11.30.2012

Naziści pod parasolem ochronnym państwa

Sprawa Brunona K. wciąż jest owiana  tajemnicą. Jedna z jej interpretacji została przedstawiona przez dziennikarzy Nowego Ekranu. Ich zdaniem, "Brunon K. nie był pomysłodawcą zamachu ani autorem planu. Za wszystko odpowiadają agenci znajdujący się w grupie. To oni także zobowiązali się do przeprowadzenia samobójczego ataku" (http://dziennikarze.nowyekran.pl/post/80571,sledztwo-ne-samobojczego-zamachu-mieli-dokonac-agenci-abw). Na razie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy mają oni rację. Teoretycznie, taki scenariusz jest jak najbardziej możliwy. Jak słusznie wskazuje Stanisław Michalkiewicz w wywiadzie udzielonym 21 listopada TV Trwam, hodowanie terrorystów jest starą i dobrze sprawdzoną metodą służb, używaną np. przez carską Ochranę, NKWD czy też niemiecki Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (Bundesamt für Verfassungsschutz, BfV). Michalkiewicz przypomniał między innymi o próbie delegalizacji niemieckiej partii neonazistowskiej NPD, która spełzła na niczym, właśnie ze względu na obecność konfidentów Urzędu w strukturach kierowniczych partii (http://www.fronda.pl/a/hit-internetu-stanislaw-michalkiewicz-o-brunobomberze,23930.html). 

Informacja o polskim "Breiviku" obeszła świat, między innymi była szeroko komentowana w niemieckiej prasie. W końcu bardzo dobrze pasowała do uprawianej tam propagandy, pokazującej realność zagrożenia ze strony "polskich nacjonalistów".  Sprawa Brunona K. jest jednak dobrą okazją do tego, żeby przyjrzeć się, jak niemieckie państwo walczy u siebie z "faszyzmem". Metody stosowane przez to państwo mogą bowiem rzucić trochę światła na sprawę Brunona K. 

Najważniejszą niemiecką instytucją odpowiedzialną  za "walkę z faszyzmem" jest wspomniany już BfV. BfV został powołany w 1950 roku w celu ochrony demokratycznego porządku RFN. Mimo tego, że instytucja do 1955 roku znajdowała się pod nadzorem Aliantów, znalazło w niej zatrudnienie wielu funkcjonariuszy Gestapo oraz innych nazistowskich urzędów. W 2009 roku została powołana specjalna komisja, której celem było zbadanie nazistowskiej przeszłości pracowników BfV. Raport, niestety, do tej pory nie został opublikowany. 

Jedną z metod działania BfV jest inwigilacja sceny neonazistowskiej przez współpracowników BfV, tzw. V-Leute (będę ich nazywać konfidentami). Opłacani przez BfV konfidenci mają  dostarczać swojemu zleceniodawcy informacji na temat środowisk neonazistowskich. Miałam kiedyś okazję porozmawiać na temat stosowania tej metody przez BfV z osobą, która pracuje dla innej niemieckiej instytucji zajmującej się walką z neonazizmem. Ze słów mojego rozmówcy wynikało, że konfidenci za swoją działalność w przeszłości dostawali dość spore wynagrodzenie, nawet 100 tys. DM rocznie. Co ciekawe, ich honoraria bardzo często w całości lądowały w kasach poszczególnych ugrupowań neonazistowskich. Faktycznie oznaczało to finansowanie ich przez państwo. I bynajmniej nie był to efekt uboczny metod stosowanych przez BfV, ale starannie zaplanowany i zorganizowany system, w którym naziści pracujący w BfV transferowali środki publiczne na wspieranie działalności swoich kumpli działających w "scenie podziemnej"…  Ze słów mojego rozmówcy wynikało, że w międzyczasie proceder ten został ograniczony, nie był jednak w stanie powiedzieć, w jakim stopniu jest  stosowany obecnie. W tej chwili jednak mamy do czynienia z innym zjawiskiem, którego mechanizm funkcjonowania jest troszkę inny, ale skutki dokładnie takie same. Otóż wielu neonazistów samorzutnie zgłasza się do współpracy z BfV, dostarczając tej instytucji mało wartościowych materiałów na temat działalności organizacji neonazistowskich. Pieniądze uzyskane dzięki takiej "współpracy" także lądują w kasach tych organizacji…

