Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowa Lewica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowa Lewica. Pokaż wszystkie posty

5.07.2013

Płeć to przeżytek

Kilka miesięcy temu do Sejmu trafił  projekt ustawy o ustalaniu płci autorstwa Anny Grodzkiej. Jego głównym założeniem było wprowadzenie szybkiej ścieżki sądowej pozwalającej na zmianę tzw. płci metrykalnej, czyli stwierdzonej na podstawie badań lekarskich po urodzeniu. W uzasadnieniu projektu pojawiło się pojęcie tożsamości płciowej, które zostało zdefiniowane jako „utrwalone, intensywnie doświadczane odczuwanie i przeżywanie własnej płciowości, która odpowiada lub nie płci metrykalnej".  Zdaniem polityków Ruchu Palikota ustalenie własnej płci możliwe jest dopiero w okresie dojrzewania, czyli między 11. a 16. rokiem życia. Dlatego też ich zdaniem wszystkie osoby po ukończeniu 16. roku życia powinny mieć możliwość  łatwego dokonania urzędowej zmiany płci (za:  http://www.wprost.pl/ar/386925/16-latek-zdecyduje-jakiej-jest-plci-Tego-chce-Ruch-Palikota/). 

Projekt ten wyrasta z ideologii gender, która coraz silniej atakuje polskie społeczeństwo. Zgodnie z jej podstawowym twierdzeniem, płeć biologiczna nie ma wpływu na tożsamość płciową, gdyż ta jest w 100 % tworem kulturowym. Ideologia gender opiera się ponadto na założeniach postmodernistycznego konstruktywizmu, zgodnie z którym treści kulturowe są w 100 % kwestią umowną, co oznacza, że można je dowolnie zmieniać. Konkluzja wypływająca z tych dwóch twierdzeń jest prosta: także i płeć jest sprawą umowną, i co więcej, zależy od subiektywnego odczucia poszczególnych jednostek. Jeśli ktoś  czuje się kobietą, ale biologiczne jest mężczyzną, jego subiektywne odczucia w pełni decydują w kwestii określenia jego płci (biologia w ogóle się nie liczy). 

5.04.2013

Kilka refleksji na temat przyszłości Polonii – relacja z sympozjum „Instytutu Polonicus” w Akwizgranie

27 kwietnia w Sali Koronacyjnej Karola Wielkiego akwizgrańskiego ratusza odbyło się sympozjum zorganizowane przez Instytut Polonicus (mający swoją siedzibę właśnie w Akwizgranie). Sympozjum zostało uwieńczone uroczystą galą wręczenia nagród Polonii w Europie POLONICUS 2013.
 
Język polski i gospodarka
W ramach sympozjum odbyły się trzy panele dyskusyjne. Panel I pt. „Język ojczysty w służbie polskiej kulturze” poświęcony został problematyce utrzymania tożsamości kultury przez własny język. Główną postacią tej części sympozjum był prof. Władysław Miodunka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który stworzył pierwszy na świecie naukowy ośrodek badawczy w zakresie nauczania języka polskiego. Za swój wkład w popularyzowanie języka polskiego w świecie został odznaczony nagrodą POLONICUS 2013 w kategorii „Kultura”.  

Panel II dotyczył problematyki organizacji polskich w Niemczech i w Europie. Z racji tego, że chciałabym poświęcić mu więcej uwagi, przejdę od razu do krótkiego omówienia panelu III pt. „Polskie diamenty w niemieckiej gospodarce”. Ta część sympozjum została zorganizowana przez Wydział Gospodarczy Konsulatu RP w Kolonii.  Panel otworzył konsul Stanisław Hebda, który wygłosił referat pt. „Osiągnięcia bussinesowe Polaków w Europie” . Obraz sytuacji gospodarczej Polski nakreślony w jego wystąpieniu był , nazwijmy to, huraoptymistyczny . Słuchacze mieli bowiem okazję dowiedzieć się tego, że Polska pod względem ekonomicznym nie tylko gra w pierwszej lidze europejskiej, ale stanowi wręcz nowe centrum europejskiej gospodarki, gdyż przyciąga wielu inwestorów. Taką uprzywilejowaną pozycję zawdzięczamy rzekomo temu, że nasz kraj zamieszkuje wyjątkowo młode społeczeństwo, co ma się odpowiednio przekładać na ekonomiczne wyniki Polski. Atutem polskiej gospodarki jest także jej wysoka innowacyjność, jak również duża liczba absolwentów kierunków informatycznych. Konsul Hebda wskazał na to, że między Frankfurtem a Moskwą, w żadnym mieście nie ma tylu filii międzynarodowych instytucji finansowych co w Warszawie. Wskazał także na to, że Polska, obok Brazylii, Indii czy Chin, jest jednym z najważniejszych państw, w których lokowane są projekty outsourcingowe. Pracę kierowanego przez siebie wydziału określił jako „budowanie mostów”, po to, by oba państwa, a więc Polska i Niemcy, odnosiły wzajemne korzyści ze współpracy gospodarczej.

Po referacie pana konsula odbyła się debata z udziałem kilku Polaków, którzy osiągnęli wysokie pozycje w niemieckich firmach, oraz niemieckiego przedstawiciela firmy Solaris, która jest obecna na rynku niemieckim. Swoje przemówienie pan konsul wygłosił po niemiecku, także i debata odbywała się w tym języku.

