2.22.2013

Krytyczna socjologiczna analiza zjawiska feminizmu

Magdalena Ziętek, Kamil Kisiel 

http://prokapitalizm.pl/krytyczna-socjologiczna-analiza-zjawiska-feminizmu.html

Jednym z najciekawszych dla konserwatystów zjawisk jest dzisiaj feminizm. Powstał on jako dziecko dwóch społecznych fenomenów. Jego matką była sufrażystka, mająca jako główne cele przyznanie kobietom praw wyborczych, ich społeczną emancypację i sprzeciw wobec rozmaitych patologii względem nich, a ojcem marksizm, po którym córeczka zwana „feminizmem” odziedziczyła materialistyczną dialektykę oraz ideę walki klasowej.
Feminizm poprawnie należałoby zdefiniować jako ideologię solidaryzmu w obrębie płci żeńskiej, która miałaby być „klasą” socjologiczną. Ideologia ta jest zdefiniowana i zdeterminowana poprzez cel, którym jest poprawa bytu kobiet. Taka definicja pozwala nam rozszerzyć feminizm do pojęcia uwzględniającego np. późne ruchy sufrażystek czy też feministek katolickich.
Czego dotyczy „poprawa bytu kobiet”?
Feminizm kontestuje zastaną rzeczywistość, uznając, że kobietom należy się coś, co w tej chwili faktycznie im nie przysługuje. Z marksizmem łączy go przekonanie, że istniejąca struktura społeczna została stworzona przez klasę panującą, czyli w tym przypadku mężczyzn, którzy tak ukształtowali stosunki społeczne, by zabezpieczyć swoje własne interesy. Feminizm uznaje, że ukształtowane przez mężczyzn stosunki społeczne rzutują na formę samoświadomości kobiet, które niczym nieuświadomiony proletariat nie zdają sobie sprawy z tego, że stosunki te nie odpowiadają ich interesom. Feminizm dąży więc do tego, by kobiety wyzwoliły się ze swojej fałszywej, bo ukształtowanej przez mężczyzn (patriarchat) świadomości oraz walczyły o zmianę struktur społecznych tak, by te służyły realizacji ich własnych interesów.
Pierwotnych źródeł feminizmu należy jednak szukać dużo głębiej niż w marksizmie, gdyż jest fenomenem związanym z atomizacją społeczeństwa. Jego korzenie znajdziemy zatem w filozoficznym nominalizmie, z którego wyrasta np. nowożytny, ideologiczny liberalizm. Istotnie, więcej feministek przyznaje się do liberalizmu niż do będącej passe dialektyki.
Patriarchat traci materialną „bazę”
Feudalna rodzina była jednostką nuklearną, w której wszystkie osoby pracowały na jej rzecz. Zazwyczaj była to praca na roli, rzadziej, w przypadku rodzin miejskich – warsztat.  Zarówno w świecie antycznym, jak i średniowieczu, to rodzina była podstawową komórką społeczną. Zgodnie z klasyczną koncepcją, ekonomia (ekonomika) to sztuka gospodarowania wspólnotą domową, rodzinną, dzięki której realizuje się życie cnotliwe[1]. Klasyczna ekonomia widziała swe zadanie w takim ukształtowaniu życia rodzinnego, by było ono dobre dla człowieka. Jak pisał św. Tomasz: „Celem ostatecznym ekonomiki jest dobre życie całej wspólnoty domowej"[2].
Kryzys feudalizmu i związana z tym transformacja społeczeństwa w kierunku kapitalizmu spowodowała zasadniczą, jakościową zmianę. Własność rodzinna uległa defragmentacji, a podział pracy i powstanie dużych przedsiębiorstw przemysłowych doprowadziło do tego, że przez dłuższy okres XIX wieku członkowie rodziny nadal pracowali na jej rachunek,  jednak coraz częściej miejsce pracy nie było już wspólnym. Kobieta i córki pracowały np. w zakładach włókienniczych, mężczyzna i synowie na budowach, w hutach czy kopalniach. Nastąpiło zatem „zatomizowanie” źródeł utrzymania. Początek kapitalizmu, który jednocześnie zwiastował koniec „nuklearnej” rodziny, „dał” każdemu z członków rodziny jego własny, indywidualny dochód. Właśnie dlatego rozbicie własności rodzinnej zostało uznane m.in. przez Hegla za triumf wolności.
Hegel pokazuje, że kapitalizm wyrywa jednostkę z jej lokalnej wspólnoty oraz rodziny, bierze w swoje własne posiadanie i następnie „zużywa” do swoich własnych celów. W nowoczesnym świecie rola rodziny sprowadza się do dostarczania społeczeństwu obywatelskiemu nowych członków, tak by mogło ono się rozwijać: „W świecie nowoczesnym zatem to już nie rodzina, lecz „raczej społeczeństwo obywatelskie jest (teraz) tą przepotężną siłą, która przeciąga na swoją stronę człowieka, żąda od niego, by pracował tylko dla społeczeństwa, by wszystkim czym jest, był dzięki temu społeczeństwu i wszystko, co czyni, czynił za jego pośrednictwem”[3].
Z tego właśnie powodu, zdaniem Hegla, społeczeństwo obywatelskie zobowiązane jest do zastąpienia jednostce jej rodziny, czyli do przejęcia określonych funkcji socjalnych (można to sformułować, jako zobowiązanie do „przysługi”, jaką jednostce miałby czynić nowożytny kapitalizm[4]). Nowoczesne społeczeństwo obywatelskie, którego ekonomiczną bazą jest gospodarka wolnorynkowa, przynosi więc ze sobą nowy typ uspołecznienia. „Stosunki międzyludzkie ulegają tu depersonalizacji: w miejsce bezpośrednich zależności osobistych wkraczają relacje społeczne, tj. takie, w których osoby odnoszą się do siebie nie wprost, lecz za pośrednictwem swych odniesień do rzeczy, a całokształt ich wzajemnych oczekiwań i zobowiązań regulowany jest rozmaitymi formami umowy”[5]. Nowoczesny typ uspołecznienia oznacza więc „nieuchronne wykorzenienie i wyobcowanie takich „wolno puszczonych” jednostek. Przynosi im utratę życiowego oparcia w pierwotnej („organicznej”) więzi ze wspólnotą i jej substancjalnym ładem obyczajowo-etycznym, który niegdyś zaspokajał ludzką potrzebę ochrony i bezpieczeństwa, stałych miar i niezawodnych zasad orientacji[6].
Jednocześnie w wyniku podziału pracy człowiek staje się (w sposób dotąd nieznany) zależny od innych ludzi. Nawet przy zaspokajaniu swoich najbardziej podstawowych potrzeb zdany jest bowiem na odpowiednią kooperację z wieloma innymi jednostkami. Wymusza zatem nową jakość w relacjach kobiet i mężczyzn: formę dobrowolnej współpracy zamiast dotychczasowej relacji uległość-podległość. Paradoks nowoczesnego kapitalizmu jako fundatora podstawy dla feminizmu polega więc na tym, że prowadzi on do powstania nowego typu zależności, jednakże biorąc pod uwagę „feudalny spadek” z poprzedniej epoki, jakim była „oczywista” władza silniejszych nad słabszym, sytuacja kobiet wcale nie uległa automatycznej poprawie[7].
Przemiana relacji damsko-męskich oraz rodzinnych w kapitalizmie i demokracji
Rozpad struktury ekonomicznej opartej na własności rodzinnej i powstanie nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego diametralnie zmieniły sytuację kobiet. Uświadomienie sobie tego faktu (a jak wiemy, w heglowsko-marksistowskiej nauce uświadomienie odgrywa kluczową rolę) przez kobietę mogło dać asumpt do skierowania wysiłków przeciw rodzinie jako czynnikowi „zniewalającemu”. Powodem jest brak faktycznej więzi i silnego poczucia wspólnoty, typowego dla feudalizmu, a wynikającego z wykonywania wspólnej pracy i wspólnego konsumowania jej owoców.
Można zaryzykować stwierdzenie, że zmiana struktury ekonomicznej bazy zaczęła wymuszać zmiany w jej społecznej nadbudowie. Ponieważ to nowoczesne społeczeństwo obywatelskie stało się nową rodziną dla jednostki, kobiety zaczęły żądać dla siebie takiego samego prawa do partycypacji w nim, jakim cieszyli się mężczyźni. W nowoczesnym społeczeństwie brak dostępu do instytucji demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego (paralelnego, choć nie tożsamego i niezwiązanego z kapitalizmem, porządku nowożytnego) równa się bowiem ze społeczną marginalizacją, nieodpowiadającą wszak nowej pozycji materialnej niezależności.
To dzięki pełnieniu określonych funkcji w społeczeństwie obywatelskim człowiek staje się swoim podmiotem (niem. eigener Subjekt). Przysługuje mu prestiż, uznanie społeczne czy inne korzyści z partycypacji. Co więcej, ze względu na marginalizację małej rodziny, także zabezpieczenie na wypadek choroby i starości staje się kwestią społeczną. A to dotyczy także i kobiet, w szczególności „kur domowych”, które przez swoich mężów nie zostały odpowiednio zabezpieczone na wypadek śmierci męża czy też po prostu rozwodu[8].
Konserwatyzm, liberalizm i feminizm – linie frontów i sojuszy
Brak wspólnego źródła utrzymania i rozbicie dochodu rodziny na wiele źródeł są równoznaczne z „zautonomizowaniem” jej członków i „zatomizowaniem” jej jako całości. Kapitalizm, który zabezpiecza materialistyczny dobrobyt i separuje dochód kobiet od dochodu ich mężczyzn, działa jako potężny czynnik emancypacyjny, a zarazem mówiąc zarówno językiem marksistowsko-heglowskim, jak i „teologicznym”, potężnie uświadamiający. Dopiero teraz faktycznie i dosłownie spełniają się apostolskie słowa: „Nie masz już kobiety, ani mężczyzny”[9].
Z racjonalnego punktu widzenia autonomia kobiety urzeczywistnia się tylko wtedy, jeśli faktycznie otrzyma ona prawo władania nad wypracowanym przez siebie dochodem. Wspólnota domowa staje się wtedy z miejsca dobrowolnym stowarzyszeniem męża i żony, którego trwałość zależy tylko od równorzędnej, wolnej woli przebywania ze sobą obydwojga „partnerów”.
