"Książka Tadeusza Ślipki pt. „Bioetyka” jest lekturą obowiązkową nie 
tylko dla tych, którzy interesują się bioetyką, ale także problemem 
relacji między etyką a ekonomią. Uważny czytelnik szybko bowiem 
dostrzeże, że może nie w bezpośredni, ale pośredni sposób książka 
wskazuje na to, że wiele działań, które przez niektórych ekonomistów 
chętnie nazywane są „czysto ekonomicznymi”, posiada także wymiar 
bioetyczny."
4.29.2013
4.24.2013
Wojna czy interwencja humanitarna?
Jedną
 z charakterystycznych cech współczesnej polityki, jest "czarowanie 
rzeczywistości" za pomocą manipulacji dokonywanych w języku. Przykładem 
tego jest powolne usuwanie z języka słowa "wojna" i zastępowanie go 
przez pojęcie "interwencji humanitarnej". Proceder taki związany jest z 
szerszym procesem polegającym na przebudowywaniu struktury prawa 
międzynarodowego. Wykształcone w okresie nowożytności prawo 
międzynarodowe opierało się na zasadzie suwerenności państw, które były 
jego jedynymi podmiotami. Każda zbrojna interwencja państw obcych na 
obszarze innego państwa była traktowana jako przejaw agresji. 
 Wraz
 z narastaniem znaczenia koncepcji praw człowieka po II WŚ, coraz 
częściej pojawiały się postulaty, by także stosunki międzynarodowe 
uregulować zgodnie z wymogami praw człowieka. Nie będę tutaj opisywać 
różnych aspektów tej problematyki, gdyż na ten temat powstały już setki 
publikacji. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na jedno wybrane zagadnienie.
 Konkretnie chodzi o problematykę dopuszczalności tzw. interwencji 
humanitarnych w przypadku, gdy w pewnym państwie dochodzi do naruszania 
praw człowieka. Coraz częściej pojawiają się głosy opowiadające się za 
tym, że przeprowadzanie takich interwencji powinno być dopuszczalne 
przez prawo międzynarodowe. Do tej pory prawo międzynarodowe nie 
przewidywało – i zdaniem wielu prawników nadal nie przewiduje – takiej 
możliwości, by państwa, które czują się szczególnie odpowiedzialne za 
przestrzeganie praw człowieka, mogły zbrojnie napadać na inne państwa 
celem wymuszenia na nich "właściwego" zachowania. 
 Sprawą
 bezsporną jest to, że do prowadzenia tzw. misji pokojowych uprawnione 
jest ONZ. Misje pokojowe ONZ tworzone są na mocy rezolucji Rady 
Bezpieczeństwa, która określa mandat misji oraz jej wielkość; operacje 
podejmowane są przy tym jedynie za zgodą głównych stron konfliktu. W 
przypadku interwencji humanitarnych mamy do czynienia z czymś zgoła 
innym. Chodzi tutaj o zbrojną napaść na państwo, dokonaną przez inne 
państwa, ONZ nie dysponuje bowiem regularną armią. Oczywiście nie każde 
naruszenie praw człowieka miałoby usprawiedliwiać taką interwencję, 
zwolennicy takiego rozwiązania wymieniają w tym kontekście przede 
wszystkim popełnianie zbrodni przeciwko ludzkości na szeroką skalę. 
Protagoniści legalizacji interwencji humanitarnych podają także 
dodatkowe kryteria, które powinny być spełnione, aby sama interwencja 
nie oznaczała łamania praw człowieka. Nie zamierzam wgłębiać się także i
 w tę problematykę, gdyż również na ten temat dostępnych jest wiele 
prawniczych publikacji (jak np.: 
http://www.stosunki.pl/?q=content/prawo-do-interwencji-humanitarnych). 
Zamiast tego chciałabym skoncentrować się na polityczno-ideologicznych 
aspektach poruszanego tu zagadnienia. 