Co więcej, nie można wykluczyć, że neonazistowska partia NPD została założona właśnie przez BfV, rzekomo w celu umożliwienia sprawniejszej kontroli nad prawicowymi radykałami. Jedno jest pewne: partia w dużym stopniu kierowana jest przez agentów BfV, a sprawa wyszła na jaw podczas wspomnianej już próby przeprowadzenia delegalizacji NPD.

W 2001 roku do Federalnego Sądu Konstytucyjnego wpłynęło kilka wniosków o przeprowadzenie delegalizacji partii. W 2003 roku sprawa została umorzona. Sąd stwierdził, że wiele działań NPD inspirowanych było przez konfidentów BfV, ale nie był w staniu ustalić które. W związku z tym Sąd orzekł, że nie można zdelegalizować partii za działania, które być może były inspirowane przez funkcjonariuszy państwowych. Logiczne! 

Kwestia delegalizacji NPD wróciła jak bumerang rok temu, kiedy ujawniona została sprawa neonazistowskiej grupy z Zwickau. Grupa składała się z trzech osób i była odpowiedzialna m.in. za zamordowanie ośmiu tureckich i jednego greckiego przedsiębiorcy w latach 2000-2006 oraz policjantki z miasta Heilbronn w 2007 r. Przestępcy, bez większy przeszkód, działali przez prawie 14 lat, a policja wpadła na nich trop dopiero po tym, jak członkini gangu, Beate Zschaepe, sama się do niej zgłosiła … (W tym samym dniu w domu w Zwickau, gdzie mieszkali przestępcy, wybuchła bomba). Niemiecką opinię publiczną zbulwersowała sprawa niejasnej roli BfV w całej tej sprawie. Jak czytamy w artykule GW na ten temat, "Nie brakuje spekulacji, że troje przestępców otrzymało od kontrwywiadu nową tożsamość w zamian za pomoc w infiltrowaniu sceny neonazistowskiej. Dzięki temu przez 14 lat policja nie wpadła na ich trop. Według informacji gazety "Bild" w zgliszczach domu w Zwickau znaleziono też fałszywe dokumenty tożsamości, podobne do tych, jakie otrzymują agenci służb specjalnych" (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Szokujace-morderstwa-w-Niemczech-neonazisci-atakuja,wid,13981395,wiadomosc.html?ticaid=1f987). Wielu przedstawicieli niemieckiej opinii publicznej domagało się zaprzestania wykorzystywania konfidentów przez BfV, m.in. po to, aby wreszcie można było przeprowadzić delegalizację NPD. 

Jak do tej pory, BfV nie ugiął się pod naciskiem opinii publicznej i nadal zamierza opłacać swoich konfidentów. Argument jest zawsze ten sam: dzięki konfidentom środowisko neonazistów trzymane jest pod kontrolą, a przez to nie dochodzi do jego radykalizacji. Sytuacja jest więc patowa: konfidenci mają rzekomo zapobiegać radykalizacji neonazistów, a faktycznie chronią ich przed bardziej stanowczym rozprawieniem się z nimi ze strony państwa. De facto więc BfV roztacza parasol ochronny nad "faszystami", co jest przez nich skwapliwie wykorzystywane. 

Jakie wnioski wypływają z tego dla sprawy Brunona K.? Różnica między RFN a Polską jest taka, że w Niemczech neonaziści rzeczywiście są, a państwo niby jakoś ich zwalcza, ale jakoś tak nie do końca. Natomiast w Polsce ABW samo musiało wyprodukować "faszystę", po to, by go w odpowiednim momencie, w medialnie spektakularny sposób "ustrzelić".  