Z punktu widzenia socjologów liberalnych i marksistowskich autonomia każdego z członków rodziny jest tutaj kluczowym, ważnym i słusznym procesem emancypacyjnym (por. zasada dobrowolności zawierania umów, zniszczenie relacji „poddani – władcy”). Z punktu widzenia konserwatywnego socjologa będzie to jednak poważny cios, osłabiający więzi rodzinne i samą rodzinę, pogrzeb rodziny nuklearnej i patria potestas. Ci pierwsi mogą kontrować argumentem, że dzięki temu o związku (chyba po raz pierwszy w historii ludzkiej) nie (współ)decydują pobudki materialne czy „zasada podboju”, tylko pobudki duchowe (miłość, oddanie, wierność, przywiązanie, lojalność, odpowiedzialność). Zatem z jednej strony nowy porządek społeczny (kapitalizm-demokracja) gwarantuje większą swobodę w wyborze partnerów, co z „duchowego” punktu widzenia należy ocenić pozytywnie. Z drugiej strony więzi rodzinne są rozluźnione i wystawione na większe ryzyko totalnego rozpadu. Kobieta, żeby nie wypaść z „gry” i żeby zabezpieczyć wywalczoną pozycję, musi pracować i oddalić się tym samym od domu, męża i dzieci.
Jeśli przesuwa się akcent na społeczeństwo obywatelskie, tym samym obniża się rangę rodziny, a praca związana z domem przestaje być czymś wartościowym, czym można zasłużyć na uznanie społeczne. Taka praca nie daje osobistej satysfakcji. Kobieta "zamknięta w domu", niczym w systemie podporządkowującym heglowskiej „woli ogólnej”, staje się tylko środkiem do tego, by dostarczać społeczeństwu obywatelskiemu nowych członków. Notabene, socjalizm, który w starym znaczeniu „realnego socjalizmu” (a docelowo: komunizmu) monopolizuje środki produkcji i jest tak naprawdę mono-kapitalizmem, tylko zaostrza opisaną antynomię.
Mamy tutaj więc do czynienia z dwoma fundamentalnymi kwestiami. Pierwsza jest typowo ekonomiczna: przeniesienie nacisku na społeczeństwo obywatelskie usprawiedliwia promowanie pracy zawodowej kobiet, aby np. na starość nie były narażone na biedę[10]. Statystyki są brutalne: kobiety częściej dotknięte są biedą niż mężczyźni. Jak to pogodzić  z konserwatywnym ideałem rodziny? Czy możliwe są zmiany w systemie ekonomicznym, tak żeby własność rodzinna była silniej promowana?
Druga to kwestia kulturowo-polityczna: przeniesienie nacisku na demokratyczne społeczeństwo obywatelskie wymusza promowanie pracy zawodowej kobiet, aby mogły w ogóle cieszyć się uznaniem społecznym. Ponieważ w nowoczesnym społeczeństwie praca nie jest wykonywana na chwałę Boga czy dla dobra nuklearnej rodziny, jej jedyną wartością i sensem jest postkalwinistyczna nauka o sukcesie zawodowym, a co za tym idzie, mierzenie wartości człowieka sukcesami zawodowymi. Sekularyzacja, o dziwo, nie pociągnęła za sobą w większości krajów zmiany w ocenie tego zjawiska. Teologiczna „nadbudowa” zanikła całkowicie, a sama praca pozostała głównym celem w życiu, środkiem, za pomocą którego może udowodnić swoją przydatność dla społeczeństwa obywatelskiego.
Paradoksy starcia konserwatyzmu z feminizmem w postkapitalizmie
Problematyczny jest naszym zdaniem pogląd wielu konserwatystów i konserwatywnie ukierunkowanych kobiet (głównie „katolickich feministek”) na kwestię zarobkową w rodzinie. Twierdzą oni, że „gdyby mężczyźni zarabiali odpowiednio dużo, kobiety mogłyby zająć się domem i dziećmi”[11]. Paradoksalnie, taki obraz ma więcej wspólnego z sytuacją żon nowożytnych mieszczan (w każdym razie tych zamożniejszych) oraz z wiekiem XX (w szczególności USA czy RFN) aniżeli z tradycyjnym społeczeństwem. Także i romantyzm „katolickich feministek”, związany ze swego rodzaju myśleniem życzeniowym: „aby mój mąż zarabiał tyle, bym mogła zająć się ogniskiem domowym”, powiela ten pogląd. Jak pokazują statystyki, bogactwo negatywnie koreluje z dzietnością kobiet. Nadzieja na wyższe zarobki mężczyzn (i kobiet) jako droga „powrotu” do konserwatywnej funkcji społecznej kobiety, zdaje się być iluzją[12].
Z faktu autonomicznych źródeł dochodu członków rodziny można wyprowadzić dalszą kwestię ekonomiczną, mianowicie, jak wynagradzani są mężczyźni, a jak wynagradzane są kobiety w kapitalizmie? Wszelkie dane pokazują, że mężczyźni zarabiają średnio więcej niż kobiety oraz że częściej zajmują stanowiska menadżerskie i dyrektorskie. Pytanie zasadnicze brzmi: czy kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni, ponieważ tak rynek „wycenił” ich pracę, czy kryje się za tym dziedzictwo patriarchatu? Pytanie z punktu widzenia ekonomii: jaka jest produktywność kobiet i mężczyzn w poszczególnych branżach i, jeżeli jest podobna lub identyczna, dlaczego mimo to kobiety zarabiają mniej?[13].
Kwestie socjologiczno-ekonomiczne
Szklany sufit i ekonomia
Zdaniem prof. Ribhegge z Uniwersytetu Europa-Viadrina, produktywność kobiet i mężczyzn jest podobna, a mimo to istnieje zjawisko szklanego sufitu. Są pewne fakty, które mogłyby to zjawisko racjonalnie wyjaśnić, mianowicie:
  1. Kobiety w krajach zachodnich znacznie częściej od mężczyzn wybierają pracę na część etatu (ok. 1/3, mężczyźni tylko w 4-5%). Wydaje się to być naturalne z uwagi na naturalną (zdaniem konserwatystów i liberałów) chęć urodzenia i konieczność wychowywania dziecka.
  2. Kobiety pracują w branżach, które są średnio gorzej opłacane (np. jako przedszkolanki w porównaniu np. do zawodu mechanika samochodowego czy górnika)[14a]. Wiąże się to także z wyborem studiów. Mężczyźni częściej wybierają studia o kierunkach technicznych, podczas gdy kobiety wybierają kierunki nauk społecznych lub fakultety humanistyczne, a także zawody jak przedszkolanka czy pielęgniarka.[14b]
  3. Przedsiębiorcy dyskontują ryzyko związane z pracą kobiety, mianowicie „ryzyko ciąży”. Brzmi to „racjonalistycznie”, ale dla pracodawcy koszt znalezienia, zatrudnienia i wyszkolenia nowego pracownika jest spory. Przeciążenie pracodawcy kosztami może mieć dla niego fatalne skutki i spowodować bankructwo. Ucierpią wtedy wszyscy pracownicy, nie tylko kobiety, tracąc pracę.
  4. Kolejnym faktem jest to, że ciąża i wychowanie dziecka najczęściej oznaczają przerwanie kariery i/lub pracy zawodowej. To, co stanowi kwintesencję życia kobiety (przynajmniej z konserwatywnego punktu widzenia), naturalnie zabiera zbyt dużo czasu (przynajmniej przez pierwsze 5-6 lat), aby kobieta mogła skupić się na awansie w korporacyjnej hierarchii. Korzystają na tym mężczyźni. Studium porównawcze zarobków ludzi młodych wskazują, że do 24 roku życia kobiety i mężczyźni zarabiają podobnie – różnica wynosi zaledwie 2%, w klasie wiekowej między 25 a 34 rokiem życia wynosi już 11%, a między 34 a 45 – 26% (potem zmienia się nieznacznie, bo tylko o 2%)[15].
Jeśli przyjmiemy, że między 25 a 35 rokiem życia decyduje się sprawa awansów w przedsiębiorstwach, urzędach i instytucjach naukowych, to widzimy, że zjawisko „szklanego sufitu” istnieje naprawdę, a wszystkie typy feministek – od lewicowych do katolickich – zgadzają się co do faktu, że jest to „problem”, którym należy się zająć.
Sprawa jest trudna, bo ciąża i obowiązki związane z opieką nad dziećmi (a także rodzicami i chorymi członkami rodziny) w ogóle nie pasują do aktualnej korporacyjnej Arbeitskultur, toteż  wybór ogranicza się do wyboru: opieka nad dzieckiem lub „karierą”. Z racji biologicznej funkcji w małżeństwie pierwszą opcję powinna wybrać kobieta[16].
Pojawia się problem szerszy i złożony – także i mężczyźni odciągani są od rodziny przez coraz bardziej wygórowane oczekiwania pracodawców. Warto przypomnieć, że przecież kiedyś mężczyźni w dużo większym stopniu zajmowali się wychowywaniem swoich synów, a mali chłopcy wcześniej byli "przejmowani" przez mężczyzn i socjalizowani według męskich wzorców zachowania. Problem stosunku pracy do rodziny dotyczy więc nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Układ, kiedy oboje rodziców albo nawet jeden z nich (częściej mężczyzna) przebywa od rana do wieczora poza domem, nie jest dla żadnego członka rodziny układem zdrowym.
Rozwiązanie, które proponuje nowoczesne społeczeństwo, sprowadza się do  tworzenia kosztownych instytucji zastępczo-wychowawczych, jak żłobków i przedszkoli[17a]. Z punktu widzenie heglowskiej analizy nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego, mała rodzina ma też i prawo oczekiwać konkretnego wsparcia ze strony "dużej rodziny".
Niedźwiedzia przysługa polityki socjalnej?
Zakres ingerencji państwa w promowanie zarobkowej emancypacji kobiet jest masowy i kosztowny, i zdaniem wielu konserwatystów, obraca się przeciwko adresatkom tej polityki[17b]. Osoba o poglądach lewicowych będzie starała się za wszelką cenę wprowadzić inżynierię społeczną i urzeczywistnić równość płci. Natomiast z punktu widzenia konserwatysty ten ideologiczny cel zaciemnia kwestię kosztów związanych z taką przebudową społeczeństwa, od ekonomicznych – do społecznych. Kwestią fundamentalną jest pytanie o powołanie kobiety (jak i o powołanie mężczyzny) – przy czym konserwatywna odpowiedź jest i będzie dla feministki kulturową opresją. Nie ma tu za bardzo szans na porozumienie.
