Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewica. Pokaż wszystkie posty

6.30.2013

O jaką tolerancję chodzi?

W tym roku mija 1 700 lat od wydania przez cesarzy Konstantyna Wielkiego oraz Licyniusza edyktu mediolańskiego, który zaprowadzał wolność wyznania w Cesarstwie Rzymskim. Dzięki niemu chrześcijanie mogli wyznawać swoją religię bez przeszkód. Rocznica ta jest dobrą okazją, żeby zadać pytanie o kwestię tolerancji: czym jest i jaka powinna być jej rola w polityce.
 
Pytanie jest o tyle istotne, że „tolerancja” należy do pojęć, które obecnie są bardzo nadużywane. Zwolennicy ideologii politycznej poprawności nadali „tolerancji” znaczenie, które rzekomo jest jedynym możliwym. A tak wcale nie jest.
 
Uwagę na to zwrócił Jan Paweł II Liście Apostolskim Motu Proprio, ogłaszającym św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża Współpatronkami Europy. Papież słusznie wskazał w nim na to, że:
 
Aby zbudować nową Europę na trwałych fundamentach, nie można jedynie odwoływać się do interesów ekonomicznych, które czasem łączą, kiedy indziej jednak dzielą, lecz trzeba się oprzeć na autentycznych wartościach, mających podstawę w powszechnym prawie moralnym, wszczepionym w serce każdego człowieka. Gdyby Europa mylnie utożsamiła zasadę tolerancji i szacunku dla wszystkich z obojętnością etyczną i sceptycyzmem wobec nieodzownych wartości, weszłaby na niezwykle niebezpieczną drogę, na której prędzej czy później pojawiłyby się pod nową postacią najbardziej przerażające widma z jej przeszłości” (www.karmel.pl).
 
Papież wskazał na to, że tolerancja wcale nie oznacza relatywizmu, z którym teraz często, i mylnie, jest utożsamiana. Tolerancja oznacza powstrzymanie się od stosowania przemocy w stosunku do osób myślących inaczej. Jednocześnie nie znaczy to, że należy wszystkie poglądy uznawać za prawdziwe.
 
Jak słusznie wskazał grecki filozof Panagiotis Kondylis, podstawą niezideologizowanej koncepcji tolerancji jest właśnie przyjęcie tezy, że istnieje jedna prawda, i że wszyscy wyznający sprzeczne poglądy nie mogą mieć racji. Bo czym jest tolerancja w społeczeństwie, które wyznaje zasadę, że każdy ma prawo mieć swoją prywatną prawdę? Jest tak naprawdę pozostawaniem w całkowitej obojętności wobec pytań, które ludzkość stawia sobie już od kilku tysięcy lat. Niezideologizowana zasada tolerancji ma więc umożliwić wspólne poszukiwanie prawdy, tak aby to siła racji, a nie racja siły rządziła przestrzenią publiczną.
 
Sprawa jest o tyle istotna, że od pewnego czasu środowiska lewicowe próbują dokonywać „autorskiej interpretacji” nauczania Kościoła, nadając pojęciom używanym przez Kościół nowe znaczenia, a tym samym deformując jego nauczanie. Dotyczy to także pojęcia tolerancji i miłości bliźniego, czego przykładem jest fragment tekstu opublikowanego przez „Gazetę Wyborczą” w związku ze sprawą wykładu prof. Braumana na UWr:
 
Dlatego dziwi mnie milczenie Kościoła w takich sprawach. Kościoła, którego jednym z głównych przesłań jest przykazanie miłości bliźniego. Kościoła, który ma fantastyczne możliwości, by poprowadzić krucjatę przeciw nienawiści. Czemu Episkopat nie wystosuje listu pasterskiego? Czemu księża nie przemówią z ambon przeciw temu złu, które się dzieje tak blisko nich? Regułą powinna być natychmiastowa reakcja miejscowego biskupa. Kościół ma jeszcze jedno potężne narzędzie do wykorzystania w tej długiej i niełatwej krucjacie – lekcje religii. Tam powinno się wykorzeniać nienawiść, w duchu chrześcijańskim uczyć tolerancji. Mądrych ludzi, którzy taki program wychowawczy mogliby napisać, nie brakuje. Trzeba tylko chcieć" (http://wyborcza.pl/1,75968,14162276,Milczenie_Kosciola.html#ixzz2XDP6RggJ).
 
Autor tekstu apeluje o to, by Kościół włączył się w lewicową krucjatę przeciwko „mowie nienawiści”, która przez to środowisko jest definiowana zgodnie z ideologią relatywizmu. Koncepcja ta zakłada, że każde przekonanie jest równouprawnione, a jakakolwiek krytyka innych przekonań jest właśnie przejawem „mowy nienawiści” (oczywiście poglądy prawicowe są „równouprawnione inaczej”…). Na taką interpretację pojęcia tolerancji Kościół oczywiście zgodzić się nie może, gdyż stoi na straży stanowiska, że nie wszystko dla człowieka jest dobre i że należy przestrzegać ludzi przed tym, co może im zaszkodzić. Natomiast koncepcja tolerancji narzucana naszemu społeczeństwu przez środowiska lewicowe tak naprawdę doprowadzi do stanu rozkładu racjonalnej dyskusji jako takiej, bo o czym można dyskutować, jeśli każdy ma prawo mieć swoją własną prywatną prawdę, a nie można dojść do prawdy obiektywnej? Co najwyżej można się do siebie uśmiechać i wzajemnie sobie przytakiwać – nawet jeśli adwersarz zrobi coś, co ewidentnie mu szkodzi. Zwrócenie mu uwagi byłoby już przecież przejawem „mowy nienawiści”…
 
Ze względu na to, że w tej chwili to lewicowy ideolodzy sprawują medialno-kulturową dyktaturę, w powszechnym uzusie językowym pojęcie tolerancji nabrało takiego właśnie relatywistycznego znaczenia. Ci, którym bliskie jest klasyczne, niezideologizowane rozumienie pojęcia tolerancji, mają dwa wyjścia. Albo powinni zupełnie zrezygnować z jego używania – gdyż inaczej będą notorycznie błędnie rozumiani – i zastąpić je przez inne, np. pojęcie szacunku. Albo przystąpić do batalii o język i starać się o powrót do używania go w pierwotnym znaczeniu.
 