 Mimo
 że kwestia interwencji humanitarnych jak do tej pory nie została 
uregulowana w prawie międzynarodowym, interwencje takie zostały dokonane
 w Jugosławii w 1999 oraz w Libii w 2011 r. Warto zatrzymać się przy tym
 pierwszym wydarzeniu, był to bowiem pierwszy przypadek, kiedy atak 
grupy państw (NATO) na inne państwo (Jugosławię) został dokonany właśnie
 pod szyldem interwencji humanitarnej. Wielu przeciwników tej agresji 
już wtedy podkreślało przełomowość tamtego wydarzenia, dostrzegając w 
nim precedens, który może stać się podstawą przyszłego ładu 
międzynarodowego (albo nieładu, jak to trafnie określił Marek 
Waldenberg). Kazus Libii potwierdził te obawy. Także wojna w Iraku 
wpisuje się w logikę nowego porządku międzynarodowego, w tym przypadku 
jednak pojęcie interwencji humanitarnej nie było wymieniane jako główna 
przesłanka prowadzenia tej wojny (a jednak była to wojna). Przypadek 
Jugosławii potwierdził także inne obawy przeciwników koncepcji 
legalizacji interwencji humanitarnych. Przede wszystkim chodzi tu o rolę
 medialnej dezinformacji, które celem było dokonanie manipulacji opinią 
publiczną w celu pozyskania jej przychylności dla agresji NATO na 
Jugosławię. Należy także wspomnieć o politycznej i ekonomicznej presji, 
jaka była wywierana przez NATO na Jugosławię, w celu osłabienia tego 
państwa, i jednoczesnym dostarczaniu broni dla kosowskich terrorystów, 
przede wszystkim przez USA i RFN. Nie ulega bowiem wątpliwości, że atak 
NATO na Jugosławię był elementem amerykańskiej i europejskiej (głównie 
niemieckiej) Realpolitik, którego celem było zniszczenie Jugosławii jako
 przeszkody na drodze do ustanowienia własnej hegemonii na Bałkanach 
(tematykę tę szczegółowo opisał wspomniany już Marek Waldenberg w 
książce pt. "Rozbicie Jugosławii", odsyłam Czytelników do tej wyjątkowo 
rzetelnej i pouczającej pracy). Przypadek Libii właściwie niczym nie 
różni się od kazusu jugosłowiańskiego. 
 Mimo
 ogromnego pola do nadużyć w zakresie takich interwencji humanitarnych, 
koncepcja ta znajduje coraz więcej zwolenników, przede wszystkimi w 
środowisku Nowej Lewicy. Chciałabym tu wskazać na tekst Jürgena 
Habermasa pt. "Bestialstwo i humanitarność. Wojna na granicy prawa i 
moralności" (Bestialität und Humanität. Ein Krieg an der Grenze zwischen
 Recht und Moral), który został opublikowany 29 kwietnia 1999 w "Die 
Zeit". Data ukazania tego tekstu nie jest przypadkowa. Trwał wtedy 
jeszcze atak na Jugosławię, gdyż wbrew zamierzeniom przywódców NATO, 
planowany "Blitzkrieg" się nie powiódł. Przyzwolenie opinii publicznej 
na tę "interwencję" z każdym dniem malało. Swoim tekstem Jürgen Habermas
 próbował dostarczyć moralnej legitymizacji dla bombardowania Jugosławii
 przez Sojusz (przede wszystkim chodziło tu o zdobycie poparcia dla 
polityki niemieckiego ministra spraw zagranicznych J. Fischera, 
zagorzałego zwolennika tej wojny, który przewodził w końcu, jak by nie 
było, pacyfistycznej Partii Zielonych…). Ostatecznie, przed Trybunałem w
 Hadze stanął Milošević, a nie odpowiedzialni za zabijanie cywilnej 
ludności w Jugosławii przywódcy NATO. Jak widać, koncepcja, której 
bronił Habermas, zwyciężyła. Warto więc bliżej przyjrzeć się temu 
tekstowi (artykuł jest dostępny online: 
http://www.zeit.de/1999/18/199918.krieg_.xml). 
 Habermas
 otwarcie przyznaje, że według klasycznego prawa międzynarodowego 
zbrojne "mieszanie się" w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stanowi 
naruszenia zakazu interwencji. Prawo międzynarodowe po prostu nie 
dopuszcza takiej możliwości. W przypadku wojny jugosłowiańskiej Sojusz 
Północnoatlantycki działa bez mandatu Rady Bezpieczeństwa, co oczywiście
 stanowi naruszenie zasad klasycznego prawa międzynarodowego. Habermas 
wskazuje na to, że NATO uzasadnia swoją interwencję jako niezbędną pomoc
 świadczoną prześladowanej mniejszości etnicznej i religijnej. Niemiecki
 filozof w pełni podziela przekonanie przywódców Sojuszu o konieczności 
podjęcia takiej interwencji. W swoim tekście powołuje się – oczywiście 
bez podania konkretnych dowodów – na to, że Serbowie rzekomo prowadzili 
na kosowskich Albańczykach "zaplanowaną czystkę etniczną". Jego zdaniem,
 Zachód miał obowiązek powstrzymać serbski "morderczy nacjonalizm 
etniczny". 