Ten klincz jest powodem tego, że być może tylko kapitalizm jako etycznie neutralny arbiter byłby w stanie rozstrzygnąć kwestię niekompatybilnych wzorców kulturowych[18], co jest oczywiście dla obu stron (konserwatystów i feministek) nieakceptowalne. Być może, gdyż kwestią sporną jest to, czy kapitalizm byłby w stanie funkcjonować bez społeczeństwa obywatelskiego, czy też nieuchronnie niesie ze sobą konieczność utworzenia "dużej rodziny" kosztem sukcesywnego niszczenia "małej rodziny".  Kwestia ta wymaga dokładniejszego zbadania.
Na pewno można stwierdzić, że polityka mająca na celu przeciwdziałanie zawodowej "dyskryminacji" kobiet jest chyba najdelikatniejszą materią, z jaką przyszło mieć do czynienia politykom i pracodawcom, i jest to jednocześnie materia, w której ponoszą oni klęskę. Obecna polityka społeczna i protekcjonizm zatrudnienia zaostrzają sytuację i podwyższają dyskontowane koszty ryzyka zatrudnienia kobiet. W efekcie, przy tak sztywnym i surowym gorsecie zabezpieczeń prawnych z myślą o bezpieczeństwie zatrudnienia ciężarnej kobiety, pracodawcy wolą unikać ryzyka związanego z zatrudnianiem pań. Zdaniem konserwatystów, polityka uspołecznienia tej kwestii i twardej regulacji obraca się często i boleśnie przeciwko swoim adresatkom[19].
Nie-lewicowy feminizm a walka o słuszne z punktu widzenia konserwatysty „sprawy”
Na sprawę można też spojrzeć nieco inaczej: w społeczeństwie przednowoczesnym podział na męskie i żeńskie nie był tak sztywny jak w nowożytności. Kobiety udzielały się społecznie, a mężczyźni także byli odpowiedzialni za wychowywanie dzieci, przede wszystkim poprzez przekazywanie im określonych postaw i wartości. Dopiero w nowożytności pojawił się dość sztywny podział: publiczne – męskie, prywatne – żeńskie. Jeśli dodamy do tego wartościowanie: publiczne jest bardziej wartościowe niż prywatne, to nietrudno dostrzec, że sam system niejako wymusił proces emancypacji kobiet, które nie chciały przynależeć do tego, co "niższe" i gorsze. W efekcie poddania krytyce tego nowożytnego trendu być może otwiera się pole do jakiegoś „porozumienia”.
W naszym  przekonaniu, próba gwałtownej restytucji podziału, o którym marzą konserwatyści: mężczyzna – władca poza domem, kobieta – zajmująca się samym domem, może okazać się naiwna i daremna[20]. Niezbędnymi są zarówno głęboki rachunek sumienia ze strony konserwatystów, jak i konieczność przedyskutowania roli kobiety w zatomizowanym społeczeństwie wymuszającym aktywizację.
Należy także postawić pytanie: dlaczego obecnie w dyskusji, i to niemal automatycznie, łączy się z lewicowością słuszne z punktu widzenia konserwatysty hasła walki z szowinizmem, przemocą seksualną i seksizmem? Także ta kwestia, naszym zdaniem, wymaga jak najszybszego wyjaśniania i swoistego rachunku sumienia ze strony przeciwników lewicy i feminizmu. Atrofia dyskursu doprowadziła do ataku na rzekomy „patriarchat”, postrzeganego jako rzekome i ostateczne źródło problemów wyżej zarysowanych.
Na polu walki kulturowej o konserwatywne pryncypia należałoby się bliżej przyjrzeć feministycznym postulatom i dokonać pewnej ich selekcji. O ile w kwestiach aborcji zgody z lewicującymi feministkami oczywiście nie ma i nie będzie[21], o tyle w innych przypadkach sytuacja jest interesująca, jeśli tylko druga strona na chwilę porzuci swoją ślepą dialektykę (co jest pewnym problemem, z którego część feministek dopiero zaczyna sobie zdawać sprawę).
Parytety i kwoty w biznesie
Parytety w biznesie mogą być kosztowną fantasmagorią dla gospodarki, jeśli w danym kraju produktywność kobiet i „kobiece ryzyko” są ekonomicznie mniej „efektywne” od produktywności mężczyzn. Jeden z autorów krytykuje to wyczerpująco w innym miejscu[22].
W kapitalizmie to właściciel wycenia, kto jest lub mógłby być bardziej wydajny w pracy. Jeśli zignoruje zdolności kobiety, mogące dać mu przewagę w postaci wyższej produktywności i wyższych zysków, sam sobie zaszkodzi. Ten fakt, mający swoją genezę w egoistycznej wizji przedsiębiorcy jako maksymalizującego zyski, zaprzecza logice parytetów w biznesie. Dlaczego kobiety nie miałyby pokazać, że są równie dobre lub lepsze bez parytetów? Odpowiedź na to pytanie w warunkach "duetu" kapitalizm-demokracja opiera się na teorii podboju świata przez mężczyzn.
Tzw. „korporacyjne parytety” zostały wprowadzone przez rządy Norwegii i Francji. W Polsce niedługo NIK rozpocznie badania porównawcze zarobków kobiet i mężczyzn[23], co można potraktować jako zapowiedź rychłej debaty nt. równouprawnienia „w domu i zagrodzie”.
Kwestie społeczne
Pornografia
Jest to największa kość niezgody wśród feministek. Paleta poglądów na tę kwestię waha się od radykalnej negacji, akceptacji do afirmacji jako „środka emancypacyjnego”[24]. Argumentem „za” miałby być rzekomy fakt, jakoby w społeczeństwach patriarchalnych zakazywało się kobiecie czerpania przyjemności z seksu i że pornografia jest najlepszym emancypacyjnym „lodołamaczem” tego „patriarchalnego dyskursu”.  Temu myśleniu przeciwstawne jest stanowisko radykalnego odrzucenia pornografii jako środka wykorzystania, wyzysku i upodlenia kobiety[25]. Co ciekawe, argumenty, jakich używają feministyczne przeciwniczki pornografii, są słowo w słowo skopiowanymi argumentami strony przeciwnej.
Oczywiście pomiędzy tymi dwoma stanowiskami jest duża liczba feministek, która głośno wyraża swoje wątpliwości co do tych dwóch skrajności i nie chce, lub nie umie, zająć jednoznacznego stanowiska[26].
Popyt na pornografię jest, naszym zdaniem, uwarunkowany socjologicznie. W dawnym feudalnym społeczeństwie sztywna reguła monogamii i kojarzenia związków (przez większość czasu „swatanie”) zapewniała każdemu człowiekowi towarzystwo przez całe dorosłe życie (pomijając wdowy i wdowców). Wraz z nadejściem epoki „emancypacji” kobiet i ich uniezależnienia doszło także do rozerwania tej monogamicznej struktury. Dominującym modelem relacji między płciami stała się monogamia sukcesywna (każdy związek jest przygotowaniem do następnego), która jest ostatnim bastionem „wierności” jako wartości w relacjach damsko-męskich. I on jednak powoli pada, a zachodnie środowiska lewicowe promują (pod nazwą oczywiście „równouprawnienia” innych form związku) poliandrię, biseksualizm, kontrolowaną zdradę. Paradoks „wolności seksualnej” polega na tym, że część osób zostaje ostatecznie bez partnera (z uwagi na kiepską pozycję społeczną, prezencję zewnętrzną, nieśmiałość). Dotyka to w równym stopniu kobiety, jak i mężczyzn[27].
Proces osamotnienia w zatomizowanym społeczeństwie kapitalizmu XIX w. jako pierwszy opisał Alexander Rüstow w „Gegenwartsprobleme der Soziologie”[28]. Dzisiaj zjawisko osiągnęło nieprzewidziane rozmiary. Każdy człowiek ma pewne potrzeby seksualne, a niemoc ich zaspokojenia sprawia, że często sięga on po narkotyczne, komercyjne i łatwo dostępne ersatze – np. prostytucję i pornografię. Można dywagować, czy treści, jakie np. osamotniony mężczyzna będzie chciał oglądać, odpowiadają archetypowi męskiej dominacji, co będzie tylko napędzać niszczące jego psychikę tendencje sadystyczne i sadomasochistyczne. Jeśli sprzeciwiają się temu feministki, to znaczy, że konserwatywny postulat zakazu pornografii i prostytucji staje się ich postulatem.
Problemem zdaje się tu być jednak przede wszystkim sam proces osamotnienia i rozbudzania pewnych potrzeb czy presji społecznej. Intymna sfera człowieka oraz intymne relacje międzyludzkie coraz bardziej odzierane są z treści miłości, wzajemnego oddania i wierności. Pojawiają się nawet głosy, że tak rozumiana – totalna – bna operująca na najniższych poziomach – emancypacja kobiet musi pociągnąć za sobą degrengoladę wśród mężczyzn[29]. Jeśli naniesiemy na to problem izolacji i osamotnienia, dojdziemy do wniosku, że ta część feministek, która sprzeciwi(a) się pornografii, będzie w tej kwestii naturalnym sojusznikiem konserwatystów (przynajmniej tych, którzy nie przejawiają „wiktoriańskiej mentalności”). Wiąże się z tym:
  1. Sprzeciw wobec pornografii i prostytucji (albo przynajmniej ich nachalnej promocji).
  2. Sprzeciw wobec traktowania kobiet i ich ciał jako komercyjnego produktu[30].
Co ciekawe, faktycznie coraz częściej pojawiają się w feministycznym obozie głosy, że pornografia to wspólny problem kobiet i mężczyzn. Takie postawienie sprawy dotyczy nie tylko problemu pornografii, ale w tej tematyce jest najbardziej widoczne. Rzecz jednak w tym, że przyjęcie takiego stanowiska stanowi niebezpieczeństwo „dezaktywacji” wygodnej dialektyki my – kandydatki do wyemancypowania a oni – wrogowie uciskający.
