Jak donosi prasa, w trakcie zorganizowanej przez frakcję
parlamentarną niemieckich chadeków konferencji "Zadanie pojednania"
(15.10.2012) Angela Merkel zapowiedziała utworzenie w Berlinie wystawy
upamiętniającej "wypędzenie" Niemców. W swoim przemówieniu
oświadczyła: "Ucieczka i wypędzenie są częścią naszej wspólnej historii.
Ten kto temu zaprzecza, kto nie chce nic o tym wiedzieć, traci część własnej
tożsamości". I dalej: "Chcemy ustanowić w Berlinie widoczny znak
przeciwko bezprawiu wypędzenia". Jej zdaniem pracom nad tym projektem
powinna przyświecać zasada, że "wcześniejsze bezprawie nie może
usprawiedliwiać innego bezprawnego postępowania". Niemiecka kanclerz
podkreśliła także, że coraz częściej niektóre miasta w Polsce i Czechach
przypominają o swej niemieckiej historii i dziedzictwie, widząc w tym
wzbogacenie (za: http://www.znak.org.pl/?lang1=pl&page1=news&subpage1=news00&infopassid1=14206&scrt1=sn).
Na szczególną uwagę zasługuje stwierdzenie Merkel, że
spojrzenie na historię "wypędzenia" Niemców nie powinno być
ograniczone do "wąskich narodowych punktów widzenia". Wystawa ma
bowiem ukazać wysiedlenia Niemców z europejskiej perspektywy. Jak powiedział
dyrektor Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" Manfred Kittel,
wystawa pokaże historię wysiedleń ludności w XX wieku, osadzoną w kontekście II
wojny światowej i nazizmu oraz całej historii europejskiej: "Decydujące
jest, by ukazać całą genezę (wysiedleń), w tym ideę państwa narodowego –
fatalną utopię pochodzącą z XIX wieku, I wojnę światową, Traktat Wersalski,
problemy okresu międzywojennego. To wszystko jest ważne, by poznać prehistorię
problemu" – powiedział Kittel (za: jak wyżej).
Słowa Kittela są bardzo symptomatyczne dla mentalności
współczesnych elit niemieckich. Świadczą bowiem o głębokim przekonaniu Niemców,
iż ich własny dyskurs na temat historii Europy jest jedynym słusznym i
prawdziwym. Planowana wystawa ma bowiem pokazać wszystkim Europejczykom, jak
należy interpretować przeszłe wydarzenia. Żadna szersza, bo ogólnoeuropejska
debata na temat projektu wystawy, nie została przewidziana.
Zgodnie z niemieckimi wyobrażeniami na temat integracji
europejskiej, także i pamięć historyczna Europejczyków musi zostać
zintegrowana. Konkretnie sprowadza się to do tego, że wszelkie niemieckie
zbrodnie i ideologiczne obłędy przedstawiane są "w europejskiej perspektywie".
Oznacza to, że np. nazistowscy zbrodniarze zostają sprowadzeni do roli ofiary
prądów intelektualnych, którym – zdaniem niemieckich inżynierów społecznych – w
równym stopniu ulegali wszyscy Europejczycy. Niemiecka brutalna Realpolitik,
pruski militaryzm, skrajny nacjonalizm i obłędny rasizm przedstawiane są
wyłącznie jako etapy europejskiej historii, w której Niemcy nie odegrały
bardziej negatywnej roli niż np. Polska czy Hiszpania. Co więcej, wina za
skutki wykolejenia niemieckiego ducha zostaje przerzucona na barki wszystkich
Europejczyków, którzy w równym stopniu powinni czuć się odpowiedzialnymi np. za
Holokaust. Dokładnie w tą samą strategię wpisuje się dążenie do
"zeuropeizowania" sprawy wysiedlenia Niemców. Wydarzenie to ma stać
się wielką tragedią wszystkich Europejczyków.
