5.22.2013

Homoerotyzm über alles


W tekście pt. „Zamienili marksizm na gender” prof. Mieczysław Ryba zwraca uwagę na działalność Fundacji Gender Center, która powstała z inicjatywy prof. Marii Janion („Nasz Dziennik” z 22 maja br., http://www.naszdziennik.pl/mysl/33391,zamienili-marksizm-na-gender.html). Fundacja stawia sobie za cel badanie polskiej humanistyki pod kątem teorii genderowych. Próbki tego, jak ma wyglądać rozwijana przez tę Fundację Nowa Humanistyka (termin używany przez prof. Janion), dostarcza zacytowana przez Rybę następująca wypowiedź pani profesor:  

„Nie tylko nasza kultura jest taka. Podobnie dzieje się we wszystkich idealizowanych wspólnotach narodowych, gdzie konieczny jest stereotyp męskości – apologia siły, nawet przemocy, więzi braterstwa, męskiej przyjaźni. Innymi słowy, ufundowane są one na związkach homospołecznych. Te związki są u nas silnie eksponowane – poczynając od ’szlachty panów braci’, poprzez hufce rycerskie, Filomatów i Filaretów, XIX-wiecznych spiskowców, legionistów Piłsudskiego, no i oczywiście współczesne drużyny futbolowe. Wszystkie te grupy aż do cudownej męskiej wspólnoty, jaką stanowią ułani, składają się na męski mit narodowy. To są związki homospołeczne, co oczywiście nie znaczy homoseksualne, ale one zawierają w sobie pewien pierwiastek fascynacji homoseksualnej. Z drugiej strony jest niesłychanie silne poczucie zagrożenia przyjaźnią homoseksualną. Dlatego tak mocno podkreślony zostaje narodowy honor heteroseksualny, co przedstawił Gombrowicz w ’Trans-Atlantyku’. To dzisiaj widzimy bardzo wyraźnie. Nagle homofobia stała się głównym problemem wspólnot homospołecznych. To zadziwiające”.

5.16.2013

Elita to arystokracja ducha

Wywiad z dr. Arturem Góreckim, Dyrektorem Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Cecylii Plater-Zyberkówny w Warszawie
Magdalena Ziętek: Jest Pan dyrektorem szkoły dla dziewcząt. Taki rodzaj szkoły odbiega od powszechnie przyjętego modelu szkół koedukacyjnych. Czy jest to wyłącznie wyraz tradycji? Czy taki model znajduje podparcie w najnowszych wynikach badań naukowych?
 
Artur Górecki: Koedukacja jako rozwiązanie systemowe została wprowadzana na skutek nacisków ideologicznych i ze względów finansowych dopiero w II połowie ubiegłego wieku. A zatem jest to model dość świeżej daty. Jeśli chodzi o „Platerki” (tak popularnie nazywana jest szkoła im. Cecylii Plater-Zyberkówny mieszcząca się w Warszawie przy ul. Pięknej 24/26), to jej żeńskość jest wypadkową dwóch elementów: tradycji oraz naszego wieloletniego doświadczenia, popartego badaniami efektów kształcenia i wychowania realizowanego w szkołach męskich i żeńskich (np. w Australii, USA, Wielkiej Brytanii). Pokazują one skuteczność takiego modelu edukacji. Dziewczęta różnią się od chłopców (i nie są to, jak chcieliby niektórzy, różnice uwarunkowane kulturowo i społecznie). Inne jest tempo ich rozwoju fizycznego, psychicznego, inaczej funkcjonują od strony emocjonalnej. Dominujący u nas model edukacyjny przechodzi nad tym do porządku dziennego, zarówno w sferze kształcenia, jak i wychowania. Wiele problemów w szkołach rodzi się na styku interakcji między płciami. Obecność w grupie klasowej przedstawicieli innej płci w istotny sposób wpływa na zachowania uczniów, niekoniecznie pożądane z punktu widzenia celów stawianych sobie szkole. Mówienie o tym, że szkoła ma wiernie odzwierciedlać stosunki panujące w społeczeństwie, także w aspekcie zróżnicowania płciowego, jest nieporozumieniem. Naturalnym miejscem socjalizacji młodego człowieka jest rodzina, a nie szkoła, która jest sztucznym środowiskiem W tym kontekście warto też wspomnieć o różnicy w osiągnięciach edukacyjnych chłopców i dziewcząt. Jest ona widoczna – jak zauważa Robert Mazelanik – „we wszystkich demokratycznych systemach edukacyjnych objętych badaniami międzynarodowymi”. Wystarczy przywołać chociażby tak popularne u nas badaniach PISA, w których chłopcy wypadają o wiele słabiej od dziewcząt, np. obszarze umiejętności czytania, która jest sprawą kluczową dla przebiegu dalszej edukacji. Szkoły zróżnicowane ze względu na płeć w swojej praktyce edukacyjnej biorą te dane pod uwagę. Oczywiście jestem daleki od twierdzenia, że odejście od koedukacji jest remedium na wszelkie bolączki, na które cierpi nasz system edukacyjny. Potrzebna jest tu zupełnie inna filozofia szkoły, jej celów itd. Nie wierzę jednak, że taka zmiana w wyobrażalnej przyszłości jest możliwa, szczególnie że w zachodnim dyskursie kulturowym dominuje neolewica, która przecież nie chce poznawać człowieka, ale go zmieniać. Chciałbym tylko, aby każda rodzina mogła kształcić dziecko w taki sposób, który uzna za właściwy. W tej chwili o takim pluralizmie nie ma mowy.
 
M.Z.: Czy społeczna niechęć do modelu edukacji zróżnicowanej ze względu na płeć nie wynika między innymi z tego, że kiedy mówimy o różnicach między płciami, gdzieś w tle jednak pojawia się wartościowanie: inna, a więc gorsza?
 