Po co? Prawdopodobnie rację ma Stanisław Michalkiewicz, który w kontekście sprawy Brunona K. wskazuje na inny niemiecki kazus, a konkretnie podpalenie Reichstagu przez nazistów. Z właściwą sobie ironią dodał Michalkiewicz, że w Polsce już nawet podpalać nie trzeba było: aby wywołać ogólną atmosferę zagrożenia, wystarczyło tylko zaaresztować domniemanego niedoszłego terrorystę... Zdaniem redaktora, sprawa może stać się impulsem do zaostrzenia kursu wobec polskich środowisk patriotycznych.

Na zakończenie chciałabym tylko dodać, że adwokatowi Brunona K. polecam zapoznanie się z aktami sprawy delegalizacji NPD. Może warto sięgnąć po sposób argumentacji przedstawiony przez Federalny Sąd Konstytucyjny: w końcu państwo nie może nikogo skazać za działania inspirowane przez państwowych funkcjonariuszy…



11.21.2012

"Dzieci" kontra fachowcy

No i się porobiło. Po tegorocznym Marszu Niepodległości, tak samo jak w zeszłym roku, świat obiegły zdjęcia pokazujące polskich nacjonalistów jako zamaskowanych bandytów. Krótko po tym pojawiły się żądania delegalizacji ONR i MW. A kilka dni temu schwytany został Brunon K., który rzekomo planował zamach na członków najwyższych władz RP ze "względów narodowościowych, nacjonalistycznych, ksenofobicznych i antysemickich". Jeśli ktoś więc miał jeszcze wątpliwości co do zagrożenia ze strony polskich środowisk narodowych, to po ostatniej spektakularnej akcji ABW powinny się one rozwiać. 

Po ubiegłorocznym Marszu Niepodległości pisałam, że: 

"Polska prawica nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Przede wszystkim nie rozumie, że przeciwnik jest zdeterminowany, by rzeczywiście dopiąć swego. I że w przeciwieństwie do polskiej prawicy działa w sposób strategiczny, przemyślany, a przez to skuteczny. Zamiast więc się oburzać, polska prawica powinna wreszcie zacząć działać z głową. Jeśli się nie ocknie, to poprzez popełnianie kolejnych błędów sama sobie wbije gwóźdź do trumny. Czy organizacja Marszu była więc dobrym pomysłem? Tak, jeśli organizatorzy mieli możliwość zapobieżenia wszelkich rozróbom. Nie, jeśli nie byli w stanie tego zagwarantować. W ostatnim przypadku należało pomyśleć nad inną formą uczczenia tego ważnego dla Polski wydarzenia". I dalej: "Media bardzo skutecznie pracują nad tym, że polskich patriotów przedstawiać jako zwykłych buntowników, którzy destabilizują „prawdziwy” porządek. Światowa opinia publiczna nigdy nie popierała naszych dążeń patriotyczno-niepodległościowych, co chyba ciągle jeszcze nie dotarło do świadomości polskiej prawicy. (…)Jeśli polska prawica zamierza w przyszłym roku powtórzyć swój „sukces”, to zapewniam ją, że kiedy światowe służby porządkowe (tak je nazwijmy) wkroczą do Polski, by obronić naszą demokrację przed „faszyzmem” , to światowa opinia publiczna odetchnie z ulgą. Ostateczne rozprawienie się z „polskim bandytyzmem” zostanie propagandowo ustylizowane na wielkie zwycięstwo Postępu i Cywilizacji. Jeśli więc polska prawica zawczasu się nie ocknie, to sama przyczyni się do tegoż właśnie zwycięstwa..." (http://konserwatyzm.pl/artykul/2456/o-polska-naiwnosci). 

Moje słowa zostały przez wielu przyjęte z oburzeniem. Przede wszystkim zarzucano mi brak patriotyzmu… A sprawy rozwijają się dokładnie w opisanym przeze mnie kierunku. 

