3.27.2013

Kiedy konserwatyzm i demokratyzm stają się neopogaństwem

Wybór kardynała Bergoglio na głowę Stolicy Apostolskiej uruchomił kolejną lawinę medialnej krytyki skierowanej pod adresem Kościoła katolickiego. Papieżowi zarzucono między innymi, że ma konserwatywne poglądy, czyli że sprzeciwia się aborcji albo małżeństwom par homoseksualnych. Ataki środowisk lewicowych na konserwatywne rzekomo służyć mają promowaniu tolerancji, podczas gdy de facto stanowią próbę ustanowienia nowego totalitaryzmu światopoglądowego. Kościół katolicki oczywiście stoi na przeszkodzie do zaprowadzenia takiego nowego ładu światowego.

Konflikt między ośrodkami promującymi "postępowy" światopogląd, które powoli podporządkowują sobie rządy tzw. państw cywilizowanych, i Kościołem katolickim zmusza do postawienia na nowo pytania o stosunek chrześcijan do władzy państwowej. Jest to pytanie stare jak samo chrześcijaństwo. Jednakże, m.in. na skutek omamienia wielu chrześcijan wiarą w zbawczą moc demokracji, ostatnimi czasy było ono stawiane zbyt rzadko. Pogłębianie się konfliktu między lewicowymi ośrodkami kształtującymi opinię publiczną (czyli "wolę suwerennego ludu") a Kościołem sprawia, że chrześcijanie muszą je sobie postawić na nowo.
 
W artykule opublikowanym przed świętami Bożego Narodzenia na łamach Financial Times papież Benedykt XVI zawarł kilka ważnych uwag dotyczących zagadnienia stosunku chrześcijan do władzy państwowej. Warto przyjrzeć się temu tekstowi.
 
Przytaczając polecenie Jezusa „Oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co należy do Boga”, papież przypomniał, że chrześcijanie "Cesarzowi oddają jednak tylko to, co cesarskie, a nie to, co należy do Boga. Dlatego na przestrzeni wieków chrześcijanie niejednokrotnie musieli odrzucać niektóre roszczenia cesarza. Było tak w starożytnym Rzymie w dobie kultu imperatorów oraz w niedawnych reżimach totalitarnych" (cytat za: http://gosc.pl/doc/1401589.Papiez-na-lamach-Finacial-Times). Papież wskazał, że polecenie Jezusa skierowano było zarówno przeciwko upolitycznieniu religii, jak i przeciwko deifikacji władzy ziemskiej, gdyż tak jak Mesjasz nie był cesarzem, tak i cesarz nie był Bogiem. Papież przypomniał, że na przestrzeni wieków władza doczesna często próbowała postawić siebie w miejsce Boga. I "kiedy Chrześcijanie odmawiają złożenia pokłonu fałszywym bogom, którzy są im dzisiaj proponowani, to nie z powodu ich staroświeckiego światopoglądu. Raczej dlatego, że są wolni od skrępowania ideologiami i inspirowani tak wzniosłą wizją ludzkiego przeznaczenia, że nie mogą układać się z niczym, co ją podkopuje" ("When Christians refuse to bow down before the false gods proposed today, it is not because of an antiquated worldview. Rather, it is because they are free from the constraints of ideology and inspired by such a noble vision of human destiny that they cannot collude with anything that undermines it", oryginalne źródło: http://www.ft.com/cms/s/0/099d055e-4937-11e2-9225-00144feab49a.html#ixzz2J0JVfltd). Papież przypomina, że narodziny Chrystusa kończą stary porządek świata pogańskiego, w którym roszczenia cesarza nie były kwestionowane. Wraz z narodzeniem Chrystusa pojawił się bowiem nowy król, którego władza nie opiera się na sile armii, ale na potędze miłości. Kończąc swój artykuł, papież podkreślił, że Chrystus przynosi nadzieję wszystkim tym, którzy – tak samo jak on – żyją na marginesie społeczeństwa. Benedykt XVI przypomniał także, że ze żłóbka Chrystus wzywa chrześcijan do życia jako obywatele Jego wiecznego królestwa. Królestwa, które wszyscy ludzie dobrej woli mogą pomóc budować już tutaj na ziemi.
 
Osią artykułu papieża – poprzednika zdaje się być sformułowanie, że tak jak Mesjasz nie był cesarzem, tak cesarz nie był Bogiem. Wskazuje ono na to, że chrześcijanin ma dwóch odrębnych panów, którym winien jest posłuszeństwo. Oznacza to także, że sytuacja chrześcijan zaczyna komplikować się wtedy, gdy władza doczesna stawia im wymagania, które wykluczają albo ograniczają możliwość realizowania ich powołania do budowania Królestwa Bożego. Wystąpienie konfliktu między Bogiem a cesarzem siłą rzeczy prowadzi do tego, że każdy katolik musi podjąć decyzję, jak w danej sytuacji powinien się zachować. Może spróbować żyć niejako „w rozkroku", albo całkowicie opowiedzieć się po jednej ze stron.
 