Pozwalając sobie na kilka słów komentarza, chciałabym stwierdzić, że przemówienie konsula Hebdy stanowiłoby dobry PR dla Polski w sytuacji, gdyby na sali znajdowali się niemieccy biznesmeni i politycy. Słuchaczami jego wystąpienie byli jednakże Polacy, którzy zdają sobie sprawę choćby z takich faktów jak ten, że wielu młodych rodaków wyjeżdża z Polski, w tym część  prawdopodobnie na stałe. Zagraniczne instytucje finansowe czy też realizatorzy projektów outsourcingowych w dalszym ciągu nie zdołali zbudować silnej polskiej gospodarki narodowej, szczególnie w sytuacji, gdy bilans handlu zagranicznego Polski (przede wszystkim w relacjach z RFN) jest ujemny. Również i debata panelowa mogłaby stanowić dobry PR dla niemieckiej publiczności, gdyż wzięli w niej udział Polacy, którym udało się osiągnąć sukces w niemieckich firmach oraz na niemieckim rynku. Należy mieć więc nadzieję, że Wydział Gospodarczy Konsulatu RP w Kolonii będzie regularnie organizował tego typu imprezy dla niemieckich odbiorców.
Organizacje polonijne
Z punktu widzenia interesu Polonii najbardziej informatywną częścią był panel II, który jak już wspomniałam, poświęcony został kwestii sieci organizacji polskich w Niemczech i w Europie. W referacie sporządzonym przez Michała Nowosielskiego, eksperta ds. polskiej emigracji w Instytucie Zachodnim w Poznaniu, a odczytanym przez pana Wiesława Lewickiego (prezesa Polregio e.V. i Institutu Polonicus) wskazano na najważniejsze przyczyny słabości polskich organizacji polonijnych w Niemczech. Wymieniono między innymi kwestię braku współpracy między Polonią a organizacjami innych grup etnicznych. Współpraca taka mogłaby się przyczynić do skuteczniejszego wywierania nacisku na niemiecką administrację. Poruszona została także kwestia braku masowych organizacji polonijnych. Zwrócono także uwagę na brak zainteresowania organizacjami polonijnymi ze strony młodych Polaków. Wskazano na to, że w aktualnej sytuacji politycznej i społecznej uczestnictwo w organizacjach masowych jest mało atrakcyjne, na znaczeniu zyskują natomiast organizacje, które zajmują się realizacją bardziej skonkretyzowanych celów. Ta ostatnia kwestia stała się przedmiotem pierwszego pytania, które pan Lewicki zadał uczestnikom moderowanej przez siebie debaty panelowej. W debacie tej wzięli udział: Józef Malinowski, przewodniczący Związku Polaków w Niemczech spod Znaku Rodła; Aleksander Zając, prezes Polskiej Rady w Niemczech i kierownik biura Polonii w Berlinie; Basil Kerski, dyrektor Centrum Solidarności w Gdańsku, redaktor naczelny magazynu „Dialog”; Roman Śmigielski, sekretarz generalny Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych (EUWP). 
Józef Malinowski wskazał na to, że najważniejszym celem kierowanej przez niego instytucji jest opiekowanie się Domem Polskim w Bochum oraz stworzenie w nim centrum dokumentacji historii Polaków w Niemczech. Planowane centrum to efekt programu współpracy, jaki parlamenty Polski i Niemiec uchwaliły w 2011 r., w dwudziestą rocznicę podpisania polsko-niemieckiego „Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”.
Roman Śmigielski wskazał na to, że paradoksalnie, sytuacja Polonii na zachodzie jest gorsza niż na wschodzie. Taki stan rzeczy wynika między innymi z tego, że do 1989 r. Polacy koncentrowali się na walce o wolność swojej ojczyzny, natomiast po przełomie zabrakło nowej koncepcji dla organizacji polonijnych. Taka koncepcja do dziś nie została wypracowana, a kadry tych organizacji po prostu się starzeją.  Brak zainteresowania organizacjami polonijnymi ze strony nowych emigrantów wynika także z tego, że wielu z ich przedstawicieli traktuje pobyt za granicą jako emigrację czasową. Jak słusznie zauważył pan Śmigielski, subiektywne postrzeganie własnej sytuacji często rozmywa się z obiektywnym stanem rzeczy, gdyż wiele z tych osób przebywa za granicą już 9 lat i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miały one wrócić do kraju. Zdaniem Śmigielskiego, Polacy działający w Polonii powinni silniej otworzyć się na środowisko, w którym przebywają, tzn. nie zamykać się „w swojej twierdzy”. Powinni także udzielać się politycznie, przede wszystkim poprzez partycypowanie w wyborach lokalnych czy też parlamentarnych. Jego zdaniem, każdy wybrany Polak wzmacnia pozycję Polonii w danym środowisku.
Basil Kerski wskazał na to, że Polakom brakuje umiejętności skutecznego uprawiania polityki, szczególnie, jeśli się nas porówna z Niemcami. Jego zdaniem, Polacy powinni brać przykład z Niemców, jeśli chodzi o umiejętność pogodzenia swojej narodowej tożsamości z koncepcją społeczeństwa pluralistycznego. Wskazał przy tym na niemiecką mniejszość w Polsce, która w jego przekonaniu, potrafi łączyć swoją niemiecką tożsamość z polskością. Kerski podkreślił, że Polonia powinna wzmocnić swoją kompetencję kulturową. Promowanie polskości powinno odbywać się w szkołach i innych instytucjach kształtujących kulturę. Nieobecność Polonii w procesach kulturotwórczych skutkuje bowiem polityczną słabością Polaków w Niemczech.
Aleksander Zając przedstawił sytuację biura Polonii w Berlinie. Biuro powstało w połowie ubiegłego roku i także jest wynikiem ustaleń obrad polsko-niemieckiego "okrągłego stołu" i wspomnianego już  „Wspólnego Oświadczenia” z dnia 12 czerwca 2011. Biuro Polonii oraz tworzony przez nie Portal Polonia Viva finansowane są ze środków Rządu Federalnego Niemiec. Pan Zając wskazał na trudności, z jakimi boryka się biuro. Przede wszystkim chodzi o różnice między Polonią a RFN, dotyczące koncepcji prac biura. Niemieckie MSW postrzega biuro jako instytucję, która ma pełnić wyłącznie funkcje reprezentatywne i informacyjne, a także wspierać pracę organizacji polonijnych. Ostatecznie wszystko rozbija się o stopień niezależności tej instytucji, który zgodnie z życzeniem władz niemieckich nie powinien być zbyt wysoki, co jest nie do przyjęcia dla Polonii. Ze względu na niemożność znalezienia wspólnego rozwiązania tej kwestii, nie ruszyło jeszcze finansowanie biura na bieżący rok (na marginesie warto przypomnieć sprawę, która nie była poruszana w dyskusji, a dotyczy umiejscowienia biura w niemieckim budynku rządowym. Oznacza to, że strona niemiecka może w łatwiejszy sposób kontrolować poczynania biura). Pan Zając wspomniał o tym, że został uruchomiony telefon porad prawnych oraz porad psychologicznych. Telefon nie jest finansowany ze środków RFN (konsultanci znajdują się także poza biurem), ale jego funkcjonowanie jest krytykowane przez stronę niemiecką, gdyż jej zdaniem, takie linie telefoniczne powinny prowadzić polskie placówki dyplomatyczne. Pan Zając zapowiedział, że w polskich konsulatach zostanie przeprowadzony cykl szkoleń dotyczących przygotowywania i przeprowadzania projektów. Wskazał na to, że organizacje polonijne nie potrafią skutecznie starać się o granty na przeprowadzanie takich projektów. Na tym polu przegrywają z organizacjami niemieckimi, które w tej kwestii dysponują większym doświadczeniem oraz wsparciem logistycznym. P. Zając wspomniał także o tym, że realizowany jest plan ustanowienia landowych pełnomocników do spraw Polonii.
Podczas dyskusji została wspomniana także sprawa redystrybucji środków przyznawanych przez RFN na działalność Polonii (300 tys. euro rocznie). Uczestnicy panelu krytykowali władze RFN za to, że nie ujawniają informacji o tym, komu przyznawane są te środki. Brak transparencji w tej kwestii prowadzi do wzrostu antagonizmów między poszczególnymi środowiskami polonijnymi. Wspomniana została także sprawa szkolnictwa polskiego – albo raczej jego braku – w RFN. Z sali padł również zarzut pod adresem organizacji polonijnych za brak jakiejkolwiek reakcji z ich strony na sprawę filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”.
Wieczorem, po zakończeniu sympozjum, odbyła się uroczysta gala, podczas której wręczone zostały nagrody POLONICUS 2013. Wśród laureatów znaleźli się wspomniany już prof. Władysław Miodunka, Basil Kerski (w kategorii „dialog polsko-niemiecki”), Maria i Czesław Gołębiewscy, właściciele restauracji „Gdańska” w Oberhausen (kategoria „organizacja życia polonijnego”) oraz Andrzej Wajda (laureat nagrody honorowej).
Nowa idea polskości?
Gdy przysłuchiwałam się debacie panelowej poświęconej sprawie organizacji polonijnych, nasunęła mi się pewna refleksja, którą chciałabym się podzielić z Czytelnikami. Moim zdaniem, podstawowym problemem niemieckiej – a prawdopodobnie i całej zachodnioeuropejskiej – Polonii nie jest słabość struktur, ale brak idei, propagowaniu której miałyby służyć te instytucje. Konkretnie chodzi tutaj o ideę polskości. W swoim przemówieniu konsul Hebda wspomniał o tym, że w żadnym innym państwie europejskim nie istnieje tak silne utożsamianie się z ideą europejskości, jak w Polsce.