Co więcej, wczytując się w treść ostatniej deklaracji Roberta Winnickiego, stwierdzam, że przebieg niszczenia polskiej tradycji narodowej zostanie przyspieszony przez samych narodowców. Oto co pisze prezes MW:  

"Donald Tusk w podsumowaniu 5-lecia swoich skrajnie nieudolnych, wypełnionych korupcją, mnożeniem biurokracji i wprowadzaniem państwa policyjnego, rządów, zapowiedział, że będzie twardo bronił republiki okrągłego stołu. Nie wątpiliśmy w to ani przez chwilę. Ta obrona i niszczenie przeciwników trwa nieustannie, a z działaniami policji i bezpieki do czynienia mamy od dawna, nie od ostatniej niedzieli. Tusk jest w o tyle gorszej sytuacji niż Jaruzelski 30 lat temu, że zniszczył również armię, którą mógłby wyprowadzić na ulice. Przed nami zaś zadanie organizacji nowej, narodowej "Solidarności". Już za niespełna miesiąc, przy okazji rocznicy Stanu Wojennego, wyjdziemy na ulice polskich miast, żeby zaprotestować przeciwko tej nowej komunie. Zima nasza!" (http://www.facebook.com/robertwinnickipubliczny/posts/482175175160425, 17 listopada 2012). 

Słowa Roberta Winnickiego świadczą o chyba już całkowitym utracie kontaktu z rzeczywistością przez środowisko, które reprezentuje. Uwadze pogrążonych w pseudopatriotycznym amoku narodowców umknęło bowiem spotkanie ministrów obrony i spraw zagranicznych Francji, Niemiec, Polski, Włoch i Hiszpanii, które 15 listopada odbyło się w Paryżu. Na stronie portalu www.uniaeuropejska.org  czytamy:  

"W dokumencie przyjętym przez uczestników spotkania stwierdzono, że Unia potrzebuje nowej wojskowej organizacji do zarządzania operacjami wojskowymi. "Jesteśmy przekonani, że Unia Europejska musi zorganizować prawdziwą cywilno-wojskową strukturę, której obowiązkiem byłoby planowanie i prowadzenie misji i operacji" – stwierdzili przedstawiciele 5  państw UE". I dalej: "Radosław Sikorski, polski minister spraw zagranicznych, powiedział po zakończeniu spotkania, że "jeśli UE chce być mocarstwem, to musimy mieć możliwość wywierania wpływu na naszych sąsiadów Czasem musimy użyć siły, aby wesprzeć naszą dyplomację". Sikorski wezwał również do stworzenia ambitnego budżetu UE na lata 2014 – 2020, który pomoże wzmocnić politykę obronną Unii" (http://www.uniaeuropejska.org/wezwanie-do-stworzenia-nowej-struktury-militarnej-w-ue).  

Wbrew temu, co twierdzi Robert Winnicki, Tusk wcale nie jest "w gorszej sytuacji niż Jaruzelski 30 lat temu", i to dlatego, że "zniszczył również armię, którą mógłby wyprowadzić na ulice". Obawiam się, że Tusk jej po prostu nie potrzebuje: sprawę za niego rozwiąże Bundeswehra. 

W ramach wspólnej europejskiej misji pokojowej.





11.13.2012

Gdzie dwóch się bije…

Dziwne rzeczy dzieją się w naszym kraju. Najpierw ni stąd, ni zowąd wybuchła afera Amber Gold, w którą uwikłany jest syn Donalda Tuska. Następnie ekshumacja ciał kilku ofiar katastrofy smoleńskiej pokazała, jak nieudolnie rząd prowadził i nadal prowadzi sprawy związane z tym tragicznym wydarzeniem. Oliwy do ognia dolał artykuł Cezerego Gmyza na temat trotylu na wraku Tupolewa, jak również zwolnienie go z pracy za ten właśnie artykuł. Warto też wspomnieć o komentowanym w polskich środowiskach prawicowych tekście opublikowanym w niemieckim czasopiśmie „Westdeutsche Zeitung”, w którym podana została informacja o tym, że we krwi Remigiusza Musia, który według ustaleń organów ścigania popełnił samobójstwo, znaleziono środki znieczulające albo odurzające (Betäubungsmittel). Po zakończeniu Marszu Niepodległości Polskę obiegły zdjęcia "zbiro-policjantów", czyli chuliganów przebranych za policję, albo policjantów przebranych za chuliganów, którzy wywołali zamieszki podczas Marszu. Jakby tego było mało, polska opinia publiczna została poinformowana o kolejnym niemieckim artykule, tym razem opublikowanym w "Die Welt", pod bardzo wymownym tytułem "Czy śmierć Kaczyńskiego była w interesie Rosji?" (http://wpolityce.pl/wydarzenia/40463-wazna-zmiana-tonu-i-watkow-debaty-niemiecki-die-welt-stawia-otwarte-pytanie-o-zamach-a-zatem-sily-w-rosji). 