Inną strategią byłoby oczywiście pokazywanie, jak mało tolerancyjne są same środowiska lewicowe w stosunku do osób posiadających inny światopogląd niż one. A ten ich brak tolerancyjności bierze się z bardzo prostego powodu: twierdzenie, że prawdy nie ma i każdy ma prawo do posiadania swojej prywatnej prawdy, jest przecież twierdzeniem, które rości sobie prawo do tego, by być prawdą uniwersalną… A każdy kto je krytykuje, jest w oczach lewicy oszołomem, który jeszcze nie uwolnił się od konserwatywnych stereotypów… A z oszołomami lewica nie dyskutuje, tylko ich zwalcza. Pardon, wyzwala ich z fałszywej świadomości… Tylko co to ma wspólnego z tolerancją? 

 

5.22.2013

Homoerotyzm über alles


W tekście pt. „Zamienili marksizm na gender” prof. Mieczysław Ryba zwraca uwagę na działalność Fundacji Gender Center, która powstała z inicjatywy prof. Marii Janion („Nasz Dziennik” z 22 maja br., http://www.naszdziennik.pl/mysl/33391,zamienili-marksizm-na-gender.html). Fundacja stawia sobie za cel badanie polskiej humanistyki pod kątem teorii genderowych. Próbki tego, jak ma wyglądać rozwijana przez tę Fundację Nowa Humanistyka (termin używany przez prof. Janion), dostarcza zacytowana przez Rybę następująca wypowiedź pani profesor:  

„Nie tylko nasza kultura jest taka. Podobnie dzieje się we wszystkich idealizowanych wspólnotach narodowych, gdzie konieczny jest stereotyp męskości – apologia siły, nawet przemocy, więzi braterstwa, męskiej przyjaźni. Innymi słowy, ufundowane są one na związkach homospołecznych. Te związki są u nas silnie eksponowane – poczynając od ’szlachty panów braci’, poprzez hufce rycerskie, Filomatów i Filaretów, XIX-wiecznych spiskowców, legionistów Piłsudskiego, no i oczywiście współczesne drużyny futbolowe. Wszystkie te grupy aż do cudownej męskiej wspólnoty, jaką stanowią ułani, składają się na męski mit narodowy. To są związki homospołeczne, co oczywiście nie znaczy homoseksualne, ale one zawierają w sobie pewien pierwiastek fascynacji homoseksualnej. Z drugiej strony jest niesłychanie silne poczucie zagrożenia przyjaźnią homoseksualną. Dlatego tak mocno podkreślony zostaje narodowy honor heteroseksualny, co przedstawił Gombrowicz w ’Trans-Atlantyku’. To dzisiaj widzimy bardzo wyraźnie. Nagle homofobia stała się głównym problemem wspólnot homospołecznych. To zadziwiające”.

4.24.2013

Wojna czy interwencja humanitarna?

Jedną z charakterystycznych cech współczesnej polityki, jest "czarowanie rzeczywistości" za pomocą manipulacji dokonywanych w języku. Przykładem tego jest powolne usuwanie z języka słowa "wojna" i zastępowanie go przez pojęcie "interwencji humanitarnej". Proceder taki związany jest z szerszym procesem polegającym na przebudowywaniu struktury prawa międzynarodowego. Wykształcone w okresie nowożytności prawo międzynarodowe opierało się na zasadzie suwerenności państw, które były jego jedynymi podmiotami. Każda zbrojna interwencja państw obcych na obszarze innego państwa była traktowana jako przejaw agresji.

Wraz z narastaniem znaczenia koncepcji praw człowieka po II WŚ, coraz częściej pojawiały się postulaty, by także stosunki międzynarodowe uregulować zgodnie z wymogami praw człowieka. Nie będę tutaj opisywać różnych aspektów tej problematyki, gdyż na ten temat powstały już setki publikacji. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na jedno wybrane zagadnienie. Konkretnie chodzi o problematykę dopuszczalności tzw. interwencji humanitarnych w przypadku, gdy w pewnym państwie dochodzi do naruszania praw człowieka. Coraz częściej pojawiają się głosy opowiadające się za tym, że przeprowadzanie takich interwencji powinno być dopuszczalne przez prawo międzynarodowe. Do tej pory prawo międzynarodowe nie przewidywało – i zdaniem wielu prawników nadal nie przewiduje – takiej możliwości, by państwa, które czują się szczególnie odpowiedzialne za przestrzeganie praw człowieka, mogły zbrojnie napadać na inne państwa celem wymuszenia na nich "właściwego" zachowania.
 
Sprawą bezsporną jest to, że do prowadzenia tzw. misji pokojowych uprawnione jest ONZ. Misje pokojowe ONZ tworzone są na mocy rezolucji Rady Bezpieczeństwa, która określa mandat misji oraz jej wielkość; operacje podejmowane są przy tym jedynie za zgodą głównych stron konfliktu. W przypadku interwencji humanitarnych mamy do czynienia z czymś zgoła innym. Chodzi tutaj o zbrojną napaść na państwo, dokonaną przez inne państwa, ONZ nie dysponuje bowiem regularną armią. Oczywiście nie każde naruszenie praw człowieka miałoby usprawiedliwiać taką interwencję, zwolennicy takiego rozwiązania wymieniają w tym kontekście przede wszystkim popełnianie zbrodni przeciwko ludzkości na szeroką skalę. Protagoniści legalizacji interwencji humanitarnych podają także dodatkowe kryteria, które powinny być spełnione, aby sama interwencja nie oznaczała łamania praw człowieka. Nie zamierzam wgłębiać się także i w tę problematykę, gdyż również na ten temat dostępnych jest wiele prawniczych publikacji (jak np.: http://www.stosunki.pl/?q=content/prawo-do-interwencji-humanitarnych). Zamiast tego chciałabym skoncentrować się na polityczno-ideologicznych aspektach poruszanego tu zagadnienia.
 
Mimo że kwestia interwencji humanitarnych jak do tej pory nie została uregulowana w prawie międzynarodowym, interwencje takie zostały dokonane w Jugosławii w 1999 oraz w Libii w 2011 r. Warto zatrzymać się przy tym pierwszym wydarzeniu, był to bowiem pierwszy przypadek, kiedy atak grupy państw (NATO) na inne państwo (Jugosławię) został dokonany właśnie pod szyldem interwencji humanitarnej. Wielu przeciwników tej agresji już wtedy podkreślało przełomowość tamtego wydarzenia, dostrzegając w nim precedens, który może stać się podstawą przyszłego ładu międzynarodowego (albo nieładu, jak to trafnie określił Marek Waldenberg). Kazus Libii potwierdził te obawy. Także wojna w Iraku wpisuje się w logikę nowego porządku międzynarodowego, w tym przypadku jednak pojęcie interwencji humanitarnej nie było wymieniane jako główna przesłanka prowadzenia tej wojny (a jednak była to wojna). Przypadek Jugosławii potwierdził także inne obawy przeciwników koncepcji legalizacji interwencji humanitarnych. Przede wszystkim chodzi tu o rolę medialnej dezinformacji, które celem było dokonanie manipulacji opinią publiczną w celu pozyskania jej przychylności dla agresji NATO na Jugosławię. Należy także wspomnieć o politycznej i ekonomicznej presji, jaka była wywierana przez NATO na Jugosławię, w celu osłabienia tego państwa, i jednoczesnym dostarczaniu broni dla kosowskich terrorystów, przede wszystkim przez USA i RFN. Nie ulega bowiem wątpliwości, że atak NATO na Jugosławię był elementem amerykańskiej i europejskiej (głównie niemieckiej) Realpolitik, którego celem było zniszczenie Jugosławii jako przeszkody na drodze do ustanowienia własnej hegemonii na Bałkanach (tematykę tę szczegółowo opisał wspomniany już Marek Waldenberg w książce pt. "Rozbicie Jugosławii", odsyłam Czytelników do tej wyjątkowo rzetelnej i pouczającej pracy). Przypadek Libii właściwie niczym nie różni się od kazusu jugosłowiańskiego.
 
