Wybór
kardynała Bergoglio na głowę Stolicy Apostolskiej uruchomił kolejną
lawinę medialnej krytyki skierowanej pod adresem Kościoła katolickiego.
Papieżowi zarzucono między innymi, że ma konserwatywne poglądy, czyli że
sprzeciwia się aborcji albo małżeństwom par homoseksualnych. Ataki
środowisk lewicowych na konserwatywne rzekomo służyć mają promowaniu
tolerancji, podczas gdy de facto stanowią próbę ustanowienia nowego
totalitaryzmu światopoglądowego. Kościół katolicki oczywiście stoi na
przeszkodzie do zaprowadzenia takiego nowego ładu światowego.
Konflikt
między ośrodkami promującymi "postępowy" światopogląd, które powoli
podporządkowują sobie rządy tzw. państw cywilizowanych, i Kościołem
katolickim zmusza do postawienia na nowo pytania o stosunek chrześcijan
do władzy państwowej. Jest to pytanie stare jak samo chrześcijaństwo.
Jednakże, m.in. na skutek omamienia wielu chrześcijan wiarą w zbawczą
moc demokracji, ostatnimi czasy było ono stawiane zbyt rzadko.
Pogłębianie się konfliktu między lewicowymi ośrodkami kształtującymi
opinię publiczną (czyli "wolę suwerennego ludu") a Kościołem sprawia, że
chrześcijanie muszą je sobie postawić na nowo.
W
artykule opublikowanym przed świętami Bożego Narodzenia na łamach
Financial Times papież Benedykt XVI zawarł kilka ważnych uwag
dotyczących zagadnienia stosunku chrześcijan do władzy państwowej. Warto
przyjrzeć się temu tekstowi.
Przytaczając
polecenie Jezusa „Oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co należy
do Boga”, papież przypomniał, że chrześcijanie "Cesarzowi oddają
jednak tylko to, co cesarskie, a nie to, co należy do Boga. Dlatego na
przestrzeni wieków chrześcijanie niejednokrotnie musieli odrzucać
niektóre roszczenia cesarza. Było tak w starożytnym Rzymie w dobie kultu
imperatorów oraz w niedawnych reżimach totalitarnych" (cytat za:
http://gosc.pl/doc/1401589.Papiez-na-lamach-Finacial-Times). Papież
wskazał, że polecenie Jezusa skierowano było zarówno przeciwko
upolitycznieniu religii, jak i przeciwko deifikacji władzy ziemskiej,
gdyż tak jak Mesjasz nie był cesarzem, tak i cesarz nie był Bogiem.
Papież przypomniał, że na przestrzeni wieków władza doczesna często
próbowała postawić siebie w miejsce Boga. I "kiedy Chrześcijanie
odmawiają złożenia pokłonu fałszywym bogom, którzy są im dzisiaj
proponowani, to nie z powodu ich staroświeckiego światopoglądu. Raczej
dlatego, że są wolni od skrępowania ideologiami i inspirowani tak
wzniosłą wizją ludzkiego przeznaczenia, że nie mogą układać się z
niczym, co ją podkopuje" ("When Christians refuse to bow down before the false gods proposed today, it is not because of an antiquated worldview. Rather,
it is because they are free from the constraints of ideology and
inspired by such a noble vision of human destiny that they cannot
collude with anything that undermines it", oryginalne źródło: http://www.ft.com/cms/s/0/099d055e-4937-11e2-9225-00144feab49a.html#ixzz2J0JVfltd). Papież
przypomina, że narodziny Chrystusa kończą stary porządek świata
pogańskiego, w którym roszczenia cesarza nie były kwestionowane. Wraz z
narodzeniem Chrystusa pojawił się bowiem nowy król, którego władza nie
opiera się na sile armii, ale na potędze miłości. Kończąc swój artykuł,
papież podkreślił, że Chrystus przynosi nadzieję wszystkim tym, którzy –
tak samo jak on – żyją na marginesie społeczeństwa. Benedykt XVI
przypomniał także, że ze żłóbka Chrystus wzywa chrześcijan do życia jako
obywatele Jego wiecznego królestwa. Królestwa, które wszyscy ludzie
dobrej woli mogą pomóc budować już tutaj na ziemi.
Osią
artykułu papieża – poprzednika zdaje się być sformułowanie, że tak jak
Mesjasz nie był cesarzem, tak cesarz nie był Bogiem. Wskazuje ono na to,
że chrześcijanin ma dwóch odrębnych panów, którym winien jest
posłuszeństwo. Oznacza to także, że sytuacja chrześcijan zaczyna
komplikować się wtedy, gdy władza doczesna stawia im wymagania, które
wykluczają albo ograniczają możliwość realizowania ich powołania do
budowania Królestwa Bożego. Wystąpienie konfliktu między Bogiem a
cesarzem siłą rzeczy prowadzi do tego, że każdy katolik musi podjąć
decyzję, jak w danej sytuacji powinien się zachować. Może spróbować żyć
niejako „w rozkroku", albo całkowicie opowiedzieć się po jednej ze
stron.