Jak widać, atmosfera w Polsce jest mocno podgrzewana. Na wybuch jeszcze chyba za wcześnie, ale w Polsce już wre. Kto na tym korzysta? Na pewno nie Polacy. 

Kilka dni temu niemiecki parlament potępił politykę prezydenta Władimira Putina wobec jego własnych obywateli. Jak czytamy w dokumencie, "Niemiecki Bundestag stwierdza ze szczególnym niepokojem, że od czasu ponownego objęcia urzędu przez prezydenta Władimira Putina w Rosji podejmuje się kroki ustawodawcze i jurystyczne, które w całości mają na celu większą kontrolę nad aktywnymi obywatelami, w coraz większym stopniu kryminalizują krytyczne zaangażowanie oraz oznaczają konfrontacyjny kurs wobec krytyków rządu" (za: http://rebelya.pl/post/2874/bundestag-kontra-putin). Co ciekawe, stanowisko to zostało przyjęte na tydzień przed wizytą kanclerz Angeli Merkel w Moskwie i szczytem rosyjsko-niemieckim. Portal Rebelya podaje dalej, że odpowiedzią były słowa ambasadora Rosji w Niemczech Władimira Grinina – tego samego, który był ambasadorem w Warszawie przed, w trakcie i krótko po katastrofie smoleńskiej – a który w rozmowie z tygodnikiem "Der Spiegel” stwierdził, że niczego konstruktywnego w tym tekście nie odkrył. 

Uchwała niemieckiego parlamentu nie jest żadnym zaskoczeniem. Do przewidzenia było, że Niemcom coraz bardziej będzie przeszkadzał fakt, że Putin nie chce przeprowadzić w Rosji reform, których życzy sobie RFN. Chodzi oczywiście o wprowadzanie "standardów europejskich" przy pomocy licznych niemieckich fundacji i innych ekspertów finansowanych przez RFN. Podczas gdy w Polsce jedną z najważniejszych instytucji kształtujących politykę jest Fundacja Adenauera, w Rosji Putin doprowadził do uchwalenia ustawy, która zagraniczne fundacje – zupełnie słusznie – traktuje jako narzędzie obcej agentury. Niemcy postanowili więc przywołać Rosję do porządku i zaczynają robić jej czarny PR. 

Co sprawa tej uchwały ma wspólnego z Polską? Moim zdaniem, istnieje poważne niebezpieczeństwo, że niemieccy realpolitycy po raz kolejny wykorzystają wojnę polsko-polską i naszą rusofobię do swoich własnych celów. Uważam, że między innymi nie zawahają się użyć sprawy katastrofy smoleńskiej do robienia czarnego PR Rosji. Od razu podkreślam, że nie twierdzę, iż maczali oni palce we wszystkich "dziwnych" wydarzeniach, które wymieniłam na początku tego tekstu. Trudno podejrzewać ich o to, że np. pomagali w przebieraniu się policjantów za chuliganów albo chuliganów za policjantów. Wystarczy jednak, że odpowiednio wykorzystują dla siebie sytuacje stworzone bez ich własnego udziału. Nie ulega natomiast wątpliwości, że podsycanie w Polakach rusofobii zawsze było niemiecką specjalnością. Stąd też należy ostrożnie podchodzić do nagłego zainteresowania niemieckich dziennikarzy katastrofą smoleńską i samobójstwem Remigiusza Musia. Prawdopodobnie związane jest ono jest z nowymi wytycznymi niemieckiej polityki. Czy jesteśmy przygotowani do tego, żeby odpowiednio na nią zareagować? Wcale nie. 