Warto zauważyć także, że front walki z merkantylnym traktowaniem kobiecej cielesności w reklamach, jak i tępienie zwyczajnego chamstwa (sprawa Figurskiego i Wojewódzkiego, ukaranie jurorów Top Model) cieszy się konsensem po obu, zdawałoby się, antagonistycznych stronach. Zakaz podtekstów seksualnych w reklamie czy w mediach rozrywkowych mógłby być ustanowieniem wspólnego frontu.
Jeśli jednak pornografia ma być wyzwalaniem kobiety z „ciasnych ram” patriarchalnej struktury społecznej i związanej z tym „męskiej dominacji”, dyskusja staje się mocno utrudniona. Można się zastanowić nad tym, czy te słowa nie stają się wtedy ideologiczną pałką, tracąc merytoryczną substancję. Nie brak przecież głosów o oskarżanie mężczyzn za zło całego świata oraz wizji w ten sposób dających ewidentnego winnego – mężczyzny[31a].
Aborcja
Jak wyżej wspomnieliśmy, w kwestiach aborcji zgody z lewicującymi feministkami oczywiście nie ma i nie będzie. Jednakże sposób prowadzenia dyskursu na temat aborcji stosowany przez wielu konserwatystów należy poddać pewnej krytyce. W „konserwatywnej” krytyce praktyki aborcyjnej piętnuje się kobiety, które decydują się na aborcję, natomiast rzadko mówi się o mężczyznach, którzy są tak samo odpowiedzialni za dziecko jak kobieta. Kobieta, która będzie miała wsparcie ze strony mężczyzny, z mniejszym prawdopodobieństwem zdecyduje się na aborcję niż taka, która musiałaby samotnie wychowywać dziecko. Problem aborcji ściśle powiązany jest z kwestią rozwiązłości seksualnej i braku odpowiedzialności za życie seksualne, co w takim samym stopniu dotyczy kobiet, jak i mężczyzn.
Zapędy niektórych samozwańczych „macho”, pt. mężczyzna sypiający z wieloma kobietami ma powodzenie i jest prawdziwym „bykiem”, a kobieta sypiająca z wieloma mężczyznami jest naturalnie „puszczalska” (żeby nie używać cięższych określeń), to strzał w plecy konserwatysty. Reguły (lub brak reguł) muszą obowiązywać wszystkich, bez wyjątków. Bez przemiany myślenia w tej kwestii będziemy mogli tylko bezradnie patrzeć, jak dyskurs przepada na rzecz lewicy.
Prostytucja
Z osamotnieniem, zniszczeniem monogamicznej struktury związków oraz „seksualną emancypacją” nieodłącznie wiąże się przygnębiający fenomen szerzenia się prostytucji. Spór o to, czy to popyt tworzy podaż na nią, tudzież czy to „okazja czyni złodzieja”, wydaje się nie pomagać w uporządkowaniu dyskusji. Z uwagi na mnogość etyk funkcjonujących w liberalnym społeczeństwie, oraz ich różnorodność, wyjaśniający ów fenomen publicyści czy badacze będą się kierować raczej uprzedzeniami niż argumentami. Feministki będą to zjawisko wyjaśniać jako wyraz męskiej hipokryzji, dominacji i wykorzystywania, konserwatyści jako efekt pozwalania na moralny relatywizm, w efekcie moralny hazard i negatywną selekcję społeczną[31b]. Osobiście skłaniamy się do przyznania racji obu stronom.
Tak jak w przypadku pornografii, tak i w przypadku prostytucji feministki różnią się pod względem wyznawanych poglądów. Ich poglądy wahają się od uznawania prostytucji za „patriarchalną przemoc” (co niektórzy konserwatyści skłonni byliby określić mianem „merkantylizacji intymności”) do określania prostytucji jako „normalnego zawodu” czy nawet jako dźwigni emancypacji[32]. To pierwsze stanowisko jest zresztą możliwą ideową fundacją „katolickiego feminizmu”.
Godność kobiety w ujęciu chrześcijańskim zdecydowanie wymaga potępienia prostytucji. Sprawa prostytucji jest ponadto o tyle skandaliczna, że prostytucja łączy się niemal zawsze z handlem ludźmi, co jest nieakceptowalne dla nikogo. Godna uwagi jest więc współpraca duszpasterstwa katolickiego z organizacjami typu „La Strada”.
W  kręgach konserwatywnych można co prawda znaleźć zwolenników twierdzenia, że legalizacja prostytucji nie byłaby sprzeczna z prawem naturalnym, gdyż zgodnie z nauką św. Tomasz z Akwinu prostytutce należy się zapłata za jej usługi. W prawie polskim prostytucja jednak nie jest zabroniona, a karalne są sutenerstwo, stręczycielstwo i kuplerstwo.  Tak zwana legalizacja prostytucji oznaczałaby więc zniesienie tych trzech przestępstw, jak również wprowadzenie przymusowych ubezpieczeń społecznych etc. dla prostytutek. Jednakże jak pokazuje przykład Niemiec, legalizacja prostytucji prowadzi do wzrostu handlu żywym towarem, gdyż przez to utrudnione staje się kontrolowanie domów publicznych przez organy państwowe.
Kwestie polityczne
Parytety w demokracji
Wiele feministek domaga się wprowadzenia parytetów w polityce, które mają obowiązywać na stałe albo czasowo. Celem ich ustanowienia ma być wyrównanie szans między kobietami i mężczyznami w dostępie do instytucji społeczeństwa obywatelskiego. Feministki twierdzą bowiem, że w "spadku po patriarchacie" mężczyźni opanowali te instytucje i bronią kobietom dostępu do nich. Ich zdaniem, tylko teoretycznie kobiety mają takie same szanse na to, by kandydować np. do Sejmu. W praktyce jednak to głównie męscy funkcjonariusze partyjni, układając listy wyborcze, umieszczają kobiety na gorszych pozycjach. Parytety mają wymusić więc zmianę struktur partyjnych, tak by równość szans mogła się urzeczywistnić.
Jak pokażemy poniżej, parytety są instytucją, która zawsze dyskryminuje część wyborców. Feministki uważają jednak, że taka (czasowa) dyskryminacja jest niezbędna do tego, by na trwale zmienić strukturę instytucji społeczeństwa obywatelskiego w kierunku pożądanym przez nie.
Paradoks parytetów w wyborze jakiegokolwiek ciała wyborczego, jak np. rada osiedlowa czy parlament[33], polega na tym, że rozszerzenie praw kobiet do bycia wybieranym może kłócić się z prawem do wybierania. Podamy prosty przykład. Jest trzech kandydatów mężczyzn (A, B, C) i dwie kandydatki (D, E) na dwa miejsca wyborcze (obowiązują parytety). Dla ułatwienia podzielmy liczbowo wyborców wg płci w stosunku fifty-fifty. „M” oznacza procent mężczyzn, jaki oddało głos na konkretnego kandydata, analogicznie „F” kobiet-wyborców. Do ciała wyborczego zostaje wybrany jeden mężczyzna i jedna kobieta. Oto wyniki:
Kand.  Płeć kand.      (M)            (F)          Średnia
A          (m)                            12%                                    35%                                      23.5%
B          (m)                            16%                                    25%                                      41%
C          (m)                            20%                                    25%                                      45%
D         (f)                               24%                                    10%                                      34%
E          (f)                              28%                                    5%                                         33%
Jeśli w wyborach obowiązuje parytet, dochodzi do kuriozum. Aż dwóch kandydatów, którzy są preferowani przez kobiety (bo np. obiecali więcej żłobków, zasiłków dla matek, dłuższe urlopy wychowawcze itd.), odpadnie tylko dlatego, ponieważ są mężczyznami. Miejsca zdobywają kandydat C i kandydatka D. Zauważmy, że zasada parytetu spowodowała tutaj zlekceważenie prawie 2/3 głosów kobiet! Zgodnie np. z zasadą proporcjonalnością głosów wybranymi powinni być kandydaci B i C. Gdy zamienimy kolumny „M” na „F”, sytuacja staje się jeszcze bardziej kuriozalna, gdyż zamiast dwóch kobiet, wybranych zarówno przez kobiety, jak i zgodnie z zasadą proporcjonalności, wybrana zostaje tylko jedna.
Uprośćmy przykład jeszcze bardziej. Jeżeli ogół kobiet chce decydować tak, że w danym organie (sejmie, senacie itp.) wybranych zostaje 90% mężczyzn, to zabranianie im tego poprzez parytet jest pogwałceniem ich prawa do samodzielnego politycznego wyboru. Ta jawna sprzeczność z ideą parytetów może być zneutralizowana tylko przez cel, jakim jest wywołanie zmiany struktur instytucji społeczeństwa obywatelskiego za pomocą inżynierii społecznej. Podane sprzeczności i kurioza nie zachodziłyby w sytuacji, gdyby kobiety faktycznie zaczęły wyłącznie głosować na kobiety; tyle że  wtedy (przy odpowiednim ukształtowaniu prawa wyborczego) cała idea parytetów byłaby całkowicie zbędna.
Totalna klęska Partii Kobiet (0,4%) w wyborach do polskiego parlamentu daje do myślenia. Sama idea „Partii Kobiet” wydaje się bezcelowa. Jeśli teza o „płciowym solidaryzmie klasowym” jest prawdziwa (a pamiętajmy, że przecież same kobiety mogą mieć sprzeczne ze sobą interesy), to parytety nie są żadną pomocą na drodze do współdecydowania kobiet w demokracji. Kobiet jest przecież statystycznie więcej niż mężczyzn. Przy odpowiednim ukształtowaniu prawa wyborczego mogłyby spokojnie przegłosować mężczyzn w wyborach parlamentarnych. Przy wsparciu pewnej części mężczyzn zyskałyby nie tylko większość wystarczającą do utworzenia rządu, ale być może nawet większość wystarczającą do zmiany Konstytucji. Zatem dlaczego tak się nie dzieje? Otóż albo kobiety „wciąż tkwią w katolicko-patriarchalnym dyskursie”[34], albo wykazują się niebywałą biernością, albo po prostu podczas podejmowania decyzji wyborczych kierują się kryteriami innymi niż płeć kandydata.