Nowoczesne ideologie eliminują to, co Boskie, a tym samym uwalniają ludzi od konieczności ciągłego rozwiązywania dylematów wynikających z posiadania dwóch panów. Istotę ideologicznego modernizmu można wyrazić za pomocą słów Hegla o konieczności pojednania się z doczesnością ("przestania patrzenia w zaświaty"). Oznaczają one nic innego jak dążenie do całkowitego wyeliminowania z życia doczesnego tego, co Boskie. Człowiek nowoczesny, czyli taki, który całkowicie podporządkował się ideologii modernizmu, nie musi rozstrzygać takich właśnie dylematów. Jego jedynym panem jest cesarz (którego najczęściej uosabia(ją) lud albo technokratyczne elity).
 
Ideologia modernizmu nie wzięła się jednak znikąd. Tak naprawdę jest ona współczesnym symptomem choroby, która trawi ludzkość już od początku nowożytności. Wtedy bowiem dokonane zostało oddzielenie polityki od religii, metafizyki i etyki. Ojcami chrzestnymi nowożytnej koncepcji państwa i polityki byli m.in. Machiavelli i Hobbes. Przede wszystkim Machiavelli wprowadził nowe pojęcie realizmu politycznego, zgodnie z którym realne patrzenie na rzeczywistość oznacza odrzucenie tego, co duchowe. Takie pojęcie realizmu stało się podstawą wielu konserwatywnych doktryn politycznych, w tym przede wszystkim konserwatyzmu pruskiego.
 
Korzeni nowożytnej koncepcji realizmu politycznego należy szukać w nowożytnym pesymizmie antropologicznym. Jego reprezentantami byli nie tylko tacy świeccy autorzy jak wymienieni już Machiavelli i Hobbes, ale także i Marcin Luter. Zgodnie z ich koncepcją, człowiek jest istotą na wskroś złą i potrzebuje silnego państwa, które będzie neutralizować tkwiące w nim zło. Skrajny pesymizm antropologiczny jest jednakże zamaskowanym "pesymizmem teistycznym". Sprowadza się on bowiem do przekonania, że Królestwo Boże w żaden, nawet szczątkowy sposób nie może urzeczywistnić się na tym świecie. Skrajny pesymizm antropologiczny i powiązany z nim "realizm" stoją więc na stanowisku, że światem rządzi zło (siła), a nawoływanie do realizowania nauki Chrystusa jest niczym więcej jak naiwnym idealizmem. Jest to więc cyniczne rzucenie wyzwania Bogu, który rzekomo jest zbyt słaby, by mógł przemóc władzę Cesarza.
 
Skutkiem nowożytnego realizmu politycznego stała się więc apoteoza siły i przemocy jako podstawowego środka realizowania celów politycznych. Nie mogło też być inaczej. W momencie kiedy ludzkość została zwolniona z realizowania obowiązków wynikających z uczestnictwa w Królestwie Bożym, nieuchronnie musiała nastąpić eskalacja siły i przemocy. A to utwierdziło pesymistów antropologicznych w przekonaniu, że cesarz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek sięgnąć po pełnię władzy. I tak np. w Prusach miejsce Gloria Dei zajęła pruska gloria.
 
Nowożytny pesymizm antropologiczny i wynikający z niego kult państwa doczekały się swojej dialektycznej negacji czyli marksizmu. Zgodnie z teorią Marksa, człowiek jest dobry, złe natomiast są opresywne stosunki społeczne. Na gruncie marksizmu wyeliminowanie zła ze świata może więc dokonać się wyłącznie poprzez zniszczenie opresywnych instytucji społecznych.
Pruski konserwatyzm (prawicę heglowską) oraz marksizm (lewicę heglowską) łączy wspólne przekonanie, że w świecie doczesnym nie ma miejsca na choćby szczątkową realizację Królestwa Bożego. U podłoża obu światopoglądów leży przekonanie, że Bóg nie ma żadnego wpływu na bieg wydarzeń w świecie ludzi, a świat doczesny nie dostaje żadnego wsparcia ze strony świata duchowego. Zarówno więc pruski konserwatyzm, jak i marksizm są po prostu neopogaństwem.
 
Tak jak przypomniał papież Benedykt XVI w cytowanym wyżej tekście, Kościół katolicki stoi na straży poglądu, że człowiek, tutaj i teraz, może choć częściowo realizować swoje powołanie do bycia obywatelem Królestwa Bożego. Królestwo Boże nie może jednak w pełni zrealizować się w świecie doczesnym, gdyż tak długo, jak człowiek obarczony jest grzechem pierworodnym, nie da się ze świata wyeliminować zła. Nie oznacza to jednak, że podjęcie indywidualnego wysiłku na rzecz szerzenia Dobrej Nowiny jest wyrazem "braku realizmu". Niestety, wielu współczesnych katolików "układa się" z różnymi ideologiami, które próbują to, co Boskie, w całości zastąpić przez to, co cesarskie. Demokratyzm, koncepcja praw człowieka, liberalizm ekonomiczny, koncepcja państwa opiekuńczego, czy też technokratyzm wtedy stają się ideologiami, kiedy zaczynają absolutyzować to, co doczesne, i tracą z horyzontu "wzniosłą wizję ludzkiego przeznaczenia", o której pisał Benedykt XVI.
 