A.G.: Inna, bo dopełniająca, inna, bo przeznaczona do innych zadań – w żadnym wypadku nie gorsza. Przeciwny sposób myślenia jest skutkiem powszechnie lansowanego egalitaryzmu. Wszyscy mają być tacy sami, nie można mówić (a w każdym razie jest to niepopularne) o żadnych hierarchiach, autorytetach (które z systemu edukacyjnego już dawno wyrugowano), przyrodzonych talentach i zdolnościach. Wszytko to bardzo zafałszowuje obraz rzeczywistości, spłaszcza ją i zubaża. Tymczasem hierarchia nikogo nie wyklucza, nie dokonuje wyrównawczej eliminacji. Podkreślmy raz jeszcze, że niesprzyjający kształceniu niekoedukacyjnemu (niektórzy nie lubią tego słowa uważając je za nacechowane negatywnie, dlatego przyjęło się na gruncie polskim mówić o edukacji zróżnicowanej ze względu na płeć) klimat społeczny w Polsce uwarunkowany jest ideologicznie. Jednoznacznie na rzecz koedukacji nie przemawiają żadne racje merytoryczne.
 
Zwróćmy uwagę, że znaczna część kobiet, które odegrały na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci istotną rolę w życiu społecznym, politycznym czy gospodarczym na świecie, kończyła szkoły żeńskie (np. Madeleine Albright, Margaret Thatcher, Mary McAleese). Podkreślają one, że fakt ten nie był bez znaczenia dla ich kariery zawodowej. Mówią o sile charakteru, wierze we własne możliwości, zdolnościach przywódczych, które to cechy kształtowane były w takich szkołach. Niejednokrotnie dokonywało się to wbrew utartym stereotypom. Madeleine Albright powiedziała kiedyś, że pierwsze doświadczenia polityczne zdobyła już w szkole. Dziennikarz zasugerował, że był to wynik zmagania z chłopcami w szkolnym samorządzie. Ależ nie — ripostowała — kończyłam szkołę żeńską!
 
M.Z.: Pozwoli Pan, że zadam pewne prowokacyjne pytanie. W niektórych kręgach konserwatywnych panuje przekonanie, że kobieta powinna realizować się wyłącznie w domu, jako żona i matka. Czy jako dyrektor żeńskiej szkoły ponadpodstawowej został Pan kiedyś skonfrontowany z poglądem, że – trochę upraszczając – do prowadzenia gospodarstwa domowego matura nie jest potrzebna? Jaka Pana zdaniem, jako dyrektora tej właśnie szkoły – jest rola kobiet we współczesnym świecie?
 
A.G.: Mógłbym tu zacytować słowa naszej Założycielki, która uważała (podkreślmy, że działo się to w realiach XIX wieku), że kobieta pełni tak ważne funkcje społeczne – w tym, poprzez fakt bycia matką, rolę wychowawczyni przyszłych pokoleń – że poziom jej edukacji ma ogromne znaczenie dla dobra całego społeczeństwa. Uważam, że właśnie w roli żony i matki objawia się wielkość i wspaniałość kobiety, jej wyjątkowość. Trzeba o tym mówić. Nie oznacza to jednak, że są to jedyne obszary, w których kobiety mają możliwość działania. Nie można wszystkiego stawiać na głowie i „wymazywać” z kobiecości tego, co jest dla niej fundamentalne. Nie można dążyć do zacierania istniejących obiektywnie, uwarunkowanych biologicznie i psychicznie, różnic między kobietami a mężczyznami (co nie przeczy ich ontologicznej równości). Naszym celem jest kształcenie i wychowywanie mądrych kobiet, które są świadome swej kobiecości w pozytywnym tego słowa znaczeniu, nie wstydzą się macierzyństwa, ale jednocześnie są przygotowane do pełnienia innych zadań w społeczeństwie, pozostając jednak nadal kobietami.
 
M.Z.: Pana szkoła obchodzi w tym roku 130. rocznicę powstania. Jej założycielką była hrabina Cecylia Plater-Zyberkówna. W jaki sposób postać ta może być stawiana za wzór współczesnym wychowankom?
 
A.G.: 22 listopada, w dniu imienin naszej Założycielki, zainaugurowaliśmy obchody rocznicowe 130-lecia założenia Szkoły. Hrabianka Cecylia Plater-Zyberkówna to kobieta, której biografia zawiera całe bogactwo różnorakich doświadczeń życiowych. O jej temperamencie może świadczyć próba ucieczki z domu podjęta w dzieciństwie, której celem było pójście w ślady Emilii Plater i wzięcie udziału w Powstaniu Styczniowym. Nic z tego nie wyszło, ale Hrabianka po latach napisała: „Dziwny duch awanturniczy we mnie nurtował” Ostatecznie poświęca się trosce o wychowanie młodego pokolenia Polaków. Publikuje, wygłasza odczyty tematyczne, tworzy środowisko młodych katolików skupionych wokół tygodnika „Prąd”, a wreszcie zakłada i uposaża szkołę, która w ówczesnych realiach nosiła miano Zakładu przemysłowo-rękodzielniczego dla kobiet (w tajemnicy odbywa się w nim nauka języka polskiego i historii). Wespół z o. Honoratem Koźmińskim zakłada ukryte zgromadzenie zakonne, którego zostaje członkinią. Cecylia Plater-Zyberkówna była świadoma wyzwań, które niosły jej czasy. Rozumiejąc dokonujące się zmiany potrafiła jednocześnie stać na gruncie prawdziwych wartości. Nie szła na kompromis z prawdą, nie godziła się na bylejakość życia podporządkowanego hedonistycznym celom. Nawoływała do miłowania Boga i Ojczyzny, wskazywała drogi wiodące do tego celu. Niektórzy chcieliby w niej widzieć modernistkę, a nawet feministkę. Znajomość całości jej dorobku nie pozwala jednak na takie interpretacje. Hrabianka była kobietą, która potrafiła współkształtować rzeczywistość czasów sobie współczesnych, a pośrednio także przyszłych (do jej duchowych spadkobierców można zaliczyć nawet Prymasa Tysiąclecia). Wierzę, że jest to dziedzictwo, które warto przekazywać dalej.
 