Katolicki feminizm
Ten niesprecyzowany i nie do końca zamanifestowany światopogląd[35], naszym zdaniem, niepotrzebnie wprowadza gramscistowski duch rozłamu w szeregach samych konserwatystów[36]. Z kolei ze strony feministek będzie traktowany jako zjawisko marginalne, niezrozumiałe, i raczej nie będzie dopuszczone do dyskursu. Pamiętajmy, że klasa tworzy się de facto tam, gdzie w obrębie pewnej grupy społecznej pojawia się świadomość wspólnych interesów. Religia katolicka wciąż uchodzi za „blokującą” uwolnienie świadomości i będącą „strażnikiem patriarchatu”. Mimo to, idea mariażu postulatów socjalno-społeczno-emancypacyjnych przy jednoczesnej „kasacji” tych, które kolidują z katolicką nauką społeczną i KKK, zdaje się zyskiwać coraz większą popularność[37].
Istnieje kilka wariantów „ideologicznego” rozwoju i samozdefiniowania dla katolickiego feminizmu.
Pierwszy oznacza próbę walki jedynie na polu samej semantyki. Wartości patriarchalne, dalej konserwatywno-katolickie, mają być dla kobiety najbardziej korzystnymi. Usprawiedliwiane może to być za pomocą czystej biologii lub chrześcijańskiej teologii. Przyjęcie takiego poglądu na sprawę czyni katolicki feminizm zbędnym (i należałoby go potraktować „brzytwą Ockhama”), gdyż jest konserwatyzmem pod inną nazwą. Do tego problemu jeszcze wrócimy.
Drugi wariant to feminizm "pogodzony" z  katolicyzmem[38]. Domaga się po pierwsze „uznania” podmiotowości kobiet dokładnie w takich samych postulatach, jaki czyni to „zwykły” lewicowy feminizm. Więcej żłobków, więcej świadczeń socjalnych, dłuższe urlopy macierzyńskie, parytety w demokracji, parytety w biznesie, równe zarobki oraz walka z seksizmem, szowinizmem oraz merkantylnym wykorzystywaniem kobiecej intymności. Praktycznie jedynymi kwestiami spornymi pozostałyby takie sprawy jak pornografia, prostytucja, a przede wszystkim aborcja czy stosunek do kobiet homo- i biseksualnych. Dopiero mocna kolizja w dyskursie o tych kwestiach, między katolickimi a lewicowymi feministkami ujawniłaby „prawdziwą twarz” katolickiego feminizmu.
Trzeci wariant jest odwróceniem pierwszego. To nie katolicyzm zawłaszcza na polu semantyki feminizm, tylko feminizm niczym neomarksistowsko – gramscistowski potwór pożera katolicyzm i zmusza go do kapitulacji. Zewnętrzne emblematy wiary pozostają, a nawołania do opamiętania przeszkadzają feministkom katolickim w wyrażeniu żądań np. co do legalizacji aborcji czy par homoseksualnych (lesbijskich). Teologia jest tutaj traktowana jako mistyczny dodatek, lokalny folklor czy regionalna specyfika, którą rewolucja musi w jak największym wymiarze zasymilować (ale jednak w końcu unieszkodliwić), aby odnieść sukces.
Z uwagi na niepewny drugi i „zdradziecki” trzeci wariant, katolicki feminizm musi być traktowany z najwyższą podejrzliwością. Zamęt na polu języka prowadzi do zamętu na polu ideologicznym. Tu z kolei chaos powoduje, że jasno określone linie frontu zaczynają się rozmywać i nigdy nie wiadomo, kto w dyskursie otrzyma „cios w plecy”: feministki czy konserwatyści. Przykład sytuacji niekorzystnej dla lewicowych feministek miał miejsce całkiem niedawno. Polskie feministki, w ramach protestu z okazji 20. rocznicy uchwalenia w Polsce ustawy aborcyjnej, zaprosiły zwolenników liberalizacji na pokaz amerykańskiego filmu mówiącego o sufrażystce Alicji Paul. Rzecz w tym, że Alicja Paul była zadeklarowaną obrończynią życia poczętego, będącą mówiąc dzisiejszym językiem, 100% pro-life[39].
Musimy jednak zastrzec, że nasz krytyczny stosunek do katolickiego feminizmu nie oznacza bynajmniej, że bezkrytycznie stajemy pod stronie tych konserwatystów, którzy uważają, że postulaty feminizmu w całości wyssane są z palca. Jak „nie wszystko złoto, co się świeci”, tak samo nie wszystko, co rzekomo zgodne z prawem naturalnym, rzeczywiście jest z nim zgodne. Np. szczególnie w środowiskach wiejskich rozprzestrzenione przekonanie, że „babę” (niczym nieposłuszną kobyłę) trzeba bić, by „znała swoje miejsce”, trudno uznać za zgodne z katolicką etyką, a w szczególności z katolicką koncepcją cnót i wad. Nie widzimy jednak potrzeby, by mówienie o takich wypaczeniach wymagało tworzenia nowego bytu, jakim jest katolicki feminizm. Przypominanie mężczyznom o tym, że są zobowiązani do czynienia dobra względem kobiet, należy do normalnych obowiązków etyków i pedagogów katolickich.
Podsumowanie
Skoncentrowanie dyskusji konserwatystów (i np. katolickich księży) z feministkami na tematach takich jak aborcja, prostytucja, pornografia pozwoliłoby skupić się na prawdziwych problemach kobiet i dosięgnąć źródeł konfliktu wartości. Podczas takiej debaty zarówno konserwatyzm, jak i lewicowy feminizm musiałyby obnażyć swoje założenia etyczno-antropologiczne. To z kolei pozwoliłoby sprowadzić debatę z poziomu konfliktu na linii religia versus ideologia na poziom racjonalnej dyskusji filozoficznej. Przedmiotem takiej dyskusji powinny być m.in. takie zagadnienia jak pytanie o istnienie obiektywnej natury człowieka, rola kulturowego uwarunkowania ról społecznych,  źródła zła (niesprawiedliwości) w świecie, jak również możliwości jego wyeliminowania za pomocą instrumentów inżynierii społecznej. Jeśli porozumienie nie zostałoby osiągnięte (co jest zresztą prawdopodobne), to przynajmniej mielibyśmy jednoznaczną, ideologiczną separację dwóch obozów.
Siła dyskursu mogłaby z kolei racjonalnie i emocjonalnie zadziałać na niezdecydowane kobiety (i… postronnych mężczyzn). Jesteśmy  przekonani, że sięgnięcie do prawdziwych źródeł godności kobiety i sprzeciw wobec merkantylizacji jej intymności przechyliłyby szalę na naszą – konserwatystów – stronę.
W tej chwili dyskurs dotyczący sytuacji kobiet został jednak zawłaszczony przez feminizm. Feministka mogłaby teoretycznie obrać dwie drogi działania i myślenia. Pierwsza polegałaby na współpracy z mężczyznami w obrębie zastanego systemu społecznego, co jednak kłóci się z przekonaniem feminizmu o tym, że interes mężczyzny koliduje z interesem kobiety. Przyjęcie tego właśnie założenia przez lewicowy feminizm generuje  obszar dialektycznej bitwy. Feministki mogą oczywiście się z tym nie zgodzić, ale skoro przemawiają w interesie wszystkich kobiet (nieuświadomionej jeszcze „klasy”), to oczywistym jest, że po odjęciu płci żeńskiej w społeczeństwie zostaną sami mężczyźni (w zmodyfikowanym wariancie: kobiety masochistycznie  popierające mężczyzn, którzy im szkodzą). Front jest więc od razu widoczny, co potwierdza np. wywiad z Christine Bauer-Jelinek, ekspertką od treningu menadżerskiego[40]. Wyjątki od tej reguły są rzadkie[41]. W efekcie odejście od masowych „ingerencji” państwa jako sposobu rozwiązywania problemów staje się niemożliwe, gdyż tam gdzie ludzi nie łączy spójny system etyczno-moralny, tam wkracza państwo z nagą przemocą. A ta nie zdołała nikogo „wyemancypować”, co najwyżej nie będzie nikogo dyskryminować. Choć jak pisał Arystoteles: najgorszą formą nierówności jest próbować uczynić nierówne rzeczy równymi.
Można oczywiście bawić się w boga i w inżynierię społeczną, a feministki, jak każdy ruch lewicowy, inżynierię społeczną wręcz uwielbiają. Nieuchronność lawiny państwowych ingerencji w życie społeczne i ekonomiczne jest niemalże modelowym przykładem drogi do zniewolenia. Ale jest to jednocześnie wyjście najłatwiejsze, jak mówił Wilhelm Röpke, pójście po linii najmniejszego oporu społecznego. Cóż, póki co to heglowski „Zeitgeist” zdaje się być po stronie feministek.
Magdalena Ziętek, Kamil Kisiel
Tekst powstał dla portalu „Prokapitalizm” (www.prokapitalizm.pl) i „Konserwatywnej Emigracji” (www.konserwatywnaemigracja.com).
***
­­­­Przypisy:
[1] P. Skrzydlewski, EKONOMIKA, 2002, Powszechna Encyklopedia Filozofii, Tom 3, ss. 77-83.
[2] S. th., II–II, q. 50, a. 3, za: Tamże, s.80.
[3] Marek Siemek, Hegel i filozofia, Warszawa 1998, s. 122, cytat w tekście: G.W.F. Hegel,  Zasady filozofii prawa, Warszawa 1969, § 238, Uzupełnienie, s. 410.
[4] Ibid., s. 121-122:
„Tym, co Hegel w Filozofii prawa przedstawia i opisuje jako rodzinę, jest przecież nie co innego jak nowoczesna tzw. mała rodzina – najwyżej dwupokoleniowa, oparta na dobrowolnym i świadomie wybranym współżycia obojga małżonków i ich dzieci jako jednostkowych osób. Rodzina taka stanowi sferę – możliwą dopiero w ramach obywatelsko-społecznej indywidualizacji – niewymuszonego i w ogóle żadnymi innymi celami nie uwarunkowanego obcowania wzajemnego ludzi, którzy jedynie za sprawą czysto subiektywnego uczucia miłości i równie subiektywnej woli, żeby być ze sobą i dla siebie, łączą się w intymną wspólnotę życia prywatnego. (…) Społeczeństwo obywatelskie nie tylko umożliwia i wytwarza nowoczesną rodzinę, ustawicznie produkując i reprodukując jej potencjalnych członków: wolne i równe jednostki jako osoby; stanowi ono także jej właściwy sens i cel, gdyż zawsze odbiera rodzinie już wychowane przez nią dzieci i w swoim charakterze „rodziny ogólnej”, znów „uwalnia” je jako samoistne, „wolne jednostki" (…) pod względem majątku, gospodarczego dobrobytu i pozycji społecznej członkowie rodziny są, tak ja wszystkie inne jednostki (które zresztą wszystkie są też członkami jakichś rodzin), przede wszystkim uczestnikami społeczeństwa obywatelskiego, którzy środki swego utrzymania muszą zdobywać w obrębie jednego i tego samego, wszechobejmującego „systemu potrzeb”, tj. rynkowego mechanizmu społecznej pracy i wymiany”.