Moim zdaniem, taki stan rzeczy bynajmniej nie jest wynikiem spontanicznych procesów kulturotwórczych, ale planowo i systematycznie przeprowadzonej akcji dekonstruowania świadomości narodowej Polaków i zastępowania jej przez nową, europejską tożsamość (na wschodzie Polacy nie zostali poddani procesowi „nawracania na europejskość”, stąd też ich świadomość narodowa jest silniejsza). Za pomocą zachodnich fundacji i organizacji (w tym przede wszystkim niemieckich), jak również polskich mediów i instytucji, ściśle współpracujących z zachodnimi organizacjami (przede wszystkim należy wymienić Gazetę Wyborczą), realizowany jest program inżynierii społecznej, którego celem jest stworzenie „Polaka nowoczesnego”, czyli takiego, który odcina się od polskiego katolicko-narodowego dziedzictwa kulturowego.
Przy pomocy metod sterowania społecznego stworzony został negatywny stereotyp Polaka jako ksenofoba, nacjonalisty, homofoba, antysemity, biedaka i życiowego nieudacznika, który pod każdym względem, z takich czy innych powodów, jest „podejrzany”. Jednocześnie stworzony został stereotyp pozytywny „Polaka nowoczesnego”, czyli Europejczyka, który wyznaje „wartości europejskie”, nie zadając sobie przy tym pytania o źródło i wykładnie tych wartości. Stereotyp pozytywny „Polaka nowoczesnego” został jednocześnie tak skonstruowany, że Polacy pełnią w nim rolę zupełnie bierną, to znaczy, są przedstawiani jako naród cywilizacyjnie zacofany, który na swój awans kulturowy może zasłużyć jedynie poprzez bezkrytyczne przyjęcie tego, co narody „bardziej dojrzałe” (jak np. RFN) uznają za właściwe. Ze względu na brak polskich opiniotwórczych i kulturotwórczych elit (te zostały wymordowane podczas II WŚ oraz w czasach stalinowskich, albo zneutralizowane w inny sposób) proces przebudowywania polskiej tożsamości przez ośrodki zagraniczne oraz współpracujące z nimi ośrodki polskie mógł przebiec w sposób niezakłócony (podczas dyskusji Basil Kerski wspomniał o tym, że kierowane przez niego polsko-niemieckie czasopismo Dialog zostało założone w 1987 r. przez Niemca, który nie znał języka polskiego. Także i to pismo służy konstruowaniu nowej świadomości Polaków, zgodnie z wytycznymi niemieckich ośrodków kulturotwórczych). W efekcie, młodzi Polacy wstydzą się swojej polskości i za wszelką cenę chcą być tacy jak „inni”. Jednocześnie nie znają polskiej kultury i historii, więc de facto wstydzą się czegoś, czego nie znają (co wskazuje na to, że mamy  do czynienia z manipulacją). Wiedza mająca służyć rozwojowi polskiego patriotyzmu  jest coraz ściślej limitowana i coraz bardziej zacieśniana do dziedzictwa Solidarności (w tym kontekście należy wspomnieć o kierowanym przez Basila Kerskiego Centrum Solidarności w Gdańsku). Już nawet wokół walki AK przeciwko „nazistom” tworzony jest negatywny stereotyp antysemityzmu (podczas gdy coraz więcej mówi się o niemieckim ruchu oporu i wpaja Niemcom dumę z ich historii).
Istnienie tych dwóch stereotypów w znacznym stopniu utrudnia pracę Polonii, gdyż wielu polskich emigrantów chce jak najszybciej wtopić się w zachodnie społeczeństwa, po to, żeby w ten sposób podbudować własne poczucie wartości. Polskość redukowana jest do pewnego rodzaju „folkloru”, jak np. polskie produkty spożywcze albo gadżety piłkarskie. Duma z Polski sprowadza się do dumy z „udanej transformacji”, czyli dostosowania się do oczekiwań Zachodu.
W związku z tym organizacje polonijne, jeśli nie chcą umrzeć śmiercią naturalną, muszą przyjąć jedną z dwóch strategii działania. Zgodnie z pierwszą z nich powinny włączyć się aktywnie w opisany powyżej proces transformacji świadomości Polaków i funkcjonować jako organizacje pielęgnujące „polski folklor”.
Druga z nich sprowadziłaby się do stworzenia własnego kanonu polskości, czyli przeciwstawienia dwóm wymienionym stereotypom – własnych.  Teoretycznie, drugie rozwiązanie jest możliwe, gdyż Polska dysponuje bogatą kulturą, szczególnie w dziedzinie tolerancji, demokracji czy też konstytucyjności, jak również idei europejskości. W przeciwieństwie jednak do współczesnych „wartości europejskich” ich źródłem nie jest neomarksistowska Nowa Lewica (nawet niemiecka chadecja coraz bardziej odwołuje się do tej właśnie tradycji), lecz chrześcijaństwo oraz klasyczny humanizm (ten ostatni jest współczesnym elitom Niemiec czy Europy zupełnie nieznany, gdyż ich horyzonty intelektualne zazwyczaj nie wykraczają poza okres II WŚ). Polskie organizacje polonijne musiałyby więc stworzyć własny obraz Polaka, który byłby atrakcyjny dla samych Polaków i miał dużą siłę przyciągania. Wokół takiej idei można by stworzyć prężnie działające organizacje polonijne.
Nie żywię właściwie żadnych wątpliwości co do tego, że praktyczne urzeczywistnienie drugiej strategii aktualnie nie jest możliwe. Proces mentalnego ubezwłasnowolnienia Polaków posunął się już tak daleko, że przezwyciężenie tego stanu staje się zdaniem praktycznie niewykonalnym. Opcja taka nadal jednak jest otwarta. Może kiedyś nastaną lepsze czasy dla jej zrealizowania.

