6.30.2013

O jaką tolerancję chodzi?

W tym roku mija 1 700 lat od wydania przez cesarzy Konstantyna Wielkiego oraz Licyniusza edyktu mediolańskiego, który zaprowadzał wolność wyznania w Cesarstwie Rzymskim. Dzięki niemu chrześcijanie mogli wyznawać swoją religię bez przeszkód. Rocznica ta jest dobrą okazją, żeby zadać pytanie o kwestię tolerancji: czym jest i jaka powinna być jej rola w polityce.
 
Pytanie jest o tyle istotne, że „tolerancja” należy do pojęć, które obecnie są bardzo nadużywane. Zwolennicy ideologii politycznej poprawności nadali „tolerancji” znaczenie, które rzekomo jest jedynym możliwym. A tak wcale nie jest.
 
Uwagę na to zwrócił Jan Paweł II Liście Apostolskim Motu Proprio, ogłaszającym św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża Współpatronkami Europy. Papież słusznie wskazał w nim na to, że:
 
Aby zbudować nową Europę na trwałych fundamentach, nie można jedynie odwoływać się do interesów ekonomicznych, które czasem łączą, kiedy indziej jednak dzielą, lecz trzeba się oprzeć na autentycznych wartościach, mających podstawę w powszechnym prawie moralnym, wszczepionym w serce każdego człowieka. Gdyby Europa mylnie utożsamiła zasadę tolerancji i szacunku dla wszystkich z obojętnością etyczną i sceptycyzmem wobec nieodzownych wartości, weszłaby na niezwykle niebezpieczną drogę, na której prędzej czy później pojawiłyby się pod nową postacią najbardziej przerażające widma z jej przeszłości” (www.karmel.pl).
 
Papież wskazał na to, że tolerancja wcale nie oznacza relatywizmu, z którym teraz często, i mylnie, jest utożsamiana. Tolerancja oznacza powstrzymanie się od stosowania przemocy w stosunku do osób myślących inaczej. Jednocześnie nie znaczy to, że należy wszystkie poglądy uznawać za prawdziwe.
 
Jak słusznie wskazał grecki filozof Panagiotis Kondylis, podstawą niezideologizowanej koncepcji tolerancji jest właśnie przyjęcie tezy, że istnieje jedna prawda, i że wszyscy wyznający sprzeczne poglądy nie mogą mieć racji. Bo czym jest tolerancja w społeczeństwie, które wyznaje zasadę, że każdy ma prawo mieć swoją prywatną prawdę? Jest tak naprawdę pozostawaniem w całkowitej obojętności wobec pytań, które ludzkość stawia sobie już od kilku tysięcy lat. Niezideologizowana zasada tolerancji ma więc umożliwić wspólne poszukiwanie prawdy, tak aby to siła racji, a nie racja siły rządziła przestrzenią publiczną.
 
Sprawa jest o tyle istotna, że od pewnego czasu środowiska lewicowe próbują dokonywać „autorskiej interpretacji” nauczania Kościoła, nadając pojęciom używanym przez Kościół nowe znaczenia, a tym samym deformując jego nauczanie. Dotyczy to także pojęcia tolerancji i miłości bliźniego, czego przykładem jest fragment tekstu opublikowanego przez „Gazetę Wyborczą” w związku ze sprawą wykładu prof. Braumana na UWr:
 
Dlatego dziwi mnie milczenie Kościoła w takich sprawach. Kościoła, którego jednym z głównych przesłań jest przykazanie miłości bliźniego. Kościoła, który ma fantastyczne możliwości, by poprowadzić krucjatę przeciw nienawiści. Czemu Episkopat nie wystosuje listu pasterskiego? Czemu księża nie przemówią z ambon przeciw temu złu, które się dzieje tak blisko nich? Regułą powinna być natychmiastowa reakcja miejscowego biskupa. Kościół ma jeszcze jedno potężne narzędzie do wykorzystania w tej długiej i niełatwej krucjacie – lekcje religii. Tam powinno się wykorzeniać nienawiść, w duchu chrześcijańskim uczyć tolerancji. Mądrych ludzi, którzy taki program wychowawczy mogliby napisać, nie brakuje. Trzeba tylko chcieć" (http://wyborcza.pl/1,75968,14162276,Milczenie_Kosciola.html#ixzz2XDP6RggJ).
 
