Rokrocznie wokół obchodów rocznicy wybuchu powstania
warszawskiego dochodzi do ostrych słownych przepychanek między
"patriotami" i "racjonalistycznymi realistami".
Przepychanek, bo trudno to nazwać dyskusją. I tak, z jednej strony mamy apologetów
powstania, którzy z ulubieniem powtarzają twierdzenie o odniesieniu przez
Polaków zwycięstwa moralnego. Natomiast druga strona odpowiedzialnością za
śmierć wielu tysięcy osób oraz zniszczenie stolicy obarcza (wyłącznie) dowódców
powstania. W ubiegłym roku miał się nawet odbyć sąd nad powstaniem warszawskim.
Oskarżycielami dowódców zbrojnego zrywu mieli być prezydent miasta Stalowej
Woli, Andrzej Szlęzak, oraz Janusz Korwin-Mikke. Ostatecznie do procesu nie
doszło. Naprzeciwko siebie stoją więc
dwa obozy: pierwszy głośno wykrzykuje patriotyczne hasła, a drugi zaciekle
"pałuje" patriotów.
Niestety, zarówno "patrioci", jak i "racjonaliści"
wykazują się fundamentalnym brakiem przytomności politycznej. Obchodzenie rocznicy
wybuchu powstanie jest ważne. Nawet bardzo ważne. Wszystko jednak rozbija się o
sposób upamiętniania tego wydarzenia.
Powstanie warszawskie jest wydarzeniem o wielkim znaczeniu
historycznym i powinno wreszcie znaleźć godne miejsce w światowej kulturze
pamięci dotyczącej II Wojny Światowej. Jednak architekci kultury pamięci sobie tego nie życzą. W tej chwili to
Holokaust zajmuje w niej centralne miejsce. Pokazanie martyrologii narodu
polskiego doprowadziłoby do pewnego zrelatywizowania takiego obrazu niemieckich
zbrodni. Co więcej, architekci kultury pamięci dbają o to, by światowej opinii
publicznej Polska kojarzyła się przede wszystkim – a najlepiej wyłącznie – z
"polskimi obozami koncentracyjnymi". Natomiast faktyczny przebieg
okupacji niemieckiej w Polsce jest wielkim tematem tabu. Światowa opinia
publiczna nie ma ŻADNEGO pojęcia o tym, z jak wielką brutalnością Niemcy
traktowali Polaków. Zamiast tego karmiona jest propagandą, która Polaków przedstawia jako nacjonalistów i
antysemitów, którzy gorliwie pomagali Niemcom w mordowaniu Żydów. Utrwalaniu takiego
właśnie obrazu służą m.in. produkcje filmowe. I tak, film "Wielki
tydzień" Andrzeja Wajdy pokazuje karuzelę, która została ustawiona tuż
przy murze płonącego getta w Warszawie. Obraz ten ma być dowodem na
niewrażliwość Polaków w obliczu tragedii Żydów (o tym, że karuzela prawdopodobnie
została ustawiona z inicjatywy samych Niemców, film oczywiście milczy). Najnowsza
produkcja Agnieszki Holland "W ciemności" także powiela obraz Polaków
– antysemitów. Warto też zacytować fragment artykułu Pawła Łepkowskiego pt.
"Antypolonizm a Żydzi", w którym autor porusza kwestię antypolskiej
propagandy:
"Jeżeli ktokolwiek
kiedykolwiek bardziej fałszował historię świata niż Hollywood, to należy mu się
specjalne miejsce dla VIP-a w piekle. W jednym z pierwszych odcinków serialu
telewizyjnego „Wojna i pamięć” jest scena, kiedy polski żołnierz zatrzymuje
wyjeżdżający z oblężonej Warszawy samochód, w którym jadą Aaron i Natalie
Jastrow. Polski wojak jakimś cudem natychmiast rozpoznaje w bohaterach Żydów,
po czym wygłasza plebejski, antysemicki komentarz i nie pozwala na przejazd
pojazdu. W innym serialu – pt. „Holocaust” – jest scena, kiedy polscy żołnierze
w zielonych mundurach i czapkach-rogatywkach rozstrzeliwują na oczach
zadowolonych Niemców powstańców warszawskiego getta. Inna scena z tego serialu
pokazuje polskich żołnierzy prowadzących pod karabinami ludność żydowską na
Umschlagplatz. Serial „Holocaust” był wyświetlany na History Channel jako
znakomity i wierny faktom historycznym obraz przedstawiający zagładę Żydów w
czasie II wojny światowej. Obrzydliwym blamażem,
bezczelnie fałszującym historię Polski i Polaków czasów okupacji, była inna
szmira hollywoodzka pt. „Wybór Zofii”, z Meryl Streep w roli głównej. Bohaterką
tego filmu jest głupawa mieszkanka Krakowa, córka polskiego nacjonalisty, który
tworzy przed wojną polski plan „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.