[5] Siemka, s.136
[6] Siemka, s. 141
[7] To, co wielkoobszarowy kapitalizm XIX wieku odziedziczył po feudalizmie, to niewątpliwie bezwzględne i niczym nieograniczone prawo do rozkazów nad „podbitym” człowiekiem (Por. Alexander Rüstow – Ortsbestimmung der Gegenwart, Band III, s. 159-166). Rüstow w interesujący sposób rozwija marksistowsko-oppenheimerowską tezę o społecznych konfliktach do procesu podboju człowieka przez człowieka i wytwarzania się warstwy rządzącej i rządzonej. Jego teorię można rozwinąć także w stosunku do problematyki konserwatyzmu i feminizmu: czy „klasa” kobiet-poddanych została podbita przez „klasę” władców-mężczyzn?
Ciekawym jest też, czy feminizm poprzestanie na „stworzeniu” kobiety równej mężczyznom, czy będzie dążyć do wyhodowania kobiecego „nadczłowieka” i do ustanowienia kobiet jako klasy władców? Ta z pozoru humorystyczna kwestia została już poruszona np. przez jedną z najbardziej radykalnych feministek, Sally Miller Gearhart w kuriozalnej wypowiedzi: „The proportion of men must be reduced to and maintained at approximately 10% of the human race”. Oto, do czego może doprowadzić bezsensowna idea dialektycznej walki.
[8] Liczba rozwodów np. w Polsce rosła nieustannie aż do roku 2006, aby osiągnąć liczbę ok.  71,9 tys., by następnie przez dwa lata spadać i znowu osiągnąć podobną wartość (ok. 72 tys.). W roku 2011 liczba rozwodów nieznacznie spadła i wynosiła ok. 65 tys. rozwiedzionych cywilnie par małżeńskich.
http://www.prawnik-online.eu/porady/rodzinne/statystyka_rozwodow_w_polsce_statystyki_rozwodowe.html
Warto także przeczytać opracowanie GUS-u: 25% małżeństw kończy się z powodu zdrady współmałżonka, a w 20% powodem jest alkoholizm.  http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/l_podst_inf__o__syt_demograficznej_2011.pdf, s.7-9
[9] Biblia Tysiąclecia – List do Gal., 3,28.
[10] Kapitalnego znaczenia nabiera kwestia obowiązkowych ubezpieczeń społecznych. Marksiści, teoretycy państwa opiekuńczego, jak i wszelkie potomstwo obydwu (m.in. feministki) muszą przyznać, że sami zniszczyli „bazę” dla związku między rodziną i dziećmi. Rodzice przed „bismarckowym” wynalazkiem obowiązkowych ubezpieczeń społecznych musieli dopilnować, aby tak wychować potomstwo, aby było chętne okazać im w podeszłym wieku miłosierdzie i pomoc w utrzymaniu. Jednocześnie pochwalali oni sekularyzację wartości chrześcijańskich, jakimi było właśnie wspomniane miłosierdzie (niemające nic wspólnego z „litowaniem się”, tylko normalną, międzygeneracyjną odpowiedzialnością) czy rodzina. Obowiązkowe ubezpieczenia społeczne w połączeniu z sekularyzacją powodują całkowite odseparowanie generacji pokoleń od siebie. Solidarność między generacjami staje się bezosobowa, abstrakcyjna, wyłącznie ekonomiczna, zamiast być osobistą, opartą na głębokim uczuciu wdzięczności i ciepła więzi. Dzieci stają się dla małżonków kaprysem i rodzicom nie zależy na ich wychowaniu.
Niejako państwowe ubezpieczenie emerytalne staje się dzisiaj, w obliczu totalnej atomizacji, koniecznością samą z siebie. W efekcie dzieci rodzi się coraz mniej, relatywna liczba ludzi starszych na utrzymaniu systemu rośnie, a sam system zmierza ku nieuchronnemu bankructwu, albo przynajmniej wielkim cięciom, które pod znakiem zapytania stawiają sens gigantycznego rozmiaru tej inwestycji.
[11] Istnieje jakieś fałszywe przekonanie, że odwieczny porządek świata polegał na tym, iż mężczyzna pracował na dom, a kobieta gotowała strawę i odbierała od mężczyzny hołdy. „– Takich czasów nie było – mówi prof. Anna Giza–Poleszczuk, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Kobiety zawsze pracowały, w polu, w zakładach rzemieślniczych, kramach i fabrykach, szły na służbę. I każdy rubel czy dolar, który zarobiły, należał do ich mężów lub ojców”.
Ten, jak i inne mity pojawiające się w argumentach konserwatystek, opisano w ciekawym artykule Agaty Passent: http://www.agatapassent.pl/7grzechow.html)
[12] Istnieje niezaprzeczalna korelacja: im wyższe zarobki, tym mniejsza dzietność. Patrz:.  Fertility and Income, T. Paul Schultz, Yale University, October 2005. Wykres ukazujący zależność między zarobkami a dzietnością można zobaczyć stronie 20 pod tym linkiem:
[ http://www.econ.yale.edu/~pschultz/cdp925.pdf ].
Na osi Y mamy dzietność, na osi X mamy logarytm zarobków. Widzimy, że im wyższe wartości na osi X, tym niższe w przekroju wartości na osi Y.
W Polsce, przy obecnych zarobkach, oboje rodziców wspólnie musi pracować na rzecz utrzymania domu. Z drugiej strony, w krajach zachodnich, gdzie zarobki mężczyzn są dużo wyższe, walka o emancypację kobiet jest, o dziwo, dużo bardziej radykalna, a dzietność kobiet równie niska jak w Polsce. Być może jest to kwestia kulturowych wzorców postkapitalistycznego konsumpcjonizmu.
[13] Chociaż temat parytetów w biznesie jest w Polsce często omawiany, jest to robione nadzwyczaj niemerytorycznie. Dominują próby „państwowego” rozwiązania problemu. Dlatego, niestety, lepiej sięgnąć do źródeł zagranicznych:
1. Bieda i bogactwo, dlaczego kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni, Natascha Lenz, Frankfurter Allgemeine Zeitung, 04.10.2012 (http://www.faz.net/aktuell/wirtschaft/wirtschaftspolitik/armut-und-reichtum-warum-frauen-weniger-verdienen-als-maenner-11913313.html).
[14a] . W krajach OECD kobiety zarabiają średnio 25% mniej niż mężczyźni. W porównaniu z rokiem 2009 jest to wzrost o 3%.
Opr. OECD – Inequality in labor income – What are it drivers and how can it be reduced?
http://www.oecd.org/eco/publicfinanceandfiscalpolicy/49417273.pdf, s. 7
[14b] . W Niemczech kobiety zarabiają ciągle o 20% mniej niż mężczyźni, licząc średnią.
http://www.spiegel.de/wirtschaft/soziales/frauen-verdienen-ein-fuenftel-weniger-als-maenner-a-859390.html
[15]  Brak dobrych opracowań w Polsce utrudnia wyciągnięcie jednoznacznych wniosków. Jednym z nielicznych dostępnych publicznie opracowań jest praca pod red. Urszuli Feltynowskiej: Równouprawnienie kobiet i mężczyzn na rynku praktyce, Wydz. Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2005. Omówienie interesującej nas problematyki zaczyna się na stronie 7.
[16] Marshall, jeden z wybitniejszych ekonomistów, stawiał tę kwestię niemal na ostrzu noża: „(It) tempts them to neglect their duty of building a true home, and investing their efforts in the personal capital of their children’s character and abilities“ (cytowany za Pujol, Michelle A.: Into the margin! In: Barker, Drucilla / Kuiper, Edith: Toward a Feminist, Philosophy of Economics. London: Routledge, S. 21-37). Wybitny amerykański ekonomista niewątpliwie był konserwatystą lub przynajmniej republikaninem, dając amunicję feministkom jako „obrońcy interesu patriarchatu”.
[17a], [17b] Teoretycznie optymalna sytuacja zatrudnienia zakłada zawsze taka samą produktywność pracy kobiet I mężczyzn, ale nawet to nie wystarcza, gdyż niezależnie od swojej własnej płci zarządca firmy dyskontuje dodatkowe ryzyko związane z pracą kobiety. Gdyby jednak skompensować to ryzyko jeszcze wyższą produktywnością u kobiet, jedynym problemem byłby równy podział obowiązków domowych. Nadal jednak pozostaje i pozostanie problematyka ciąży: co z kobietami, które chcą dziecka? Potrzebują one oparcia albo w mężu/partnerze, albo w rozwiązaniach społecznych , jak np. zasiłek, żłobek. Jak widzimy, to drugie wyjście jest zapadnią „interwencjonistycznej spirali” (określenie autorstwa liberalnego F.A. von Hayeka). Interwencje, podatki, kredyty, regulacje, redystrybucje.
[18] Unia Europejska promuje mobilność zawodową pracowników, w celu promowania integracji europejskiej i budowania wspólnego rynku. Mobilność oznacza rozbijanie więzów rodzinnych, czego konsekwencją jest to, że ludzie starzy nie mogą liczyć na opiekę ze strony swoich dzieci.  Wielu konserwatystów, a przede wszystkim zwolenników dystrybucjonizmu, upatruje rozwiązanie tego problemu w promowaniu firm rodzinnych i wzmacniania lokalnych struktur ekonomicznych.  Czy i jak jest to do wprowadzenia w kapitalizmie, zwłaszcza w tak „wypaczonym” jak europejski postkorporacjonizm państwa opiekuńczego?