M.Z.: Ostatnie 130 lat liczne były w historyczne zawirowania. "Platerki" powstały jeszcze w okresie zaborów. Jakie były dalsze losy szkoły?
 
A.G.: Po odzyskaniu niepodległości szkoła stała się jedną z najlepszych placówek edukacyjnych w Polsce. Wyróżniała się znakomitym zespołem nauczycielskim, nowoczesnością metod wychowawczych oraz celów edukacyjnych. Po śmierci Hrabianki szkoła staje się własnością grona jej współpracowniczek (członkiń wspomnianego zgromadzenia zakonnego), które założyły Towarzystwo Oświatowe im. Cecylii Plater-Zyberkówny. Po maju 1926 r. nie obyło się bez napięć powodowanych faktem silnych związków części nauczycieli oraz rodzin uczennic z obozem narodowym. W czasie okupacji niemieckiej szkoła nieprzerwanie realizowała swoją misję w prywatnych domach. Była jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą placówką w okupowanym kraju, realizującą tajne nauczanie. W 1950 roku władze komunistyczne zdelegalizowały Towarzystwo, a jego majątek przekazały na Skarb Państwa. W 1990 roku uchylono decyzję o delegalizacji Towarzystwa i zwrócono mu zdewastowane budynki szkoły. Sukcesywnie otwarto szkołę podstawową, liceum, a po reformie w 1998 r. – gimnazjum.
 
M.Z.: Szkoła powinna przygotowywać młodych ludzi do tego, by w swoim dorosłym życiu byli w stanie kształtować otaczającą ich rzeczywistość. Na ile szkoła podkreśla swoją rolę w kształtowaniu polskich elit? Jakie umiejętności powinny mieć współczesne elity?
 
A.G.: Słowo elita nie ma dziś dobrej prasy. Tym niemniej chciałbym, aby „Platerki” były szkołą elitarną w znaczeniu szlachetności ducha. Jak zauważa Russel Kirk szlachetne urodzenie nigdy nie było jednoznaczne ze szlachetnością ducha. Chodzi tu o połączenie ideałów szlachectwa i etyki chrześcijańskiej. Mamy więc do czynienia z arystokracją ducha. Takie właśnie elity chcielibyśmy kształtować. Muszą się one charakteryzować umiłowaniem Prawdy, Dobra i Piękna. A wtedy nie zabraknie mądrej troski o dobro wspólne, nie będzie również bicia pokłonów przed różnego rodzaju bożkami.
 
M.Z.: Prowadzona przez Pana placówka jest szkołą katolicką. Na czym konkretnie polega model wychowania katolickiego?
 
A.G.: Wychowanie „to zespół tych czynności, za pomocą których człowiek dojrzały człowieka niedojrzałego prowadzi do rozwoju sił fizycznych i umysłowych, a więc do samodzielności i pełności doskonałej tak, żeby ten człowiek mógł już własnymi siłami dążyć do podwójnego celu swego życia”. A zatem doczesność nie może być jedynym punktem odniesienia w pracy wychowawczej. Celem życia człowieka jest osiągnięcie życia wiecznego z Bogiem, zbawienia. Zacytowałem kilka zdań ze wstępu do encykliki Piusa XI „Divini illius magistri” poświęconej chrześcijańskiemu wychowaniu młodzieży, która winna być dla nas podstawowym punktem odniesienia. Polecam jednak skonfrontowanie płynącej z niej nauki z tezami zawartymi w programach części szkół katolickich. Obawiam się, że ten eksperyment nie będzie napawał optymizmem. W zacytowanych wyżej słowach zawiera się definicja modelu wychowania katolickiego. Bóg osobowy jest dla niego punktem wyjścia, oparciem i celem. Nie może on ograniczać się jedynie do wychowawczego humanizmu, który rozpoczyna i kończy się na człowieku.
 
M.Z.: Cytując Pana słowa, szkoła powinna być miejscem, w którym uczniowie spotykają się ze swoimi mistrzami-nauczycielami, aby pod ich kierunkiem stawać się mądrzejszymi, aby pracować nad swoim charakterem, rozwijać cnoty. Miejscem, gdzie nie mówi się o prawach ucznia, jednocześnie zapominając o obowiązkach. Miejscem, gdzie nie udaje się neutralności światopoglądowej (w końcu "tylko krowa nie ma światopoglądu!" – jak mawiał jeden z Pana profesorów filozofii), gdyż ta jest fikcją i przykrywką dla relatywizmu i agnostycyzmu. Na ile nowa podstawa programowa dla gimnazjum i liceum pozwala na realizację takiego ideału szkoły?
 
