3.24.2014

Bogumił Grott: „Dylematy polskiego nacjonalizmu. Powrót do tradycji czy przebudowa narodowego ducha”

Cybernetyka społeczna posługuje się rozróżnieniem na stereotypy i pojęcia, które definiuje w następujący sposób. Stereotyp to wspólne dla określonej grupy społecznej skojarzenia uproszczonej normy poznawczej z decyzyjną (tzn. gotowością do działania lub działaniem), wywołane bodźcem w postaci słowa-nazwy. Natomiast pojęcia to skojarzenia (normy) czysto poznawcze wywołane bodźcem w postaci słowa-nazwy. To samo słowo-nazwa może raz występować w roli stereotypu, a raz w roli pojęcia — w zależności jakie skojarzenia wywołuje (J. Kossecki, Elementy nowoczesnej wiedzy o sterowaniu ludźmi, s. 200). Niewątpliwie słowem-nazwą, które występuje w obu tych funkcjach, jest „nacjonalizm”. Niestety, obie funkcje często nie są rozróżniane, co skutkuje wprowadzeniem do wielu prac naukowych, które zajmują się zagadnieniem nacjonalizmu, elementów ideologicznych. W tendencję tę natomiast w żadnym stopniu nie wpisuje się najnowsza książka profesora Bogumiła Grotta pt. „Dylematy polskiego nacjonalizmu. Powrót do tradycji czy przebudowa narodowego ducha”.
Zalet ukazania się tej pracy jest wiele. Na płaszczyźnie naukowej opracowanie prof. Grotta stanowi systematyczne przedstawienie poglądów polskich nacjonalistów z okresu od 1926 do 1949 r., a przez to pełni rolę porządkującą materię, która obrosła wielu ideologicznymi mitami. Na płaszczyźnie walki światopoglądowej wyniki analizy przeprowadzonej przez autora mogą być używane w celu rozbrajania stereotypu nacjonalizmu, który jest jednym z najważniejszych stereotypów funkcjonujących w obecnej przestrzeni publicznej. Jest jeszcze jeden równie ważny aspekt tej pracy — nie ma ona charakteru wyłącznie opisowego, gdyż autor przedstawiając poglądy polskich nacjonalistów stawia pytania o ich ocenę, a tym samym aktualność — praca stanowi więc zaproszenie do dyskusji na temat możliwego kształtu także współczesnej formacji narodowej.
Jak już zostało wspomniane, książka koncentruje się na polskim nacjonalizmie z okresu od 1926 do 1949 r., a więc od czasu utworzenia Obozu Wielkiej Polski aż do śmierci jednego z jego najważniejszych przedstawicieli, Adama Doboszyńskiego. Przedstawienie poglądów polskich nacjonalistów poprzedzone jest omówieniem najważniejszych nacjonalizmów europejskich, a więc przede wszystkim niemieckiego rasizmu, ukraińskiego darwinizmu społecznego, włoskiego faszyzmu, Akcji Francuskiej, karlizmu i salaryzmu. Przedstawienie kontekstu europejskiego służyło zobrazowaniu przyjętego przez autora założenia, iż nie należy mówić o jednym nacjonalizmie, gdyż różnice pomiędzy nacjonalizmami wykształconymi w różnych państwach są tak znaczne, że nie można stawiać między nimi znaku równości. Ponadto autor chciał wyraźnie zaznaczyć, że pojęcia nacjonalizmu nie należy utożsamiać wyłącznie z rasizmem i szowinizmem, gdyż taka definicja jest trafna w przypadku np. nacjonalizmu niemieckiego, ale zupełnie nieadekwatna w przypadku np. nacjonalizmu polskiego. Autor krytykuje więc manierę wielu naukowców, którzy nie znając specyfiki Europy Środkowo-Wschodniej posługują się zachodnimi schematami interpretacyjnymi, zawężającymi pojęcie nacjonalizmu do ideologii radykalnej i rasistowskiej. Należy także wspomnieć o tym, iż autor obszerniej przedstawił nacjonalizm niemiecki, gdyż jego rozwój był największym źródłem zagrożenia dla narodu polskiego, a to siłą rzeczy zmuszało przedstawicieli polskich elit do postawienia pytania o skuteczne zabezpieczenie interesów polskiego narodu, co znowu wpływało na kształt polskiego nacjonalizmu.
W części wprowadzającej autor wskazuje na kilka podstawowych różnic leżących u podstaw poszczególnych prądów nacjonalistycznych. Prof. Grott wskazuje między innymi na to, iż nacjonalizm rasistowski zastąpił dualizm dobra i zła dualizmem siły i słabości. Takiego stanowiska natomiast nie znajdziemy w tych prądach nacjonalizmu, które odwołują się do etyki katolickiej. Autor wskazuje także na rozróżnienie między tymi prądami nacjonalizmu, które dążyły do stworzenia nowego człowieka i nowej kultury, co było charakterystyczne np. dla faszyzmu, a nacjonalizmami tradycjonalistycznymi, które sprzeciwiały się planom takiej totalnej przebudowy społeczeństwa. Co jest wspólne wszystkim prądom nacjonalistycznymi, to antyliberalizm, czyli krytyka poglądu traktującego społeczeństwo jako sumę wolnych atomów, które względem własnej wspólnoty politycznej posiadają coraz więcej praw, a coraz mniej obowiązków. Jednakże uzasadnienie takiej krytyki, jak również postulaty z niej wynikające, są w poszczególnych prądach nacjonalizmu zupełnie odmienne, stąd zdaniem autora, nie mogą być wrzucane do jednego worka np. z narodowym socjalizmem.
Przedstawiając polski nacjonalizm autor przyjął podział na nacjonalizm tradycjonalistyczny i modernizacyjny, w którym to wyraża się zawarty w tytule książki dylemat polskiego nacjonalizmu. W omawianym przez autora okresie pierwszy nurt, czyli endecja, rozwijany był w ścisłym związku z religią katolicką i znajdował się pod dużym wpływem tradycjonalistycznej krytyki nowożytnego świata. Drugi nurt to antykatolicka i pro-modernizacyjna Zadruga. Jak stwierdza autor: „Dorobek obydwu nurtów ideologicznych jest […] doskonałym dowodem na to, iż nacjonalizmy mogą być diametralnie różne od siebie i bazować na zupełnie innych wartościach, o czym bardzo często się nie mówi”. Ze względu na jej dominujący wpływ, omówieniu dorobku endecji poświęcona jest większa część książki. Swoją analizę autor rozpoczyna od przedstawienia głównych zrębów światopoglądu narodowej demokracji z okresu ukształtowania się Obozu Wielkiej Polski. Następnie przechodzi do omówienia obydwu nurtów Obozu Narodowo-Radykalnego, które odłączyły się od Stronnictwa Narodowego. Autor omawia także koncepcje wypracowywane przez przedstawicieli wszystkich tych środowisk w czasie II wojny światowej. W książce nie zabrakło także skrótowego przedstawienia poglądów polskich faszystów, których zasięg oddziaływania był jednakże marginalny.