Mimo ogromnego pola do nadużyć w zakresie takich interwencji humanitarnych, koncepcja ta znajduje coraz więcej zwolenników, przede wszystkimi w środowisku Nowej Lewicy. Chciałabym tu wskazać na tekst Jürgena Habermasa pt. "Bestialstwo i humanitarność. Wojna na granicy prawa i moralności" (Bestialität und Humanität. Ein Krieg an der Grenze zwischen Recht und Moral), który został opublikowany 29 kwietnia 1999 w "Die Zeit". Data ukazania tego tekstu nie jest przypadkowa. Trwał wtedy jeszcze atak na Jugosławię, gdyż wbrew zamierzeniom przywódców NATO, planowany "Blitzkrieg" się nie powiódł. Przyzwolenie opinii publicznej na tę "interwencję" z każdym dniem malało. Swoim tekstem Jürgen Habermas próbował dostarczyć moralnej legitymizacji dla bombardowania Jugosławii przez Sojusz (przede wszystkim chodziło tu o zdobycie poparcia dla polityki niemieckiego ministra spraw zagranicznych J. Fischera, zagorzałego zwolennika tej wojny, który przewodził w końcu, jak by nie było, pacyfistycznej Partii Zielonych…). Ostatecznie, przed Trybunałem w Hadze stanął Milošević, a nie odpowiedzialni za zabijanie cywilnej ludności w Jugosławii przywódcy NATO. Jak widać, koncepcja, której bronił Habermas, zwyciężyła. Warto więc bliżej przyjrzeć się temu tekstowi (artykuł jest dostępny online: http://www.zeit.de/1999/18/199918.krieg_.xml).
 
Habermas otwarcie przyznaje, że według klasycznego prawa międzynarodowego zbrojne "mieszanie się" w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stanowi naruszenia zakazu interwencji. Prawo międzynarodowe po prostu nie dopuszcza takiej możliwości. W przypadku wojny jugosłowiańskiej Sojusz Północnoatlantycki działa bez mandatu Rady Bezpieczeństwa, co oczywiście stanowi naruszenie zasad klasycznego prawa międzynarodowego. Habermas wskazuje na to, że NATO uzasadnia swoją interwencję jako niezbędną pomoc świadczoną prześladowanej mniejszości etnicznej i religijnej. Niemiecki filozof w pełni podziela przekonanie przywódców Sojuszu o konieczności podjęcia takiej interwencji. W swoim tekście powołuje się – oczywiście bez podania konkretnych dowodów – na to, że Serbowie rzekomo prowadzili na kosowskich Albańczykach "zaplanowaną czystkę etniczną". Jego zdaniem, Zachód miał obowiązek powstrzymać serbski "morderczy nacjonalizm etniczny".
 
Bez posiadania mandatu Rady Bezpieczeństwa, państwa interweniujące mogą powoływać się wyłącznie na obowiązujące erga omnes prawa człowieka. Jego zdaniem, jest to wystarczająca legitymacja do "niesienia pomocy" prześladowanym mieszkańcom Kosowa. Zdaniem Habermasa konkretną podstawą legitymizującą tę interwencję są prawa mieszkańców Kosowa do równoprawnej koegzystencji. Co ważne, Habermas przywołuje także "oburzenie na bezprawie brutalnych wypędzeń" (die Empörung über das Unrecht der brutalen Vertreibung) jako powód do rozpoczęcia interwencji humanitarnej (punkt ten jest ważny z tego powodu, że postuluje, by subiektywne stany emocjonalne pewnej grupy osób były traktowane jako przesłanka przyznania pewnej grupie, nawet innej, konkretnych roszczeń prawnych). Jednym słowem, bombardowania Jugosławii przez NATO są zgodne z założeniami polityki na rzecz praw człowieka, a atak należy potraktować jako misję na rzecz pokoju.
 
Habermas idzie dalej i stwierdza, że zgodnie z tą "zachodnią" interpretacją wojny w Kosowie, może ona oznaczać skok na drodze od klasycznego prawa międzynarodowego do stworzenia kosmopolitycznego prawa obywateli świata (kosmopolitisches Recht einer Weltbürgergesellschaft). Habermas pisze:
 
"Tym samym możliwość transformacji prawa międzynarodowego w prawo obywateli świata stała się sprawą aktualną. Pacyfizm prawny chce nie tylko za pomocą prawa międzynarodowego opanować tłumiony stan wojny między suwerennymi państwami, lecz go znieść i zastąpić przez prawny porządek kosmopolityczny. Od Kanta do Kelsena taka tradycja istniała także i u nas. Ale dzisiaj została ona przez niemiecki rząd po raz pierwszy potraktowana poważnie. Bezpośrednie członkostwo w związku obywateli świata chroniłoby obywateli państw przed samowolą ich własnych rządów. Najważniejszą konsekwencją prawa, które przenika przez suwerenność państw, jest, jak się okazuje w przypadku Pinocheta, osobista odpowiedzialność funkcjonariuszy za ich przestępstwa popełnione w służbie państwowej i wojskowej".
 
Habermas wskazuje na to, że istnieją jednak obawy, iż – ze względu na przedłużającą się wojnę – z realizacji tego projektu nic nie będzie. Co więcej, może on nawet zostać zdyskredytowany. Gdyby bowiem militarna interwencja zakończyłaby się fiaskiem, projekt poddania stosunków między państwami rządom prawa (durchgreifende Verrechtlichung zwischenstaatlicher Beziehungen) zostałby odłożony na dziesięciolecia. Natomiast interwencja NATO pozostałaby tylko "ordynarną wojną", nawet "brudną wojną", która Bałkany pogrążyłaby w jeszcze większym chaosie. Habermas ostatecznie stwierdza: "I czy nie byłoby to wodą na młyn Carla Schmitta, który już zawsze "wiedział lepiej": "Kto mówi ludzkość, chce oszukać" ("Wer Menschheit sagt, will betrügen")? To on wyraził swój antyhumanizm w słynnej formie: "Humanitarność (człowieczeństwo), bestialstwo" ("Humanität, Bestialität")".
 