A.G.: Nowa podstawa programowa to część reformy systemu edukacji, z którą mamy do czynienia permanentnie od ponad 20. lat. Jej efekty widoczne są gołym okiem, poczynając od pomysłu obniżenia wieku szkolnego, poprzez nieudany „eksperyment gimnazjalny”, zewnętrzne testowe sprawdziany wiedzy i umiejętności itd. Nowa podstawa programowa, która właśnie „weszła” do szkół ponadgimnazjalnych, jest kolejnym dzieckiem owej „filozofii” zmian. Na marginesie dodam, że moim zdaniem „w tym szaleństwie jest metoda”. Z jednej strony można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z chaosem, z drugiej jednak, wszystkie te działania zmierzają do uczynienia ze szkoły skutecznego narzędzia indoktrynacji kolejnych pokoleń w duchu ideologii demoliberalnej. Produktem takiej szkoły ma być posłuszny obywatel – niemający wprawdzie ogólnej wiedzy o świecie, niezdolny do krytycznego myślenia, często źle wychowany, o wąskiej specjalizacji zawodowej. Nowa podstawa programowa łączy programowo gimnazjum i liceum. Szkoły ponadgimnazjalne praktycznie przestają być szkołami ogólnokształcącymi. Po pierwszej klasie dokonuje się specjalizacja pod kątem przedmiotów maturalnych i przyszłych studiów. Ci, którzy wybiorą rozszerzenia z przedmiotów matematyczno-przyrodniczych będą mieli zminimalizowaną humanistykę, a humaniści silnie zredukowane zajęcia z przedmiotów ścisłych. Systematyczny kurs historii zakończy się dla większości uczniów w pierwszej klasie szkoły ponadgimnazjalnej, a więc gdy będą mieli po 16 lat (prof. Andrzej Nowak mówi wręcz o „końcu historii w polskiej edukacji”). Praktycznie rzecz biorąc od strony programowej mamy szkołę 10 letnią (6 lat – szkoła podstawowa, 3 lata – gimnazjum i 1 rok – liceum, potem ukierunkowanie). Zredukowano również listę lektur obowiązkowych (w liceum, w wypadku lektur poznawanych w całości, jest ich chyba 8). Podkreśla się, że nie można już mówić o kanonie lektur, a jedynie o ich spisie. Prawdą jest, że zestaw lektur nieobowiązkowych jest dość szeroki, ale w praktyce na egzaminach wymagane będą tylko te obowiązkowe. To tylko niektóre ze zmian, które wprowadza nowa podstawa programowa. Mądry nauczyciel może sobie częściowo z nią poradzić, gdyż tylko od niego zależy, co i jak przedstawi uczniom. On, przynajmniej teoretycznie, decyduje o lekturach, które przeczyta uczeń itd. Podstawa programowa nie jest narzędziem ułatwiający pracę nauczycielowi, podobnie zresztą jak cały obecny system edukacyjny, który należałoby po prostu zdemontować. Dlatego tak ważna jest autonomia szkół we wszystkich obszarach ich funkcjonowania. Tymczasem dzieje się zupełnie inaczej. Świadczą o tym chociażby pomysły dotyczące edukacji seksualnej, wszechobecność ideologii genderowej, czy wreszcie silne naciski na proeuropejski kierunek edukacji (nowa podstawa jest dostosowaniem naszego systemu oświaty do zaleceń Parlamentu Europejskiego). Profesor Aleksander Nalaskowski w jednym z wywiadów stwierdził, że szkoła mogłaby pomóc rodzinie poprzez wymaganie od niej, by spełniała swoje obowiązki, w bardzo elementarnych sprawach, jak chociażby chodzenie na wywiadówki, na których dziś bywają tylko rodzice uczniów najlepszych, wymaganie odpowiedniego stroju itp. To mogłaby jednak zrobić – zdaniem prof. Nalaskowskiego – tylko szkoła konserwatywna, wracająca do korzeni. Nowa podstawa programowa na pewno nie idzie w tym kierunku. Deklaratywnie stawia sobie tylko cele praktyczne, nie bierze pod uwagę konieczności integralnego rozwoju całego człowieka, prawie wcale nie mówi się o wartościach.
 
M.Z.: Jaką autonomią dysponują prowadzący szkołę w zakresie tworzenia programu nauczania?
 
A.G.: Szkoły zobligowane są do realizacji podstawy programowej, która jest też punktem odniesienia na egzaminach zewnętrznych. Szkoły w miarę potrzeb i swoich możliwości mogą tę podstawę poszerzać, rozbudowując poszczególne moduły w ramach przedmiotów bądź wprowadzając zajęcia wzbogacające ich ofertę edukacyjną. Dodajmy, że obecnie programy nauczania zatwierdza dyrektor danej szkoły. Oczywiście muszą one być zgodne z podstawą programową. Zagadnieniem ściśle związanym z podstawą są podręczniki, które muszą wcześniej znaleźć akceptację MEN. Ich poziom jest często katastrofalny, np. do historii na poziomie gimnazjalnym jestem w stanie wskazać tylko jeden podręcznik na przyzwoitym poziomie.
 
M.Z.: Polskie szkoły katolickie zrzeszone są w Radzie Szkół Katolickich. Jakiego typu wsparcie otrzymują prowadzący szkoły od Rady? Jakie kryteria należy spełnić, żeby placówka mogła przyjąć nazwę szkoły katolickiej? I czy istnieje jakiś stały monotoring takich szkół ze strony Rady?
 
A.G.: Szkoły zrzeszone w RSK muszą posiadać dekret biskupa miejsca, określający ich status oraz konkretne warunki, które muszą spełniać. Najczęściej jest to obowiązkowa nauka religii dla wszystkich uczniów oraz zobowiązanie do respektowania nauki Kościoła Katolickiego we wszystkich aspektach jej działalności. Rada pełni głównie funkcje wspomagającą funkcjonowanie szkół katolickich, których zdecydowaną większość stanowią szkoły publiczne, od strony prawnej, formacyjnej. Reprezentuje interesy tych placówek w relacjach z państwem.
 
M.Z.: "Platerki" są szkołą prywatną. Istnieje jednak także możliwość założenia katolickiej szkoły publicznej. Jakie są wady i zalety obu rozwiązań? Czy trudno jest założyć szkołę samym rodzicom?
 