Dalsze komentarze pod adresem tego filmowego łajdactwa są zbędne."( http://nczas.com/publicystyka/lepkowski-antypolonizm-a-zydzi/).
W tym kontekście należy przypomnieć o antypolskiej propagandzie uprawianej swego
czasu przez Hollywood, co opisał Michał Biskupski w książce "Nieznana
wojna. Hollywood przeciwko Polsce. 1939 – 45". Jednym słowem, nic nowego. Architekci
światowej kultury pamięci dbają więc o to, by światowej opinii publicznej
niemiecka okupacja w Polsce kojarzyła się w taki oto sposób: Polacy podczas II
Wojny Światowej miło spędzali czas, bawiąc się na karuzeli, i gorliwie pomagali
Niemcom w przeprowadzaniu Holokaustu (natomiast amerykańska dziennikarka Debbie
Schlussel dodałaby, że bilety na karuzelę Polacy opłacili pieniędzmi, które
dostali od Niemców za swój współudział w Holokauście…) Co więcej, produkcje filmowe coraz częściej przedstawiają
Niemców jako przyjaciół Żydów albo nawet ofiary nazistów. Wystarczy tutaj
wspomnieć "Listę Schindlera" Stevena Spielberga, "Ucieczkę" Kaia
Wessela albo "Walkirię" Bryana Singera (z Tomem Cruisem w roli
głównej).
Architektom nowej światowej polityki historycznej powstanie
warszawskie wybitnie nie pasuje do pisanej przez nich opowieści. Powstanie jest
bowiem dowodem koronnym na to, że naród polski nie tylko do samego końca
walczył przeciwko Niemcom, ale także został przez nich brutalnie spacyfikowany. Gdyby
światowa opinia publiczna dowiedziała się o tym, być może zaczęłaby nawet nam
współczuć. A tymczasem nas, polskich bandytów, nacjonalistów i antysemitów, ma nie lubić nikt.
Architekci światowej kultury pamięci są więc żywo
zainteresowani tym, aby polską kulturę pamięci ukształtować tak, jak to leży w
ich własnym interesie. Przepychanki między "patriotami" i
"realistami", jak również poglądy reprezentowane przez obie strony, są
im jak najbardziej na rękę.
Zacznijmy od "racjonalistów" i
"realistów". Frakcja ta z ulubieniem
powtarza twierdzenie, że główną odpowiedzialność za skutki powstania ponosi
dowództwo AK. Twierdzenie to wręcz idealnie wpasowuje się w opowieść pisaną
przez architektów światowej kultury pamięci: jak zwykle, wszystko co najgorsze,
to my, inni są czystymi jak łza aniołami. A w tym przypadku odpowiedzialność za
masakrę ponoszą Niemcy, którzy przecież, zdaniem jednego z przedstawicieli
frakcji "racjonalistów", latem 1944 roku zachowywali się zupełnie "racjonalnie".