Niemiecką politykę pamięci ostrej ale merytorycznej krytyce
poddała Ewa Thompson w artykule
"Postmodernizm, pamięć, logocentryzm" (w: "(Nie)Obecność.
Pominięcia i przemilczenia w narracjach XX wieku", redakcja naukowa Hanna
Gosk, Bożena Karwowska, Warszawa 2008, s. 37 – 53).
Thompson swój tekst opatrzyła następującym mottem:
"Wydarzenia się nie zdarzają; wydarzenia są produkowane. Fakt staje się
wydarzeniem jedynie wtedy, gdy pewne grupy społeczne zwrócą na niego uwagę, gdy
uznają go za ważny i zaczną o nim mówić i pisać, reagować na niego i pamiętać o
nim. Wydarzenia są więc społecznie konstruowane. To nie oznacza, że są wyłącznie
konstrukcjami. U ich podłoża leży fakt, działalność, aktywność jak najbardziej
realna" (Carola Dietze).
Cytat ten wprowadza rozróżnienie na wydarzenia i
fakty. Na szczególną uwagę zasługuje kategoria wydarzeń, które mogą być
produktem celowej politycznej działalności. Niemiecka polityka pamięci polega
właśnie na tym, że fakty wybrane przez niemieckich inżynierów społecznych
zostają podnoszone do rangi wydarzeń (także wydarzeń europejskich). Zamiana
faktów w wydarzenia jest przy tym zwykłą techniczną procedurą. Aby pewien fakt
stał się wydarzeniem, należy wydać pewną ilość publikacji na jego temat,
zorganizować konferencje, stworzyć instytut(y), wystawę(y), etc. (bardzo dobrym
przykładem stylizowania faktu na wydarzenie jest sprawa Jedwabnego). Działalność niemieckiej fundacji
"Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" doskonale wpisuje się w taką
właśnie koncepcję polityki pamięci.
Wróćmy do artykułu Thompson. Punktem wyjścia dla rozważań
autorki jest pytanie o to, jakie miejsce w uniwersalnym wyścigu o pamięć zajmuje
Polska. Thompson zwraca uwagę na to, że od dwóch stuleci trwa proces
konstruowania zbiorowej pamięci w celach politycznych. Najpierw to monarchowie
kształtowali pamięć historyczną w celu umocnienia swojej władzy, następnie to
samo czynili rewolucjoniści, a w systemach demokratycznych proces ten dochodzi
do apogeum. Obecnie został on wzbogacony o nowy wymiar, czyli kontekst
konstruowania europejskiej pamięci.
Autorka przyjmuje rozróżnienie między tradycyjnym a
postmodernistycznym pojęciem pamięci. Zdaniem Thompson tradycyjne rozumienie
pamięci wpisuje się w logocentryczne tradycje tzw. kultury zachodniej:
"Logocentryzmem nazywam założenie, że w postrzeganym przez nas świecie
istnieje pewien rodzaj nieprzypadkowego porządku, dzięki któremu słowa nabierają
znaczeń, a porozumiewanie się ludzi staje się możliwe. W porządku
logocentrycznym nie ma wątpliwości, że drzewo, które widzimy, istnieje i jest
tym samym drzewem niezależnie od tego, kto jest ogląda i co o nim sądzimy.
Nietrudno zauważyć, że choć logocentrym implikuje możliwość metafizyki, nie
musi być z systemem metafizycznym związany".
Natomiast postmodernistyczne teorie pamięci,
zwłaszcza niemieckie i francuskie, "świadomie odchodzą od jakiejkolwiek
formy logocentryzmu i prezentują radykalną zmianę założeń
epistemologicznych".
Thompson krytykuje niemieckie i francuskie teorie pamięci za
to, że odrzucają logocentrym: "W
ich ujęciu mówienie o organicznym związku z przeszłością, o organicznej
wspólnocie pamięciowej i o poczuciu przynależności do niej to grzechy,
dyskwalifikujące tekst naukowy. Wydaje mi się, że takie założenia usuwają
pamięć polską z europejskiej oraz implikują, iż dyskursem rządzą siła i władza,
a nie argumenty i fakty".