A.G.: Jak wspomniałem większość szkół katolickich w Polsce to szkoły publiczne prowadzone jednak przez inne podmioty niż jednostki samorządu terytorialnego (najczęściej parafie i zgromadzenia zakonne). Wydaje mi się, że jest to uwarunkowane głównie problemami finansowymi. Szkoła niepubliczna, a więc także prywatne, dostaje dotację na każdego z uczniów (w wypadku liceum jest to ok. 400 zł miesięcznie), a pozostałe koszty musi pokryć czesne. Tymczasem wielu rodzin, które chciałyby kształcić dziecko np. w naszej szkole, po prostu na to nie stać. Staramy się to rozwiązywać za pomocą systemu stypendialnego, ale nasze możliwości są ograniczone. Niestety, ale dzisiejsze elity finansowe to nie zawsze elity w znaczeniu, o którym mówiłem wcześniej. Szkoła prywatna ma większy zakres samodzielności, nie obowiązują jej wszystkie przepisy prawa oświatowego. Można uniknąć części niepotrzebnej biurokracji, która niejednokrotnie stanowi również narzędzie nacisku ideologicznego.
Jeśli zaś chodzi o kwestię powołania do życia nowej szkoły, to od strony formalnej jej założenie nie jest rzeczą trudną. Wymaga jednak determinacji, znacznych środków finansowych. Wiele też zależy od lokalnych uwarunkowań. Natomiast trudnością, od strony funkcjonowania takiej szkoły, może okazać się problem wyraźnego rozgraniczenia kompetencji rodziców, dyrekcji szkoły, nauczycieli oraz – w pewnym momencie – przejęcie „pałeczki” przez koleje pokolenie rodziców. Współpraca między rodziną a szkołą musi zasadzać się na wzajemnym zaufaniu, które jest możliwe tylko wtedy, gdy jasno sprecyzuje się swoje oczekiwania, nazwie wartości, w zgodzie z którymi pragnie się żyć. Wyznaczy wspólne cele i sposoby ich osiągania.
 
Dziękuję za rozmowę.
 

5.07.2013

Płeć to przeżytek

Kilka miesięcy temu do Sejmu trafił  projekt ustawy o ustalaniu płci autorstwa Anny Grodzkiej. Jego głównym założeniem było wprowadzenie szybkiej ścieżki sądowej pozwalającej na zmianę tzw. płci metrykalnej, czyli stwierdzonej na podstawie badań lekarskich po urodzeniu. W uzasadnieniu projektu pojawiło się pojęcie tożsamości płciowej, które zostało zdefiniowane jako „utrwalone, intensywnie doświadczane odczuwanie i przeżywanie własnej płciowości, która odpowiada lub nie płci metrykalnej".  Zdaniem polityków Ruchu Palikota ustalenie własnej płci możliwe jest dopiero w okresie dojrzewania, czyli między 11. a 16. rokiem życia. Dlatego też ich zdaniem wszystkie osoby po ukończeniu 16. roku życia powinny mieć możliwość  łatwego dokonania urzędowej zmiany płci (za:  http://www.wprost.pl/ar/386925/16-latek-zdecyduje-jakiej-jest-plci-Tego-chce-Ruch-Palikota/). 

Projekt ten wyrasta z ideologii gender, która coraz silniej atakuje polskie społeczeństwo. Zgodnie z jej podstawowym twierdzeniem, płeć biologiczna nie ma wpływu na tożsamość płciową, gdyż ta jest w 100 % tworem kulturowym. Ideologia gender opiera się ponadto na założeniach postmodernistycznego konstruktywizmu, zgodnie z którym treści kulturowe są w 100 % kwestią umowną, co oznacza, że można je dowolnie zmieniać. Konkluzja wypływająca z tych dwóch twierdzeń jest prosta: także i płeć jest sprawą umowną, i co więcej, zależy od subiektywnego odczucia poszczególnych jednostek. Jeśli ktoś  czuje się kobietą, ale biologiczne jest mężczyzną, jego subiektywne odczucia w pełni decydują w kwestii określenia jego płci (biologia w ogóle się nie liczy). 

5.04.2013

Kilka refleksji na temat przyszłości Polonii – relacja z sympozjum „Instytutu Polonicus” w Akwizgranie

27 kwietnia w Sali Koronacyjnej Karola Wielkiego akwizgrańskiego ratusza odbyło się sympozjum zorganizowane przez Instytut Polonicus (mający swoją siedzibę właśnie w Akwizgranie). Sympozjum zostało uwieńczone uroczystą galą wręczenia nagród Polonii w Europie POLONICUS 2013.
 
Język polski i gospodarka
W ramach sympozjum odbyły się trzy panele dyskusyjne. Panel I pt. „Język ojczysty w służbie polskiej kulturze” poświęcony został problematyce utrzymania tożsamości kultury przez własny język. Główną postacią tej części sympozjum był prof. Władysław Miodunka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który stworzył pierwszy na świecie naukowy ośrodek badawczy w zakresie nauczania języka polskiego. Za swój wkład w popularyzowanie języka polskiego w świecie został odznaczony nagrodą POLONICUS 2013 w kategorii „Kultura”.  