Takie stawianie sprawy wynika między innymi z faktu, że w nowożytności pojęcia
"racjonalizmu" oraz "realizmu politycznego" zostały
zwulgaryzowane, gdyż zaczęto ich używać dla usprawiedliwiania nawet najbardziej
niemoralnych czynów. Wystarczyło, żeby cel tych czynów był "słuszny",
czyli aby polegał na zdobyciu albo utrzymaniu władzy (machiawelizm). Dokładnie
takie rozumienie "realizmu politycznego" reprezentowane jest przez
wspomnianą tutaj frakcję. Działanie "racjonalne" to działanie
skuteczne. Liczy się tylko władza i skuteczność. Ci, którzy tej władzy nie mają
i próbują po nią sięgnąć, są zwykłymi rebeliantami, których należy doszczętnie
zniszczyć. Na gruncie machiawelicznej koncepcji "realizmu
politycznego" nie można kradzieży nazwać kradzieżą, czy jakiejkolwiek
zbrodni: zbrodnią. To tylko środki techniczne, które okażą się słuszne, jeśli
cel zostanie osiągnięty. W tym konkretnym przypadku władzę mieli Niemcy, a utrzymali
ją za pomocą dostępnych w tym momencie środków. Jednym słowem, prawowici
gospodarze Warszawy, w momencie gdy utracili swoją władzę, stali się zwykłymi
bandytami. Natomiast okupanci stali się prawowitą władzą… Niemcy mieli więc
"prawo" wymordować wiele tysięcy Polaków oraz zniszczyć stolicę i nie
ponoszą za to odpowiedzialności. To "rebelianci" są winni, bo nie
powinni byli prowokować władzy. Ofiara
staje się sprawcą, a sprawca ofiarą. Takie stawianie sprawy, oczywiście, jest
nie do zaakceptowanie z punktu widzenia katolickiej koncepcji rozumu
praktycznego i realizmu politycznego. Zbrodnia jest zbrodnią, a w tym
konkretnym przypadku to Niemcy ponoszą główną odpowiedzialność za swoje czyny.
W przypadku dowódców powstania można co najwyżej mówić o
przyczynieniu się do powstania szkody. Ostateczne udzielenie odpowiedzi
dotyczącej zakresu tej odpowiedzialności wymaga przeprowadzenia starannej
analizy w oparciu o głęboką wiedzę historyczną oraz szacunek dla faktów. A tego
nie widzę u przedstawicieli frakcji "racjonalistów". Zamiast tego
szafują oni na prawo i lewo twierdzeniami, że dowództwo AK wiedziało to a
tamto, a siamto i owamto powinno było wiedzieć. Jednym słowem,
"racjonaliści" sami przyczyniają się do tego, że prawdziwie naukowe
podejście do sprawy ciągle pozostaje w sferze pobożnych życzeń.
Podsumowując, należy stwierdzić, że frakcja "realistów
politycznych" notorycznie pomija milczeniem fakt, że Niemców wtedy w ogóle
nie powinno było być w Warszawie, jak również, że to oni mordowali Polaków i
niszczyli miasto, a nie dowództwo AK… Takie stawianie sprawy przypomina
twierdzenie, że to nie gwałciciel, a ofiara gwałtu jest główną odpowiedzialną
za swoją niedolę, gdyż nosiła zbyt krótką spódniczkę… Złodziej, który broni
swojej zdobyczy, nie może zostać postawiony na równi – albo nawet wyżej – niż
właściciel, który próbuje ją odzyskać. Frakcja
"racjonalistyczno-realistyczna" pracuje więc ręka w rękę z architektami
światowej kultury pamięci. Ostatecznie to Polacy mają zostać obarczeni
odpowiedzialnością za tę zbrodnię, tak już jak zostali obarczeni odpowiedzialnością
za rozbiory i prześladowania ze strony zaborców po wszystkich innych
powstaniach. Jednocześnie pruski bandytyzm czy też carski despotyzm i
imperializm stały się ucieleśnieniem politycznego "racjonalizmu" i
"realizmu"… ( Hannah Arendt ma rację, twierdząc, że nowożytność
dokonała gloryfikacji przemocy. Ostatecznie racjonalnie i realistycznie działa
ten, kto jest po prostu silniejszy).
