Film
"Hannah Arendt" (2012) jest trzecim dziełem duetu reżyserki Margarethe
von Trotta oraz aktorki Barbary Sukowej, poświęconym znanym postaciom
kobiecym. Barbara Sukowa zagrała już u von Trotty w "Róży Luxemburg"
(1986) oraz w filmie "Wizja z życia Hildegardy z Bingen" (2009). Tym
razem wcieliła się w postać żydowsko-niemiecko-amerykańskiej filozofki i
działaczki społecznej, Hanny Arendt.
Akcja
filmu toczy się w latach 1960-1964 i koncentruje się na wydarzeniach
związanych z procesem Eichmanna. Jako korespodentka czasopisma "The New
Yorker", Hannah Arendt z bliska obserwowała proces niemieckiego
zbrodniarza. Do Jerozolimy jechała z przekonaniem, że uda jej się stanąć
twarzą w twarz ze "złem radykalnym", o którym pisała w swojej słynnej
pracy pt. "Korzenie totalitaryzmu". Arendt postawiła w niej tezę, że
wraz z nazizmem pojawiło się zło radykalne, którego ludzkość wcześniej
nie znała. Chantal Delsol w tekście pt. ""Banalność" zła" tak oto
referuje jej stanowisko:
""Radykalne"
znaczy tu "absolutne". Nie istnieje ani nie istniało nic podobnego:
"Czyściec reprezentują obozy pracy w Związku Radzieckim, w których
zaniedbywanie jest połączone z bezładną pracą przymusową. Piekło, w
najdosłowniejszym znaczeniu, ucieleśniały udoskonalone przez nazistów
typy obozów, w których całe życie było dokładnie i systematycznie
zorganizowane z myślą o jak najdotkliwszej udręce" – pisze w "Korzeniach
totalitaryzmu". Zwróćmy uwagę na wyrażenia: "piekło w najdosłowniejszym
znaczeniu" oraz "udoskonalone". Obozy nazistów wyglądają tu jak "inna
planeta". Poczucie nierealności, które ogarnia nas, kiedy próbujemy
pojąć ich rzeczywistość, dobrze pokazuje, że ten system,
charakteryzujący się "absolutnym obłędem" daje wgląd w coś, czego, jak
się wydawało, nigdy na tej ziemi nie spotkamy: w zło absolutne. Arendt z
okresu "Korzeni totalitaryzmu" skłonna jest traktować nazizm jako zło
metafizyczne, różniące się jakościowo od innych barbarzyństw w
historii".[1]
Wbrew
oczekiwaniom Arendt, Eichmann okazał się jednak nie być diabłem
wcielonym, ani nikim, kogo można by uznać za egzemplifikację zła
radykalnego. Pod wpływem zeznań oskarżonego jej spojrzenie na sprawę
zmieniło się, i to dość radykalnie. Swoje przemyślenia zawarła w kilku
artykułach opublikowanych w "The New Yorker", a następnie w książce pt.
"Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła". Publikacje wywołały
olbrzymi skandal, a sama Arendt stała się obiektem ataku ze strony
przyjaciół, amerykańskich intelektualistów, mediów, a przede wszystkim
środowisk żydowskich.
Autorki
scenariusza, Pam Katz i Margarethe von Trotta, pokazały Arendt jako
osobę, która dążyła do jak najpełniejszego zrozumienia otaczającej ją
rzeczywistości. Sprawa relacji między myśleniem a działaniem odgrywała
dużą rolę w filozoficznym dorobku Arendt. Była także ściśle powiązana z
jej własnym stosunkiem do świata. Również Holocaust był dla tej
intelektualistki fenomenem, który powinien stać się przedmiotem
racjonalnej refleksji. Autorki scenariusza filmu skoncentrowały się
przede wszystkim na pokazaniu procesu dojrzewania jej nowego sposobu
spojrzenia na sprawę zbrodni nazistowskich, a także sposobu, w jaki
Arendt broniła się przed atakami ze strony swoich przeciwników. De facto
głównym bohaterem filmu jest … myślenie, które często musi być wsparte
cnotą męstwa, a więc odwagą mówienia rzeczy niepopularnych, za to
popartych merytorycznymi argumentami.