4.24.2013

Wojna czy interwencja humanitarna?

Jedną z charakterystycznych cech współczesnej polityki, jest "czarowanie rzeczywistości" za pomocą manipulacji dokonywanych w języku. Przykładem tego jest powolne usuwanie z języka słowa "wojna" i zastępowanie go przez pojęcie "interwencji humanitarnej". Proceder taki związany jest z szerszym procesem polegającym na przebudowywaniu struktury prawa międzynarodowego. Wykształcone w okresie nowożytności prawo międzynarodowe opierało się na zasadzie suwerenności państw, które były jego jedynymi podmiotami. Każda zbrojna interwencja państw obcych na obszarze innego państwa była traktowana jako przejaw agresji.

Wraz z narastaniem znaczenia koncepcji praw człowieka po II WŚ, coraz częściej pojawiały się postulaty, by także stosunki międzynarodowe uregulować zgodnie z wymogami praw człowieka. Nie będę tutaj opisywać różnych aspektów tej problematyki, gdyż na ten temat powstały już setki publikacji. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na jedno wybrane zagadnienie. Konkretnie chodzi o problematykę dopuszczalności tzw. interwencji humanitarnych w przypadku, gdy w pewnym państwie dochodzi do naruszania praw człowieka. Coraz częściej pojawiają się głosy opowiadające się za tym, że przeprowadzanie takich interwencji powinno być dopuszczalne przez prawo międzynarodowe. Do tej pory prawo międzynarodowe nie przewidywało – i zdaniem wielu prawników nadal nie przewiduje – takiej możliwości, by państwa, które czują się szczególnie odpowiedzialne za przestrzeganie praw człowieka, mogły zbrojnie napadać na inne państwa celem wymuszenia na nich "właściwego" zachowania.
 