Na pewno należy także wspomnieć o pokusie ucieczki od świata i zamknięcia się w grupie religijnej, której ulegają również niektórzy katolicy. Taki sekciarski i zgettoizowany (na własne życzenie) katolicyzm oznacza dobrowolną rezygnację z aktywnego kształtowania doczesności.
 
Jakie konkretne wskazówki należy wyciągnąć ze słów Benedykta XVI? Przede wszystkim należy sobie zadać pytanie, na ile konserwatyści sami mają przed oczami "wzniosłą wizję ludzkiego przeznaczenia", a na ile działają wyłącznie w obrębie "paradygmatu cesarskiego". Czyż nie jest bowiem tak, że wielu konserwatystów jedzie na tym samym wózku co ich przeciwnicy? A przecież życie katolików, aż do skończenia świata, będzie nacechowane wewnętrznym napięciem wynikającym z przynależności do dwóch różnych porządków, duchowego i doczesnego. Każda próba wyeliminowania tego napięcia stanowi przejaw neopogaństwa albo nie mniej szkodliwego purytanizmu. Sytuacji trwania w takim napięciu nie należy jednak postrzegać wyłącznie w ciemnych barwach. Stanowi ona także wyzwanie i szansę na to, by ćwiczyć się w cnocie rozsądku czy też męstwa. Katolicy muszą bowiem ciągle uczyć się umiejętności rozróżniania spraw naprawdę ważnych, o które trzeba walczyć aż pod grób, od tych, których zwalczanie prowadzi czasem do jeszcze większego zła.  

5 komentarzy:

  1. "Niestety, wielu współczesnych katolików "układa się" z różnymi ideologiami, "

    To woła o pomstę do nieba ! W niedzielę idą do kościoła "..przyjdź Królestwo Twoje.." a w poniedziałek modlą się do oświeceniowych bożków izmowych ideologii.Nie może tak być , albo w lewo , albo w prawo. KK powinien w końcu wytykać tą pornograficzną mentalność mieszania fałszu z prawdą. Nie można być katolikiem i tolerować zasadę demokratyczną "władza pochodzi od ludu". Można posługiwać sie demokracją, ale jej nie upodmiotawiać. Nie można głosić liberalizmu gospodarczego , ale to nie znaczy, że katolik to zamordysta ekonomiczny. Nie można głosić socjalistycznej sprawiedliwości "zabrać bogatemu, dać biednemu", ale to nie znaczy, że mamy lekceważyć obowiązek miłosierdzia. Istny groch z kapustą w katolickich głowach. Czy są to jeszcze głowy katolickie ?

    OdpowiedzUsuń
  2. "KK powinien w końcu wytykać tą pornograficzną mentalność mieszania fałszu z prawdą". Niestety, sam Kościół także się do tego przyczynia... Największym problemem Kościoła jest obniżenie się poziomu kształcenia duchowieństwa, i to dramatyczne. Idealny ksiądz to taki, który gra na gitarze i jest fajnym kumplem, ale nie jest w stanie wytłumaczyć podstawowych różnic między oświeceniową koncepcją praw człowieka a prawem naturalnym... Kościół postawił na emocje, a nie na rozum. I przejedzie się na tym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli pasterze nie widzą gdzie prawda, gdzie fałsz , to co mówić o owieczkach. Nie wiem jaki jest poziom kształcenia, ale jeśli Pani ma takie wrażenie, to nie wróży to dobrze. Sytuacja w Kościele jest ciekawa, podział na modernistów i konserwatystów wyznacza dwie drogi, mam z tym dylemat, jak na to patrzeć i osądzać. Teologia "Jezus fajny gość jest" nie jest rozumowo intrygująca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, podział w Kościele też jest dla mnie poważnym problemem... I częściowo obie strony mają rację. Kościół przedsoborowy za mało mówił o miłości Boga, za mało pobudzał zwykłych ludzi do myślenia. Teraz nastąpiło odbicie w drugą stronę, i feruje się hasłami w stylu "Jezus cię kocha". Tylko co to oznacza i co z tego wynika?! Przede wszystkim, to nadal nie pobudza do myślenia...

      Usuń
  4. wiem że to niżanie się do poziomu barbażyńców, ale krótkie hasła dłużej żyją,
    może pora zapytać ludzi czy "opium dla mas" koniecznie chcą zamienić na lansowaną przez "postępowców" pigułkę gwałtu,
    wcześniej czy później zaboli

    OdpowiedzUsuń