Autor poświęca sporo uwagi definicjom narodu wypracowanym przez przedstawicieli endecji. Wskazuje na nieobecność wśród nich definicji odwołujących się do kryterium rasowej przynależności. Większość z nich natomiast traktuje naród jako „duchową jedność przeszłych, obecnych i przyszłych pokoleń, spojonych wspólną historią, najczęściej wspólnym językiem i kulturą oraz świadomością wielkiej wagi tak rozumianego dla nich wspólnego mianownika”. Koncepcję państwa narodowego endecy przeciwstawiali koncepcji państwa liberalnego, którego członkowie troszczą się wyłącznie o swoje aktualne interesy, natomiast nie czują się odpowiedzialni za „sprawy dziejowe narodu”. W przypadku państwa narodowego przedmiot troski nie pokrywa się więc z sumą obywateli i ich aktualnych problemów, jak to ma miejsce w państwie demoliberalnym. Autor podkreśla, że tak pojmowana koncepcja narodu nie kłóci się z koncepcją uniwersalizmu, uniwersalizm ten jest jednak inaczej pojmowany, niż w przypadku liberalizmu. Jak pisze jedna z przywoływanych przez prof. Grotta publicystka zajmująca się problematyką narodu: „Kultura narodowa […] posiadając własne znamienne cechy, spoczywać jednak może na podłożu kultury szerszej; tak np. kultury odrębne narodów europejskich wyrastają na podłożu katolickim i grecko–rzymskim”. Jednej, wspólnej definicji narodu środowisko endeckie nie wypracowało; niektórzy publicyści bardziej podkreślali obiektywny fakt przynależności do określonej kultury, inni natomiast subiektywny moment wyboru takiej przynależności. Najczęściej naród pojmowany był jako poszerzona rodzina, związek wyrosły na bazie tradycji historycznej i kultury, a nie traktowany jako wspólnota pochodzenia biologicznego. Jak podkreśla prof. Grott, żadna z endeckich koncepcji narodu nie zawierała planów przebudowy polskiego charakteru narodowego czy wychowania „nowego człowieka”: „Tradycjonalizm tej formacji ideowo–politycznej nakazywał raczej czerpać z przeszłości i wystrzegać się wszelkich rewolucyjnych zmian. Strzegł on też przed szowinizmem.”
Jednym z naczelnych haseł wśród kręgów obozu narodowego stał się postulat walki z „wiekiem XIX”, który postrzegany był jako ucieleśnienie formacji ideologicznej, której wyrazem był liberalizm, a także socjalizm. Krytyka ta odbywała się jednakże — w przeciwieństwie do faszyzmu czy też rasizmu — z punktu widzenia światopoglądu personalistycznego. Jak wskazuje prof. Grott, z czasem podstawą doktryny narodowej demokracji stała się filozofia św. Tomasza z Akwinu, a punktem odniesienia chrześcijańskie średniowiecze. Nacjonalizm tradycjonalistyczny najpełniej został rozwinięty w pismach Doboszyńskiego, którego ideałem był średniowieczny porządek społeczny, wraz z korporacjonizmem, zdecentralizowanym państwem i zdekoncentrowaną gospodarką. Tradycjonalizm Doboszyńskiego wyrażał się miedzy innymi w krytycznym podejściu do procesów industrializacji, których skutkiem była proletaryzacja społeczeństwa i narastanie w nim postaw materialistycznych. Doboszyński, podobnie jak większość endeków, krytykował zdominowanie polskiej gospodarki przez międzynarodowy kapitał. Odwołując się do katolickiej nauki społecznej endecy podkreślali społeczną rolę własności, w tym przede wszystkim rodzinnej. Ich ideałem były małe warsztaty rzemieślnicze, które miały zastąpić wielkie fabryki, a tym samym zatrzymać procesy wspomnianej proletaryzacji społeczeństwa. Wpływ na kształtowanie się tradycjonalistycznego światopoglądu endecji miały także pisma Bierdiajewa, a szczególnie jego krytyka techniki i postulaty powrotu do „form prostszych”. Personalizm był podstawą zarówno światopoglądu SN, ONR-ABC i ONR-Falangi, jednakże w przypadku tego ostatniego ugrupowania był on osłabiony przez program podkreślający rolę silnego państwa.
Prof. Grott szczegółowo omawia propozycje ustrojowe wysuwane przez poszczególnych przedstawicieli katolickiego nacjonalizmu, a także omawia ich stosunek do kwestii mniejszości narodowych. Nie wchodząc głębiej w te zagadnienia stwierdzić można, że dominowały w nich propozycje asymilacji przedstawicieli niektórych mniejszości narodowych oraz wydalenia ludności żydowskiej.