Zdaniem autorki bardzo dobrą ilustracją dla niemieckiego sposobu
prowadzenia dyskursu na temat pamięci jest spotkanie naukowe zorganizowane w
2006 roku w Niemieckim Instytucie Historycznym w Waszyngtonie. Spotkanie to
zostało poświęcone problemowi europejskiej jedności i wytworzeniu wspólnej
pamięci w historycznie wrogich sobie krajach, tak aby pamięć przeszłości
przestała stanowić źródło konfliktów. Jedną z uczestniczek spotkania była
Aleida Assmann, która jest chyba najbardziej znanym niemieckim naukowcem
zajmującym się kwestią polityki (kultury) pamięci. W swoim referacie Assmann
postawiła postulat przekroczenia różnic narodowych kultur pamięci poprzez uczynienie Holokaustu centralnym
momentem historii europejskiej. Zaproponowała także przyjęcie europejskich
reguł postępowania chroniących przed konfliktami pamięci między poszczególnymi
członkami UE. Pierwszy postulat Assmann spotkał się z krytyką ze strony amerykańskiego znawcy problematyki żydowskiej
Peter Novicka. Wskazał on bowiem na to, że to Niemcy, a nie cała Europa
odegrały kluczową rolę w Holokauście. Drugi postulat Assmann Thompson
skwitowała słowami: "Trudno tu nie zauważyć, że ten postulat formułowany
jest przez członkinię najsilniejszej w Europie wspólnoty, o której prawa już
nie trzeba walczyć, bo wywalczyła je ona sobie dzięki własnej potędze
demograficznej, intelektualnej i politycznej".
Odnosząc się do dalszych tez referatu wygłoszonego przez Assmann,
Thompson wskazuje na to, że poświęciła ona kilka akapitów problemowi
niemieckich wypędzonych oraz niemieckiej walce z nazizmem, ale ani jednego
pamięci niegermańskich narodów Europy Środkowej, wśród których także można
znaleźć przykłady wypędzeń i walki z nazizmem.
Thompson zwróciła uwagę na to, iż pomimo faktu rozszerzenia UE o osiem
państw Europy postkomunistycznej, jedyną uwagą, jaką na ich temat poczyniła Assmann,
było stwierdzenia, że tak jak Austria,
Polska zamroziła swoją pamięć w stadium ofiary, w czym pomogło jej kultywowanie
przez wieki przekonanie, iż jest Chrystusem narodów: "Nie wiadomo, skąd Assmannn
zaczerpnęła informacje o polskiej narodowej pamięci. W każdym razie służą one
badaczce jako dowód, że wizerunek przeszłości, który stworzyli sobie Polacy,
utrudnia im zauważenie własnego "katolickiego antysemityzmu" oraz
"winy i odpowiedzialności"".
Powołując się na Edwarda Saida, Thompson zarzuca niemieckiej
badaczce nierównorzędne traktowanie Niemców i np. Polaków. O Niemcach mówi ona bowiem jak o kimś pozostającym w procesie
konstruowania siebie, oraz doprecyzowywania swoich poglądów na przeszłość
poprzez otwieranie się na innych. Natomiast Polaków, przedstawia jako "nieruchomych,
zastygłych w przyjętych przez siebie błędnych formułach, niezdolnych do
spojrzenia na świat w sposób, w którym patrzą na niego narody "bardziej
rozwinięte", których zadaniem jest "teoretyzowanie" narodów
niezdolnych do samoteoretyzacji"".