Nowoczesne
ideologie eliminują to, co Boskie, a tym samym uwalniają ludzi od
konieczności ciągłego rozwiązywania dylematów wynikających z posiadania
dwóch panów. Istotę ideologicznego modernizmu można wyrazić za pomocą
słów Hegla o konieczności pojednania się z doczesnością ("przestania
patrzenia w zaświaty"). Oznaczają one nic innego jak dążenie do
całkowitego wyeliminowania z życia doczesnego tego, co Boskie. Człowiek
nowoczesny, czyli taki, który całkowicie podporządkował się ideologii
modernizmu, nie musi rozstrzygać takich właśnie dylematów. Jego jedynym
panem jest cesarz (którego najczęściej uosabia(ją) lud albo
technokratyczne elity).
Ideologia
modernizmu nie wzięła się jednak znikąd. Tak naprawdę jest ona
współczesnym symptomem choroby, która trawi ludzkość już od początku
nowożytności. Wtedy bowiem dokonane zostało oddzielenie polityki od
religii, metafizyki i etyki. Ojcami chrzestnymi nowożytnej koncepcji
państwa i polityki byli m.in. Machiavelli i Hobbes. Przede wszystkim
Machiavelli wprowadził nowe pojęcie realizmu politycznego, zgodnie z
którym realne patrzenie na rzeczywistość oznacza odrzucenie tego, co
duchowe. Takie pojęcie realizmu stało się podstawą wielu konserwatywnych
doktryn politycznych, w tym przede wszystkim konserwatyzmu pruskiego.
Korzeni
nowożytnej koncepcji realizmu politycznego należy szukać w nowożytnym
pesymizmie antropologicznym. Jego reprezentantami byli nie tylko tacy
świeccy autorzy jak wymienieni już Machiavelli i Hobbes, ale także i
Marcin Luter. Zgodnie z ich koncepcją, człowiek jest istotą na wskroś
złą i potrzebuje silnego państwa, które będzie neutralizować tkwiące w
nim zło. Skrajny pesymizm antropologiczny jest jednakże zamaskowanym
"pesymizmem teistycznym". Sprowadza się on bowiem do przekonania, że
Królestwo Boże w żaden, nawet szczątkowy sposób nie może urzeczywistnić
się na tym świecie. Skrajny pesymizm antropologiczny i powiązany z nim
"realizm" stoją więc na stanowisku, że światem rządzi zło (siła), a
nawoływanie do realizowania nauki Chrystusa jest niczym więcej jak
naiwnym idealizmem. Jest to więc cyniczne rzucenie wyzwania Bogu, który
rzekomo jest zbyt słaby, by mógł przemóc władzę Cesarza.
Skutkiem
nowożytnego realizmu politycznego stała się więc apoteoza siły i
przemocy jako podstawowego środka realizowania celów politycznych. Nie
mogło też być inaczej. W momencie kiedy ludzkość została zwolniona z
realizowania obowiązków wynikających z uczestnictwa w Królestwie Bożym,
nieuchronnie musiała nastąpić eskalacja siły i przemocy. A to
utwierdziło pesymistów antropologicznych w przekonaniu, że cesarz ma nie
tylko prawo, ale i obowiązek sięgnąć po pełnię władzy. I tak np. w
Prusach miejsce Gloria Dei zajęła pruska gloria.
Nowożytny
pesymizm antropologiczny i wynikający z niego kult państwa doczekały
się swojej dialektycznej negacji czyli marksizmu. Zgodnie z teorią
Marksa, człowiek jest dobry, złe natomiast są opresywne stosunki
społeczne. Na gruncie marksizmu wyeliminowanie zła ze świata może więc
dokonać się wyłącznie poprzez zniszczenie opresywnych instytucji
społecznych.
Pruski
konserwatyzm (prawicę heglowską) oraz marksizm (lewicę heglowską) łączy
wspólne przekonanie, że w świecie doczesnym nie ma miejsca na choćby
szczątkową realizację Królestwa Bożego. U podłoża obu światopoglądów
leży przekonanie, że Bóg nie ma żadnego wpływu na bieg wydarzeń w
świecie ludzi, a świat doczesny nie dostaje żadnego wsparcia ze strony
świata duchowego. Zarówno więc pruski konserwatyzm, jak i marksizm są po
prostu neopogaństwem.
Tak
jak przypomniał papież Benedykt XVI w cytowanym wyżej tekście, Kościół
katolicki stoi na straży poglądu, że człowiek, tutaj i teraz, może choć
częściowo realizować swoje powołanie do bycia obywatelem Królestwa
Bożego. Królestwo Boże nie może jednak w pełni zrealizować się w świecie
doczesnym, gdyż tak długo, jak człowiek obarczony jest grzechem
pierworodnym, nie da się ze świata wyeliminować zła. Nie oznacza to
jednak, że podjęcie indywidualnego wysiłku na rzecz szerzenia Dobrej
Nowiny jest wyrazem "braku realizmu". Niestety, wielu współczesnych
katolików "układa się" z różnymi ideologiami, które próbują to, co
Boskie, w całości zastąpić przez to, co cesarskie. Demokratyzm,
koncepcja praw człowieka, liberalizm ekonomiczny, koncepcja państwa
opiekuńczego, czy też technokratyzm wtedy stają się ideologiami, kiedy
zaczynają absolutyzować to, co doczesne, i tracą z horyzontu "wzniosłą
wizję ludzkiego przeznaczenia", o której pisał Benedykt XVI.