Przyjrzyjmy się teraz frakcji "patriotów". Przedstawiciele tego obozu ciągle podkreślają
gotowość powstańców do oddania swojego życia za ojczyznę, jak również ich
waleczność. Z ulubieniem powtarzany jest też argument o "zwycięstwie moralnym"
walczących. Niestety, także i ta frakcja jest na bakier z katolicką doktryną
realizmu politycznego. Dlaczego? Ważnym elementem składowym arystotelesowsko-tomistycznej
koncepcji rozumu praktycznego jest teoria cnót i wad. Przyjrzyjmy się jej
bliżej:
"Ze względu na
osobowę, tj. rozumną i wolną naturę człowieka rozróżniono sprawności dotyczące
rozumu dianoetyczne, poznawcze): mądrość, intuicja, nauka, roztropność i
sztuka, oraz sprawności dotyczące woli (etyczne): sprawiedliwość, umiarkowanie
i męstwo, które w połaczeniu z roztropnością zyskały miano cnót kardynalnych,
ze względu na ich najogólniejszy charakter, doniosłość i decydujące znaczenie w
życiu człowieka, które zawsze jest moralne—skierowane ku dobru albo złu. Tomasz
z Akwinu uważa, ze liczba cnót kardynalnych wynika z formalnych zasad
(principia formalia) działania ludzkiego lub podmiotów tych cnót. Pierwsza
zasada formalna działania bytu rozumnego jest akt rozumu (w jego funkcji
praktycznej), który wymaga roztropności; pozostałe zasady odnoszą się do
ludzkich władz pożądawczych: woli i uczuć, ponieważ funkcja cnót polega na
doskonaleniu zarówno działania, jak i samego człowieka. Najogólniejsza cnota
wprowadzająca rozumność w działanie jest sprawiedliwość, natomiast rozumne
ustosunkowanie się do uczuć wymaga dwóch cnót —umiarkowania, które
przeciwdziała pożądaniom pociągajacym człowieka do czegoś róznego od nakazów
rozumu, oraz męstwa, przeciwdziałajacego uczuciom odciągajacym go od nakazów
rozumu, takim jak lęk czy strach przed niebezpieczeństwami lub trudnościami. Od
strony podmiotów cnót, roztropność usprawnia rozum kierujący działaniem,
sprawiedliwość— wolę, umiarkowanie—uczucia pożądliwe, a męstwo—gniewliwe"
(Powszechna Encyklopedia Filozofii, http://www.ptta.pl/pef/pdf/c/cnotyiwady.pdf).
Dyskusja na temat postaw reprezentowanych przez powstańców
powinna skoncentrować się na pytaniu, czy działali oni zgodnie z nakazami rozumu
praktycznego, czy też nie; czy ich działanie charakteryzowało się rozwagą i
męstwem, czy też przeciwnie, lekkomyślnością i brawurą, które są wadami. Przyjrzyjmy
się bliżej opisowi tych oraz kilku innych wad:
"Wada przeciwna roztropności powstaje zasadniczo z jej braku (imprudentia)
i braku starań o jej zdobycie—co jest głównym zadaniem każdego człowieka—albo z
jej zaprzeczenia, tj. wykonywania działań pozbawionych jakiegoś istotnego jej
składnika: lekkomyślnych (z braku namysłu), porywczych czy impulsywnych,
niestałych (nagłe skierowanie ku czemuś innemu i odrzucenie słusznie przyjętego
sposobu działania). Wady przeciwne roztropności, aczkolwiek podobne do niej, to
skierowanie się ku niskiemu celowi (tzw. roztropność „ciała”); podstęp (użycie środków niezgodnych
z ogólnie przyjętymi zasadami, pozornie dobrych w słowie lub czynie, udawanie);
chytrość (obmyślanie takich środków); oszustwo (wykorzystanie ich tylko w czynie).
Wadą związana z nieroztropnością jest niedbalstwo, czyli brak troski i dbałości
(sollicitudo); polega na powolności namysłu, a szybkości wykonania; pokrewną
wadą jest nadmierna dbałość o rzeczy przyszłe i o rzeczy nieistotne" (tamże).
Natomiast wadą pozostającą w opozycji
do męstwa "jest tchórzostwo, wywołane strachem i lękiem; cofanie się przed wszelkim złem i unikanie
wszelkich trudności. Może istnieć również pewna nieustraszoność, biorąca się z
niedoceniania niebezpieczeństwa, a świadcząca o braku należnej miłości siebie,
ponieważ lęk jest skutkiem zagrożenia umiłowanego dobra. Wadą powstającą przez
nadmiar jest zuchwalstwo, czyli porywanie się na zbyt duże zło (wynika często z
próżności i z pychy) i upór (przeciwny wytrwałości), wynikający z nadmiaru
wytrwałości przy tym, co nie zasługuje, aby pokonywać zbyt duże trudności.
Cechą przeciwną do uporu jest zniewieściałość (miękkość)".
Nie będę podejmować próby dokonania całościowej oceny
działań walczących w postaniu, bo to po prostu jest niemożliwe. Sytuacja
każdego z powstańców była inna, każdy przypadek zasługuje na osobne
potraktowanie. Czy możliwa jest ocena decyzji podjętych przez dowódców
powstania? Na pewno warto rozpocząć dyskusję na ten temat, ale tak jak już
wcześniej wspomniałam, w oparciu o dobrą znajomość faktów. Na pewno można
jednak postawić ogólną tezę, że roztropność nie jest naszą narodową cnotą.
Męstwa nam nie brakuje (albo raczej nie brakowało, bo w tej chwili w Polsce
zatriumfowały konformizm i oportunizm), tyle że – w połączeniu z naszą polską
lekkomyślnością – często przeradzało się ono w zuchwalstwo (brawurę). Niestety "patrioci" rzadko poruszają tę kwestię. Poglądy reprezentowane przez obóz "patriotów" także więc są na rękę architektom światowej kultury pamięci, gdyż utrwalają
nasze narodowe wady, a w szczególności lekkomyślność, zuchwalstwo i naiwność.
Sprawa ma jeszcze jednej aspekt. Ulrike
Jureit i Christian Scheider w książce "Gefühlte Opfer: Illusionen der
Vergangenheitsbewältigung" („Czucie się ofiarami: iluzje przezwyciężenia
przeszłości”) wskazują na pewną kuriozalność niemieckiej kultury pamięci, która
polega na tym, że Niemcy utożsamiają się z ofiarami nazistów, a nie ze sprawcami.
Patrząc na polską kulturę pamięci o powstaniu warszawskim, można by zaryzykować
stwierdzenie, że mamy tutaj do czynienia z przypadkiem dokładnie odwrotnym.
Polacy, którzy byli ofiarami Niemców, czują się zwycięzcami… W ten oto sposób
następuje niebezpieczne przesunięcie akcentów. Niemcy wprawdzie czują się
ofiarami nazistów i solidaryzują się z innymi ofiarami, ale kiedy w grę wchodzą
Polacy, to przychodzi im to z wielkim trudem. A my od nich tego nawet nie
wymagamy, bo ogłosiliśmy się zwycięzcami… W ten oto sposób rzeczywiści sprawcy
tej wielkiej zbrodni stają się bytem zagadkowym, może nawet nierealnym. A stąd
już tylko krok do "polskich obozów koncentracyjnych"…
Pamiętajmy o powstaniu i mówmy o nim głośno, całemu światu.
Tak by światowa opinia publiczna wreszcie dowiedziała się o tym, że Polacy jako
naród walczyli z Niemcami i że zostali brutalnie przez nich spacyfikowani. Zadbajmy
też wreszcie o to, by popsuć dobre samopoczucie wszystkim naszym
"sojusznikom", którzy nie udzielili nam wtedy pomocy. To Rosjanie,
Anglicy, Amerykanie czy Francuzi ogłosili się politycznymi i moralnymi
zwycięzcami. A przecież brak udzielenia pomocy sojusznikowi to poważna plama na
honorze, której nie zmyje już chyba nic. Przede wszystkim jednak, musimy głośno
mówić o tych wydarzeniach, bo inaczej inni opowiedzą historię za nas. Za
przykład niech posłuży fragment broszury wydanej przez Bundeszentrale für
politische Bildung (Federalną Centralę Szkolenia Politycznego) Nr 307/ 2010,
pod tytułem "Jüdisches Leben in Deutschland” („Życie Żydów w Niemczech”),
w którym podana jest kłamliwa informacja o tym, że rzekomo polscy
przedstawiciele ruchu oporu nie udzielili pomocy Żydom walczącym podczas powstania
w Gettcie Warszawskim… Jeśli będziemy milczeć, to dożyjemy czasów, kiedy symbolem
ruchu oporu przeciwko nazistom staną się Stauffenberg & spółka. Wierni
słudzy Hitlera, którzy dopiero wtedy zdecydowali się na zamach na jego życie,
kiedy przestał być skutecznym…
Kolejny świetny wpis. I kolejna moja opinia, że brak działań polskiego rządu w tej sprawie / prawdy historycznej /, nie można tłumaczyć tylko niedocenianiem propagandy w dzisiejszym świecie.
