęli władzę, aby „wyzwolić” lud z jego fałszywej świadomości i nadać mu nową, rzekomo właściwą, formę. Taka sama idea przyświecała pruskim konserwatystom. To pruskie państwo miało stworzyć nowy kolektyw (Volksgemeinschaft) i to za pomocą tych samych środków co rewolucjoniści, czyli biurokracji, policji i szkolnictwa państwowego.

W Polsce w tej chwili także mamy do czynienia z procesem hodowania nowego człowieka. Władza powoli przechodzi w ręce Nowej Lewicy, która odrzuciła koncepcję obiektywnej natury człowieka (z czego wynika m.in. propagowanie homoseksualizmu). Nowa Lewica, odrzucając twierdzenie, że natura człowieka została stworzona przez Boga, siłą rzeczy musiała uczynić człowieka stwórcą samego siebie. A tym samym: państwo. Państwo w rękach Nowej Lewicy tworzy więc nowego człowieka, wolnego od wszelkich „przesądów” i moralnych ograniczeń. W końcu tłum jest tylko bezkształtną materią, której władza nadaje formę...

Nowożytne koncepcje lewicowe i prawicowe są więc z sobą blisko spokrewnione. Taka jest cena odrzucenia koncepcji prawego rozumu praktycznego, którym kierować powinni się zarówno rządzący, jak i rządzeni. Każdy stosownie do swoich zadań i możliwości.

Jako schmittianin, Adam Wielomski nie rozumie koncepcji prawego rozumu praktycznego. Dlatego też bez żadnych ogródek stwierdza, że „konserwatysta instynktownie jest po stronie władzy, gdyż ta gwarantuje porządek”. Adam Wielomski myli się, twierdząc, że władza niejako automatycznie gwarantuje porządek. W nowożytności władza stała się narzędziem „formowania” ludu według wszelkiej maści wizji nowego człowieka (albo po prostu polem walki o zaspokajanie swoich interesów). 

Swoją wizję także ma i Palikot. W przypadku gdyby przejął władzę, zacząłby ją odpowiednio wdrażać w życie. Członkowie założonego przez Adama Wielomskiego Ruchu Odparcia Palikota prawdopodobnie zaczęliby stawiać mu opór. Natomiast Adam Wielomski, jak przystało na prawdziwego konserwatystę, będzie musiał stanąć po stronie władzy. I wtedy nie pozostanie mu nic innego, jak nawoływać Palikota do pałowania katolików...






5.07.2012

Polityka historyczna

"Planowane przez MEN zmiany programu nauczania historii napotykają na opór wielu przedstawicieli kręgów prawicowo-konserwatywnych. Co więcej, obronę rozbudowanego programu szkolnego w kwestii historii uważają oni za wyraz ich prawicowego czy też konserwatywnego światopoglądu. A sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. W końcu idea kształtowania świadomości społecznej poprzez zuniformizowane publiczne szkoły ma oświeceniowy, a więc w gruncie rzeczy lewicowy rodowód. Natomiast propagowanie twierdzenia, że w związku z tym historia powinna zostać praktycznie usunięta ze szkół publicznych, a najlepiej znieść jeszcze sam obowiązek szkolny, niestety także jest dość problematyczne. W moim tekście chciałabym pokazać, jak zawiła jest problematyka polityki historycznej."


Link do tekstu: Polityka historyczna

5.05.2012

O Julii Tymoszenko, czyli o urządzaniu show dla mas


Do niedawna niemiecka opinia publiczna nie zajmowała się specjalnie kwestią demokracji na Ukrainie (albo raczej nie zajmowano jej tą sprawą). Jeszcze przed Pomarańczową rewolucją mało kogo interesowały zarzuty kierowane przeciwko Kuczmie w związku z zabójstwem Gongadzego. A nawet i sama Pomarańczowa rewolucja nie cieszyła się większym wsparciem ze strony Niemiec. Niemieccy politycy i komentatorzy (słusznie) wskazywali na rolę Stanów Zjednonocznych w jej przeprowadzeniu. Dla nich był to przejaw amerykańskiego imperializmu i niepotrzebne drażnienie rosyjskiego „niedźwiedzia”. A jak wiadomo, Niemcy wolą tego „niedźwiedzia” na wszelkie możliwe sposoby obłaskawiać ( bo po co drażnić kogoś, z kim robi się świetne interesy). Także odsunięcie „pomarańczowych” od władzy nie było specjalnie postrzegane przez pryzmat niebezpieczeństwa obniżenia „demokratycznych standardów” w tym kraju. A nawet i sam proces przeciwko Julii Tymoszenko przeszedł bez większego echa. 