Thompson zarzuca Assmann formułowanie swojej opinii o tym, czego Polacy
doświadczyli w historii oraz jakiego rodzaju pamięć kultywują, na podstawie
komentarzy o drugorzędnej wiarygodności. Na ich podstawie niemiecka badaczka
wyciąga wnioski, iż to nie metafora Chrystusa narodów powinna zostać utrwalona
w samym centrum świadomości Polaków, lecz symbol Jedwabnego. Assmannn zarzuca
Polakom, iż nie są w stanie uznać swoich win, co Thompson kwituje pytaniem, wobec
kogo? Odpowiadając na nie, stwierdza, że należy się domyślać, że chodzi o
ofiary Holokaustu. Thompson dodaje przy tym, że pouczanie Polaków przez Niemców
na ten temat wydaje się nietaktem… Komentując zarzut podnoszony przez Assmann,
iż Polacy selektywnie traktują przeszłość,
Thompson zauważa, że sama Assmannn stosuje taką właśnie selektywność,
zbywając niemiecką winę wobec Polaków jednym zdaniem.
Uprzedzając możliwe zarzuty ze strony zwolenników koncepcji
zaprezentowanej przez Asmman, Thompson stwierdza:
"Moje obiekcje łatwo
zbagatelizować przypomnieniem, że z projektu "nowej europejskiej
pamięci" licytacja cierpień ma być wykluczona, a przypominanie, że
"winy" Polski i Rosji, czy Polski i Niemiec, są niewspółmierne,
wydaje się czymś niewłaściwym, czymś, co potwierdza niezdolność
polonocentrycznych naukowców do wzniesienia się ponad podziały narodowe (i
właśnie dlatego krytycy niemieccy wyręczają tu Polaków i proponują im nowy
model pamięci). Sprawy jednak nie można w ten sposób zamknąć, bowiem konstrukcja
teoretyczna proponowana Polsce, została zbudowana na podstawie znajomości
pamięci niemieckiej, a nie polskiej. Tego rodzaju dyskurs nie prowadzi do
wypracowania "pamięci europejskiej", a jedynie kontynuuje
kolonizujące postawy uczonych krajów silniejszych w stosunku do krajów
słabszych".
Thompson stwierdza dalej, że aby przystąpić do stworzenia
wspólnej europejskiej pamięci, potrzebna jest znajomość faktów:
"Nie tylko
faktów z historii Europy Zachodniej, ale i tych obejmujących wschodnie kraje
Unii Europejskiej. Nadal również – moim zdaniem – pomijamy rolę, jaką odgrywają
przyzwyczajenia i rytuały pamięci charakterystyczne dla "centrum"
(germańskich naukowców) wypowiadających się na temat "peryferii"
(niegermańskiej Europy wschodniej). Ta druga Europa była zawsze miejscem
kolonizacji, pouczania, ulepszania, rozwijania, definiowania – nigdy zaś
miejscem, w którym cywilizacja zachodnia rozwinęła się po swojemu, często
inaczej niż w Europie zachodniej".
Thompson zarzuca Assmann i innym niemieckim konstruktorom
nowej pamięci, "iż problem wzniesienia w Polsce, na polskim terytorium,
fabryk śmierci i zbezczeszczenia tym niejako narodu polskiego, jest problemem,
którego uczeni niemieccy nawet nie tknęli. Ten aspekt niemieckiej odpowiedzialności
związany z Zagładą nie został w Niemczech w ogólnie zauważony. Nie spotkałam
się również nigdy z niemieckim tekstem poświęconym problemowi odpowiedzialności
za atak na Polskę ze wschodu i za pakt Ribbentrop-Mołotow". Thomposn podkreśla, że "przykład odpowiedzialność
Niemców za Zagładę, będącą podstawą teoretycznych rozważań Assmannn, nie łączy
się z zainteresowanie implikacjami faktu, że zbudowali oni kilkaset fabryk
śmierci poza etnicznymi granicami swojego państwa. (…) Wydaje mi się, iż działa
tu właśnie efekt odrzucenia logocentryzmu przez humanistykę niemiecką, czyli
zaakceptowania poglądu, że fakty, które nie stały się wydarzeniami, po prostu
się nie liczą".