Nie jesteśmy przygotowani, bo nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków z przeszłości. Przyjrzyjmy się na przykład sprawie powstania styczniowego. Ilu Polaków wie, że to Bismarck podsycał w Polsce antyrosyjskie, a w Rosji antypolskie nastroje? Polityka Wielopolskiego najbardziej przeszkadzała Prusom, dlatego też robiły mu czarny PR (który do dziś jest podtrzymywany). Jak pisał Stanisław Cat-Mackiewicz: "O ile Francuzi popierają Wielopolskiego w jego programie, o tyle Bismarck patrzy na niego z nienawiścią. Jeszcze będąc przedstawicielem Prus w Petersburgu, Bismarck idzie tak daleko, że rozpuszcza idiotyczną plotkę, iż Wielopolski chce otruć Aleksandra II. Bismarck zrobiłby wszystko, co może, aby podsycić opór „czerwonych” i opór Andrzeja Zamoyskiego przeciwko polityce Wielopolskiego" (Stanisław Cat-Mackiewicz, Bismarck i Grottger. Fragment książki "Był bal", http://www.konserwatyzm.pl/artykul/5493/bismarck-i-grottger-fragment-ksiazki-byl-bal). Wybuch powstania styczniowego był Bismarckowi jak najbardziej na rękę. Po rozpoczęciu walk szybko zainicjował podpisanie konwencji Alvenslebena, na mocy której Prusy zobowiązały się do udzielania pomocy wojskom rosyjskim, w razie gdyby powstańcy pojawiali się na granicy rosyjsko-pruskiej lub chcieli przeniknąć na terytorium Poznańskiego. Jak pisał Cat-Mackiewicz: "Cesarz serdecznie przyjął Alvenslebena, wyraził mu radość, że wtedy, kiedy inne kraje europejskie z powodu Polaków napadają na Rosję, jedne jedyne Prusy występują z gestem przyjaznym". Gra Bismarcka była jednakże wyjątkowo wyrachowana. Potrzebował on rosyjskiego długu wdzięczności po to, by Rosja nie stanęła na przeszkodzie do zjednoczenia Niemiec pod pruskimi auspicjami. Cat-Mackiewicz słusznie wskazuje na to, że zadeklarował on pomoc  Rosji, by "pokazać Aleksandrowi II, że jest o wiele lepszy dla Rosji niż obrzydliwa Austria. Trzeba pamiętać, że to rok 1863, a więc czasy, w których mózg Bismarcka wciąż się wysila na temat, jak by to wypędzić Austrię z niemieckiej wspólnoty. Poza tym Bismarck nie tylko chce zwycięstwa rosyjskiego nad powstańcami, ale chce także, aby to zwycięstwo nie przyszło Rosji zbyt łatwo i przede wszystkim, nade wszystko, koniecznie, aby pokłóciło Rosję z innymi państwami w Europie. Powstanie polskie jest dla Bismarcka znakomitą okazją do pokłócenia Rosji ze wszystkimi i do zajęcia przez Prusy roli jedynego wiernego przyjaciela mocarstwa rosyjskiego. Konwencja Alvenslebena to okrzyk Bismarcka: „Rosja skłócona z Europą dla mnie”". Rzeczywiście, po pokonaniu Francji przez Niemcy w 1871 roku Rosja nie sprzeciwiła się zjednoczeniu Niemiec przez Prusy (albo raczej ich podbiciu). A co Bismarck mówił o Polakach? Warto jeszcze raz zacytować Cata-Mackiewicza: "Polacy są rozżarzonym żelazem, ale w razie, gdybyśmy mieli wojnę z Rosją, chwycę za to rozpalone żelazo, aby Rosję porazić". 
 