Sprawą bezsporną jest to, że do prowadzenia tzw. misji pokojowych uprawnione jest ONZ. Misje pokojowe ONZ tworzone są na mocy rezolucji Rady Bezpieczeństwa, która określa mandat misji oraz jej wielkość; operacje podejmowane są przy tym jedynie za zgodą głównych stron konfliktu. W przypadku interwencji humanitarnych mamy do czynienia z czymś zgoła innym. Chodzi tutaj o zbrojną napaść na państwo, dokonaną przez inne państwa, ONZ nie dysponuje bowiem regularną armią. Oczywiście nie każde naruszenie praw człowieka miałoby usprawiedliwiać taką interwencję, zwolennicy takiego rozwiązania wymieniają w tym kontekście przede wszystkim popełnianie zbrodni przeciwko ludzkości na szeroką skalę. Protagoniści legalizacji interwencji humanitarnych podają także dodatkowe kryteria, które powinny być spełnione, aby sama interwencja nie oznaczała łamania praw człowieka. Nie zamierzam wgłębiać się także i w tę problematykę, gdyż również na ten temat dostępnych jest wiele prawniczych publikacji (jak np.: http://www.stosunki.pl/?q=content/prawo-do-interwencji-humanitarnych). Zamiast tego chciałabym skoncentrować się na polityczno-ideologicznych aspektach poruszanego tu zagadnienia.
 
Mimo że kwestia interwencji humanitarnych jak do tej pory nie została uregulowana w prawie międzynarodowym, interwencje takie zostały dokonane w Jugosławii w 1999 oraz w Libii w 2011 r. Warto zatrzymać się przy tym pierwszym wydarzeniu, był to bowiem pierwszy przypadek, kiedy atak grupy państw (NATO) na inne państwo (Jugosławię) został dokonany właśnie pod szyldem interwencji humanitarnej. Wielu przeciwników tej agresji już wtedy podkreślało przełomowość tamtego wydarzenia, dostrzegając w nim precedens, który może stać się podstawą przyszłego ładu międzynarodowego (albo nieładu, jak to trafnie określił Marek Waldenberg). Kazus Libii potwierdził te obawy. Także wojna w Iraku wpisuje się w logikę nowego porządku międzynarodowego, w tym przypadku jednak pojęcie interwencji humanitarnej nie było wymieniane jako główna przesłanka prowadzenia tej wojny (a jednak była to wojna). Przypadek Jugosławii potwierdził także inne obawy przeciwników koncepcji legalizacji interwencji humanitarnych. Przede wszystkim chodzi tu o rolę medialnej dezinformacji, które celem było dokonanie manipulacji opinią publiczną w celu pozyskania jej przychylności dla agresji NATO na Jugosławię. Należy także wspomnieć o politycznej i ekonomicznej presji, jaka była wywierana przez NATO na Jugosławię, w celu osłabienia tego państwa, i jednoczesnym dostarczaniu broni dla kosowskich terrorystów, przede wszystkim przez USA i RFN. Nie ulega bowiem wątpliwości, że atak NATO na Jugosławię był elementem amerykańskiej i europejskiej (głównie niemieckiej) Realpolitik, którego celem było zniszczenie Jugosławii jako przeszkody na drodze do ustanowienia własnej hegemonii na Bałkanach (tematykę tę szczegółowo opisał wspomniany już Marek Waldenberg w książce pt. "Rozbicie Jugosławii", odsyłam Czytelników do tej wyjątkowo rzetelnej i pouczającej pracy). Przypadek Libii właściwie niczym nie różni się od kazusu jugosłowiańskiego.
 
Mimo ogromnego pola do nadużyć w zakresie takich interwencji humanitarnych, koncepcja ta znajduje coraz więcej zwolenników, przede wszystkimi w środowisku Nowej Lewicy. Chciałabym tu wskazać na tekst Jürgena Habermasa pt. "Bestialstwo i humanitarność. Wojna na granicy prawa i moralności" (Bestialität und Humanität. Ein Krieg an der Grenze zwischen Recht und Moral), który został opublikowany 29 kwietnia 1999 w "Die Zeit". Data ukazania tego tekstu nie jest przypadkowa. Trwał wtedy jeszcze atak na Jugosławię, gdyż wbrew zamierzeniom przywódców NATO, planowany "Blitzkrieg" się nie powiódł. Przyzwolenie opinii publicznej na tę "interwencję" z każdym dniem malało. Swoim tekstem Jürgen Habermas próbował dostarczyć moralnej legitymizacji dla bombardowania Jugosławii przez Sojusz (przede wszystkim chodziło tu o zdobycie poparcia dla polityki niemieckiego ministra spraw zagranicznych J. Fischera, zagorzałego zwolennika tej wojny, który przewodził w końcu, jak by nie było, pacyfistycznej Partii Zielonych…). Ostatecznie, przed Trybunałem w Hadze stanął Milošević, a nie odpowiedzialni za zabijanie cywilnej ludności w Jugosławii przywódcy NATO. Jak widać, koncepcja, której bronił Habermas, zwyciężyła. Warto więc bliżej przyjrzeć się temu tekstowi (artykuł jest dostępny online: http://www.zeit.de/1999/18/199918.krieg_.xml).
 
Habermas otwarcie przyznaje, że według klasycznego prawa międzynarodowego zbrojne "mieszanie się" w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stanowi naruszenia zakazu interwencji. Prawo międzynarodowe po prostu nie dopuszcza takiej możliwości. W przypadku wojny jugosłowiańskiej Sojusz Północnoatlantycki działa bez mandatu Rady Bezpieczeństwa, co oczywiście stanowi naruszenie zasad klasycznego prawa międzynarodowego. Habermas wskazuje na to, że NATO uzasadnia swoją interwencję jako niezbędną pomoc świadczoną prześladowanej mniejszości etnicznej i religijnej. Niemiecki filozof w pełni podziela przekonanie przywódców Sojuszu o konieczności podjęcia takiej interwencji. W swoim tekście powołuje się – oczywiście bez podania konkretnych dowodów – na to, że Serbowie rzekomo prowadzili na kosowskich Albańczykach "zaplanowaną czystkę etniczną". Jego zdaniem, Zachód miał obowiązek powstrzymać serbski "morderczy nacjonalizm etniczny".
 