[19] Jest to część całościowego zagadnienia „dyskryminacji” w pracy: czy będzie to „dyskryminacja” osób niepełnosprawnych, chorych na AIDS, czy też imigrantów, osób o innym kolorze skóry, etc. Wzrastające ryzyko zatrudnienia jakieś osoby to po prostu wzrastająca niepewność co do przyszłych kosztów (np. sądowych, odprawy, płatnego urlopu) związanych z pracą danego pracownika. Zaostrzanie przepisów (przy całym ich nawale i niejasności) ową niepewność tylko wzmacnia.
Kuriozum, jakim jest fakt, że polityka „antydyskryminacyjna” obraca się na rynku pracy przeciwko tym, którym miała służyć, sprawia, że partie lewicowe jeszcze bardziej zaostrzają swoje żądania. Domagają się jeszcze surowszego prawa i jeszcze surowszych kar, podczas gdy konserwatyści i liberałowie z drugiej strony domagają się jeśli nie kasacji, to gruntownej rewizji prawa „antydyskryminacyjnego”. Koncentrowanie się na suchych faktach, mających usprawiedliwić jeszcze „ostrzejszą” walkę klasową (między klasami płci) i omijanie tej teoretycznej części zagadnienia wśród polskich feministek uniemożliwia wielokroć racjonalną dyskusję.
[20] Wielu chadeków tęskni za ideałem rodziny z tzw. ery kanclerza Adenauera. Jednakże nawet konserwatyści mogą mieć sceptyczny lub umiarkowanie krytyczny stosunek do tego modelu. Wyrywa on mężczyznę z małej rodziny, tak że realizuje się on prawie wyłącznie w ramach społeczeństwa obywatelskiego (robi karierę, działa w różnych stowarzyszeniach, rozwija swoje hobby),  natomiast kobiety zostają podzielone na dwie kategorie: zamknięte w domu żony, wspierające mężczyznę w tym, aby mógł działać dla społeczeństwa obywatelskiego, oraz kochanki, które często są kobietami wykształconymi, ale bezdzietnymi. W systemie patriarchalnym zarówno kobieta, jak i mężczyzna działali na rzecz rodziny, model niemiecki natomiast odciąga mężczyznę od rodziny, a kobiecie zamyka drogę do instytucji społeczeństwa obywatelskiego. Warto przypomnieć, że w Niemczech ciągle funkcjonuje pojęcie Rabenmutter, którym określa się matkę, która nie jest w 100% skoncentrowana na rodzinie; nawet podjęcie aktywności zawodowej w minimalnym zakresie wystarcza, by taka kobieta została uznana za "matkę wyrodną" (por. Rabenmutter w angielskim opracowaniu: http://www.bbc.co.uk/news/business-12703897).
[21] O braku możliwości jakiegokolwiek kompromisu bez relatywizacji swojego stanowiska jeden z autorów pisze wyczerpująco tutaj:
http://prokapitalizm.pl/rzez-bez-kompromisow-czyli-ostatecznie-o-aborcji.html
Intencją, z jaką przygotowywano ten artykuł, nie było wszczynanie kolejnej debaty nt. „słuszności aborcji” (a także w jakich przypadkach jest ona dopuszczalna, bo przy ok. 50 przypadkach „granicznych” rocznie dyskusja taka jest próbą „usprawiedliwiania nieusprawiedliwionego za pomocą sprawiedliwie wątpliwego”). Było nią właśnie wykazanie braku możliwości debaty i próby wyłączenia z niej wszelkich „kompromisowych” – bez względu na to, czy podaje się on za konserwatystę, liberała, lewicowca czy feministkę. Logika „kompromisu” jest nieubłagana i musi prowadzić do dalszych ustępstw.
[22] http://prokapitalizm.pl/inzynieria-spoleczna-rozliczenie.html
Jeśli rekord na 100 metrów mężczyzn jest lepszy niż ten sam rekord na 100 metrów kobiet, powinno to wystarczyć za argument, dlaczego mężczyźni są odsyłani do cięższych zajęć. Porównajmy wydajność górnika-mężczyzny i górnika-kobiety i zobaczmy, kto np. przerzuci więcej węgla do wagonu. Jest to ten sam powód, dla którego były dżokej nie będzie startował w podnoszeniu ciężarów. Nie mówi się z tego powodu o „dyskryminacji dżokejów”.
[23] http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,13287670,Pierwsza_taka_kontrola_w_Polsce__unikalna_w_skali.html
[24] Antypornograficzna histeria wśród feministek rozpoczęła się w latach 70., głównie za sprawą Andrei Dworkin i Catherine MacKinnon. „Dążenie do zakazania materiałów o treściach pornograficznych było dla nich tak istotne, że pozwoliło nawet wejść w sojusz z fundamentalistami religijnymi z Moral Majority i przeforsować antypornograficzną ustawę w Indianapolis (która została ostatecznie zniesiona jako sprzeczna z wolnością słowa). Wprowadzanie zabiegów cenzorskich doprowadziło do szybkiego rozłamu w ruchu feministycznym – powstawać zaczęły organizacje feministyczne sprzeciwiające się cenzurze pornografii, nawet w samym Indianapolis środowisko feministyczne nie poparły proponowanej przez Dworkin ustawy. Marcia Pally tak oto skomentowała tego typu niefortunne sojusze: „Obie grupy uważają, że usunięcie ze społeczeństwa słów i obrazów o charakterze seksualnym zredukuje ilość gwałtów, kazirodztwa i przemocy wobec kobiet. Prawicowe feministki dodałyby do tej listy napastowanie seksualne; religijni fundamentaliści dodadzą seks międzyrasowy, homoseksualność, AIDS i feminizm” – cyt. za Dobrusa Karkowiak, http://pl.indymedia.org/pl/2009/11/48193.shtml
[25] Pornografię jako środek przedstawiający „męską dominację” uznaje m.in. Kazimiera Szczuka, sztandarowa feministka polska. Wywiad Marcina Mellera z Kazimierą Szczuką: http://wywiadowcy.pl/kazimiera-szczuka/. Czytamy tam:
„Myślę, że przede wszystkim [Playboy] to pismo konsumenckie, a w tym sensie seksistowskie, bo kobieta jest właśnie przedmiotem konsumpcji, towarem, obok samochodów, ciuchów, gadżetów elektronicznych. (…) Nie chcę, żeby w Polsce jedynym głosem swobody seksualnej był PLAYBOY. Tam epatujemy golizną i tymi oskubanymi, plastikowymi dziewczynami, głosimy kult machismo, nabijamy się z głupich feministek, za mało atrakcyjnych dla prawdziwych mężczyzn (…)”.
[26] Postawę „bezradnego sprzeciwu wobec totalnej tolerancji” wyraziła w swoim znakomitym, choć emocjonalnym felietonie, Marzena Gębala (http://www.feminoteka.pl/readarticle.php?article_id=1053).
Polecamy także artykuł Wendy McElroy – A feminist overview of pornography ending in a defense thereof, do przeczytania tutaj: http://www.wendymcelroy.com/freeinqu.htm, tłum. Jakub Kantorski: http://liberalis.pl/2007/12/27/wendy-mcelroy-feministyczne-spojrzenie-na-pornografie-oraz-jej-obrona/
[27] Youth in Europe, A Statistical Portrait, Eurostat 2009, s.39.
„European family patterns have evolved over the past decades and today young people tend to remain longer in the parental household. Once they have left the parental nest, they may choose to live either as singles or to found a family of their own (thus to live in a consensual union with or without a legal basis).”
In 2006, almost 30 % of women aged between 15 and 29 in the European Union were living with a partner in the same household (see Figure 2.4). This proportion was 18 % for young men of the same age. Among these couples, a majority were living together in a legal union.
[28] Gegenwartsprobleme der Soziologie, esej „Vereinzelung. Tendenzen und Reflexe“ w pracy zbiorowej na 80. urodziny Alfreda Vierkandta, Akademische Verlagsgesellschaft ATHENAION, Poczdam 1949, s.61
„Jądro egzystencjalnej filozofii to społeczna atomizacja XIX. wieku”, której powodem miała być „ślepota względem wartości”. W skrócie: w nastawionym na walkę o przetrwanie kapitalizmie ludzie potrzebują w ramach psychicznej równowagi mocnego poczucia przynależności do silnych wspólnot, inaczej łatwo popadają w znużenie, apatię czy nałogi”.
[29] Choćby Suzanne Venker, http://www.americanhumanist.org/HNN/details/2012-12-the-war-on-the-war-on-men, czytamy: „Mężczyźni chcą kochać i chronić kobiety, a nie z nimi rywalizować”.
[30] Znakomicie temat ujął rewizjonista liberalizmu i liberalny konserwatysta Wilhelm Röpke. Sprzeciwia się on nie tylko niszczeniu tabu, ale także komercjalizacji sfery intymnej człowieka:
„I tak rozszerza się to znużenie [mas] jak zaraza, zawsze tam, gdzie zanikają prawdziwe, naturalne i stworzone duszy ludzkiej bodźce, łaski i przymioty, które warte są tego, aby je przeżyć. Do tego należy miłość, której cała delikatność i poezja zostaje odebrana poprzez seksualne maniactwo i która w końcu kończy w popiołach znużenia” (Wilhelm Röpke, Jenseits von Angebot und Nachfrage, Wyd. Verlagsanstalt Handwerk GmbH, Düsseldorf 2009, s. 16, s.126-127).
„Cały czas, od rana do wieczora, wmawia się nam, że mamy pozbyć się „uprzedzeń”, że powinniśmy się uwolnić od „tabu”, jak przystało na postępowych ludzi (…), i nie widzi się, że w ten sposób przemielone pył zostaje to, co właściwie stanowi o szkielecie człowieka jako istocie duchowo-moralnej i społeczeństwie jako całości: sumie ostatecznych przekonań, nakazów i zawartości wiary jego członków” (Wilhelm Röpke, „Listy”, wyd. przez żonę Evę Röpke, Erlenbach-Zürich 1976, s.32).
Znakomicie koresponduje to z poglądami feministek, jak Kazimiera Szczuka, prof. Magdalena Środa, i in . Można by nawet ironicznie zapytać, czy w tych kwestiach feministki nie są „nieświadomymi agentkami patriarchatu”.