OdpowiedzUsuńNie można tłumaczyć po prostu głupotą i brakiem przewidywania. Moim zdaniem jest to zbrodnicze zaniechanie wpisujące się doskonale w praktykę umniejszania, deprecjonowania roli Polaków w historii, a de facto ułatwiające w przyszłości rewizje polityczne, łącznie z kwestią własności i granic.
PO i Tusk swój "sukces" zawdzięczają wielkiej propagandowej machinerii, w tym przede wszystkim niemieckiej... Ktoś musi mieć w tym interes, skoro tak się stara o to, żeby Polską rządzili właśnie ci ludzie.
UsuńBardzo dobrze, że negatywnie oceniła doktrynę "Gloria Victis". Chciałbym zwrócić uwagę na jedną kwestię. Głównym działaniem AK była "Akcja Burza" i na to szły siły i środki. W wielu miejscach tereny zostały odbite zanim przyszli sowieci. Owi oczywiście nie mieli żadnej wdzięczności i zaczęli prześladowania, mordy i wywózki. Bez najlepszych żołnierzy, sprzętu i brakiem raportów z "prowincji wschodnich" porywanie się na walkę w W-wie było naprawdę nierozsądne. Gdyby zrezygnowano z tej akcji i cały sprzęt i żołnierzy rzucono na stolicę i odpowiednio rozgłośniono sprawę po świecie to byłaby szansa tak na wygranie, jak i na brak negatywnych reakcji sowietów. A tak...
OdpowiedzUsuńCelowo nie wdawałam się w dywagacje, co AK wtedy dokładnie powinno było zrobić a co nie, bo nie lubię pisać o czymś, na czym się nie znam. Uważam, że tę problematykę powinny analizować osoby, które 1. dobrze znają się na wojskowości, 2. dysponują odpowiednią wiedzą historyczną. Życzę sobie konstruktywnej debaty na ten temat, to znaczy takiej, z której wyciągniemy konstruktywne wnioski na przyszłość. Nie lubię tego ciągłego destruktywnego samooskarżania się.
UsuńPolacy nie są jedyni ze swoimi wątpliwościami...
OdpowiedzUsuńOd samego poczatku Japończycy mieli pewności, czy Hiroszima i Nagasaki nie były ich zwycięstwem moralnym.
`W przypadku dowódców powstania można co najwyżej mówić o przyczynieniu się do powstania szkody'
Jak mnożna tak bredzić?
Dlaczego odrzucono niemiecka propozycję kapitulacji z 18 sierpnia? A co, nie było już wtedy całkowicie jasne, że PW nie wyszło?
I - wyjątkowo obrzydliwa - ta troska wodzów o własne bezpieczeństwo... A co, może któryś z nich poszedł na barykadę, czy popełnił samobójstwo? Wysyłali ludzi z kilofami na karabiny maszynowe...
W Japoni ci, którzy wysyłali innych na śmierć nie mieli oporów by do nich dołączyć...
mmm777
Proszę Pana, bardzo proszę unikać takich określeń jak "bredzenie" bo nie sprzyjają one utrzymaniu odpowiedniego poziomu kultury dyskusji. Zamiast tego może Pan użyć takich wyrażeń, jak "autorka się myli" itp. Dość już chamstwa w polskiej przestrzeni publicznej.
Usuń