Habermas wskazuje na pewien dylemat związany z koncepcją suwerennego państwa demokratycznego w kontekście problemu legalizacji interwencji humanitarnych. Z jednej bowiem strony to właśnie demokratyczne państwo uczyniło najwięcej dla prawnego ograniczania politycznej przemocy, a podstawą koncepcji demokratycznego państwa prawa jest zasada suwerenności podmiotów uznanych przez prawo międzynarodowe. W przypadku stworzenia światowego społeczeństwa obywatelskiego zasada niezależności państwa narodowego zostałaby podważona. Habermas zadaje więc uzasadnione pytanie: "Czy zderza się tu oświeceniowy uniwersalizm z uporem politycznej władzy, której na trwałe przypisany jest popęd do kolektywnej autoafirmacji (Selbstbehauptung) partykularnej wspólnoty politycznej? To jest realistyczna sól w oku polityki praw człowieka".
 
Habermas przechodzi więc do krótkiego omówienia sporu między realistyczną a prawnoczłowieczą koncepcją stosunków międzynarodowych. Przypomina, że podstawą klasycznego porządku międzynarodowego stanowi Pokój Westfalski z 1648 r. Wtedy też narodziła się realistyczna szkoła myślenia o stosunkach międzynarodowych. Zdaniem Habermasa, klasyczne podejście nie wytrzymuje jednak próby czasu w sytuacji, kiedy państwa konfrontowane są z problemem mnożących się wzajemnych zależności, wynikających z coraz bardziej kompleksowego charakteru społeczeństwa światowego. Wiele problemów państwa mogą rozwiązać tylko poprzez kooperację. Habermas wskazuje na zwiększającą się rolę i zagęszczenie instytucji ponadnarodowych, architekturę i procedury systemu bezpieczeństwa zbiorowego, ekonomizację polityki zagranicznej, jak również zacieranie się granic między polityką wewnętrzną i zewnętrzną. Habermas krytykuje realistów przede wszystkim za to, że ich pesymistyczny obraz człowieka i błędne pojęcie polityczności tworzą tło dla doktryny, która odmawia legalizacji interwencji humanitarnych. Habermas nie może bowiem zgodzić się na to, że realiści dążą do utrzymania status quo w stosunkach międzynarodowych. A polega ono na tym, że niezależne państwa, nieskrępowane żadnymi zewnętrznymi normami prawnymi, mogą działać według własnego uznania i bez żadnych ograniczeń realizować swoje własne interesy.
 
Habermas stwierdza, że z punktu widzenia realistów: "Z takiego punktu widzenia interwencjoniści działający na rzecz praw człowieka popełniają błąd kategorialny. Nie doceniają i dyskryminują w pewnym stopniu "naturalną" tendencję do autoafirmacji (Selbstbehauptung). Chcą narzucić normatywne miary sile (Gewaltpotential), która wyrywa się normowaniu. Carl Schmitt zaostrzył tę argumentację poprzez swoją osobliwie ustylizowaną "istotę" polityczności. Podejmując próbę "moralizowania" z gruntu neutralnej racji stanu, twierdził [Carl Schmitt] tak: polityka praw człowieka sprawia, że nawet pierwotna (naturwüchsig) walka narodów wyrodnieje w kierunku przerażającej "walki przeciwko złu"".
 
Habermas wskazuje jednak na to, że to właśnie szkoła realistyczna jest odpowiedzialna za wiele "moralnie doniosłych wydarzeń" XX wieku, przede wszystkim za totalitaryzmy i Holokaust. Habermas odwraca więc argument realistów, twierdząc, że właśnie dlatego należy dążyć do globalnego zinstytucjonalizowania ochrony praw człowieka, aby to prawne mechanizmy, a nie argumenty moralne były podstawą interwencji humanitarnych. Dzięki instytucjonalizacji prawa obywateli świata (Die Unterinstitutionalisierung des Weltbürgerrechts) rozwiązałby się podstawowy dylemat dotyczący polityki na rzecz praw człowieka, związany z pytaniem o to, czy stosowanie siły jest właściwą drogą do ustanowienia kosmopolitycznego społeczeństwa obywatelskiego. Habermas stwierdza więc: "Dopiero wtedy, kiedy dla praw człowieka znajdzie się miejsce w demokratycznym ogólnoświatowym porządku w sposób podobny, jak dla praw podstawowych w naszych narodowych konstytucjach, będziemy mogli wyjść z założenia, że adresaci tych praw jednocześnie postrzegają samych siebie jako ich autorów". Habermas przyznaje, że "Serbowie, którzy tańczą na ulicach Belgradu", nie są "jak stwierdził Slavoj Žižek: "ukrytymi Amerykanami, którzy czekają na to, by ich wyzwolić spod jarzma nacjonalizmu". Porządek polityczny, który gwarantuje wszystkim obywatelom takie sama prawa, jest im narzucany siłą". Habermas rozumie wprawdzie ten zarzut, ale jego zdaniem, interweniujące państwa demokratyczne działają paternalistycznie, co jego zdaniem jest uzasadnione z ważnych względów moralnych: "Jednakże kto działa w świadomości nieuniknioności przejściowego paternalizmu, wie także, że władza, którą sprawuje, nie posiada jakości legitymowanego w ramach demokratycznego światowego społeczeństwa obywatelskiego przymusu prawnego". Dylemat koncepcji prawnoczłowieczej sprowadza się więc do stwierdzenia, że zwolennicy kosmopolitycznego porządku prawnego, którzy życzą sobie jego urzeczywistnienia, powinni działać tak, jakby ten porządek już istniał. Zdaniem Habermasa, nie można bowiem dopuścić do tego, by obywateli wielu państw zostawić na pastwę "zbirów". Władza w wielu państwach przerodziła się w terroryzm, co sprawia, że klasyczna wojna domowa zamienia się w masowe zbrodnie. W takich przypadkach sąsiednie państwa demokratyczne muszą mieć możliwość udzielenia ludności tych państw odpowiedniej pomocy. Zdaniem Habermasa, wiele państw "drugiego świata", w tym np. Libia, Irak czy Serbia, przejęło dziedzictwo europejskiego nacjonalizmu, czemu nie można przyglądać się bezczynnie (warto zwrócić uwagę, że Habermas obok Serbii wymienił także Irak i Libię, a więc państwa, które później faktycznie zostały zaatakowane przez Zachód).
 