Przyjrzyjmy
się więc bliżej, jakiej przemianie uległo stanowisko Arendt podczas
przysłuchiwania się procesowi Eichmanna. Przywołajmy raz jeszcze słowa
Chantala Delsola:
"Obserwując
oskarżonego, była przede wszystkim zaskoczona jego niepokojącą
normalnością. Co oznacza "normalność"? Psychiatrzy zapewnili, że
Eichmann nie jest szaleńcem. Przede wszystkim jednak nie wykazywał on
żadnych cech charakterystycznych dla sadysty: chęci zadawania
cierpienia, ostentacyjnego cynizmu czy szyderczej pogardy dla ludzi. W
rzeczywistości wbrew "wszystkim wysiłkom oskarżenia każdy mógł się
przekonać, że ten człowiek nie jest "potworem", jednak doprawdy trudno
się było oprzeć wrażeniu, że jest błaznem" – pisze Arendt. Uświadamia
sobie, że współpracownicy nazizmu nie byli "mordercami z natury", ale
prostymi ludźmi, którzy słuchali rozkazów i nie rozumieli, dlaczego
zarzuca się im lojalność – uznawaną generalnie za cnotę. "Normalność owa
– konkluduje – była dużo bardziej przerażająca niż wszystkie
potworności wzięte razem", ponieważ zwykły człowiek popełniał zbrodnie,
nawet o tym nie wiedząc. W ten sposób Arendt odkrywa "straszną,
niewypowiedzianą i niewyobrażalną banalność zła". "Banalność" nie
oznacza, że należy uznać nazistów za niewinnych, przyjmując, iż wszyscy
mogliby postąpić tak samo. Nie znaczy też, że chodzi o coś błahego:
zbrodnia zawsze jest zbrodnią. Ale znaczy, że zło absolutne nie istnieje
na tej ziemi (w przeciwnym razie znajdowałoby się właśnie w
totalitaryzmie), ponieważ "przy najlepszej woli nie sposób odkryć u
Eichmanna żadnej diabelskiej czy demonicznej głębi". I odrzuciwszy zło
absolutne w porządku Absolutu, który tutaj nie istnieje, Arendt ponownie
umieszcza nazizm w historii, porównując go z innymi jej
potwornościami.[2]
W
jednym z filmowych dialogów Arendt, w Jerozolimie, zwraca się do swoich
znajomych ze słowami, że Eichmann nie jest Mefistofelesem. Podkreśla
jego przeciętność i pewnego rodzaju tępą bezmyślność. Już wtedy teza ta
spotyka się z niezrozumieniem ze strony jej rozmówców, co nie
powstrzymuje Arendt przed umacnianiem się w takim właśnie przekonaniu.
Uwagę
Arendt przyciąga sposób obrony Eichmanna, który posługiwał się skrajnie
biurokratycznym i pozbawionym wszelkich emocji językiem. Eichmann
stanął przed sądem nie jako odpowiedzialna za swoje czyny osoba, tylko
jako funkcjonariusz państwowy (Leiter des Referats IV D 4, IV B 4),
który odpowiedzialność za własne decyzje ponosi wyłącznie przed swoimi
przełożonymi. Samego siebie przedstawił jako urzędnika, który rzetelnie
wypełniał polecenia płynące z góry. Niewątpliwą wartością filmu jest
wykorzystanie w nim oryginalnych nagrań z procesu, dzięki czemu widz ma
okazję zobaczyć i usłyszeć fragmenty wypowiedzi Eichmanna. Warto
nadmienić, że podczas procesu oskarżony zamnkięty był w szklanej komorze
(w filmie nazwanej "szklaną klatką"), co miało podkreślić powszechnie
przyjętą tezę o jego demoniczności.
Eichmann
nigdy nie okazał najmniejszego poczucia winy. W filmie pokazany został
fragment, w którym jeden z oskarżycieli zadaje mu pytanie o to, czy
kiedykolwiek miał skrupuły moralne. Odpowiedź Eichmanna jest
interesująca. Stwierdził bowiem, że oczywiście miał różne wątpliwości,
ale nie były one do pogodzenia ze sprawowaną przez niego funkcją. Z tego
powodu niejako był zmuszony do podzielenia swojej osobowiści na dwie,
niepowiązane ze sobą części: sumienia i nazistowskiego urzędnika.