Stało się dokładnie tak, jak chciał tego Bismarck. Jego polityczny "testament" zrealizował Józef Piłsudski. Po "zjednoczeniu" Niemiec Prusy bardzo zapragnęły "zjednoczyć" całą Europę. Na drodze do realizacji ich celu stała carska Rosja. Należało więc ją zniszczyć. W tym celu państwo niemieckie opłacało wszelkiej maści rewolucjonistów i nacjonalistów, którzy spiskowali przeciwko Rosji. Do tej grupy należeli także Piłsudski i Lenin, którzy podjęli współpracę z niemieckim wywiadem. Efekt tej współpracy jest powszechnie znany: bolszewicy zniszczyli Rosję i ustanowili swoje własne rządy. A młode państwo polskie cudem zostało uratowane przed "czerwoną zarazą". Jednym słowem, polskie rozpalone żelazo skutecznie zostało użyte w tym celu, aby Rosję porazić.

Wbrew temu, co twierdzą Wieczorkiewicz, Zychowicz & spółka, na szczęście nie poszliśmy z Niemcami bić Moskala podczas II Wojny Światowej. Wynikłoby z tego jeszcze większe nieszczęście niż wspólne bicie Moskala podczas I Wojny Światowej, i to nie tylko dla Polski, ale i całego świata. 

Polska rusofobia jednakże jeszcze raz została wykorzystana przez niemieckich strategów. Przy pomocy polskiej opozycji udało im się doprowadzić do rozpadu Związku Radzieckiego, a tym samym do zjednoczenia Niemiec. Na fali entuzjazmu z powodu odzyskania niepodległości Solidarność zapomniała jednak o "drobnym szczególe", czyli o głębokim przywiązaniu ówczesnych niemieckich elit do granic państwa niemieckiego z 1937 roku. Dla polskich antykomunistów głosy mówiące o niemieckim zagrożeniu były bowiem wyłącznie przejawem radzieckiej propagandy. Na szczęście dzięki naciskom ze strony Margaret Thatcher, Niemcy w końcu uznały granicę na Odrze i Nysie. 

A jak wygląda bilans rzekomego odzyskania przez nas niepodległości? Państwo polskie znajduje się w stanie całkowitego rozkładu, podobnie sprawy się mają z polską gospodarką, kulturą i nauką. Staliśmy się rynkiem zbytu dla niemieckich produktów (jak pokazuje wykres opublikowany na stronie Instytutu Niemieckiej Gospodarki w Kolonii, wartość niemieckiego eksportu do Polski w 2011 roku wyniosła 60,6 mld $, rosyjskiego 21,1, holenderskiego 13,3, włoskiego 13,1, chińskiego 10,9, francuskiego 9,5 mld $: http://www.iwkoeln.de/__extendedmedia_resources/95932/index.html). Prasa znajduje się przede wszystkim w rękach niemieckich koncernów, a światopogląd Polaków kształtowany jest przez takie gadzinówki jak Newsweek czy Fakt. I jak już wspomniałam, jednym z ważniejszych graczy na polskiej scenie politycznej jest Fundacja Adenauera. Jak by tego jeszcze było mało, Niemcy coraz częściej pouczają nas o "polskich obozach koncentracyjnych", jak również zaczynają rozliczać za "wypędzenie" Niemców. Jednym słowem, potwierdziło się dokładnie to, przed czym przestrzegali zwolennicy sojuszu Polski ze Związkiem Radzieckim, a co antykomuniści uznali za zwykłą propagandę: za pomocą Unii Europejskiej Polska została już niemalże całkowicie podporządkowana RFN. 

A teraz przyszedł czas na Rosję. Sprawa Smoleńska świetnie nadaje się do tego, by osłabić pozycję tego kraju. Czy znowu pozwolimy, aby Niemcy w swoim pochodzie po coraz większą władzę posłużyły się Polską, jak to zrobiły w 1863, w czasie I Wojny Światowej i w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia? Powiedzmy to dosadnie:  dzięki polskiej rusofobii, której efektem było powstanie styczniowe,  Prusy dostały od Rosji zielone światło dla podbicia przez siebie Niemiec (nazywanego zjednoczeniem Niemiec). To dzięki polskiej rusofobii Piłsudski grał w tej samej lidze co Lenin, przez co Polska przyczyniła się do zniszczenia Rosji przez państwo niemieckie i bolszewików. To Polska w wydatny sposób przyczyniła się do tego, że po Europie przejechał walec nazywany Unią Europejską, za pomocą której RFN "jednoczy" Europę. Czy w końcu wyciągniemy wnioski z tych oczywistych faktów? Czy też znowu ruszymy na Moskala, aby go "cywilizować" i nawracać na wartości europejskie, a przy okazji pomścić Smoleńsk? Aby następnie po zniszczeniu Rosji rozpuścić się w kontrolowanym przez RFN bloku kontynentalnym? 