Panel II dotyczył problematyki organizacji polskich w Niemczech i w Europie. Z racji tego, że chciałabym poświęcić mu więcej uwagi, przejdę od razu do krótkiego omówienia panelu III pt. „Polskie diamenty w niemieckiej gospodarce”. Ta część sympozjum została zorganizowana przez Wydział Gospodarczy Konsulatu RP w Kolonii.  Panel otworzył konsul Stanisław Hebda, który wygłosił referat pt. „Osiągnięcia bussinesowe Polaków w Europie” . Obraz sytuacji gospodarczej Polski nakreślony w jego wystąpieniu był , nazwijmy to, huraoptymistyczny . Słuchacze mieli bowiem okazję dowiedzieć się tego, że Polska pod względem ekonomicznym nie tylko gra w pierwszej lidze europejskiej, ale stanowi wręcz nowe centrum europejskiej gospodarki, gdyż przyciąga wielu inwestorów. Taką uprzywilejowaną pozycję zawdzięczamy rzekomo temu, że nasz kraj zamieszkuje wyjątkowo młode społeczeństwo, co ma się odpowiednio przekładać na ekonomiczne wyniki Polski. Atutem polskiej gospodarki jest także jej wysoka innowacyjność, jak również duża liczba absolwentów kierunków informatycznych. Konsul Hebda wskazał na to, że między Frankfurtem a Moskwą, w żadnym mieście nie ma tylu filii międzynarodowych instytucji finansowych co w Warszawie. Wskazał także na to, że Polska, obok Brazylii, Indii czy Chin, jest jednym z najważniejszych państw, w których lokowane są projekty outsourcingowe. Pracę kierowanego przez siebie wydziału określił jako „budowanie mostów”, po to, by oba państwa, a więc Polska i Niemcy, odnosiły wzajemne korzyści ze współpracy gospodarczej.

Po referacie pana konsula odbyła się debata z udziałem kilku Polaków, którzy osiągnęli wysokie pozycje w niemieckich firmach, oraz niemieckiego przedstawiciela firmy Solaris, która jest obecna na rynku niemieckim. Swoje przemówienie pan konsul wygłosił po niemiecku, także i debata odbywała się w tym języku.