W dalszej części opracowania autor przedstawia poglądy poszczególnych ugrupowań ukształtowane pod wpływem okupacji, pokazując, że nie zaszły w nich większe zmiany światopoglądowe, natomiast można mówić o przesunięciu pewnych akcentów. Prof. Grott zatrzymuje się nad toczoną wśród endeków dyskusją na temat przyczyn klęski Polski w 1939 r., a także na planach urządzenia państwa polskiego i Europy po zakończeniu wojny. Przykładowo autor przytacza popularny w tym środowisku pogląd, iż jedną z przyczyn klęski Polski była długość polsko-niemieckiej granicy, stąd postulowano skrócenie jej po wojnie z 1900 do 369 km. Skrócenie takie miałoby się dokonać poprzez ustanowienie jej na Odrze. Autor przedstawia także opracowane przez kilku przedstawicieli endecji idee reslawizacji Niemiec Wschodnich, jak również konkretne inicjatywy podjęte w celu wspierania politycznej niezależności Serbołużyczan. Żywo dyskutowanym zagadnieniem była kwestia nowej konsolidacji Europy Środkowo-Wschodniej, dzięki której po wojnie miano definitywnie uniemożliwić realizację niemieckiej koncepcji mitteleuropy, a także odeprzeć zagrożenie ze strony Rosji. W takiej konsolidacji Polsce miałaby przypadać rola przywódcza — jak wskazuje prof. Grott, koncepcje te nabierały coraz większego rozmachu, by w końcu przybrać postać koncepcji Polski Trzech Mórz oraz Imperium Narodu Polskiego.
Autor polemizuje dalej z tezą, iż rzekomo w czasie wojny endecja ulegała „faszyzacji”. Jego zdaniem endecja nadal utrzymywała się na pozycjach tradycjonalistycznych, popierając m.in. ideę politycznej decentralizacji. Jej myśl gospodarcza nadal nacechowana była silnym antykapitalizmem i antyindustrializmem, które w przeciwieństwie do światopoglądu lewicowego, wyrastały z katolickiego korporacjonizmu. Z tym ostatnim powiązane były poglądy historiozoficzne reprezentowane w tym środowisku, czyli wiara „w bliskość zwycięstwa »spirytualizmu« nad »materializmem«”. Jak pisze autor referując podzielaną przez wielu endeków interpretację współczesnych im wydarzeń: „wojnę prowadzą jedynie siły materialistyczno–naturalistyczne: hitleryzm, bolszewizm i kapitalizm. Gdy siły te, w wyniku przerażających ogromem i ofiarami zmagań, zostaną stłamszone, do głosu dojdą już czynniki nowe — dojrzewające i wzrastające w siły, prądy idealistyczne. Ich powstanie i przyszłe zwycięstwo odczuwano już przed obecną wojną, pisząc o »nowym średniowieczu«”. I dalej „Drugą wojnę światową publicyści endeccy często traktowali jako wojnę o charakterze sakralnym, a nie jedno ze starć o nowe granice czy strefy wpływów albo źródła surowców. Wojna ta miała być według takich poglądów haraczem płaconym przez Europę za odejście od ideałów katolickich. Starano się też interpretować jej głębszy sens jako walki dwóch światów: chrześcijańskiego i pogańskiego. Miała być ostatnim zrywem świata materialistycznego oraz początkiem nowego ładu — powrotu do średniowiecza i dominacji zasad chrześcijańskich w życiu społeczeństw oraz odrodzenia religijnego”. Przyjmując taki punkt widzenia zwolennicy tego poglądu uzasadniali polskie męczeństwo potrzebą realizacji misji dziejowej Polski.
Prof. Grott zajmuje się także kwestią stosunku polskich nacjonalistów katolickich do sprawy eksterminacji Żydów przez Niemców. Autor przypomina, iż żaden oficjalny nurt w kulturze i ideologii polskiej nie zawierał postulatów eksterminacji Żydów, gdyż takie „rozwiązanie po prostu nie mieściło się w jej ramach. Natomiast Niemcy wytworzyli cały szereg idei, będących wykwitem ich kultury, które prowadziły właśnie do takich »rozwiązań«, jakie znamy z przeszłości, a przynajmniej je ułatwiały. […] Generalizując możemy powiedzieć śmiało, iż oficjalna kultura polska, reprezentowana przez warstwy przewodnie, była kulturą humanistyczną, niezależnie od słów krytyki, które można by i pod jej adresem skierować. Natomiast oficjalna kultura niemiecka zawierała wiele pierwiastków prowadzących na zupełne manowce. […] Warto pamiętać, że w latach trzydziestych ubiegłego wieku mawiało się nawet o »wychodzeniu Niemiec z Europy«”. Prof. Grott podkreśla, że wielu przedstawicieli środowisk narodowych udzielało w czasie wojny pomocy Żydom. Jednakże neguje dość często pojawiające się twierdzenie, iż było to wynikiem zmiany ich światopoglądu, która rzekomo miała się dokonać pod wpływem tamtych dramatycznych wydarzeń. Zdaniem prof. Grotta taka postawa przyjęta w stosunku do konkretnych osób wynikała z zasad etyki katolickiej; natomiast na płaszczyźnie ideologiczno-politycznej ich krytyczny stosunek do możliwości integracji społeczności żydowskiej ze strukturami polskiego państwa narodowego pozostał niezmieniony.
Przechodząc do podsumowania tej zasadniczej części pracy należy stwierdzić, że autor utożsamia się z personalizmem, leżącym u podstaw światopoglądu narodowej endecji. Krytycznie odnosi się jednak do jego tradycjonalistycznego oblicza: „Nad myślą gospodarczą całego obozu narodowego ciążył dogmat, który można nazwać antyproletaryzmem i wchodził on, rzec by można, w ostry konflikt z potrzebą budowy autentycznie silnej i wielkiej Polski, co ściśle łączyło się z jej industrializacją i tym samym liczebnym rozwojem klasy robotniczej.” Prof. Grott zwraca uwagę na to, że przede wszystkim w obliczu katastrofalnego dla Polski przebiegu obydwu okupacji, endecja powinna była dokonać pewnych przewartościowań w obrębie własnego światopoglądu, co jednak nie miało miejsca. Dlatego też stwierdza krytycznie: „Dekoncentracja przemysłu, korporacjonizm, uwłaszczenie, to były środki, przy pomocy których Doboszyński starał się zapewnić realizację w życiu praktycznym zasad światopoglądu wyznawanego przez siebie. Mamy tu więc do czynienia z prymatem światopoglądu nad wymogami bezpieczeństwa narodowego, które ze względu na bardzo trudną sytuację geopolityczną Polski wymagało przyśpieszonego rozwoju, a przede wszystkim rozbudowy industrialnej.”