Nie, nie jestem zwolenniczką rosyjskiego bizantynizmu i turańszczyzny. Moim ideałem jest cywilizacja łacińska. Podkreślam: cywilizacja łacińska, a nie "wartości europejskie". Niestety, zdecydowana większość  tak zwanej polskiej prawicy nie rozumie, na czym polega różnica między tymi dwiema formami cywilizacyjnymi. Co więcej, wielu "polskich patriotów" przekonanych jest o wyższości cywilizacyjnej Polski nad Rosją, nie zauważając przy tym, że w Polsce dosłownie panuje burdel i że w tej sytuacji nie możemy być żadnym wzorem do naśladowania. Może w końcu najwyższy czas, żebyśmy sobie przypomnieli, że jedną z podstawowych zasad prowadzenia polityki w duchu cywilizacji łacińskiej jest po prostu rozwaga? 

P.S. Czyż nie ma racji Krzysztof Zagozda? Pisze: "Dziś jeszcze raz o Gmyzie z Wikipedii. Tym razem ciekawostka, że ten nowy narodowy bohater  "jest wiceprezesem fundacji Medientandem, zajmującej się polsko-niemiecką współpracą dziennikarską". Co prawda informacja to nie do końca ścisła, bo fundacja jest w stanie likwidacji, ale jej ścisła współpraca (finansowanie) z Fundacją Adenauera chluby nie przynosi (…). Gdyby Gmyz szefował fundacji polsko-rosyjskiej, już zostałby odsądzony od czci i wiary przez elektorat Prawa i Sprawiedliwości. A że niemieckiej? Wszak sąsiedzi zza Odry dobrze nam życzą.  Dopiero pół Polski wykupili" (http://zagozda.nowyekran.pl/post/79146,tego-o-gmyzie-nie-wiedzialem-ciag-dalszy).


11.06.2012

Neokolonializm w natarciu

Już od przeszło dwóch lat polskie środowiska patriotyczne żyją Smoleńskiem. W tym czasie inne państwa w sposób przemyślany i konsekwentny realizują swoje interesy. Niestety, sprawy Polski leżą odłogiem (a o poziomie degeneracji polskiej kultury politycznej świadczy opisana przez GW sprawa pokłócenia się dwóch prawicowych środowisk o listę poparcia dla Cezarego Gmyza, autora opublikowanego w Rzeczpospolitej tekstu o trotylu we wraku Tupolewa: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/51,114871,12794931.html?i=1). 


Jak donosi prasa, w trakcie zorganizowanej przez frakcję parlamentarną niemieckich chadeków konferencji "Zadanie pojednania" (15.10.2012) Angela Merkel zapowiedziała utworzenie w Berlinie wystawy upamiętniającej "wypędzenie" Niemców. W swoim przemówieniu oświadczyła: "Ucieczka i wypędzenie są częścią naszej wspólnej historii. Ten kto temu zaprzecza, kto nie chce nic o tym wiedzieć, traci część własnej tożsamości". I dalej: "Chcemy ustanowić w Berlinie widoczny znak przeciwko bezprawiu wypędzenia". Jej zdaniem pracom nad tym projektem powinna przyświecać zasada, że "wcześniejsze bezprawie nie może usprawiedliwiać innego bezprawnego postępowania". Niemiecka kanclerz podkreśliła także, że coraz częściej niektóre miasta w Polsce i Czechach przypominają o swej niemieckiej historii i dziedzictwie, widząc w tym wzbogacenie (za: http://www.znak.org.pl/?lang1=pl&page1=news&subpage1=news00&infopassid1=14206&scrt1=sn).