Pozwalając sobie na kilka słów komentarza, chciałabym stwierdzić, że przemówienie konsula Hebdy stanowiłoby dobry PR dla Polski w sytuacji, gdyby na sali znajdowali się niemieccy biznesmeni i politycy. Słuchaczami jego wystąpienie byli jednakże Polacy, którzy zdają sobie sprawę choćby z takich faktów jak ten, że wielu młodych rodaków wyjeżdża z Polski, w tym część  prawdopodobnie na stałe. Zagraniczne instytucje finansowe czy też realizatorzy projektów outsourcingowych w dalszym ciągu nie zdołali zbudować silnej polskiej gospodarki narodowej, szczególnie w sytuacji, gdy bilans handlu zagranicznego Polski (przede wszystkim w relacjach z RFN) jest ujemny. Również i debata panelowa mogłaby stanowić dobry PR dla niemieckiej publiczności, gdyż wzięli w niej udział Polacy, którym udało się osiągnąć sukces w niemieckich firmach oraz na niemieckim rynku. Należy mieć więc nadzieję, że Wydział Gospodarczy Konsulatu RP w Kolonii będzie regularnie organizował tego typu imprezy dla niemieckich odbiorców.
Organizacje polonijne
Z punktu widzenia interesu Polonii najbardziej informatywną częścią był panel II, który jak już wspomniałam, poświęcony został kwestii sieci organizacji polskich w Niemczech i w Europie. W referacie sporządzonym przez Michała Nowosielskiego, eksperta ds. polskiej emigracji w Instytucie Zachodnim w Poznaniu, a odczytanym przez pana Wiesława Lewickiego (prezesa Polregio e.V. i Institutu Polonicus) wskazano na najważniejsze przyczyny słabości polskich organizacji polonijnych w Niemczech. Wymieniono między innymi kwestię braku współpracy między Polonią a organizacjami innych grup etnicznych. Współpraca taka mogłaby się przyczynić do skuteczniejszego wywierania nacisku na niemiecką administrację. Poruszona została także kwestia braku masowych organizacji polonijnych. Zwrócono także uwagę na brak zainteresowania organizacjami polonijnymi ze strony młodych Polaków. Wskazano na to, że w aktualnej sytuacji politycznej i społecznej uczestnictwo w organizacjach masowych jest mało atrakcyjne, na znaczeniu zyskują natomiast organizacje, które zajmują się realizacją bardziej skonkretyzowanych celów. Ta ostatnia kwestia stała się przedmiotem pierwszego pytania, które pan Lewicki zadał uczestnikom moderowanej przez siebie debaty panelowej. W debacie tej wzięli udział: Józef Malinowski, przewodniczący Związku Polaków w Niemczech spod Znaku Rodła; Aleksander Zając, prezes Polskiej Rady w Niemczech i kierownik biura Polonii w Berlinie; Basil Kerski, dyrektor Centrum Solidarności w Gdańsku, redaktor naczelny magazynu „Dialog”; Roman Śmigielski, sekretarz generalny Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych (EUWP). 
Józef Malinowski wskazał na to, że najważniejszym celem kierowanej przez niego instytucji jest opiekowanie się Domem Polskim w Bochum oraz stworzenie w nim centrum dokumentacji historii Polaków w Niemczech. Planowane centrum to efekt programu współpracy, jaki parlamenty Polski i Niemiec uchwaliły w 2011 r., w dwudziestą rocznicę podpisania polsko-niemieckiego „Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”.
Roman Śmigielski wskazał na to, że paradoksalnie, sytuacja Polonii na zachodzie jest gorsza niż na wschodzie. Taki stan rzeczy wynika między innymi z tego, że do 1989 r. Polacy koncentrowali się na walce o wolność swojej ojczyzny, natomiast po przełomie zabrakło nowej koncepcji dla organizacji polonijnych. Taka koncepcja do dziś nie została wypracowana, a kadry tych organizacji po prostu się starzeją.  Brak zainteresowania organizacjami polonijnymi ze strony nowych emigrantów wynika także z tego, że wielu z ich przedstawicieli traktuje pobyt za granicą jako emigrację czasową. Jak słusznie zauważył pan Śmigielski, subiektywne postrzeganie własnej sytuacji często rozmywa się z obiektywnym stanem rzeczy, gdyż wiele z tych osób przebywa za granicą już 9 lat i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miały one wrócić do kraju. Zdaniem Śmigielskiego, Polacy działający w Polonii powinni silniej otworzyć się na środowisko, w którym przebywają, tzn. nie zamykać się „w swojej twierdzy”. Powinni także udzielać się politycznie, przede wszystkim poprzez partycypowanie w wyborach lokalnych czy też parlamentarnych. Jego zdaniem, każdy wybrany Polak wzmacnia pozycję Polonii w danym środowisku.
Basil Kerski wskazał na to, że Polakom brakuje umiejętności skutecznego uprawiania polityki, szczególnie, jeśli się nas porówna z Niemcami. Jego zdaniem, Polacy powinni brać przykład z Niemców, jeśli chodzi o umiejętność pogodzenia swojej narodowej tożsamości z koncepcją społeczeństwa pluralistycznego. Wskazał przy tym na niemiecką mniejszość w Polsce, która w jego przekonaniu, potrafi łączyć swoją niemiecką tożsamość z polskością. Kerski podkreślił, że Polonia powinna wzmocnić swoją kompetencję kulturową. Promowanie polskości powinno odbywać się w szkołach i innych instytucjach kształtujących kulturę. Nieobecność Polonii w procesach kulturotwórczych skutkuje bowiem polityczną słabością Polaków w Niemczech.
Aleksander Zając przedstawił sytuację biura Polonii w Berlinie. Biuro powstało w połowie ubiegłego roku i także jest wynikiem ustaleń obrad polsko-niemieckiego "okrągłego stołu" i wspomnianego już  „Wspólnego Oświadczenia” z dnia 12 czerwca 2011. Biuro Polonii oraz tworzony przez nie Portal Polonia Viva finansowane są ze środków Rządu Federalnego Niemiec. Pan Zając wskazał na trudności, z jakimi boryka się biuro. Przede wszystkim chodzi o różnice między Polonią a RFN, dotyczące koncepcji prac biura. Niemieckie MSW postrzega biuro jako instytucję, która ma pełnić wyłącznie funkcje reprezentatywne i informacyjne, a także wspierać pracę organizacji polonijnych. Ostatecznie wszystko rozbija się o stopień niezależności tej instytucji, który zgodnie z życzeniem władz niemieckich nie powinien być zbyt wysoki, co jest nie do przyjęcia dla Polonii. Ze względu na niemożność znalezienia wspólnego rozwiązania tej kwestii, nie ruszyło jeszcze finansowanie biura na bieżący rok (na marginesie warto przypomnieć sprawę, która nie była poruszana w dyskusji, a dotyczy umiejscowienia biura w niemieckim budynku rządowym. Oznacza to, że strona niemiecka może w łatwiejszy sposób kontrolować poczynania biura). Pan Zając wspomniał o tym, że został uruchomiony telefon porad prawnych oraz porad psychologicznych. Telefon nie jest finansowany ze środków RFN (konsultanci znajdują się także poza biurem), ale jego funkcjonowanie jest krytykowane przez stronę niemiecką, gdyż jej zdaniem, takie linie telefoniczne powinny prowadzić polskie placówki dyplomatyczne. Pan Zając zapowiedział, że w polskich konsulatach zostanie przeprowadzony cykl szkoleń dotyczących przygotowywania i przeprowadzania projektów. Wskazał na to, że organizacje polonijne nie potrafią skutecznie starać się o granty na przeprowadzanie takich projektów. Na tym polu przegrywają z organizacjami niemieckimi, które w tej kwestii dysponują większym doświadczeniem oraz wsparciem logistycznym. P. Zając wspomniał także o tym, że realizowany jest plan ustanowienia landowych pełnomocników do spraw Polonii.
Podczas dyskusji została wspomniana także sprawa redystrybucji środków przyznawanych przez RFN na działalność Polonii (300 tys. euro rocznie). Uczestnicy panelu krytykowali władze RFN za to, że nie ujawniają informacji o tym, komu przyznawane są te środki. Brak transparencji w tej kwestii prowadzi do wzrostu antagonizmów między poszczególnymi środowiskami polonijnymi. Wspomniana została także sprawa szkolnictwa polskiego – albo raczej jego braku – w RFN. Z sali padł również zarzut pod adresem organizacji polonijnych za brak jakiejkolwiek reakcji z ich strony na sprawę filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”.
Wieczorem, po zakończeniu sympozjum, odbyła się uroczysta gala, podczas której wręczone zostały nagrody POLONICUS 2013. Wśród laureatów znaleźli się wspomniany już prof. Władysław Miodunka, Basil Kerski (w kategorii „dialog polsko-niemiecki”), Maria i Czesław Gołębiewscy, właściciele restauracji „Gdańska” w Oberhausen (kategoria „organizacja życia polonijnego”) oraz Andrzej Wajda (laureat nagrody honorowej).
Nowa idea polskości?
Gdy przysłuchiwałam się debacie panelowej poświęconej sprawie organizacji polonijnych, nasunęła mi się pewna refleksja, którą chciałabym się podzielić z Czytelnikami. Moim zdaniem, podstawowym problemem niemieckiej – a prawdopodobnie i całej zachodnioeuropejskiej – Polonii nie jest słabość struktur, ale brak idei, propagowaniu której miałyby służyć te instytucje. Konkretnie chodzi tutaj o ideę polskości. W swoim przemówieniu konsul Hebda wspomniał o tym, że w żadnym innym państwie europejskim nie istnieje tak silne utożsamianie się z ideą europejskości, jak w Polsce.