Autor tekstu apeluje o to, by Kościół włączył się w lewicową krucjatę przeciwko „mowie nienawiści”, która przez to środowisko jest definiowana zgodnie z ideologią relatywizmu. Koncepcja ta zakłada, że każde przekonanie jest równouprawnione, a jakakolwiek krytyka innych przekonań jest właśnie przejawem „mowy nienawiści” (oczywiście poglądy prawicowe są „równouprawnione inaczej”…). Na taką interpretację pojęcia tolerancji Kościół oczywiście zgodzić się nie może, gdyż stoi na straży stanowiska, że nie wszystko dla człowieka jest dobre i że należy przestrzegać ludzi przed tym, co może im zaszkodzić. Natomiast koncepcja tolerancji narzucana naszemu społeczeństwu przez środowiska lewicowe tak naprawdę doprowadzi do stanu rozkładu racjonalnej dyskusji jako takiej, bo o czym można dyskutować, jeśli każdy ma prawo mieć swoją własną prywatną prawdę, a nie można dojść do prawdy obiektywnej? Co najwyżej można się do siebie uśmiechać i wzajemnie sobie przytakiwać – nawet jeśli adwersarz zrobi coś, co ewidentnie mu szkodzi. Zwrócenie mu uwagi byłoby już przecież przejawem „mowy nienawiści”…
 
Ze względu na to, że w tej chwili to lewicowy ideolodzy sprawują medialno-kulturową dyktaturę, w powszechnym uzusie językowym pojęcie tolerancji nabrało takiego właśnie relatywistycznego znaczenia. Ci, którym bliskie jest klasyczne, niezideologizowane rozumienie pojęcia tolerancji, mają dwa wyjścia. Albo powinni zupełnie zrezygnować z jego używania – gdyż inaczej będą notorycznie błędnie rozumiani – i zastąpić je przez inne, np. pojęcie szacunku. Albo przystąpić do batalii o język i starać się o powrót do używania go w pierwotnym znaczeniu.
 
Inną strategią byłoby oczywiście pokazywanie, jak mało tolerancyjne są same środowiska lewicowe w stosunku do osób posiadających inny światopogląd niż one. A ten ich brak tolerancyjności bierze się z bardzo prostego powodu: twierdzenie, że prawdy nie ma i każdy ma prawo do posiadania swojej prywatnej prawdy, jest przecież twierdzeniem, które rości sobie prawo do tego, by być prawdą uniwersalną… A każdy kto je krytykuje, jest w oczach lewicy oszołomem, który jeszcze nie uwolnił się od konserwatywnych stereotypów… A z oszołomami lewica nie dyskutuje, tylko ich zwalcza. Pardon, wyzwala ich z fałszywej świadomości… Tylko co to ma wspólnego z tolerancją? 

 

6.04.2013

W poszukiwaniu zagubionej rodziny

"Jedynym pozytywnym przekazem cytowanych wyżej słów jest chyba tylko to, iż wreszcie zaczyna się głośno mówić o tym, że rodzina człowiekowi jest po prostu potrzebna. Załamanie się instytucji rodziny w Polsce paradoksalnie ma więc pewien walor poznawczy. Coraz więcej Polaków bowiem doświadcza na własnej skórze, że osłabienie rodziny oznacza osłabienie człowieka jako istoty wolnej i zdolnej do pełnego realizowania siebie samego. Do wielu Polaków zaczyna więc powoli docierać, że  więzi rodzinne są głęboko zakorzenione w naturze człowieka i rodzina nie może zostać przez nic zastąpiona.
Dlatego cieszy, że ostatnio pojawiło się kilka inicjatyw, które mają na celu wzmocnienie polskiej rodziny. Warto je wymienić."