W ostatnim akapicie tekstu Habermas stwierdza, iż dokonujące się właśnie z użyciem siły "przejście od klasycznej polityki siły (Machtpolitik) do stanu obywateli świata" powinniśmy postrzegać jako proces uczenia się, któremu wspólnie powinniśmy podołać. Przestrzega on przed tym, by samowolne przypisywanie sobie przez NATO prawa do interwencji nie stało się regułą. Jego zdaniem, jedynym środkiem zapobieżenia temu będzie stworzenie określonych mechanizmów prawnych regulujących możliwość przeprowadzania interwencji humanitarnych.
 
Nie sposób w ramach tego tekstu omówić wszystkich zagadnień poruszanych przez Habermasa, jest to temat na osobne opracowanie. Z pewnością należy zatrzymać się na chwilę nad kwestią sporu między "realistami" a "kosmopolitami". Kto ma tu rację, Habermas czy Carl Schmitt? Z jednej strony rację na pewno ma Habermas, twierdząc, że odpowiedzialność za Holokaust ponosi szkoła realistyczna. W końcu Hitler i naziści uznali, że istnienie narodu żydowskiego nie jest zgodne z racją stanu III Rzeszy, i postanowili skutecznie rozwiązać "problem". Na gruncie koncepcji Schmitta, która wyrasta z makiawelizmu i heglizmu, prawo zostało zastąpione przez siłę, której jedynym ograniczeniem są granice skuteczności. Przyjmując taki punkt widzenia sprawę wymordowania kilku milionów Europejczyków przez Niemców należy rozpatrywać wyłącznie w kategoriach rzekomo aksjologicznie neutralnego pojęcia racji stanu. Z drugiej jednak strony rację ma Schmitt, który przestrzega przed równie brutalną "walką ze złem" toczoną pod hasłami obrony praw człowieka i humanizmu. Także i w tej kwestii dysponujemy już bogatym doświadczeniem empirycznym, wystarczy wskazać chociażby na wojnę w Jugosławii, czy też toczący się właśnie konflikt w Syrii.
 
Kluczową kwestią dla problemu interwencji humanitarnych jest wspomniana przez Habermasa sprawa dobrej albo złej natury człowieka. Habermas słusznie wskazuje na to, iż tradycja realistyczna stoi na gruncie poglądu, że człowiek jest dogłębnie zły. Z tego przekonania wynika szerokie przyzwolenie przez realistów na stosowanie przemocy w polityce. Habermas, który porusza się w obrębie oświeceniowo-marksistowskiej tradycji, stoi na gruncie przekonania o tym, że człowiek z natury jest dobry. Zły natomiast jest system, dlatego też należy go zmienić. Habermas rzeczywiście wydaje się wierzyć w to, że po ustanowieniu kosmopolitycznego prawa zło zniknie z tego świata. Wizja zarysowana przez Habermasa jak najbardziej wpisuje się w tradycję myślenia utopijnego. Habermas zdaje się bowiem nie rozumieć, że po legalizacji interwencji humanitarnych mechanizm ten będzie bez skrupułów wykorzystywany przez silniejszych w celu podporządkowywania sobie słabszych. Legalizacja interwencji humanitarnych na pewno zwiększyłaby "atrakcyjność" wprowadzenia do struktur państw obcych czegoś w rodzaju "V kolumny", gdyż stosowanie metody celowego rozsadzania państw od środka należy do podstawowego instrumentarium polityki realnej. Państwa dotknięte takim problemem nie byłyby w stanie bronić się przed swoim "wrogiem wewnętrznym", gdyż szybko mogłyby zostać oskarżone o rażące naruszanie praw człowieka, a przez to byłyby narażone na "interwencję humanitarną". Habermas zdaje się zupełnie nie dostrzegać tego problemu. Co więcej, w kwestii wojny w Jugosławii przypisuje swojemu własnemu rządowi motywację czysto altruistyczno-idealistyczną, nie dostrzegając, że wojna ta służyła zniszczeniu znienawidzonej przez niemieckich realpolityków Serbii, a tym samym, umocnieniu pozycji RFN na Bałkanach. Jednym ze sposobów przeciwdziałania popełnianiu masowych zbrodni byłoby wprowadzenie skutecznych mechanizmów kontroli handlu bronią, jak i "prania brudnych pieniędzy", za które ta broń jest kupowana. Realizacja utopijnej wizji Habermasa przyczyniłaby się jednakże do tego, że przemysł zbrojeniowy jak i międzynarodowa finansjera, zgodnie z właściwą sobie logiką działania, postrzegałyby w takich "interwencjach humanitarnych" atrakcyjne źródło dochodu. Atrakcyjne, gdyż w końcu nie chodziłoby tu o wojnę, tylko interwencje humanitarne, dzięki czemu wspomniane branże mogłyby poprawić własny wizerunek…
 
Problemy wynikające z poglądów Schmitta i Habermasa wynikają z tego, że obydwaj odrzucają klasyczną koncepcję logocentryzmu, zakładającą, że prawdziwy porządek musi znajdować swoje oparcie w Logosie. Koncepcja logocentryczna przyjmuje, że człowiek wprawdzie obarczony jest grzechem pierworodnym, ale mimo wszystko jest zdolny do działania zgodnie z wymogami prawa natury. Koncepcja ta została odrzucona w nowożytności.
 
Cezurą czasową dla koncepcji Schmitta i Habermasa jest porządek wytoczony przez Pokój Westfalski w roku 1648r. Układ międzynarodowy wyłoniony na gruncie Pokoju Westfalskiego został zbudowany na gruzach Christianitas, która opierała się na koncepcji powszechnego prawa natury. Wraz z dokonaniem absolutyzacji suwerenności państwowej został rozpoczęty proces, który musiał doprowadzić do tragedii XX wieku. Polityka na rzecz praw człowieka stanowi dialektyczną negację koncepcji realistycznej, i sama wpisuje się w nowożytną koncepcję państwa totalnego. Na jej gruncie, stworzenie powszechnego stanu prawnego może dokonać się tylko poprzez ustanowienie odpowiednich globalnych struktur (quasi)państwowych. Tylko bowiem "skonstruowanie" ludzkości jako nowego, globalnego suwerena i prawodawcy może zapewnić światu pokój.
 