Moim zdaniem, taki stan rzeczy bynajmniej nie jest wynikiem spontanicznych procesów kulturotwórczych, ale planowo i systematycznie przeprowadzonej akcji dekonstruowania świadomości narodowej Polaków i zastępowania jej przez nową, europejską tożsamość (na wschodzie Polacy nie zostali poddani procesowi „nawracania na europejskość”, stąd też ich świadomość narodowa jest silniejsza). Za pomocą zachodnich fundacji i organizacji (w tym przede wszystkim niemieckich), jak również polskich mediów i instytucji, ściśle współpracujących z zachodnimi organizacjami (przede wszystkim należy wymienić Gazetę Wyborczą), realizowany jest program inżynierii społecznej, którego celem jest stworzenie „Polaka nowoczesnego”, czyli takiego, który odcina się od polskiego katolicko-narodowego dziedzictwa kulturowego.
Przy pomocy metod sterowania społecznego stworzony został negatywny stereotyp Polaka jako ksenofoba, nacjonalisty, homofoba, antysemity, biedaka i życiowego nieudacznika, który pod każdym względem, z takich czy innych powodów, jest „podejrzany”. Jednocześnie stworzony został stereotyp pozytywny „Polaka nowoczesnego”, czyli Europejczyka, który wyznaje „wartości europejskie”, nie zadając sobie przy tym pytania o źródło i wykładnie tych wartości. Stereotyp pozytywny „Polaka nowoczesnego” został jednocześnie tak skonstruowany, że Polacy pełnią w nim rolę zupełnie bierną, to znaczy, są przedstawiani jako naród cywilizacyjnie zacofany, który na swój awans kulturowy może zasłużyć jedynie poprzez bezkrytyczne przyjęcie tego, co narody „bardziej dojrzałe” (jak np. RFN) uznają za właściwe. Ze względu na brak polskich opiniotwórczych i kulturotwórczych elit (te zostały wymordowane podczas II WŚ oraz w czasach stalinowskich, albo zneutralizowane w inny sposób) proces przebudowywania polskiej tożsamości przez ośrodki zagraniczne oraz współpracujące z nimi ośrodki polskie mógł przebiec w sposób niezakłócony (podczas dyskusji Basil Kerski wspomniał o tym, że kierowane przez niego polsko-niemieckie czasopismo Dialog zostało założone w 1987 r. przez Niemca, który nie znał języka polskiego. Także i to pismo służy konstruowaniu nowej świadomości Polaków, zgodnie z wytycznymi niemieckich ośrodków kulturotwórczych). W efekcie, młodzi Polacy wstydzą się swojej polskości i za wszelką cenę chcą być tacy jak „inni”. Jednocześnie nie znają polskiej kultury i historii, więc de facto wstydzą się czegoś, czego nie znają (co wskazuje na to, że mamy  do czynienia z manipulacją). Wiedza mająca służyć rozwojowi polskiego patriotyzmu  jest coraz ściślej limitowana i coraz bardziej zacieśniana do dziedzictwa Solidarności (w tym kontekście należy wspomnieć o kierowanym przez Basila Kerskiego Centrum Solidarności w Gdańsku). Już nawet wokół walki AK przeciwko „nazistom” tworzony jest negatywny stereotyp antysemityzmu (podczas gdy coraz więcej mówi się o niemieckim ruchu oporu i wpaja Niemcom dumę z ich historii).
Istnienie tych dwóch stereotypów w znacznym stopniu utrudnia pracę Polonii, gdyż wielu polskich emigrantów chce jak najszybciej wtopić się w zachodnie społeczeństwa, po to, żeby w ten sposób podbudować własne poczucie wartości. Polskość redukowana jest do pewnego rodzaju „folkloru”, jak np. polskie produkty spożywcze albo gadżety piłkarskie. Duma z Polski sprowadza się do dumy z „udanej transformacji”, czyli dostosowania się do oczekiwań Zachodu.
W związku z tym organizacje polonijne, jeśli nie chcą umrzeć śmiercią naturalną, muszą przyjąć jedną z dwóch strategii działania. Zgodnie z pierwszą z nich powinny włączyć się aktywnie w opisany powyżej proces transformacji świadomości Polaków i funkcjonować jako organizacje pielęgnujące „polski folklor”.
Druga z nich sprowadziłaby się do stworzenia własnego kanonu polskości, czyli przeciwstawienia dwóm wymienionym stereotypom – własnych.  Teoretycznie, drugie rozwiązanie jest możliwe, gdyż Polska dysponuje bogatą kulturą, szczególnie w dziedzinie tolerancji, demokracji czy też konstytucyjności, jak również idei europejskości. W przeciwieństwie jednak do współczesnych „wartości europejskich” ich źródłem nie jest neomarksistowska Nowa Lewica (nawet niemiecka chadecja coraz bardziej odwołuje się do tej właśnie tradycji), lecz chrześcijaństwo oraz klasyczny humanizm (ten ostatni jest współczesnym elitom Niemiec czy Europy zupełnie nieznany, gdyż ich horyzonty intelektualne zazwyczaj nie wykraczają poza okres II WŚ). Polskie organizacje polonijne musiałyby więc stworzyć własny obraz Polaka, który byłby atrakcyjny dla samych Polaków i miał dużą siłę przyciągania. Wokół takiej idei można by stworzyć prężnie działające organizacje polonijne.
Nie żywię właściwie żadnych wątpliwości co do tego, że praktyczne urzeczywistnienie drugiej strategii aktualnie nie jest możliwe. Proces mentalnego ubezwłasnowolnienia Polaków posunął się już tak daleko, że przezwyciężenie tego stanu staje się zdaniem praktycznie niewykonalnym. Opcja taka nadal jednak jest otwarta. Może kiedyś nastaną lepsze czasy dla jej zrealizowania.