Przechodząc do omówienia dorobku Zadrugi autor wskazuje na komplementarność modernistycznego i tradycjonalistycznego nurtu polskiego nacjonalizmu, która polegała na odwrotności i wzajemnym wykluczaniu się obydwu tych nurtów. Podczas gdy endecy postulowali utworzenie Katolickiego Państwa Narodu Polskiego, i Polsce — ze względu na powiązaną z polskością katolickość — przypisywali misję dziejową przeprowadzenia innych narodów do „nowego średniowiecza”, Zadruga właśnie w katolicyzmie upatrywała głównej przyczyny polskiego zacofania. Ruch zadrużny stanowił więc reakcję neopogańską na hasła głoszone przez polskich nacjonalistów katolickich.
Twórca Zadrugi —Stachniuk — przejął od Maxa Webera tezę o protestantyzmie jako źródle duchu kapitalizmu, a tym samym czynniku postępowym. Stąd wywodził się jego pogląd o katolicyzmie, jako religii odpowiedzialnej za cywilizacyjne zacofanie społeczeństwa polskiego. Jego krytyka kierowana pod adresem katolicyzmu była krytyką totalną — postulowana przez niego przebudowa ducha polskiego miała nastąpić poprzez zupełne zniszczenie katolicyzmu. Dzięki temu, społeczeństwo polskie miało wreszcie zostać wprzęgnięte w proces modernizacyjny. Prof. Grott wskazuje na podobieństwa między poglądami Stachniuka i Brzozowskiego: „Jak wiemy, z obydwiema tymi postaciami kojarzy się pojęcie nacjonalizmu. […] Tak u Brzozowskiego, jak i u Stachniuka, mimo różnicy epok, w których działali, dominowało przeświadczenie, że naród polski jest zagrożony w swoim bycie. Zagrożenie to dotyczyło naporu ze strony innych narodów czy państw. Obydwaj mieli też mocne poczucie, że powodzenie w zmaganiach z innym narodem jest ściśle uzależnione od powodzenia w walce z przyrodą, które równa się niemal całkowicie pomyślności gospodarczej, a w konsekwencji co najmniej równo­rzędności technicznej i militarnej w stosunku do nieprzyjaciół. Taka współzależność powinna więc wyznaczać zasób wartości, którymi miałby się kierować naród, aby realizować swoje cele, tj. utrzymać się na powierzchni życia.” Stąd też obydwaj szukali sposobu na podniesienie poziomu gospodarczego narodu polskiego, a w swoich próbach przeciwdziałania jego niedorozwojowi byli wrogami tradycji.
Prof. Grott w swojej pracy dobitnie pokazuje dylemat, przed którym stał i ciągle stoi polski nacjonalizm. Z jednej strony nacjonalizm katolicki przypisywał Polsce dziejową misję prowadzenia walki z materializmem, niszczącym duchową tkankę Europy. Katolickie Państwo Narodu Polskiego miało być ponadto liderem w naszym regionie Europy, a więc ośrodkiem przyciągającym narody ościenne. Z drugiej jednak strony ten nurt polskiego nacjonalizmu ignorował procesy zachodzące w państwach ościennych, które właśnie na skutek industrializacji dysponowały materialną przewagą, umożliwiającą im — jak pokazała historia — unicestwienie państwa polskiego, a tym samym definitywnie uniemożliwienie mu realizacji jego rzekomego posłannictwa (nie wspominając o roli leadera regionu). Na potrzebę modernizacji Polski wskazywał natomiast neopogański nurt polskiego nacjonalizmu. Jak to już zostało wspomniane, autor utożsamia się ze światopoglądem personalistycznym, zadaje sobie jednak pytanie o możliwość skutecznej obrony tego światopoglądu w świecie, który od niego już dawno odszedł. Co więcej, polskim nacjonalistom katolickim stawia zarzut, iż poprzez nieumiejętność skutecznego zabezpieczenia interesów narodu polskiego sami stali się wręcz współodpowiedzialni za zło popełnione na nim przez jego wrogów: „Wypadki bowiem pokazały aż nadto dobitnie, że poszanowanie osoby ludzkiej w doktrynach i głoszonych szeroko hasłach nie uchroniło jej przed staniem się ofiarą zbrodni popełnianych przez innych, którzy zdołali stworzyć wielkie potencjały. Niezdolność do stawienia im skutecznego oporu była równoznaczna z dopuszczeniem do podeptania wszelkich możliwych norm etycznych i wywołaniem morza cierpień. Ktoś powiedział, że słabość bywa czasem niemoralna! Przykład Polski wskazuje na słuszność tej maksymy!”.
Pytanie, które czytelnikowi zadaje autor książki dotyczy więc tego, czy element modernizacyjny i katolicko-personalistyczny rzeczywiście muszą się wykluczać, jak twierdzili zarówno endecy, jak i zadrużanie? Czy rzeczywiście jesteśmy skazani na wybór między skazanym na wymarcie katolickim skansenem a nowoczesnym neopogaństwem z jego materialistycznym światopoglądem? Na szczęście znajdujemy się w sytuacji, kiedy postawienie takiego pytania jest jeszcze możliwe. Jeśli jednak nie podejmiemy dyskusji na ten ważki temat, do której zaprasza nas prof. Grott w swojej najnowszej książce, „duch historii” podejmie tę decyzję za nas. Myślę, że w wiadomym kierunku.
Przekładając kwestie poruszane przez autora w omawianej pracy na aktualną sytuację polskiej formacji narodowej, na zakończenie należy stwierdzić, że Polacy reprezentujący światopogląd katolicko-narodowy muszą zdawać sobie sprawę z tego, że nie bez własnej winy dały sobie przyczepić łatkę „moherów” czy też „kiboli”. Naprzeciwko nich stoi bowiem UE, która jest główną siłą modernizującą społeczeństwo polskie, i to na jego własne życzenie. Zdecydowana większość społeczeństwa polskiego łaknie dołączenia do narodów nowoczesnych, i chce żyć tak, jak żyją Niemcy czy Anglicy. Do poświęcania się dla odnowy moralnej całej ludzkości natomiast się nie garnie. Siły katolicko-narodowe odzyskają więc wpływ na naród polski tylko pod warunkiem, że zaproponują mu koncepcję atrakcyjniejszą niż tę, którą prezentuje Bruksela. Oby książka profesora Grotta stała się dla nich impulsem do stworzenia takiej właśnie koncepcji. 


3.12.2014

Między Wielkim Zachodem a Katechonem, czyli więcej rozsądku, Panowie!

Aż chciałoby się powiedzieć: nie mój cyrk, nie moje małpy. Niestety, trudno nie zareagować na to, co się dzieje w polskiej przestrzeni publicznej wokół sprawy ukraińskiej. Dostrzegam jednak pewną pozytywną stronę tegoż „cyrku”: działa on jak papierek lakmusowy, za pomocą którego można wykryć, u kogo działa jeszcze zdrowy rozsądek. Niestety, wyniki „testu” są dość zatrważające… Co więcej, także w obozie konserwatystów, którzy przecież – przynajmniej w teorii – zdrowy rozsądek szczególnie cenią.
 
Jeśli przyjrzeć się wypowiedziom byłego i aktualnego prezesa Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego (KZ-M), Artura Górskiego i Adama Wielomskiego, trudno nie popaść w przygnębienie… Pierwszy z nich wyznaje wiarę w Wielki Zachód, którego Polska powinna bronić przeciwko Rosji, drugi natomiast w Putina-Katechona, który obroni Polskę przed tym samym Zachodem. Niestety, oba stanowiska są równie błędne, czy wręcz – obłędne.
 
Zacznijmy od credo posła Artura Górskiego. W jednym z jego komentarzy padają słowa: dogmat obrony wolności jest w USA ponadczasowy i ponadpartyjny. Zrozumie to każdy, kto uważnie słuchał konferencji prasowej sekretarza stanu USA Johna Kerrego w Kijowie. Ten demokrata mówił wczoraj językiem przedstawiciela ekipy… Ronalda Reagana. Mówił bez umizgów wobec Rosji i bez ważenia słów w stylu miękkiej, europejskiej dyplomacji. W Ameryce duch Zachodu jeszcze nie umarł”. Poseł Górski na pewno automatycznie użył wyrażenia „dogmat obrony wolności", ale fakt użycia takiego sformułowania mówi trochę na temat kondycji światopoglądowej formacji politycznej, którą poseł reprezentuje. Sformułowanie to bowiem dobrze wskazuje na quasireligijny charakter zachodniej koncepcji wolności, która ma swoje korzenie w Oświeceniu i do której odwoływały się wszystkie nowożytne rewolucje. Natomiast do konserwatyzmu, jaki swego czasu reprezentował poseł Górski, nie ma to się nijak!
 
W innym komentarzu Artur Górski stwierdza, iż: „W Europie mamy największy kryzys od rozpadu Jugosławii”. Niestety, poseł PiS, podobnie jak cała jego partia i znienawidzone przez nią PO, powiela zachodnią propagandę na temat rozpadu Jugosławii. Nie, Panie Pośle, Jugosławia się nie rozpadła. Ten kraj został w sposób planowy i celowy rozbity, głównie za sprawą RFN i USA. Szczególnie RFN było zainteresowane zniszczeniem swojego „odwiecznego” wroga na Bałkanach, czyli Serbii. Oczywiście przy pomocy swojego równie „odwiecznego” sojusznika, Chorwacji, w której – podobnie jak na Ukrainie – faszyzm przybrał szczególnie brutalną postać. Serbia została zniszczona, bo nie znalazła żadnego wsparcia ze strony Rosji. Oderwane zostało od niej terytorium uważana za jej kolebkę. A ponieważ niszczenia niezwykle cennych kosowskich zabytków dopuścił się Zachód i także – tym razem – jego muzułmańscy sojusznicy, nikt się tym nie oburzał! Tak Panie Pośle, kiedy Rosja broni swojej mniejszości na Krymie, pisze Pan: „Ukrainie grozi nie tylko wojna domowa, inspirowana przez Moskwę, ale także otwarta agresja Rosji i aneksja Krymu”. Kiedy Jugosławia została pogrążona w inspirowanej przez Zachód – a przede wszystkim USA i RFN – wojnie domowej i kiedy Serbię ograbiono z jej terytorium, tworząc jedno z najbardziej mafijnych państw świata, i to w środku Europy, to nazywało się to „dogmatem obrony wolności” w praktyce! Skąd ta schizofrenia, Panie Pośle?
 
Artur Górski stwierdza dalej: „Należy pamiętać, że Władimir Putin jako samowładca jest nieprzewidywalny. Jak powiedziała do prezydenta USA Baracka Obamy kanclerz Niemiec Angela Merkel, Putin "jest odrealniony, żyje w innym świecie". Żyje w świecie marzeń o imperialnej Rosji, przekonany o potędze swojego państwa i słabości Zachodu”. Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że wypowiedzi przywódców USA i RFN są dla posła Górskiego ostatnią wyrocznią. W końcu reprezentują oni ten Wielki, Oświecony Zachód, do którego tęsknie wzdychamy, nie dostrzegając, że ten Zachód traktuje nas jak białych murzynów. Nie, Putin, w przeciwieństwie do posła Górskiego, polskich polityków, dziennikarzy i wyborców, jak najbardziej twardo stąpa po ziemi, i dokładnie wie, co USA i RFN mogą zgotować jego państwu. Dokładnie to samo, co zgotowali Polsce, a czego „odrealnieni” Polacy, żyjący w przekonaniu o własnej wolności, nie dostrzegają.
 
To „odrealnienie" posła Górskiego staje się szczególnie widoczne, kiedy oburza się na prezydenta Janukowicza, za to, że ten „Z własnego kraju uciekł chyłkiem, by z terytorium Rosji potępiać nową ukraińską władzę.” Panie Pośle, czy naprawdę Pan nie pamięta, w jaki sposób ten rzekomo cywilizowany Zachód potraktował Saddama Husseina, Osamę bin Ladena oraz Kadafiego? To właśnie w momencie mordowania tych osób Zachód pokazał swoją prawdziwą, bestialską twarz! Jak bardzo trzeba być „odrealnionym”, żeby tego nie dostrzegać?! Tak na marginesie, śmierć Miloševica także do dziś nie została wyjaśniona. Prezydent Janukowicz doskonale wiedział, co go czeka, jeśli wpadnie w łapy Zachodu. Uciekał, bo dobrze znał jego mało cywilizowane zwyczaje.
 
Poseł Górski stwierdza dalej: „Nowy rząd na Ukrainie jest rządem jedności narodowej wszystkich sił politycznych, które chcą niezależności Ukrainy od Moskwy i które utożsamiają się z Europą. Jeśli nawet formalnie dążą do integracji z UE i zapraszają NATO, to właśnie w celu utrwalenia niezależności od Kremla. Chcą, aby ich państwo było traktowane przez Rosję jako partner gospodarczy, a nie jako twór politycznie zwasalizowany. Nie chcą, by Ukraina była kolonią rosyjską”. Cóż, jako przedstawiciel państwa zwasalizowanego przez Berlin, pan poseł Górski zdaje się twierdzić, iż lepiej być wasalem Niemiec niż Rosji. Niemcy finansują w końcu UE, która z kolei chętnie trzyma na swoim garnuszku polskie lumpenelity… W kwestii utożsamiania się z Europą dodam jeszcze, że z tych słów należy wnioskować, iż poseł Górski utożsamia się z tzw. wartościami europejskimi, czyli prawdziwie neobolszewickim programem zniszczenia człowieka. Niestety, ale innej Europy na tym magicznym Zachodzie w tej chwili już nie ma! Rewolucja bolszewicka była dziełem Zachodu (podrzuconym Rosji, żeby ją zniszczyć), i ten Zachód w swoim nowym wydaniu zupełnie podbiła. Cóż, poseł Górski widocznie hołduje tradycji polskiej martyrologii i najpierw będzie walczył o to, żeby Polska była jak najbliżej tego Zachodu, po to, by potem ją przed nim bronić…
 
Pozwolę sobie skomentować także te oto słowa Górskiego: „O mistyfikacji ze strony Rosji świadczy to, że Putin wysłał wojska rosyjskie na Krym bez emblematów i okłamuje opinię publiczną, że to nie są wojska rosyjskie”. Widocznie Putin sporo nauczył się od Zachodu, który lubi, za pomocą swoich płatnych najemników, destabilizować państwa posiadające niewygodne dla siebie rządy… Ale ponieważ w tym przypadku chodzi o Rosję, więc należy stosować specjalne kryteria oceny. Sporządzone specjalnie dla Rosji.
 
Pan Poseł stwierdza także, że Putinuważa, że Europa gnije”. No cóż, czy nie ma racji? I dalej o Putinie: „Jest przekonany, że UE i Amerykanie nie będą w stanie mu się przeciwstawić, gdyż nie zdecydują się na otwartą konfrontację i konflikt. A jeśli nawet wprowadzą ograniczone sankcje, Rosja, która kontroluje energetycznie znaczną część Europy, nie tylko nie boi się tych sankcji, to nawet może wprowadzić swoje sankcje, choćby zakręcając kurki z gazem i ropą. Unia Europejska ma tego świadomość i mimo twardej retoryki, zna ograniczoność swoich możliwości”. Jedni zakręcają kurki z gazem i ropą, a inni – dotacje europejskie. Ja tu nie widzę żadnej różnicy…
 
Stwierdzenie Górskiego, iż: „W interesie Polski jest integralna terytorialnie, niepodległa, maksymalnie suwerenna Ukraina, wolna od rosyjskich wpływów”, można skwitować pytaniem: a co z niemieckimi wpływami? Zważywszy na to, że to właśnie w Niemczech, USA i w Kanadzie po II wojnie światowej schronienie znaleźli banderowcy, nie jest to pytanie bynajmniej retoryczne… Może panu Górskiemu należy przypomnieć, że sam Bandera po wojnie spokojnie sobie żył w Monachium, do czasu, gdy został „sprzątnięty” przez agenta KGB. Ach, ci agenci KGB, oni jakoś tych banderowców nie lubią…
 
Na deser zostawiłam wypowiedzi, które napawają mnie szczególnym niepokojem: „Ale też nasze poparcie dla aspiracji narodu ukraińskiego może przełamać wzajemne niechęci, wynikające ze zbrodni Banderowców na Polakach” oraz „Ukraińcy, którzy nie lubili Polaków, mogą stać się naszymi przyjaciółmi. Polacy, którzy nie mieli zaufania do Ukraińców, mogą teraz podać im braterskie dłonie”. Właściwie, to wypowiedzi te napawają mnie przerażeniem. Panie Pośle, a co Ukraińcy zrobili w tym kierunku, żeby wnuki ich ofiar mogłyby podać im dłoń? Czy prosili o przebaczenie? I tak na marginesie, retoryka „braterskich dłoni” godna jest bolszewika, a nie rzekomo konserwatywnego polityka.
 
I na samo zakończenie należy odnieść się do tegoż wyznania wiary posła Górskiego: „Wspólnie wybieramy Europę i Amerykę, wspólnie przeciwstawimy się roszczeniom rosyjskiego, azjatyckiego niedźwiedzia. To nasz wspólny, żywotny interes”. Jaką Europę? Jaką Amerykę? I na jakich zasadach?!
 
Niestety, ale z wypowiedzi posła Górskiego tchnie najprawdziwszy „duch Zachodu”: jakobinizm, obłuda i kiedy przychodzi co do czego, brutalność. Stąd nietrudno zgodzić się ze słowami Adama Wielomskiego, kiedy ten pisze: „Czytam wpisy Artura Górskiego i jestem zdruzgotany. Zwykle ludzie w młodości są jakobinami, a na starość przechodzą na pozycje konserwatywne. Tutaj obserwujemy proces odwrotny”. Jednakże z dalszym ciągiem wypowiedzi Wielomskiego jest już trudniej się zgodzić: „Rewolucjonista, zwolennik Majdanu, wróg konserwatywnej władzy Katechona”. Oczywiście, wszystko rozbija się o obwołanie Putina Katechonem.
 
Co Wielomski miał na myśli, dokładnie wyjaśnia oświadczenie redakcji portalu konserwatyzm.pl, pt. „Apel do Prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina o nieprzyjęcie pokojowej nagrody Nobla w przypadku jej uzyskania”. W oświadczeniu tym czytamy: „Apelujemy do prezydenta Rosji Władimira Putina o nieprzyjęcie pokojowej nagrody Nobla w przypadku jej uzyskania. Katechon nie ma na ziemi władzy nad sobą ani równego sobie (Hi 41,25). Władimir Putin jest naszym zdaniem rodzajem katechona, czyli tego, który powstrzymuje przyjście politycznego antychrysta. Za jego prezydentury Rosja odrodziła się ekonomicznie, militarnie i politycznie po latach jelcynowskiej smuty i – ku zaskoczeniu wielu – stała się jedynym racjonalnym mocarstwem, stojącym na straży przestrzegania prawa międzynarodowego, obrońcą legalnej władzy przed fanatyzmem islamskim i rewolucyjnym”.
 
Śmiem przypuszczać, że Putin, gdyby dowiedział się o tym, że został obwołany Katechonem, w pierwszej chwili bardzo by się tym zdziwił… Jednakże na pewno szybko dostrzegłby propagandową wartość takiej wizerunkowej „stylizacji”. W tej kwestii Artur Górski ma rację – retoryka trzeciego Rzymu na pewno szybciutko stałaby się jednym z najważniejszych elementów rosyjskiej propagandy…
 
Dokonana przez Adama Wielomskiego „katechonizacja” Putina stanowi dla mnie przejaw innego rodzaju niż u Artura Górskiego quasireligijnej egzaltacji. Owszem, Putin jest politykiem niezwykle skutecznym, który dba o interesy swojego kraju. Ale stawianie go na czele kontrrewolucji jest, mówiąc delikatnie, także przejawem „odrealnienia”. Prawdziwa kontrrewolucja wymaga czegoś więcej niż bronienia swojego stanu posiadania przed Zachodem, czy nawet zakazywania pederastii. Kontrrewolucja wymaga zdecydowanego odrzucenia retoryki rewolucyjnej, a tego u Putina nie widać. Czy Putin obruszał się, kiedy Gerhard Schröder nazywał go „kryształowym demokratą”? Nie bardzo. Czy Putin kiedykolwiek krytykował doktrynę praw człowieka? Nie, on ją tylko interpretuje po swojemu. Jeśli chodzi o jego stosunek do cerkwi, można spekulować, na ile wynika on z głębokiej religijności, a na ile z politycznej kalkulacji. A być może ze zwykłej próżności – w końcu trudno kreować się na cara bez błogosławieństwa cerkwi. Na pewno zdjęcia z cerkiewnym wystrojem w tle bardzo ładnie wychodzą …
 
Podstawowy problem z „katechonizacją" Putina polega jednak na tym, że jest ona przejawem wulgaryzacji idei Katechona, który przestaje należeć do porządku duchowej walki dobra ze złem, a zostaje wtłoczony w polityczną retorykę starcia liberalizmu z antyliberalizmem. Nie rozumiem, skąd Adam Wielomski bierze swoją pewność, że Antychryst nie okaże się być antyliberałem…
 
Wracając do Putina, należy jeszcze stwierdzić, że tak jakoś zawsze bywało, iż Rosja prędzej czy później z tymże Zachodem się porozumiewała – własne interesy zawsze przeważały nad jakimś politycznym idealizmem. Tak, Putin jest realpolitykem, w przeciwieństwie do obu panów z KZM-u, którzy są przedstawicielami dwóch form egzaltowanego idealizmu.
 
Jak więc powinna kształtować się nasza polityka i w stosunku do Zachodu i Rosji? Rafał Brzeski pytany o to, czy Polacy powinni stawiać na Niemców, czy na Rosję, zawsze odpowiada: na samych siebie (a mnie w tym momencie przypomina się transparent z filmu „Ubu Król”: „Obce mocarstwa gwarancją naszej niepodległości”…). Oczywiście nie będę tutaj przedstawiać swojej wizji polskiej polityki, bo nie sposób tego zrobić w ramach tego tekstu. Na pewno jednak trzeba stwierdzić, że Polska, taką jak chciałabym ją widzieć, jest obca cywilizacyjnie zarówno w stosunku do współczesnego Zachodu, jak i do Rosji. Dlatego moim zdaniem powinniśmy stworzyć własny pomysł na zagospodarowanie europejskiego centrum. Od razu zaznaczam, że nie mam tutaj na myśli żadnego projektu politycznego odwołującego się do koncepcji międzymorza. Moim zdaniem, powinniśmy stać się ośrodkiem, który będzie promieniował na całą Europę, i to poprzez konsekwentną walkę o urzeczywistnienie nowej koncepcji wolności. Powinniśmy odrzucić zarówno jakobińskie rozumienie wolności, jak i wystrzegać się wschodniego „zamordyzmu”, który jest nam zupełnie obcy. Chcemy kontrrewolucji? To zacznijmy ją przeprowadzać przeciwko brukselskiemu molochowi, który administruje nowoczesnym lumpenproletariatem za pomocą nowoczesnych lumpenelit. Ale róbmy ją, stosując metody stosowane przez Polaków zamieszkałych w zaborze pruskim, czyli przez pracę u podstaw. Zacznijmy gromadzić we własnych rękach kapitał (a nie zapożyczać się u światowej finansjery), bo niezależność materialna jest podstawą prawdziwej wolności i suwerenności. Wydzierajmy możnym tego świata media, zacznijmy wychowywać naród po swojemu: w duchu umiłowania do wolności, która zakłada realną odpowiedzialność za najbliższe otoczenie. Zwalczajmy natomiast propagandę wolności urojonej, bo de facto zadekretowanej przez urzędników. Zamiast biernie kopiować to, co Zachód dyktuje, i cieszyć się jak małpki, które zostały pogłaskane po główce, bo były grzeczne, zacznijmy szanować samych siebie, własną kulturę i własną pracę. Jak mamy obronić się przed Rosją? Cóż, Rosja szanuje tych, którzy szanują samych siebie i potrafią stanowczo bronić własnych interesów. Niestety, poseł Górski, jak i większość Polaków myli stanowczość z histerycznością. A dopóki zachowujemy się jak omdlewająca dziewica, szukająca silnego ramienia – narażamy się na niebezpieczeństwo, że zostaniemy zgwałceni… Wszak w tej chwili trudno nas za cokolwiek szanować. Za to, że grzecznie implementujemy wytyczne płynące z Brukseli? Ciągle patrzymy na siebie tak, jak chciałby widzieć nas Zachód: jak na uczniaków, którzy wzorowo odrobili zadanie domowe. A może najwyższy czas, żebyśmy spojrzeli na siebie oczami Putina? To byłaby dobra lekcja dla polskich lumpenelit, które może w końcu nawiązałyby kontakt z rzeczywistością i zauważyły, że jesteśmy biedną, wymierającą i politycznie nic nieznaczącą neokolonią Wielkiego Zachodu.