Dualistyczne współistnienie obu tych części dawało mu możliwość ucieczki
przed moralną odpowiedzialnością, gdyż w razie wystąpienia
jakichkolwiek wątpliwości na podorędziu miał Eichmann "służbową" część
swojej osoby. Od "służbowej części" mógł natomiast zawsze uciec w stronę
tej moralnej, z czego jednakże nie wyniknęły żadne konkretny czyny.
Eichmann stwierdził bowiem, że opór i tak by nic nie zmienił. Uznał, iż
nie miało sensu polewać wodą rozżarzonego kamienia, gdyż prędzej woda by
wyparowała, niż kamień by się schłodził. Uwadze oskarżyciela, że gdyby
jednak wszyscy wykazali się odwagą cywilną, to opór byłby skuteczny,
Eichmann przytaknął. Zaznaczył jednak, że musiałoby to dotyczyć przede
wszystkim osób zajmujących wyższe stanowiska w hierarchii.
Warto
na chwilę zatrzymać się nad jego odpowiedzią, gdyż jest ona
interesująca z punktu widzenia jednej z najważniejszych dyskusji z
zakresu filozofii polityki, dotyczącej problemu zepsucia natury
człowieka i roli państwa w poskramianiu jego złych popędów. Wielu
konserwatystów stoi na stanowisku radykalnego pesymizmu
antropologicznego, uważając, że tylko państwo może obronić przed sobą
doszczętnie zepsutych moralnie ludzi. Problematyczność tego stanowiska
polega na tym, że przy przyjęciu skrajnego pesymizmu antropologicznego,
funkcje państwowe również muszą sprawować doszczętnie zepsuci moralnie
ludzie. Przedstawiciele skrajnego pesymizmu antropologicznego muszą więc
uczciwie przyznać, że niezamierzonym przez nich punktem dojścia jest
sytuacja, w której… ryba psuje się od głowy. I dokładnie przed tym
ostrzegała inna postać odegrana wcześniej przez Barbarę Sukową, św.
Hildegarda z Bingen: "Góry (…) zamiast nieustępliwie zacieśniać swe
kontakty z Bogiem tak, aby stać się światłością świata, pozostają
niedbałe i zamknięte”.[3] Postawę Eichmanna – i innych nazistowskich
zbrodniarzy – można potraktować jako wypełnienie się tych właśnie słów
niemieckiej świętej.
Kwestia
pesymizmu antropologicznego (która nie została poruszona w filmie)
prowadzi nas z powrotem do rozważań Arendt na temat natury zła. Zdaniem
Arendt główną przyczyną powstania zbrodnicznej machinerii w III Rzeszy
była zbiorowa ucieczka wielu Niemców od swojej osobowej natury. O
Eichmannie Arendt mówi, że przestał chcieć być osobą: przestał myśleć,
czuć i podejmować wolne decyzje. Dodaje, że nie był on głupi, tylko
bezmyślny. Ostatecznie stwierdza, że nawajżniejszą lekcją, którą można
było odrobić w Jerozolimie, było odkrycie, że taka właśnie bezmyślność i
utrata kontaktu z rzeczywistością mogą wyrządzić dużo więcej zła niż
wszystkie niebezpieczne popędy tkwiące w człowieku razem wzięte. Arendt
powoływała się przy tym na klasyczną koncepcję natury człowieka, zgodnie
z którą myślenie polega na umiejętności odróżniania prawdy od fałszu,
dobra od zła. Jej zdaniem u podstaw systemu nazistowskiego legła wręcz
niechęć Niemców do działania jako osoby, gdyż to związane byłoby z
zadaniem sobie trudu odróżniania dobra od zła i zadawaniem sobie pytań o
prawdę i kłamstwo. Na tym, jej zdaniem, polega też "banalność" zła: zło
wynika z lenistwa i działania w mechaniczny, a więc tępy, bezmyślny
sposób.