[31a], [31b] Kinga Wiśniewska-Roszkowska, Eros myślący, Wrocław 1999, S. 120 -123:
„Ochrona środowiska, ekonomia, prawo, polityka to również dziedziny bardzo odpowiednie dla kobiet, zgodnie z kobiecym instynktem opiekuńczym i moralnym oraz kobiecym zmysłem praktycznym, zrozumieniem dla spraw i potrzeb życia. Można by nawet przypuszczać, że dzięki tym psychicznym cechom kobiety dużo bardziej nadają się do rządów niż mężczyźni ze swym instynktem walki. (...) Bardzo ważnym kobiecym zadaniem byłby taki udział w polityce i w rządach, który pozwoliłby skutecznie zapobiegać wojnom, krwawym przewrotom i innym „męskim szaleństwom”. (…) skutecznie [jest] to zło naprawiać przez obowiązujące prawa; kobiety muszą osiągać wyższe kierownicze stanowiska i mieć odpowiednio znaczący udział w ośrodkach decyzyjno-twórczych. A czy naprawdę chcą tego? Czy rozumieją ogromną potrzebę tych działań?. W naszej męskiej, przez mężczyzn tworzonej cywilizacji, imponuje wspaniały postęp techniki, a jak jest z moralnością? Wojny, terroryzm, bandytyzm, drapieżny biznes, żerujący na ludzkim zdrowiu i życiu to, można powiedzieć, zwyrodniałe instynkty walki. (...) Nawet erotyzm ukształtowali mężczyźni wg swych potrzeb i popędów, ustanawiając podwójną moralność, która przyznając im samym pełna seksualna swobodę, a kobiety dzieliła jakby na dwie klasy: Czyste, przeznaczone na żony i matki, i nieczyste – dla pozamałżeńskich męskich rozrywek. (...) Fakt, że prostytucja to domena prawie wyłącznie kobieca, wyraźnie świadczy o moralnej niższości mężczyzny. Bo tylko on może tak łatwo oddzielać popęd od uczucia i płacić za chwile cielesnej satysfakcji, głęboko przy tym hańbiąc i kobietę i erotyzm”.
Koresponduje to z biczującym się wręcz rachunkiem sumienia (przechodzącym do wypowiadania się w imieniu mężczyzn) psychologa niemieckiego, Wilfrieda Wiecka. Cytat z jego książki „Mężczyzna pozwala kochać. Głód kobiety”, wyd. Książka i Wiedza 2010, s. 179:
„Nie chciałbym stwarzać wrażenia, że krytykuję społeczeństwo globalnie jako system wartości patriarchalnych. Nie zależy mi na tym, aby stwarzać alibi tym, którzy prace nad sobą uznali za bezcelowa. Równie nie atakuje anonimowego mężczyzny jako jednostki dotkniętej lenistwem umysłowym, arogancją, butą, tępotą i obłudą. (…) Te właśnie elementy prowadza mężczyznę do zdesperowanych prób, aby wymóc na wyimaginowanych lub sprowokowanych „wrogach” poczucie bezpieczeństwa, spokój i pewność. Przymus zawarty w tej manii obrony ukazuje agresywną mentalność, poprzez która mężczyźni we wszystkich krajach tworzą ludziom nieludzkie i destrukcyjne warunki życia. Zbrojenia i przygotowania do wojny są przedstawiane jako sprawa niezbędna, zniszczenie środowiska jest tolerowane ze względów ekonomicznych, a zanieczyszczenie mowy określa się jako cos uzasadnionego względami naukowymi. Również rozpowszechniona na całym świecie fala terroryzmu w formie ataków na znienawidzone systemy stworzone przez i dla mężczyzn dotyka zwykle niewinnych ludzi. Zjawisko to świadczy o zorganizowaniu męskiej nienawiści i żądzy zemsty. Ludzie cierpią wśród mężczyzn”.
Z drugiej strony, nawet krytyczna sytuacja materialna nie usprawiedliwia takich wydarzeń jak to:
http://natemat.pl/47279,polskie-modelki-pracowaly-jako-luksusowe-prostytutki-dla-szejkow-i-rosyjskich-miliarderow-zarabialy-tysiace-euro
Hazard moralny, jaki wiąże się z przyzwoleniem społecznym na „łatwe wyjścia” (np. z powodu „podbramkowej” sytuacji materialnej kobiety), może prowadzić do całkowitej relatywizacji i znieczulicy. Usprawiedliwiane będą nie tylko takie właśnie przypadki prostytucji podyktowane sytuacjami podbramkowymi, ale  także nieukończeniem szkoły czy po prostu „chęcią beztroskiego zarobienia szybkich pieniędzy”. Warto wziąć to pod uwagę mimo, że argument nie jest za często podnoszony w systemach społecznych opartych na „wolnej konkurencji różnych systemów społecznych”.
[32] Szybki i dobry wgląd na tę kwestię daje opracowanie Bożeny Witowicz, aczkolwiek brak moralnego stanowiska autorki zdecydowanie psuje odbiór:
http://temida.free.ngo.pl/witowicz3.htm
[33] Szerzej jeden z autorów opisał to na serwisie „prokapitalizm.pl”:
http://prokapitalizm.pl/inzyniera-spoleczna-parytety.html
[34] Eliza Olczyk, Kamila Baranowska, Rzeczpospolita Weekend,  05-05-2012 piszą:
„Polacy postrzegają dziś feminizm jako zjawisko dość egzotyczne. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że w mediach feministki występują przy okazji kontrowersyjnych akcji, jak Dni Cipki czy wydanie książki o aborcji dla nastolatek lub manif z okazji 8 marca”.
[35] Z tego samego artykułu: „Podczas tegorocznej manify jednym z głównych haseł było ograniczenie roli Kościoła w życiu publicznym. – Kościół jest jednym ze źródeł dyskryminacji kobiet i w tym roku postanowiłyśmy na to zwrócić uwagę. Zrobiłyśmy to świadomie, bo wiemy, że tego typu radykalne hasła przebiją się do mediów i przynajmniej będzie jakaś dyskusja wokół naszych postulatów – tłumaczy Piotrowska”. Kościół Katolicki przez lewicowe feministki  wciąż jest odbierany jako ostoja dyskryminacji kobiet.
[36] Dr teologii Elżbieta Adamiak w wywiadzie dla „Polityki” (5/6/2011):
„Nawet wtedy, gdy podstawowy sens życia tych kobiet sprowadza się do rodzenia, to one wcale nie milczą. Począwszy od Sary, gdy aniołowie zjawiają się pod dębami, żeby zapowiedzieć Abrahamowi narodziny syna, to ona włącza się do rozmowy, choć nie była do niej zapraszana. Kolejne bohaterki, jak Rachela, głośno domagają się od swoich mężów spłodzenia potomka. Oczywiście męskiego, bo to świat patriarchalny i patrylinearny. Anna, przyszła matka Samuela (bo jako taka przejdzie do historii), w wielkiej rozpaczy, że nie ma syna, wygłasza tekst nazywany Magnificat Starego Testamentu, bo jest to długa, piękna modlitwa; jej modlitwa. Miejsc, w których kobiety mówią, modlą się, śpiewają, jest wbrew pozorom sporo”.
Wyraźnie widać tutaj, że katolicki feminizm ma szansę na zyskanie solidnej „teologicznej podbudowy”, mimo to sądząc ze sceptycznej reakcji przeprowadzającej wywiad dziennikarki, furory raczej wśród feministek nie zrobi. Konserwatywne wartości, katolicyzm oraz feminizm to dwa różne światy, w warunkach kapitalizmu (wzmocnionego negatywnie przez demokrację) skazane na starcie się ze sobą.
[37] Za promocję tej semantycznej mizerii odpowiadają głównie amerykańskie feministki-zakonnice, jeden z wielu ciekawych elementów amerykańskiej mozaiki społecznej. Feministyczne zakonnice są jednocześnie chyba największymi dywersantkami na tyłach Kościoła Katolickiego:
„Watykańska Kongregacja Nauki Wiary skrytykowała w swoim raporcie amerykańskie stowarzyszenie żeńskich zakonów katolickich (Leadership Conference of Women Religious- LCWR) twierdząc, że promuje ono radykalne feministyczne poglądy sprzeczne z wiarą katolicką. Chodzi głównie o promocje homoseksualizmu, feminizmu czy domagania się wyświęcania kobiet. Niedawno stowarzyszenie poparło proaborcyjną reformę zdrowotną Baracka Obamy“.
Na tym przykładzie najjaskrawiej widać, do czego doprowadza „kapitulacja” wobec języka przeciwnika.
[38] Betsy Hart, felietonistka i autorka książki „It Takes a Parent": „Wielu ludzi, w tym chrześcijanie, traktują feminizm jako coś co jest agresywne,  walczy z mężczyznami i unieszczęśliwia kobiety” – pisze autorka, która jednak zwraca uwagę, że takie kobiety jak Palin i Bachmann redefiniują pojęcie feminizmu, będąc nie tylko matkami i konserwatystkami, ale na  dodatek zajmując wysokie urzędy w państwie i walcząc o ten najwyższy.
Podczas mowy wyborczej w 2010 roku Palin pierwszy raz nazwała się feministką pro-life. Powiedziała, że źródłem jej sukcesu jest przywiązanie do wartości chrześcijańskich i feministycznych.  Palin nawoływała również do powrotu do korzeni feminizmu. „Pierwsze feministki były kobietami wierzącymi i powoływały się często na Biblię oraz słowa Jezusa o kobietach” – pisze Janice Shaw Crouse, prezes The Beverly LaHaye Institute at Concerned Women for America”.
[ źródło: http://www.fronda.pl/a/odrodzenie-chrzescijanskiego-feminizmu,14373.html ]
[39] http://www.pch24.pl/rocznicowa-kompromitacja,11606,i.html#ixzz2I2L75ocD
[40] http://www.konserwatyzm.pl/artykul/5489/feministki-tkwia-w-iluzji, „Każdy błąd traktowany jest jako męski”.
Tłum. Kamil Kisiel, źródło oryginalne: Frankfurter Allgemeine Zeitung, 30.10.2012.
[41] Artykuł Aleksandry Malanowskiej mówi o problemach takich jak np. urlop macierzyński, mężczyzna jako ofiara przemocy domowej. Widzimy tutaj jednak niemożność wyjścia poza pewien schemat. Te same problemy, jakie mają kobiety, mają mężczyźni i należy je rozwiązywać via państwo, czy też zmianę wzorców społecznych. http://www.we-dwoje.pl/maskulizm;-;walka;o;rownouprawnienie8230;;mezczyzn,artykul,11872.html