Aż tu nagle niemiecka prasa zaczęła rozpisywać się na temat niedoli byłej pani premier. Na Ukrainę została wysłana niemiecka ekipa ratunkowa. Jak podają media, w połowie kwietnia Julia Tymoszenko została przebadana w więzieniu przez zespół zagranicznych lekarzy. Byli wśród nich m. in. dyrektor berlińskiej kliniki Charite Karl Max Einhäupl i ordynator oddziału ortopedii Norbert Haas. Po przeprowadzeniu badań szef Charite publicznie zaapelował do ukraińskiego prezydenta, aby ten „kierując się wartościami humanitarnymi pozwolił jej wyjechać za granicę, do Europy, na leczenie.” Podkreślił przy tym, że wyjątkowo sceptycznie podchodzi do leczenia Tymoszenko na Ukrainie "nawet z udziałem dwóch, czy trzech niemieckich lekarzy". (http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/594206,Niemieccy-lekarze-chca-leczyc-Tymoszenko)

Co więcej, sam minister spraw zagranicznych Niemiec Guido Westerwelle złożył ukraińskim władzom ofertę przeniesienia Tymoszenko do berlińskiej kliniki. Ostatecznie jednak stanęło na tym, że jak poinformował szef Charite, była premier Ukrainy Julia Tymoszenko zgodziła się na leczenie w szpitalu w Charkowie. Kurację mają jednak nadzorować lekarze niemieccy. 

Ciągle jednak trwa gorąca dyskusja na temat ewentualnego bojkotu Euro 2012 na Ukrainie. Guido Westerwelle jest zaniepokojony traktowaniem innych przedstawicieli ukraińskiej opozycji przebywających w tamtejszych więzieniach. A niepokój z powodu stanu zdrowia ukraińskiej polityk wyraziły także Unia Europejska i Rosja. Natomiast pełnomocnik niemieckiego MSZ ds. praw człowieka Markus Löning zarzucił władzom Ukrainy stosowanie tortur wobec Tymoszenko. Bojkot tej imprezy sportowej miałby więc przywołać Ukrainę do porządku”. 

Zachowanie niemieckich polityków jest klasycznym przykładem Realpolitik w praktyce. Nie przypominam sobie specjalnego zaangażowania niemieckich polityków w walkę o zaprowadzanie „demokratycznych standardów” w Rosji czy Chinach. Niemieccy politycy nie bojkotowali olimpiady w Pekinie, nic nie wskazuje na to, że zbojkotują olimpiadę  w Soczi. Wynika to z tego, że niemiecka polityka zagraniczna ma tylko jeden priorytet. Są nim interesy niemieckiej gospodarki. Obrona praw człowieka jest wyłącznie „opium dla ludu”, którym masa karmiona jest wtedy, kiedy Niemcy mogą coś na tym ugrać. Lud to kupuje, więc dlaczego mu tego nie sprzedawać, skoro przekłada się to na wymierne korzyści materialne (z których ostatecznie korzysta sam lud)? 

Niemieccy politycy potrafią być skuteczni. A moralność? A jaką niby moralnością mają kierować się w epoce „przewartościowania wszystkich wartości”? To jest właśnie cena emancypacji, z której szczególnie Niemcy są tak dumni. Niemcy, którzy ciągle nas krytykują za to, że nie chcemy wyzwolić się z „katolickich przesądów”. Tak, drodzy niemieccy obywatele. Karmcie się dalej tą propagandą, którą oferują wam wasze elity. Tylko przestańcie nam zarzucać, że w – przeciwieństwie do was – jesteśmy za mało wyemancypowani (czyli zbyt ulegli w stosunku do papieża)  i że w związku z tym nie potrafimy samodzielnie myśleć...