Arendt
wskazała, że cały system stworzony przez nazistów czynił ludzi – jako
osoby – zbędnymi, gdyż nie tylko sprawcy, ale też i ofiary zostały
pozbawione możliwości realizacji swojej osobowej natury. Funkcjonowanie
obozów koncentracyjnych opierało się na założeniu, że kara nie jest
powiązana z winą, że za pracę nie należy się odpowiednie wynagrodzenie,
że rzeczywistość jest jednym wielkim nonsensem. Arendt zarzuciła
nazistom, że demoralizowali całą Europę, w tym także ofiary. Słowa te
wypowiedziała m.in. w konkteście zarzutów, jakie skierowała pod adresem
Judenratów, które ściśle współdziałały z Eichmannem w realizacji jego
przedsięwzięcia. Jej zdaniem, rola Judenratów w przeprowadzeniu
Holokaustu była "najciemniejszym epizodem w całej tej mrocznej
historii".
Podsumowując
zmianę swojego stanowiska, Arendt stwierdziła, że radykalne i głębokie
może być tylko dobro. Zło natomiast jest skrajne (ekstremalne).
Dla
autorek scenariusza potwierdzeniem diagnozy Arendt, dotyczącej
"banalności", zła zdaje się być nagonka, która została rozpętana
przeciwko Arendt po opublikowaniu jej artykułów w "The New Yorker" .
Arendt zarzucono, że próbuje usprawiedliwić Eichmanna i zwolnić go z
odpowiedzialności za jego czyny. Wielkie emocje wywołało oczywiście
oskarżenie Arendt pod adresem Judenratów. Zdaniem jej przeciwników,
Arendt próbowała zatrzeć różnicę między sprawcami a ofiarami.
Przypisywano jej brak wrażliwości i uczuć, arogancję i co ciekawe,
wyniosłość niemieckiej intelektualistki. Niektórzy posunęli się nawet do
tego, by uznać ją za nazistkę. Dostała wiele listów z pogróżkami, nawet
Mosad próbował powstrzymać ją przed publikacją książki. W środowiskach
żydowskich została zorganizowana akcja mająca na celu zdyskretowanie jej
osoby, również kariera naukowa Arendt zawisła na włosku. Przede
wszystkim jednak odwróciło się od niej wielu bliskich przyjaciół.
Arendt
nie ugięła się pod naciskiem opinii publicznej i nie wycofała z
zajmowanego przez siebie stanowiska. Reakcje na jej teksty nazwała
histerią, która wynika z braku podjęcia jakiejkolwiek próby
intelektualnego zmierzenia się z przedstawionymi przez nią tezami.
Nienawiść, z którą spotkała się ze strony wielu wykształconych ludzi,
określiła jako wynik tej samej bezmyślności, która doprowadziła do
śmierci wielu milionów Żydów. Jej słowa zawierały ostrzeżenie przed
możliwością pojawienia się kolejnej wielkiej tragedii, której zapobiec
może tylko dogłębne rozpoznanie przyczyn tej ostatniej.
Film
pokazuje, że wielu intelektualistów oraz innych osób opowiedzialnych za
kształtowanie opinii publicznej dołączyło się do nagonki na Arendt z
powodu czystego oportunizmu. W filmie pojawia się scena, w której
przyjaciółka Arendt, Mary McCarthy zarzuca jej oponentom rażący brak
odwagi i oportunizm, a nawet sugeruje, że niektórzy z nich próbują w ten
sposób zrobić karierę. Autorki scenariusza wykorzystały sprawę takiej
właśnie reakcji opinii publicznej do tego, by pokazać mechanizmy
kształtowania się opinii publicznej w nowoczesnych i wydawałoby się,
wolnych i otwartych społeczeństwach. Sprawa Arendt dobitnie pokazała, że
podstawą roprzestrzeniania się wielu poglądów nie jest ich merytoryczna
zasadność. A o tym, które idee będą kształtować opinię publiczą,
decydują różnego rodzaju mechanizmy. W grę wchodzi zderzenie się
różnorakich interesów, logika rynku i związane z nią wywieranie presji
na wydawców, oportunizm, konformizm, lenistwo intelektualne mas, które
wolą trzymać się wygodnych mitów, niż zajmować się wymagającymi
intelektualnie pytaniami.