Tak długo jak nie nastąpi powrót do klasycznej koncepcji prawa natury, będziemy skazani na dialektyczną walkę między tymi dwiema skrajnościami. Na gruncie paradygmatu nowożytnego zakończenie tej walki może nastąpić tylko poprzez syntezę realizmu i kosmopolityzmu w postaci (quasi)państwa światowego, które będzie mogło posunąć się do zastosowania wszelkich środków w celu obrony swojej racji stanu. Przemoc wprawdzie zostanie ujęta w karby koncepcji praw człowieka, jednakże wystarczy, by przeciwnicy takiego (quasi)państwa zostali ucharakteryzowani na wrogów demokracji, praw człowieka i postępu, a ich "neutralizacja" nie będzie stanowiła żadnego problemu. Niestety, w przypadku powstania takich struktur żadna interwencja humanitarna nie będzie już możliwa, gdyż po prostu nie będzie nikogo, kto mógłby interweniować
J

2.07.2013

Uwolnić wodę uwięzioną w lodowcach

Jednym ze zwrotów, których dość często używała moja nauczycielka geografii w liceum, było sformułowanie „woda uwięziona w lodowcach". Moi pomysłowi koledzy zostali nim tak zainspirowani, że któregoś dnia pojawili się w szkole z transparentem, na którym widniał napis: „Uwolnić wodę uwięzioną w lodowcach!”

Hasło to przypomniało mi się w kontekście ostatniego projektu Ruchu Palikota, zgodnie z którym każdy po ukończeniu 16 roku życia powinien mieć prawo do ostatecznego określenia swojej płci. Ruch Palikota kwestionuje bowiem określanie płci przy urodzeniu dziecka na podstawie wyglądu jego narządów płciowych i badań genetycznych. Od płci biologicznej ważniejsza miałaby być  tzw. tożsamość płciowa. 

1.16.2013

WOŚP – nowa forma kolektywizacji


Każdy system totalitarny ma swoje symbole i hasła, które stanowią cześć jego wizerunku. Wielu Polakom PRL kojarzy się z takimi zawołaniami jak "kobiety na traktory", czy też z różnymi zwrotami piętnującymi "pasożytów społecznych". Niewątpliwie częścią nowego totalitaryzmu, który jest mozolnie i konsekwetnie budowany na naszych oczach, staje się WOŚP. Każdy bowiem, kto się odważy skrytykować Owsiaka & spółkę, traktowany jest jak prawdziwy wróg społeczny. 

Np. porównanie WOŚP przez Martę Kaczyńską oraz Rafała Ziemkiewicza do nazistowskiej pomocy zimowej podniosło wielu Polakom ciśnienie. Ja natomiast żywię dużą sympatię do takiego postawienia sprawy. Czytając bowiem tekst autorstwa Pawła Rybickiego pt. "Wielka Orkiestra Nazistowskiej Pomocy" dotyczący niemieckiej pomocy zimowej, trudno mi oprzeć się wrażeniu, że doskonale opisuje on właśnie WOŚP: 

"Każdego roku, u progu zimy, nadchodził czas, gdy cały naród jednoczył się w dziele pomocy bliźnim. Na ulice miast i miasteczek wyruszały tysiące wolontariuszy z czerwonymi puszkami. Zbierali pieniądze, ochoczo wręczane im przez obywateli. Rozemocjonowane media wychwalały altruistyczne zachowanie rodaków. Wszyscy wspierali akcję: politycy, wojskowi, artyści. Zagraniczni dziennikarze ze zdumieniem przyglądali się temu zimowemu festiwalowi dobroczynności. Pewien Amerykanin zanotował, że puszki ostentacyjnie wystawiano w knajpach i sklepach. Nikt nie chciał być posądzony o unikanie udziału w akcji. Nie tylko właściciele biznesów bali się osądu innych. Większość obywateli w dniu akcji zerkało jeden na drugiego, sprawdzając, czy dostatecznie gorliwie bierze udział w charytatywnych uniesieniach. Równocześnie wszyscy radośnie zapewniali się o swej solidarności.
Po zakończeniu zbiórki naród niecierpliwie czekał na ogłoszenie wyników. Czy udało się zebrać więcej ni poprzednim razem? Czy byliśmy dostatecznie szczodrzy? Czy tegoroczne Winterhilfswerk odniosło sukces?
" (http://rybitzky.salon24.pl/266497,wielka-orkiestra-nazistowskiej-pomocy). 


Brzmi bardzo znajomo. Nazistowska pomoc zimowa na pewno różni się od WOŚP w kwestiach prawno-organizacyjnych. Winterhilfswerk organizowany był przez państwo niemieckie, a wolontariusze sprzedawali znaczki, co znacznie utrudniało defraudację zebranych pieniędzy (w tej kwestii Owsiak & spółka mogliby czegoś nauczyć się od nazistów, co oczywiście nie leży w ich interesie). No i ideologia była ciut inna: jak "przystało" na narodowy socjalizm, nazistowska pomoc zimowa miała służyć zacieśnianiu więzi między niemieckimi obywatalemi. Natomiast w przypadku WOŚP, która jest dzieckiem socjalizmu internacjonalistycznego oraz oświeceniowego kultu człowieka, chodzi o pogłębianie solidarności międzyludzkiej. W obu jednak przypadkach mamy do czynienia z ukolektywnieniem dobroczynności oraz wykorzystywaniem jej do budowania nowego kolektywu. 

Ktoś mógłby spytać: a co jest złego w pogłębianiu solidarności międzyludzkiej? Wszystko, jeśli człowiek wierzy w to, że sam może stworzyć raj na ziemi. Nic, jeśli fundamentem budowania solidarności jest przykazanie miłości bliźniego, które ściśle powiązane jest z przykazaniem miłości do Boga. Chodzi więc o to, by dostrzegać fundamentalne różnice między katolicką cnotą miłosierdzia a Owsiakowym cyrkiem, który funkcjonuje w oparciu o całą gamę kolektywnych ludzkich zachowań. Nie, nie chodzi mi o to, że ludzi trzeba zmuszać do bycia katolikami. Chodzi mi wyłącznie o to, by katolików nikt nie zmuszał do bycia marksistami. A w tej chwili mamy do czynienia z sytuacją, w której na całe społeczeństwo wywierana jest coraz silniejsza presja, by utożsamiać się z WOŚP i ideologią, która za nią stoi.  

Polacy są bardzo dumni z tego, że WOŚP powstało w Polsce. A ja, żyjąc w Niemczech, cieszę się, że nie mam tutaj (być może jeszcze) do czynienia z jakimś nowym wydaniem nazistowskiego winterhilfswerku. A z cnoty miłosierdzia nie będą rozliczać mnie skolektywizowane marionetki, tylko sam Bóg.