Bez posiadania mandatu Rady Bezpieczeństwa, państwa interweniujące mogą powoływać się wyłącznie na obowiązujące erga omnes prawa człowieka. Jego zdaniem, jest to wystarczająca legitymacja do "niesienia pomocy" prześladowanym mieszkańcom Kosowa. Zdaniem Habermasa konkretną podstawą legitymizującą tę interwencję są prawa mieszkańców Kosowa do równoprawnej koegzystencji. Co ważne, Habermas przywołuje także "oburzenie na bezprawie brutalnych wypędzeń" (die Empörung über das Unrecht der brutalen Vertreibung) jako powód do rozpoczęcia interwencji humanitarnej (punkt ten jest ważny z tego powodu, że postuluje, by subiektywne stany emocjonalne pewnej grupy osób były traktowane jako przesłanka przyznania pewnej grupie, nawet innej, konkretnych roszczeń prawnych). Jednym słowem, bombardowania Jugosławii przez NATO są zgodne z założeniami polityki na rzecz praw człowieka, a atak należy potraktować jako misję na rzecz pokoju.
 
Habermas idzie dalej i stwierdza, że zgodnie z tą "zachodnią" interpretacją wojny w Kosowie, może ona oznaczać skok na drodze od klasycznego prawa międzynarodowego do stworzenia kosmopolitycznego prawa obywateli świata (kosmopolitisches Recht einer Weltbürgergesellschaft). Habermas pisze:
 
"Tym samym możliwość transformacji prawa międzynarodowego w prawo obywateli świata stała się sprawą aktualną. Pacyfizm prawny chce nie tylko za pomocą prawa międzynarodowego opanować tłumiony stan wojny między suwerennymi państwami, lecz go znieść i zastąpić przez prawny porządek kosmopolityczny. Od Kanta do Kelsena taka tradycja istniała także i u nas. Ale dzisiaj została ona przez niemiecki rząd po raz pierwszy potraktowana poważnie. Bezpośrednie członkostwo w związku obywateli świata chroniłoby obywateli państw przed samowolą ich własnych rządów. Najważniejszą konsekwencją prawa, które przenika przez suwerenność państw, jest, jak się okazuje w przypadku Pinocheta, osobista odpowiedzialność funkcjonariuszy za ich przestępstwa popełnione w służbie państwowej i wojskowej".
 
Habermas wskazuje na to, że istnieją jednak obawy, iż – ze względu na przedłużającą się wojnę – z realizacji tego projektu nic nie będzie. Co więcej, może on nawet zostać zdyskredytowany. Gdyby bowiem militarna interwencja zakończyłaby się fiaskiem, projekt poddania stosunków między państwami rządom prawa (durchgreifende Verrechtlichung zwischenstaatlicher Beziehungen) zostałby odłożony na dziesięciolecia. Natomiast interwencja NATO pozostałaby tylko "ordynarną wojną", nawet "brudną wojną", która Bałkany pogrążyłaby w jeszcze większym chaosie. Habermas ostatecznie stwierdza: "I czy nie byłoby to wodą na młyn Carla Schmitta, który już zawsze "wiedział lepiej": "Kto mówi ludzkość, chce oszukać" ("Wer Menschheit sagt, will betrügen")? To on wyraził swój antyhumanizm w słynnej formie: "Humanitarność (człowieczeństwo), bestialstwo" ("Humanität, Bestialität")".
 
Habermas wskazuje na pewien dylemat związany z koncepcją suwerennego państwa demokratycznego w kontekście problemu legalizacji interwencji humanitarnych. Z jednej bowiem strony to właśnie demokratyczne państwo uczyniło najwięcej dla prawnego ograniczania politycznej przemocy, a podstawą koncepcji demokratycznego państwa prawa jest zasada suwerenności podmiotów uznanych przez prawo międzynarodowe. W przypadku stworzenia światowego społeczeństwa obywatelskiego zasada niezależności państwa narodowego zostałaby podważona. Habermas zadaje więc uzasadnione pytanie: "Czy zderza się tu oświeceniowy uniwersalizm z uporem politycznej władzy, której na trwałe przypisany jest popęd do kolektywnej autoafirmacji (Selbstbehauptung) partykularnej wspólnoty politycznej? To jest realistyczna sól w oku polityki praw człowieka".
 
Habermas przechodzi więc do krótkiego omówienia sporu między realistyczną a prawnoczłowieczą koncepcją stosunków międzynarodowych. Przypomina, że podstawą klasycznego porządku międzynarodowego stanowi Pokój Westfalski z 1648 r. Wtedy też narodziła się realistyczna szkoła myślenia o stosunkach międzynarodowych. Zdaniem Habermasa, klasyczne podejście nie wytrzymuje jednak próby czasu w sytuacji, kiedy państwa konfrontowane są z problemem mnożących się wzajemnych zależności, wynikających z coraz bardziej kompleksowego charakteru społeczeństwa światowego. Wiele problemów państwa mogą rozwiązać tylko poprzez kooperację. Habermas wskazuje na zwiększającą się rolę i zagęszczenie instytucji ponadnarodowych, architekturę i procedury systemu bezpieczeństwa zbiorowego, ekonomizację polityki zagranicznej, jak również zacieranie się granic między polityką wewnętrzną i zewnętrzną. Habermas krytykuje realistów przede wszystkim za to, że ich pesymistyczny obraz człowieka i błędne pojęcie polityczności tworzą tło dla doktryny, która odmawia legalizacji interwencji humanitarnych. Habermas nie może bowiem zgodzić się na to, że realiści dążą do utrzymania status quo w stosunkach międzynarodowych. A polega ono na tym, że niezależne państwa, nieskrępowane żadnymi zewnętrznymi normami prawnymi, mogą działać według własnego uznania i bez żadnych ograniczeń realizować swoje własne interesy.
 