Na
pewno należy także wspomnieć o pokusie ucieczki od świata i zamknięcia
się w grupie religijnej, której ulegają również niektórzy katolicy. Taki
sekciarski i zgettoizowany (na własne życzenie) katolicyzm oznacza
dobrowolną rezygnację z aktywnego kształtowania doczesności.
Jakie
konkretne wskazówki należy wyciągnąć ze słów Benedykta XVI? Przede
wszystkim należy sobie zadać pytanie, na ile konserwatyści sami mają
przed oczami "wzniosłą wizję ludzkiego przeznaczenia", a na ile działają
wyłącznie w obrębie "paradygmatu cesarskiego". Czyż nie jest bowiem
tak, że wielu konserwatystów jedzie na tym samym wózku co ich
przeciwnicy? A przecież życie katolików, aż do skończenia świata, będzie
nacechowane wewnętrznym napięciem wynikającym z przynależności do dwóch
różnych porządków, duchowego i doczesnego. Każda próba wyeliminowania
tego napięcia stanowi przejaw neopogaństwa albo nie mniej szkodliwego
purytanizmu. Sytuacji trwania w takim napięciu nie należy jednak
postrzegać wyłącznie w ciemnych barwach. Stanowi ona także wyzwanie i
szansę na to, by ćwiczyć się w cnocie rozsądku czy też męstwa. Katolicy
muszą bowiem ciągle uczyć się umiejętności rozróżniania spraw naprawdę
ważnych, o które trzeba walczyć aż pod grób, od tych, których zwalczanie
prowadzi czasem do jeszcze większego zła.
"Niestety, wielu współczesnych katolików "układa się" z różnymi ideologiami, "
OdpowiedzUsuńTo woła o pomstę do nieba ! W niedzielę idą do kościoła "..przyjdź Królestwo Twoje.." a w poniedziałek modlą się do oświeceniowych bożków izmowych ideologii.Nie może tak być , albo w lewo , albo w prawo. KK powinien w końcu wytykać tą pornograficzną mentalność mieszania fałszu z prawdą. Nie można być katolikiem i tolerować zasadę demokratyczną "władza pochodzi od ludu". Można posługiwać sie demokracją, ale jej nie upodmiotawiać. Nie można głosić liberalizmu gospodarczego , ale to nie znaczy, że katolik to zamordysta ekonomiczny. Nie można głosić socjalistycznej sprawiedliwości "zabrać bogatemu, dać biednemu", ale to nie znaczy, że mamy lekceważyć obowiązek miłosierdzia. Istny groch z kapustą w katolickich głowach. Czy są to jeszcze głowy katolickie ?
"KK powinien w końcu wytykać tą pornograficzną mentalność mieszania fałszu z prawdą". Niestety, sam Kościół także się do tego przyczynia... Największym problemem Kościoła jest obniżenie się poziomu kształcenia duchowieństwa, i to dramatyczne. Idealny ksiądz to taki, który gra na gitarze i jest fajnym kumplem, ale nie jest w stanie wytłumaczyć podstawowych różnic między oświeceniową koncepcją praw człowieka a prawem naturalnym... Kościół postawił na emocje, a nie na rozum. I przejedzie się na tym.
OdpowiedzUsuńJeśli pasterze nie widzą gdzie prawda, gdzie fałsz , to co mówić o owieczkach. Nie wiem jaki jest poziom kształcenia, ale jeśli Pani ma takie wrażenie, to nie wróży to dobrze. Sytuacja w Kościele jest ciekawa, podział na modernistów i konserwatystów wyznacza dwie drogi, mam z tym dylemat, jak na to patrzeć i osądzać. Teologia "Jezus fajny gość jest" nie jest rozumowo intrygująca.
OdpowiedzUsuńTak, podział w Kościele też jest dla mnie poważnym problemem... I częściowo obie strony mają rację. Kościół przedsoborowy za mało mówił o miłości Boga, za mało pobudzał zwykłych ludzi do myślenia. Teraz nastąpiło odbicie w drugą stronę, i feruje się hasłami w stylu "Jezus cię kocha". Tylko co to oznacza i co z tego wynika?! Przede wszystkim, to nadal nie pobudza do myślenia...
Usuńwiem że to niżanie się do poziomu barbażyńców, ale krótkie hasła dłużej żyją,
OdpowiedzUsuńmoże pora zapytać ludzi czy "opium dla mas" koniecznie chcą zamienić na lansowaną przez "postępowców" pigułkę gwałtu,
wcześniej czy później zaboli