10.15.2012

Leszek Miller a spuścizna Adolfa Hitlera



Lewica podrzuciła Hitlera prawicy. Przy każdej nadarzającej się okazji używa go jako straszaka. Tak też i było w przypadku ostatniego projektu ustawy zaostrzającej przepisy dotyczące aborcji. Leszek Miller wypowiadając się na temat projektu, stwierdził:  "Najważniejsze dla III Rzeszy było rodzenie dzieci – niezależnie w jakich warunkach itd. Solidarna Polska, wprowadzając ten projekt do Sejmu, czerpie natchnienie ze spuścizny Adolfa Hitlera"

Jak zwykle w kwestii narodowego socjalizmu, lewica cierpi na brak zgodności swoich sądów z rzeczywistością… Leszek Miller zdaje się nie wiedzieć, że najważniejsze dla III Rzeszy było rodzenie zdrowych niemieckich dzieci. Natomiast chore i niższe rasowo dzieci nie miały prawa do życia. System III Rzeszy opierał się więc na przekonaniu, że to człowiek decyduje, kto ma prawo żyć, a kto nie. Czyż lewicowy pogląd na sprawę aborcji nie ma korzeni dokładnie w tym przekonaniu? W przypadku narodowego socjalizmu absolutyzacji uległ interes kolektywu, w przypadku lewicy reprezentowanej przez Millera & spółkę, interes dorosłej jednostki. Zgodnie z ideologią Hitlera, zdrowe niemieckie dzieci miały wzmocnić biologiczną substancję narodu niemieckiego, by ten mógł poszerzać swoją przestrzeń życiową. Naczelnym interesem tego kolektywu była więc "samorealizacja" właśnie poprzez poszerzanie swojej przestrzeni życiowej. Natomiast naczelnym hasłem proaborcyjnego feminizmu jest samorealizacja kobiety. Jak widać, różnica między feminizmem a narodowym socjalizmem dotyczy wyłącznie tego, kto i w imię czyjej "samorealizacji" ma prawo decydować o życiu nienarodzonych. 

Największym paradoksem wypowiedzi Leszka Millera jest jednak fakt, że to rozporządzenie Generalnego Gubernatora Franka z dnia 9 marca 1943 r. wprowadziło pełną niekaralność aborcji dokonywanych przez Polki i przedstawicielki innych niższych narodów. Wygląda na to, że żądając dla Polek ułatwionego dostępu do aborcji, Miller niejako sam czerpie natchnienie ze spuścizny Adolfa Hitlera. 

Legalizacja aborcji dokonywanych na polskich dzieciach była elementem planu Himmlera, którego celem było wyniszczenie narodu polskiego. Niemcy – jako rzekomo silniejsza i doskonalsza rasa – uznali, że Polacy nie mają prawa do życia, a zajmowane przez nich tereny mają zostać zgermanizowane. Założenia Generalnego Planu Wschód znajdują się w dokumentach opublikowanych w numerze 2. Zeszytów Oświęcimskich. Warto się im przyjrzeć (http://socjocybernetyka.files.wordpress.com/2010/01/zeszytyoswiecimskie2.pdf). 

W piśmie doktora E. Wetzla, kierownika publicznej poradni Urzędu do spraw polityki rasowej (Leiter der Hauptstelle Beratungsstelle des Rassenpolitischen Amtes), do doktora G. Hechta, kierownika Wydziału do spraw folksdojczów oraz mniejszości tego samego urzędu z dnia 25 listopada 1939 roku czytamy m.in.: 

"Niezależnie od nieujawnionego jeszcze przyszłego rozwiązania prawnopaństwowej organizacji pozostałej Polski [tzn. nie włączonej do Rzeszy, MZ], należy wyjść z założenia, że pozostała Polska także i w przyszłości będzie się znajdowała pod dominującym wpływem Niemiec. (…) Pod względem rasowym ludność należy określić jako częściowo istotnie rodzajowo obcą, a w każdym razie nienadającą się do zasymilowania. W tych okolicznościach należy zasadniczo stwierdzić, że niemieckie państwo nie ma żadnego interesu w narodowym i kulturalnym podniesieniu i wychowaniu ani polskiej ani żydowskiej ludności pozostałego polskiego obszaru. (…) Z punktu widzenia polityki rasowej można zaproponować dwie możliwe drogi dalszej polityki na daleką metę na pozostałym polskim obszarze. Jedna i druga obejmuje wyłącznie plan, ażeby zarówno Polaków jak i Żydów utrzymać w jednakowy sposób na niskim poziomie życiowym i pozbawić ich wszelkich praw zarówno pod względem politycznym jak narodowym i kulturalnym. W tym wypadku Polacy i Żydzi byliby postawieni na równi. Jeśli chodzi o drugą stronę, to dla Polaków możliwość własnego kulturalnego i narodowego rozwoju byłyby tak samo ograniczone jak przy pierwszym projekcie. Natomiast Żydzi otrzymaliby nieco więcej wolności, przede wszystkim w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. Pod tym względem polityki wewnętrznej rozwiązanie to oznaczałoby jeszcze silniejsze gospodarcze skrępowanie Polaków przez Żydów, ale także Żydom dałoby powód do zasadniczych zażaleń i ciągłych trudności. (…) Opieka lekarska z naszej strony ma się ograniczyć wyłącznie do zapobieżenia przeniesienia chorób zakaźnych na teren Rzeszy. Jak dalece zapewniona jest opieka lekarska nad polską ludnością ze strony polskich względnie licznie się tu znajdujących żydowskich lekarzy, to nas nie interesuje, podobnie jak i kwestia lekarskiego narybku.  Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Homoseksualizm należy uznać na niekaralny. Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia [podkr. MZ]. Rasowo-hygienicznych zarządzeń w żadnym razie nie należy popierać".

Jak widać, postulaty autora listu nie zostały zrealizowane od razu, gdyż legalizacja aborcji nastąpiła dopiero w 1943 roku. 

Natomiast w notatce sporządzonej przez M. Bormanna  z 2 października 1940 czytamy: 

"Führer wyjaśnił, że potrzebujemy w Rzeszy wielkiej własności ziemskiej, abyśmy mogli wyżywić nasze wielkie miasta; wielka własność ziemska – podobnie jak i inne gospodarstwa rolne – potrzebuje do uprawy ziemi i do żniw sił roboczych, i to tanich sił roboczych. Gdy skończą się żniwa, mogą siły robocze wrócić do Polski. Gdyby robotnicy przez cały rok pracowali w rolnictwie, wówczas sami zjedliby znaczną część tego, co zostało zebrane, a zatem jest całkowicie słuszne, ażeby z Polski przybywali do uprawy ziemi i do żniw sezonowi robotnicy. My mamy z jednej strony przeludnione obszary przemysłowe, z drugiej brak sił roboczych w rolnictwie itd. Do tego zostaną użyci polscy robotnicy. Jest więc całkowicie słuszne, ażeby w Guberni istniał duży nadmiar sił roboczych, ażeby stamtąd rzeczywiście przybywali corocznie do Rzeszy potrzebni robotnicy. Bezwarunkowo należy baczyć, aby nie było żadnych "polskich panów"; tam, gdzie istnieją polscy panowie, powinni – jakkolwiek może to brzmieć twardo – zostać wytępieni. (…) Generalna Gubernia jest polskim rezerwatem, wielkim polskim obozem pracy. Polacy mają z tego korzyść, ponieważ utrzymujemy ich w zdrowiu, dbamy o to, ażeby nie wyginęli z głodu itd.; nigdy jednak nie wolno nam podnieść ich na wyższy poziom, gdyż wówczas staliby się anarchistami i komunistami". 