Thompson skrytykowała organizatorów spotkania za
niezaproszenie na nie polskich historyków. Zdaniem Thompson obecność polskich
naukowców byłaby "krokiem naprzód w korygowaniu luk pamięci niemieckiej,
czasem nadto immunizowanej, jeżeli chodzi o sprawy polskie".
Thompson wskazuje, że niezdolność Polaków do
podniesienia niewygodnych dla Niemców faktów do rangi wydarzeń jest problemem
strukturalnym. Mamy bowiem do czynienia z neokolonializmem, który polega na
preferowaniu racji wielkich mocarstw i odmawianiu prawa do współtworzenia
historii niegermańskim oraz niebizantyjskim narodom Europy środkowej: "Bo
ta druga Europa nie była w stanie podnieść faktów do rangi wydarzeń, bo okazała
się zbyt słaba". W świadomości Niemców i w historiografii niemieckiej
Polska nadal więc nie istnieje jako oddzielny i niezależny byt, a w poznawaniu
historii polsko-niemieckiej nadal najważniejszym aspektem jest siła polityczna,
ekonomiczna oraz intelektualna.
Co więcej, zdaniem Thompson skutkiem braku logocentryzmu w
niemieckiej nauce jest narracja uniwersalizująca polską niższość: "Niemcy
używają określonego wizerunku Polaków do potwierdzenia swojej własnej tożsamości,
ale poza ten nacjonalistyczny gest nie wychodzą. Polska narracja jest im wciąż
obca. Historycy obecni na spotkaniu w Niemieckim Instytucie Historycznym w
Waszyngtonie dyskutowali o historii w sposób implikujący założenie, że ich
dyskurs jest jedynym, który osiągnął światową klasę".
Autorka uważa, że dopiero po aktywizacji w Niemczech pamięci
dotyczącej historii Polaków będzie można zabrać się do tworzenia
ogólnoeuropejskich ram pamięciowych. Do tego konieczny jest jednak zwrot
niemieckiej nauki w stronę logocentryzmu. Thompson stwierdza, że są jeszcze
Niemcy, którzy pozostali wierni tradycji logocentrycznej. Jako dowód przywołuje
słowa Gesine Schwan, mówiącej, iż: "W Niemczech publiczne dyskusje na
temat nazistowskiej przeszłości i drugiej wojny światowej najpierw dotyczyły
Żydów, a potem niemieckich wysiedleńców,
lecz nigdy tego, co Niemcy zrobili Polakom. Myślę, że istnieje tu pewien brak,
który musi zostać wyrównany. Musimy nauczyć współczesnych Niemców tego, co
rzeczywiście wydarzyło się w Polsce".
Niestety, tak myślący niemieccy naukowcy znajdują się w mniejszości.
Krytyka kierowana przez Thompson w stronę niemieckiego
dyskursu nabiera na nowo aktualności w
świetle działalności Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie".
"Wypędzenie" Niemców ma stać się jednym z najważniejszych wydarzeń w
historii Europy; w hierarchii ważności prawdopodobnie drugim po Holokauście. Należy
więc bliżej przyjrzeć się koncepcji pracy Fundacji jak również wytycznym
planowanej wystawy stałej.
c.d.n.
Niemiecki rewizjonizm i rewanżyzm znów podnosi łeb. Niegdyś negacja Traktatu Wersalskiego, teraz negacja postanowień Jałtańsko-Poczdamskich, niedługo negacja Procesów Norymberskich. Chyba rację miał Göring, że jeszcze w całych Niemczech będą stawiać mu pomniki...
OdpowiedzUsuńWiększość Niemców nie wie, kim był Göring :) Oni stworzyli sobie nową ideologię, są dumni ze swojego rzekomego rozliczenia się z przeszłością i ze swojej konstytucji, w której prawa człowieka stoją na pierwszym miejscu. Sprawa jest więc bardziej skomplikowana. Oni są tak dumni z tego rozliczenia i swojej konstytucji, że teraz rozliczają wszystkich dookoła za łamanie "standardów europejskich".
OdpowiedzUsuń