Kwestia
myślenia i odpowiedzialności osoby za czyny została w filmie w bardzo
ciekawy sposób powiązana także z osobą Martina Heideggera, z którym
Arendt w młodości miała romans. Jako studentka intensywnie
przysłuchiwała się wykładom swojego mistrza, w których dużo mówił on na
temat myślenia i rozumienia. W filmie pojawia się scena retrospektywna, w
której młoda studentka Arendt dyskutując ze znanym już filozofem,
zarzuca mu, że oddziela od siebie myślenie i czucie (namiętność, pasję).
Jej zdaniem istnieje także coś takiego jak "namiętne myślenie"
(leidenschaftliches Denken). Po przejęciu władzy przez nazistów w 1933
Arendt opuściła Niemcy. Heidegger wstąpił do NSDAP i zaczął służyć nowej
władzy. Arendt nigdy nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że osoba
takiego pokroju była w stanie poprzeć Hitlera i jego reżim. Po wojnie
kilka razy spotkała się z Heideggerem. W filmie pojawia się scena, w
której Arendt wprost mówi Heideggerowi, że spotkała się z nim właśnie po
to, żeby zrozumieć jego zachowanie. Heidegger przyjął postawę dziecka,
które nie rozumie świata dorosłych. Odparł jej mianowicie, że nie
rozumie świata polityki i w tej kwestii jest jak małe dziecko, które
chce się nauczyć rozumienia tych spraw. Arendt nalegała, aby
wypowiedział się publicznie i skończył z milczeniem na temat swojego
zachowania.
W
konkteście tego wątku nasuwa się oczywiście refleksja na temat kondycji
współczesnej filozofii, która powinna dawać ludziom wskazówki dotyczące
odróżniania prawdy od fałszu, dobra od zła. Postawa Heideggera w
stosunku do Hitlera i jego przestępczej bandy dobitnie pokazała, że
współczesna filozofia także jest częścią problemu. W oczach wielu
krytyków nowożytnej tradycji filozoficznej, takie są właśnie skutki
odcięcia się nowożytności od klasycznej metafizyki, która zakłada
istnienie obiektywnej prawdy. Zgodnie z klasyczną metafizyką, to
obiektywna prawda jest przedmiotem filozoficznego namysłu, jej
poznawanie powinno być również fundamentem działalności politycznej
człowieka. W oczach klasyków, "filozof", który mówi o sobie, że nie
rozumie świata polityki, nie może zasługiwać na miano filozofa…
Podsumowując,
należy stwierdzić, że film porusza fundamentalne pytania dotyczące
kondycji współczesnych społeczeństw. Po jego obejrzeniu autorce tego
tekstu nasunęła się przede wszystkim refleksja dotycząca zdolności
przetrwania nowoczesnych społeczeństw, które wykazują nikłe
zainteresowanie prawdą, a w których o przekonaniach opinii publicznej
decydują różnego rodzaju mechanizmy. Są to mechanizmy sterowane przez
ludzi i sterujące ludźmi, którzy tak jak Eichmann, nie chcą być osobami.
Czy
diagnoza Arendt dotycząca "banalności" zła jest ostatecznym
wytłumaczeniem tamtych wydarzeń? Na pewno nie. Jednakże pytania, które
postawiła, jak i odpowiedzi, których udzieliła, ciągle nie znalazły
odpowiedniego miejsca w publicznej debacie na temat zbrodni
nazistowskich. Przeciętny zjadacz chleba uwierzył już bowiem, że
przyczyną Holocaustu były rzekomo chrześcijański antysemityzm i … brak
demokracji. Taki stan rzeczy świadczy o tym, że przestrzeń publiczna już
prawie doszczętnie została zadżumiona plagą tępej bezmyślności. Przed
czym to Arendt swego czasu nas ostrzegała.
Magdalezna Ziętek
1. Chantal Delsol, "Banalność" zła, http://www2.tygodnik.com.pl/tp/2808/kraj05.php.
2. Tamże.
3. Za: Św. Hildegarda z Bingen wg Plinio Correa de Oliveira, http://konserwatywnaemigracja.com/?p=114.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz