4.23.2012

„Białe plamy w historiografii polskiej”


Nawoływanie do uprawiania rzetelnej refleksji nad historią własnego państwa na pewno jest słuszną sprawą. Równie dobrze może jednak służyć propagowaniu pewnej wizji „prawdy” historycznej, która tylko rzekomo jest „prawdziwą prawdą”. Nie po raz pierwszy takie właśnie wrażenie odniosłam po lekturze tekstu prof. Andrzeja Piskozuba. Tym razem chodzi o artykuł pod tytułem „Białe plamy w historiografii polskiej na progu XXI wieku” (http://geopolityka.net/biale-plamy-w-historiografii-polskiej-na-progu-xxi-wieku/). 

W tekście tym prof. Piskozub słusznie wskazuje na istnienie w najnowszej historii Polski wielu „przemilczeń i przekłamań (białych plam i tematów tabu) oraz propagandowych przeinaczeń po linii następujących po sobie formacji ideologicznych (historyczne mody)”. Autor mówi wręcz o „historiograficznych patologiach”. W swoim tekście prof. Piskozub natomiast stawia sobie za cel „wyprostowanie polskiej historii z pierwszej połowy XX wieku, poprzez oczyszczenie jej z mitów, zakłamań i tendencyjnych przemilczeń.” Autor zamierza więc pokazać czytelnikowi, jak jego zdaniem wygląda „prawdziwa prawda” o najnowszej historii państwa polskiego. 

Przyglądając się bliżej prezentowanej przez prof. Piskozuba tej właśnie „prawdziwej prawdzie” trudno oprzeć się wrażeniu, że pod płaszczykiem rzekomego szukania prawdy, obiektywności albo naukowości przemyca on bardzo konkretną wizję historii Polski. Nie będę tutaj szczegółowo opisywać, jaka to wizja, gdyż częściowo już o tym pisałam (Czy katolik może być germanofilem albo germanofobem? Krytyczny komentarz do tekstu prof. Andrzeja Piskozuba „Germanofil znaczy: człowiek przyjazny Niemcom”). Chciałabym natomiast zwrócić uwagę na kilka wybranych kwesti poruszanych przez prof. Piskozuba w omawianym tu tekście. 
  
Zacznijmy od tego, że prof. Piskozub stawia tezę o „sfałszowaniu metryki niepodległości” odrodzonego z zaborów państwa polskiego: 

„Dzień 11 listopada 1918 roku był ważny dla państw, które weszły w pierwszą wojnę światową, bo kończył jej kilkuletnie działania zbrojne. Natomiast na ziemiach polskich był to “dzień jak co dzień”, gdyż od dawna żadnych działań wojennych tu nie było. Proklamowanie tego dnia Świętem Niepodległości byłoby “tylko” wielkim nieporozumieniem, gdyby nie było świadomą dywersją polityczną przeciwko obozowi “aktywistów”, jaki wywalczył przełomową dla odbudowy niepodległej Polski pod okupacją państw centralnych, decyzję w dniu 5 listopada 1916 roku. Od tamtej daty rozpoczęła się organizacja odradzającego się państwa polskiego i ona powinna być właściwym Świętem Niepodległości Polski: analogicznie jak to ma miejsce w przypadku wschodnich sąsiadów Polski, którzy w pierwszym kwartale 1918 roku, także pod okupacją państw centralnych, ogłaszali swoją niepodległość i czczą ją do dziś – jak Estonia 24 lutego, czy Białoruś 25 marca. W to estońskie święto niepodległości władze polityczne III RP idą na jej obchody do ambasady Estonii w Warszawie; corocznie 25 marca Telewizja Polska pokazuje demonstracje opozycjonistów białoruskich, obchodzących tę rocznicę. Dlaczego zatem taka zasadnicza niekonsekwencja w przypadku święta niepodległości własnego kraju?”    

Nie chcę wnikać w kwestię zasadności ustanowienia 11 listopada Dniem Niepodległości. Chciałabym natomiast przyjrzeć się temu, co w tym wypadku prof. Piskozub uważa za „prawdziwą prawdę”. Jego zdaniem „prawdziwym“ dniem odzyskania niepodległości jest 5 listopada 1916. Tego bowiem dnia władze niemieckie i austriackie wydały tzw. Akt 5 listopada gwarantujący Polakom powstanie samodzielnego Królestwa Polskiego. Dzień ten więc rzeczywiście jest dobrym kandydatem na to, aby przez Polaków obchodzony był właśnie tak, jak tego chce prof. Piskozub. To, co dla niego jednak jest kwestią zupełnie bezsporną, w gruncie rzeczy budzi spore kontrowersje. W swoim tekście prof. Piskozub zapomniał bowiem dodać, że utworzenie takiego tworu politycznego było elementem realizacji niemieckiej koncepcji Mitteleuropy. Zgodnie z tą koncepcją suwerenność Polski miała być w gruncie rzeczy zupełną fikcją... Aby pokazać problematyczność przyjęcia rozwiązania proponowanego przez prof. Piskozuba, warto przytoczyć tutaj dłuższy opis tej właśnie koncepcji

„Naumann także przedstawił jak zagospodarować politycznie zdobyte na Rosjanach ziemie Królestwa Polskiego. Jak przystało na niemieckiego liberała, nie propagował on twardej polityki pruskiej szpicruty, ale chciał, aby tereny te były uzależnione gospodarczo i militarnie poprzez przynależność do wspólnego z Niemcami bloku obronnego. Naumann nie propagował bezpośredniego wcielenia tych terenów do Rzeszy, co według niego z jednej strony zniechęciłoby miejscową ludność polską, a z drugiej strony byłoby źle odebrane na zachodzie. Naumann, co ukazuje jego wielkość jako polityka, myślał długofalowo. Myślał już o końcu wojny i o konferencji pokojowej, dlatego uważał, że pozostawienie zajętym terenom swobody politycznej (chociażby w pewien sposób ograniczonej), może być wykorzystane propagandowo wobec Francji i Wielkiej Brytanii, bądź jako swoista karta przetargowa w negocjacjach pokojowych. Jak należy postąpić z Polską Naumann pisał na łamach swego tygodnika Die Hilfe już 5 sierpnia 1915 roku, czyli jeszcze przed ukazaniem się jego Mitteleuropy: „Warszawa zdobyta! Jest to wydarzenie w historii świata, którego doniosłości dziś jeszcze nie można ogarnąć. Jest to najpotężniejszy czyn historyczny od zdobycia Antwerpii. Pod względem czysto militarnym wkroczenie do Warszawy to tylko krok na drodze do wypierania wojsk rosyjskich, ale stara stolica Polski nie jest jedynie obiektem wojskowym. Jest to ośrodek narodu na poły złamanego, który na długie dziesięciolecia oczekiwał takiego właśnie dnia… Od stu lat przeszło Rosja wszelkimi środkami próbowała uczynić to miasto sobie uległe. Przed rządem niemieckim staja natychmiast zadania administracyjne trudne i brzemienne w następstwa. Jest to potężny materiał dla kongresu pokojowego”. Po ukazaniu się tekstu Naumanna kanclerz Bethmann-Hollweg postanowił przyjąć jego koncepcję i wprowadzić ją w praktykę. Jeszcze przed wydaniem tzw. Aktu 5 listopada stwierdził on, że: „[…] Najznośniejszym dla nas wyjściem z sytuacji byłaby Polska niezależna, ale tak ściśle z nami związana, że utrzymując z Niemcami ożywione stosunki gospodarcze nie byłaby dla nas niebezpiecznym sąsiadem, ani pod względem wojskowym, ani politycznym”. Polska miała się stać pierwszym ogniwem w całej niemieckiej koncepcji strefy wpływów w Europie środkowo-wschodniej. Naumann wydając swe dzieło Mitteleuropa stworzył zarys, schemat, ideę, która mimo iż nigdy nie została w pełni zrealizowana, stworzył podstawę na której w roku 1918 starano zbudować jej dalszą część. Ramy geograficzne zawarte w Mitteleuropie oddają tylko sytuację z końca roku 1915, lecz nie są one twardo zamknięte i mogą być poszerzone, co ostatecznie się stało. Naumann swym dziełem zasadził w głowach najważniejszych niemieckich decydentów ideę, która po prostu mówiła jak zagospodarować powstałą lukę i jak tę lukę przekształcić we własną strefę wpływów”. ("Koncepcja mitteleuropy wg Naumanna"). 

Odrzucenie 5 listopada 1916 jako dnia odzyskania przez Polskę niepodległości ma więc bardzo jasne przesłanie polityczne. I to właśnie tak bardzo nie podoba się prof. Piskozubowi. W końcu jest on zwolennikiem koncepcji ścisłej integracji Polski z Niemcami, czyli w gruncie rzeczy realizacji idei Mitteleuropy. (Koncepcji, która w tej chwili realizowana jest pod płaszczykiem budowania Unii Europejskiej. Na temat stosunku prof. Piskozuba do Unii Europejskiej piszę we wspomnianym wyżej tekście). 

Pójdźmy dalej. Prof. Piskozub obarcza Polskę odpowiedzialnością za katastrofę wrześniową 1939 roku: 

„Obóz narodowy, który w taki sposób przeinaczył dzieje “sprawy polskiej” podczas pierwszej wojny światowej, w okresie międzywojennym odpowiedzialny jest za kontynuowanie swej zajadłej propagandy antyniemieckiej. Urabiała ona opinię publiczną w kierunku, który zaowocował katastrofą wrześniową 1939 roku. Kiedy różne siły międzynarodowe zaczęły zawiązywać koalicję antyniemiecką, znalazły w Polsce podatny grunt dla wmanewrowania jej w spiralę wydarzeń, wciągających ją w wojnę z Niemcami.” 

Przyjęcie przez prof. Piskozuba takiego właśnie poglądu na tę sprawę nie dziwi, gdyż jest on w końcu zwolennikiem koncepcji Mitteleuropy. Jego zdaniem Polska powinna była podporządkować się politycznym ambicjom Niemiec, gdyż rzekomo leżało to w naszym interesie. Także to twierdzenie jest dla niego „prawdziwą prawdą“. Tak się jednak składa, że sprawa ewentualnego zawarcia sojuszu Polski z Niemcami jest wyjątkowo sporną wśród historyków. Ale nie dla prof. Piskozuba...

Z kwestią tą powiązana jest następna. Prof. Piskozub  nie tylko obarcza Polaków odpowiedzialnością za katastrofę wrześniową, ale także za wyjątkowo brutalny przebieg okupacji niemieckiej: 

„Następny temat tabu to losy narodu pod ponad pięcioletnią okupacją. W przypadku niemieckiej, czy nie mogłaby ona dla ludności polskiej być podobną do tej, jak na zachodzie we Francji, czy na północy w Danii? A w każdym razie nie gorsza, niż w sąsiednim Protektoracie Czech i Moraw? U schyłku życia Jan Karski postawił pytanie, czy działalność Podziemia nie przyniosła więcej strat, niż osiągnięć? Czy metody walki z okupantem nie przypominały niekiedy zwalczanych obecnie działań terrorystycznych? Czy wykorzystywanie dzieci do tej walki nie stoi w sprzeczności ze współczesnymi konwencjami międzynarodowymi?” 

Zgodnie z „prawdziwą prawdą” prezentowaną przez prof. Piskozuba, za zbrodnie popełniane na Polakach odpowiedzialni są więc...sami Polacy. Prof. Piskozub na pewno ma rację wskazując, że przyjęcie konfrontacyjnych metod walki z okupantem w znacznym stopniu przyczyniło się do zwiększenia brutalności postępowania Niemców w stosunku do Polaków. Jednakże sugerowanie, że to zachowanie Polaków było jedyną albo po prostu główną przyczyną brutalnego przebiegu tej okupacji, jest sprawą dość problematyczną. Prof. Piskozub nie raczył bowiem wspomnieć o Generalnym Planie Wschodnim, który przewidywał daleko posuniętą eksterminację narodu polskiego. Inny przebieg okupacji niemieckiej w zachodniej i wschodniej Europie w końcu można wytłumaczyć tym, że nie było żadnego „Generalnego Planu Zachodniego”. Prof. Piskozub zapomniał także wspomnieć o tym, że Niemcy od samego początku wojny stosowali wyjątkowo brutalne metody walki z Polakami. A więc: zanim polski ruch oporu w ogóle zdołał się zorganizować... Na przebieg tej okupacji na pewno także wpływ miała decyzja rządu polskiego, który nie zdecydował się na kolaborację z Niemcami. I pewnie tego właśnie prof. Piskozub nie może przeboleć...

W swoim artykule prof. Piskozub stylizuje się na obrońcę prawdy, który zaciekle walczy z wszelkimi „propagandowymi przeinaczeniami po linii następujących po sobie formacji ideologicznych“. Niestety, uważnie czytając jego teksty, trudno oprzeć się wrażeniu, że także i one stanowią narzędzie propagandy. Moim zdaniem, teksty tego autora służą odpowiedniemu urabianiu Polaków do tego, by bezkrytycznie przyjęli koncepcję zagospodarowania naszego kraju, która została stworzona za naszą zachodnią granicą. Być może koncepcja ta leży w naszym interesie. Żeby się jednak o tym przekonać, należy otwarcie o niej dyskutować. Teksty prof. Piskozuba natomiast mają wybitnie manipulacyjny charakter, co ostatecznie przekreśla możliwość rozpoczęcia jakiejkolwiek otwartej i rzeczowej debaty na ten temat. 





4.18.2012

Konserwatyzm a kapitalizm

Magdalena Ziętek: 

"Do mniej więcej połowy XX wieku konserwatyści należeli raczej do przeciwników kapitalizmu czy też ekonomicznego liberalizmu. W dużej mierze wynikało to z tego, że jako arystokracja ziemska byli przekonani o wyższości własności ziemskiej nad „kapitalistyczną” (czyli posiadaniu niematerialnych udziałów i akcji). W wyniku rozłożonego w czasie procesu wywłaszczania dawnej arystokracji, zmienił się także stosunek konserwatystów do kapitalizmu. Nowe pokolenia konserwatystów weszły wręcz w sojusz ze zwolennikami wolnego rynku. Połączył ich wspólny wróg: socjalizm. Wielu konserwatystów przy tym zupełnie bezkrytycznie przejęło paradygmaty liberalizmu gospodarczego, niejako w całości je internalizując. Czy konserwatyzm jednakże rzeczywiście można „ożenić” z liberalizmem bez szkody dla tego pierwszego? Moim zdaniem nie."

Link do tekstu: Konserwatyzm a kapitalizm

4.14.2012

Kto ma uczyć historii?

Planowane zmiany programu nauczania historii budzą spore emocje. Przeciwnicy reformy kreślą czarne scenariusze, zgodnie z którymi przyszłe pokolenia Polaków nie będą posiadać nawet podstawowych informacji z zakresu historii. Zamieszanie wokół tej sprawy jest świetną okazją do tego, by postawić zupełnie fundamentalne pytanie o ... rolę rodziców w kształtowaniu historycznej świadomości swojego potomstwa.  

Kwestia ta jest wyjątkowo rzadko poruszana w dyskusji na temat nauczania historii. A w gruncie rzeczy to na rodzicach spoczywa obowiązek wychowania swoich dzieci, co oznacza także, przekazywania im wiedzy o otaczającej ich rzeczywistości. 

Wprowadzenie powszechnego obowiązku szkolnego stworzyło sytuację, w której wielu rodziców poczuło się zwolnionych z tego obowiązku. W końcu płacą podatki, z których utrzymywane są szkoły i nauczyciele dysponujący fachowym przygotowaniem. I to oni powinni zatroszczyć się o odpowiednią edukację dzieci. Dodatkowo, w związku z konsumpcyjnym stylem życia panującym w naszym społeczeństwie, czas wolny dzieci i rodziców wypełniany jest właśnie aktywnościami konsumpcyjnymi. Wspólne czytanie książek historycznych? Słuchanie audycji o takiej problematyce? Niestety, dla wielu rodziców takie możliwości spędzania wspólnego czasu z ich własnymi dziećmi są po prostu mało interesujące. 

Kwestia nauczania historii musi więc być rozpatrywana w szerszym kontekście społecznym, a konkretnie w świetle fenomenu społeczeństwa konsumpcyjnego. W społeczeństwie takim panuje przekonanie o tym, że wiedza historyczna jest po prostu bezużyteczna. I w pewnym sensie, przekonanie to jest jak najbardziej słuszne. Konsument takiej wiedzy nie potrzebuje. Co więcej, im mniej wie, tym łatwiej będzie mu się „odnaleźć” w społeczeństwie konsumpcyjnym. Taki model społeczny wpływa także na wzorce wychowawcze stosowane przez rodziców. W końcu rodzice chcą jak najlepiej dla swoich dzieci. A w tej chwili wielu rodziców w bezrefleksyjny sposób ulega presji konsumpcyjnego stylu życia. 

Może więc warto przypomnieć im o tym, że wychowując swoje dzieci na konsumentów, w gruncie rzeczy wyrządzają im krzywdę. I zamiast toczyć boje o szkolne programy nauczania, może warto rozpocząć społeczną akcję na rzecz propagowania innego stylu życia, a tym samym, innego wzorca wychowawczego. Wzorca, zgodnie z którym to rodzice będą troszczyć się o historyczną edukację swoich dzieci.

4.09.2012

Polityka historyczna


Zapowiedź mojego najnowszego tekstu, który zostanie wkrótce opublikowany:

Planowane przez MEN zmiany programu nauczania historii napotykają na opór wielu przedstawicieli kręgów prawicowo-konserwatywnych. Co więcej, obronę rozbudowanego programu szkolnego w kwestii historii uważają oni za wyraz ich prawicowego czy też konserwatywnego światopoglądu. A sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. W końcu idea kształtowania świadomości społecznej poprzez zuniformizowane publiczne szkoły ma oświeceniowy a więc w gruncie rzeczy lewicowy rodowód. Natomiast propagowanie twierdzenia, że w związku z tym historia powinna zostać praktycznie usunięta ze szkół publicznych a najlepiej jeszcze sam obowiązek szkolny, niestety także jest dość problematyczne.
(...) Kwestia programów nauczania historii jest elementem szerzej pojętej polityki historycznej. Na gruncie paradygmatu nowożytnego polityka historyczna w pełni podporządkowana jest koncepcji racji stanu. Jej celem jest wytwarzanie jedności i tożsamości społecznej poprzez tworzenie wspólnej pamięci historycznej jak również wskazywanie na to, kto jest wrogiem a kto przyjacielem (polityka wewnętrzna). Za pomocą polityki historycznej państwo może także mobilizować masy i sterować nimi w określonym kierunku. Polityka historyczna skierowana jest także na zewnątrz, co ściśle związane jest z wytwarzaniem propagandowego wizerunku danego państwa. Zgodnie z paradygmatem nowożytnym  państwo kreuje więc swoją własną rzeczywistość, która musi odpowiadać jego racji stanu. Liczy się tylko techniczna skuteczność. W przypadku takiej koncepcji polityki historycznej, badanie czy też nauczanie historii ma służyć interesom państwa a nie poszukiwaniu prawdy. Koncepcja ta jest nie do pogodzenia z paradygmatem Cywilizacji Łacińskiej, zgodnie z którym zadaniem nauki jest poszukiwanie prawdy a nie służenie doraźnym interesom politycznym. Ten drugi paradygmat wymaga daleko posuniętego oddzielenia nauki od polityki, i przede wszystkim, decentralizacji prowadzenia badań naukowych. Mając to na uwadze, konserwatyści powinni w gruncie rzeczy dążyć do daleko posuniętej rezygnacji z tego, by państwo mieszało się w sferę prowadzenia badań historycznych jak i nauczania historii. Tutaj jednak pojawia się pewien problem. A polega on na tym, że państwo, które zdecyduje się na „opcję łacińską” stanie się praktycznie bezbronne w stosunku do państw, które obrały „opcję nowożytną”. Te drugie mogą bowiem celowo prowadzić taką politykę historyczną, której celem będzie osłabienie pierwszego państwa.

4.02.2012

Odezwa wielkanocna do Polaków Larsa Seidenstickera


Przewodniczący nowo powstałego stowarzyszenia "Związek Właścicieli Wschód" Lars Seidensticker wystosował odezwę wielkanocną do Polaków pt. "Wielkanoc 2012: Polscy chrześcijanie powinni modlić się za Niemców i prosić ich o wybaczenie!". Jej autor radzi polskim chrześcijanom, by w swoich wielkanocnych modlitwach uwzlędnili Niemców, którzy doznali szczególnych cierpień od Polaków. Oto jej fragment: 


„Na Śląsku, Pomorzu, Prusach Wschodnich i wschodniej Brandenburgii Niemcy stracili wszystko. Od dziesięcioleci Polacy odprawiają nabożeństwa w niemieckich kościołach. Dlaczego nikt nie wpadł nigdy na pomysł, by upamiętnić byłych niemieckich mieszkańców? (...) Musimy znaleźć wspólną drogę, która pomoże nam pokonać i usunąć zakorzenione od stuleci nienawistne nastawienie Polaków do ich niemieckich sąsiadów. (...) Szczególnie chrześcijanom powinno zależeć na przestrzeganiu 10 przykazań. Powtarzając za gdańskim sekretarzem stanu Felskim: "kto narodowi odbiera ojczyznę, jest przez Boga wyklęty i nie zazna pokoju, choćby go bardzo szukał. Jego dzieła nie będą błogosławione ani nie wydadzą plonów, gdyż zabrać komuś ojczyznę to więcej niż zabić, a tego Bóg nie wybacza.” Założyciele niemieckiego Związku Właścicieli Wschód są przekonani, że rozpoczynająca się w maju kampania, mająca na celu przybliżenie milionom Polaków prawdy historycznej, trafi na podatny grunt." 
(pełna wersja po polsku:  http://www.eigentum-ost.de/?page_id=7)

Pan Lars Seidensticker zdaje się nie rozumieć na czym polega katolicka idea miłosierdzia. Zgodnie z nią, to ofiary modlą się za swoich prześladowców. Zachęcam więc pana Seidenstickera do zorganizowania akcji, w ramach której niemieckie ofiary będą modlić się za tych Polaków, którzy wyrządzili im krzywdę. Ze swojej strony zapewniam go, że będę modlić się za niemieckich sprawców zbrodni popełnionych na Polakach, i nie tylko..