Habermas stwierdza, że z punktu widzenia realistów: "Z takiego punktu widzenia interwencjoniści działający na rzecz praw człowieka popełniają błąd kategorialny. Nie doceniają i dyskryminują w pewnym stopniu "naturalną" tendencję do autoafirmacji (Selbstbehauptung). Chcą narzucić normatywne miary sile (Gewaltpotential), która wyrywa się normowaniu. Carl Schmitt zaostrzył tę argumentację poprzez swoją osobliwie ustylizowaną "istotę" polityczności. Podejmując próbę "moralizowania" z gruntu neutralnej racji stanu, twierdził [Carl Schmitt] tak: polityka praw człowieka sprawia, że nawet pierwotna (naturwüchsig) walka narodów wyrodnieje w kierunku przerażającej "walki przeciwko złu"".
 
Habermas wskazuje jednak na to, że to właśnie szkoła realistyczna jest odpowiedzialna za wiele "moralnie doniosłych wydarzeń" XX wieku, przede wszystkim za totalitaryzmy i Holokaust. Habermas odwraca więc argument realistów, twierdząc, że właśnie dlatego należy dążyć do globalnego zinstytucjonalizowania ochrony praw człowieka, aby to prawne mechanizmy, a nie argumenty moralne były podstawą interwencji humanitarnych. Dzięki instytucjonalizacji prawa obywateli świata (Die Unterinstitutionalisierung des Weltbürgerrechts) rozwiązałby się podstawowy dylemat dotyczący polityki na rzecz praw człowieka, związany z pytaniem o to, czy stosowanie siły jest właściwą drogą do ustanowienia kosmopolitycznego społeczeństwa obywatelskiego. Habermas stwierdza więc: "Dopiero wtedy, kiedy dla praw człowieka znajdzie się miejsce w demokratycznym ogólnoświatowym porządku w sposób podobny, jak dla praw podstawowych w naszych narodowych konstytucjach, będziemy mogli wyjść z założenia, że adresaci tych praw jednocześnie postrzegają samych siebie jako ich autorów". Habermas przyznaje, że "Serbowie, którzy tańczą na ulicach Belgradu", nie są "jak stwierdził Slavoj Žižek: "ukrytymi Amerykanami, którzy czekają na to, by ich wyzwolić spod jarzma nacjonalizmu". Porządek polityczny, który gwarantuje wszystkim obywatelom takie sama prawa, jest im narzucany siłą". Habermas rozumie wprawdzie ten zarzut, ale jego zdaniem, interweniujące państwa demokratyczne działają paternalistycznie, co jego zdaniem jest uzasadnione z ważnych względów moralnych: "Jednakże kto działa w świadomości nieuniknioności przejściowego paternalizmu, wie także, że władza, którą sprawuje, nie posiada jakości legitymowanego w ramach demokratycznego światowego społeczeństwa obywatelskiego przymusu prawnego". Dylemat koncepcji prawnoczłowieczej sprowadza się więc do stwierdzenia, że zwolennicy kosmopolitycznego porządku prawnego, którzy życzą sobie jego urzeczywistnienia, powinni działać tak, jakby ten porządek już istniał. Zdaniem Habermasa, nie można bowiem dopuścić do tego, by obywateli wielu państw zostawić na pastwę "zbirów". Władza w wielu państwach przerodziła się w terroryzm, co sprawia, że klasyczna wojna domowa zamienia się w masowe zbrodnie. W takich przypadkach sąsiednie państwa demokratyczne muszą mieć możliwość udzielenia ludności tych państw odpowiedniej pomocy. Zdaniem Habermasa, wiele państw "drugiego świata", w tym np. Libia, Irak czy Serbia, przejęło dziedzictwo europejskiego nacjonalizmu, czemu nie można przyglądać się bezczynnie (warto zwrócić uwagę, że Habermas obok Serbii wymienił także Irak i Libię, a więc państwa, które później faktycznie zostały zaatakowane przez Zachód).
 
W ostatnim akapicie tekstu Habermas stwierdza, iż dokonujące się właśnie z użyciem siły "przejście od klasycznej polityki siły (Machtpolitik) do stanu obywateli świata" powinniśmy postrzegać jako proces uczenia się, któremu wspólnie powinniśmy podołać. Przestrzega on przed tym, by samowolne przypisywanie sobie przez NATO prawa do interwencji nie stało się regułą. Jego zdaniem, jedynym środkiem zapobieżenia temu będzie stworzenie określonych mechanizmów prawnych regulujących możliwość przeprowadzania interwencji humanitarnych.
 
Nie sposób w ramach tego tekstu omówić wszystkich zagadnień poruszanych przez Habermasa, jest to temat na osobne opracowanie. Z pewnością należy zatrzymać się na chwilę nad kwestią sporu między "realistami" a "kosmopolitami". Kto ma tu rację, Habermas czy Carl Schmitt? Z jednej strony rację na pewno ma Habermas, twierdząc, że odpowiedzialność za Holokaust ponosi szkoła realistyczna. W końcu Hitler i naziści uznali, że istnienie narodu żydowskiego nie jest zgodne z racją stanu III Rzeszy, i postanowili skutecznie rozwiązać "problem". Na gruncie koncepcji Schmitta, która wyrasta z makiawelizmu i heglizmu, prawo zostało zastąpione przez siłę, której jedynym ograniczeniem są granice skuteczności. Przyjmując taki punkt widzenia sprawę wymordowania kilku milionów Europejczyków przez Niemców należy rozpatrywać wyłącznie w kategoriach rzekomo aksjologicznie neutralnego pojęcia racji stanu. Z drugiej jednak strony rację ma Schmitt, który przestrzega przed równie brutalną "walką ze złem" toczoną pod hasłami obrony praw człowieka i humanizmu. Także i w tej kwestii dysponujemy już bogatym doświadczeniem empirycznym, wystarczy wskazać chociażby na wojnę w Jugosławii, czy też toczący się właśnie konflikt w Syrii.
 