Z notatki Bormanna wynika, że Polacy mają wprawdzie być utrzymywani przy życiu, ale wyłącznie ze względu na swoją wartość użytkową. W przypadku utraty przydatności dla Rzeszy, Niemcom nie opłacałoby się już "utrzymywać ich w zdrowiu" oraz "dbać o to, ażeby nie wyginęli z głodu".

Natomiast list inspektora Policji Bezpieczeństwa i S.D. z Poznania z 12 grudnia 1941 r. do Centrali Przesiedleńczej w Łodzi zawiera projekt "rozwiązania kwestii polskiej". Przedstawiony przez autora listu plan przewiduje m.in.:

"4. Planowe wysyłanie żonatych Polaków i zamężnych Polek na roboty do Rzeszy. Uzasadnienie: W przeciwieństwie do wyżej podanego żądania, pozostawienia w miejscu rodzinnym osób nieżonatych, na roboty do Rzeszy należy wysyłać w pierwszym rzędzie Polaków żonatych. Przez to bowiem rozrywa się rodziny, co spowoduje, przy dłuższym tam zatrudnieniu, wydatne zmniejszenie liczby urodzeń. 5. Szeroko przeprowadzona sterylizacja polskich warstw prymitywnych. Uzasadnienie: Postulatu tego oraz jego rezultatów nie można w żadnym wypadku porównywać ze skutkami metod eugeniki. Warstwy wyższe, społecznie wartościowe, można znacznie osłabić już w przeciągu kilku pokoleń, przez zastosowanie środków podanych w punktach pod 1-4. Na skutek zarządzeń,  godzących w rodzinę i jej sytuację gospodarczą, warstwy te zawierałyby małżeństwa dopiero bardzo późno, a i potem zmuszone by były świadomie ograniczyć liczbę potomstwa. Natomiast ucisk gospodarczy, stosowany wobec prymitywnych warstw, nie przeszkodzi im w produkowaniu licznego potomstwa. Temu niepożądanemu przyrostowi naturalnemu można położyć kres jedynie przez środki wypleniające. Ponieważ zaś warstwa ta najczęściej nie przedstawia w procesie pracy zbyt wielkiej wartości, można by, również z gospodarczego punktu widzenia patrząc, przyjąć odpowiedzialność za tę metodę. Oczywiście należałoby, stosując ją, zrobić szeroki użytek z pojęcia "chory dziedzicznie wzgl. społecznie niepotrzebny". Rozchodzi się tutaj nie o negatywną metodę eugeniczną, lecz po prostu o sposób wyplenienia narodu". 

Generalnego Planu Wschodniego Reichführera SS dotyczy odpis pisma z 27 kwietnia 1942 r. W części poświęconej Polakom padają m.in. takie słowa: 

"Ich liczbę będzie się musiało ocenić na 20 do 24 milionów. Są oni najbardziej wrogo usposobieni w stosunku do Niemców, liczebnie najsilniejsi, a wskutek tego najniebezpieczniejsi ze wszystkich obcoplemieńców, których wysiedlenie plan przewiduje. Są narodem, który najbardziej skłania się do konspiracji. (…) Powinno być oczywiste, że polskiej kwestii nie można rozwiązać w ten sposób, że zlikwiduje się Polaków, podobnie jak Żydów. Tego rodzaju rozwiązanie kwestii polskiej obciążyłoby naród niemiecki na daleką przyszłość i odebrałoby nam wszędzie sympatię, zwłaszcza że inne sąsiednie narody musiałyby się liczyć z możliwością, iż w odpowiednim czasie potraktowane zostaną podobnie. Moim zdaniem, musi zostać znaleziony taki sposób rozwiązania kwestii polskiej, ażeby wyżej wskazane politycznie niebezpieczeństwa zostały sprowadzone do możliwie najmniejszych rozmiarów". 

Zeszyt zawiera także raport Viktora Bracka na temat możliwości kastrowania członków niższych ras za pomocą promieniowania rentgenowskiego. Brack dokładnie podaje, jaka dawka promieniowania jest niezbędna  w celu wywołania pożądanego efektu. Autor raportu przedstawił także swój pomysł na przeprowadzanie takich "zabiegów". Chodziło konkretnie o to, by osoby kastrowane nie były tego świadome. Zdaniem Bracka, należy zbudować specjalne pomieszczenie, w którym na poziomie organów rozrodczych umieszczono by urządzenie rentgenowskie. Podczas gdy petenci byliby proszeni o wypełnienie jakiś dokumentów, urzędnik w sposób niezauważalny włączałby urządzenie.

Ze wszystkich tych dokumentów wynika, że Niemcy przypisali sobie prawo decydowania o tym, które życie jest warte podtrzymania, a które należy wytępić. Podstawę ich światopoglądu stanowiło przekonanie, że to silniejszy decyduje o życiu słabszego. Słabszy nie ma żadnych praw, bo jest słabszy. Czyż proaborcyjny feminizm nie podziela dokładnie tego samego przekonania? 

W programie dokumentalnym poświęconym Henrykowi Elzenbergowi prof. Wolniewicz zacytował jego słowa, które brzmiały mniej więcej tak: „narodowy socjalizm nie był żadną aberracją, lecz awangardą”. Słowa te były prorocze. Przekonanie, że człowiek ma prawo decydować o tym, które życie jest "warte życia", a które nie, powoli podbija umysły mas. Aborcja to dopiero początek. Eutanazja, albo badania prenatalne umożliwiające wyselekcjowanie chorych dzieci, to kolejne odsłony tej samej historii. W ramach zwiększania się możliwości technicznych, człowiek będzie w stanie coraz intensywniej manipulować procesem tworzenia się nowego życia. W połączeniu z szerzącą się etyką utylitarystyczną, ten sam człowiek zostanie zredukowany do przedmiotu, którego wartość będzie mierzona wyłącznie w kategoriach użyteczności, społecznej lub indywidualnej. 

Tak, panie Miller, Hitler byłby z Pana dumny.