Kluczową kwestią dla problemu interwencji humanitarnych jest wspomniana przez Habermasa sprawa dobrej albo złej natury człowieka. Habermas słusznie wskazuje na to, iż tradycja realistyczna stoi na gruncie poglądu, że człowiek jest dogłębnie zły. Z tego przekonania wynika szerokie przyzwolenie przez realistów na stosowanie przemocy w polityce. Habermas, który porusza się w obrębie oświeceniowo-marksistowskiej tradycji, stoi na gruncie przekonania o tym, że człowiek z natury jest dobry. Zły natomiast jest system, dlatego też należy go zmienić. Habermas rzeczywiście wydaje się wierzyć w to, że po ustanowieniu kosmopolitycznego prawa zło zniknie z tego świata. Wizja zarysowana przez Habermasa jak najbardziej wpisuje się w tradycję myślenia utopijnego. Habermas zdaje się bowiem nie rozumieć, że po legalizacji interwencji humanitarnych mechanizm ten będzie bez skrupułów wykorzystywany przez silniejszych w celu podporządkowywania sobie słabszych. Legalizacja interwencji humanitarnych na pewno zwiększyłaby "atrakcyjność" wprowadzenia do struktur państw obcych czegoś w rodzaju "V kolumny", gdyż stosowanie metody celowego rozsadzania państw od środka należy do podstawowego instrumentarium polityki realnej. Państwa dotknięte takim problemem nie byłyby w stanie bronić się przed swoim "wrogiem wewnętrznym", gdyż szybko mogłyby zostać oskarżone o rażące naruszanie praw człowieka, a przez to byłyby narażone na "interwencję humanitarną". Habermas zdaje się zupełnie nie dostrzegać tego problemu. Co więcej, w kwestii wojny w Jugosławii przypisuje swojemu własnemu rządowi motywację czysto altruistyczno-idealistyczną, nie dostrzegając, że wojna ta służyła zniszczeniu znienawidzonej przez niemieckich realpolityków Serbii, a tym samym, umocnieniu pozycji RFN na Bałkanach. Jednym ze sposobów przeciwdziałania popełnianiu masowych zbrodni byłoby wprowadzenie skutecznych mechanizmów kontroli handlu bronią, jak i "prania brudnych pieniędzy", za które ta broń jest kupowana. Realizacja utopijnej wizji Habermasa przyczyniłaby się jednakże do tego, że przemysł zbrojeniowy jak i międzynarodowa finansjera, zgodnie z właściwą sobie logiką działania, postrzegałyby w takich "interwencjach humanitarnych" atrakcyjne źródło dochodu. Atrakcyjne, gdyż w końcu nie chodziłoby tu o wojnę, tylko interwencje humanitarne, dzięki czemu wspomniane branże mogłyby poprawić własny wizerunek…
 
Problemy wynikające z poglądów Schmitta i Habermasa wynikają z tego, że obydwaj odrzucają klasyczną koncepcję logocentryzmu, zakładającą, że prawdziwy porządek musi znajdować swoje oparcie w Logosie. Koncepcja logocentryczna przyjmuje, że człowiek wprawdzie obarczony jest grzechem pierworodnym, ale mimo wszystko jest zdolny do działania zgodnie z wymogami prawa natury. Koncepcja ta została odrzucona w nowożytności.
 
Cezurą czasową dla koncepcji Schmitta i Habermasa jest porządek wytoczony przez Pokój Westfalski w roku 1648r. Układ międzynarodowy wyłoniony na gruncie Pokoju Westfalskiego został zbudowany na gruzach Christianitas, która opierała się na koncepcji powszechnego prawa natury. Wraz z dokonaniem absolutyzacji suwerenności państwowej został rozpoczęty proces, który musiał doprowadzić do tragedii XX wieku. Polityka na rzecz praw człowieka stanowi dialektyczną negację koncepcji realistycznej, i sama wpisuje się w nowożytną koncepcję państwa totalnego. Na jej gruncie, stworzenie powszechnego stanu prawnego może dokonać się tylko poprzez ustanowienie odpowiednich globalnych struktur (quasi)państwowych. Tylko bowiem "skonstruowanie" ludzkości jako nowego, globalnego suwerena i prawodawcy może zapewnić światu pokój.
 
Tak długo jak nie nastąpi powrót do klasycznej koncepcji prawa natury, będziemy skazani na dialektyczną walkę między tymi dwiema skrajnościami. Na gruncie paradygmatu nowożytnego zakończenie tej walki może nastąpić tylko poprzez syntezę realizmu i kosmopolityzmu w postaci (quasi)państwa światowego, które będzie mogło posunąć się do zastosowania wszelkich środków w celu obrony swojej racji stanu. Przemoc wprawdzie zostanie ujęta w karby koncepcji praw człowieka, jednakże wystarczy, by przeciwnicy takiego (quasi)państwa zostali ucharakteryzowani na wrogów demokracji, praw człowieka i postępu, a ich "neutralizacja" nie będzie stanowiła żadnego problemu. Niestety, w przypadku powstania takich struktur żadna interwencja humanitarna nie będzie już możliwa, gdyż po prostu nie będzie nikogo, kto mógłby interweniować
J