 Bez
 posiadania mandatu Rady Bezpieczeństwa, państwa interweniujące mogą 
powoływać się wyłącznie na obowiązujące erga omnes prawa człowieka. Jego
 zdaniem, jest to wystarczająca legitymacja do "niesienia pomocy" 
prześladowanym mieszkańcom Kosowa. Zdaniem Habermasa konkretną podstawą 
legitymizującą tę interwencję są prawa mieszkańców Kosowa do 
równoprawnej koegzystencji. Co ważne, Habermas przywołuje także 
"oburzenie na bezprawie brutalnych wypędzeń" (die Empörung über das 
Unrecht der brutalen Vertreibung) jako powód do rozpoczęcia interwencji 
humanitarnej (punkt ten jest ważny z tego powodu, że postuluje, by 
subiektywne stany emocjonalne pewnej grupy osób były traktowane jako 
przesłanka przyznania pewnej grupie, nawet innej, konkretnych roszczeń 
prawnych). Jednym słowem, bombardowania Jugosławii przez NATO są zgodne z
 założeniami polityki na rzecz praw człowieka, a atak należy potraktować
 jako misję na rzecz pokoju. 
 Habermas
 idzie dalej i stwierdza, że zgodnie z tą "zachodnią" interpretacją 
wojny w Kosowie, może ona oznaczać skok na drodze od klasycznego prawa 
międzynarodowego do stworzenia kosmopolitycznego prawa obywateli świata 
(kosmopolitisches Recht einer Weltbürgergesellschaft). Habermas pisze:
 "Tym
 samym możliwość transformacji prawa międzynarodowego w prawo obywateli 
świata stała się sprawą aktualną. Pacyfizm prawny chce nie tylko za 
pomocą prawa międzynarodowego opanować tłumiony stan wojny między 
suwerennymi państwami, lecz go znieść i zastąpić przez prawny porządek 
kosmopolityczny. Od Kanta do Kelsena taka tradycja istniała także i u 
nas. Ale dzisiaj została ona przez niemiecki rząd po raz pierwszy 
potraktowana poważnie. Bezpośrednie członkostwo w związku obywateli 
świata chroniłoby obywateli państw przed samowolą ich własnych rządów. 
Najważniejszą konsekwencją prawa, które przenika przez suwerenność 
państw, jest, jak się okazuje w przypadku Pinocheta, osobista 
odpowiedzialność funkcjonariuszy za ich przestępstwa popełnione w 
służbie państwowej i wojskowej". 
 Habermas
 wskazuje na to, że istnieją jednak obawy, iż – ze względu na 
przedłużającą się wojnę – z realizacji tego projektu nic nie będzie. Co 
więcej, może on nawet zostać zdyskredytowany. Gdyby bowiem militarna 
interwencja zakończyłaby się fiaskiem, projekt poddania stosunków między
 państwami rządom prawa (durchgreifende Verrechtlichung 
zwischenstaatlicher Beziehungen) zostałby odłożony na dziesięciolecia. 
Natomiast interwencja NATO pozostałaby tylko "ordynarną wojną", nawet 
"brudną wojną", która Bałkany pogrążyłaby w jeszcze większym chaosie. 
Habermas ostatecznie stwierdza: "I czy nie byłoby to wodą na młyn 
Carla Schmitta, który już zawsze "wiedział lepiej": "Kto mówi ludzkość, 
chce oszukać" ("Wer Menschheit sagt, will betrügen")? To on wyraził swój
 antyhumanizm w słynnej formie: "Humanitarność (człowieczeństwo), 
bestialstwo" ("Humanität, Bestialität")".
 Habermas
 wskazuje na pewien dylemat związany z koncepcją suwerennego państwa 
demokratycznego w kontekście problemu legalizacji interwencji 
humanitarnych. Z jednej bowiem strony to właśnie demokratyczne państwo 
uczyniło najwięcej dla prawnego ograniczania politycznej przemocy, a 
podstawą koncepcji demokratycznego państwa prawa jest zasada 
suwerenności podmiotów uznanych przez prawo międzynarodowe. W przypadku 
stworzenia światowego społeczeństwa obywatelskiego zasada niezależności 
państwa narodowego zostałaby podważona. Habermas zadaje więc uzasadnione
 pytanie: "Czy zderza się tu oświeceniowy uniwersalizm z uporem 
politycznej władzy, której na trwałe przypisany jest popęd do 
kolektywnej autoafirmacji (Selbstbehauptung) partykularnej wspólnoty 
politycznej? To jest realistyczna sól w oku polityki praw człowieka". 
 Habermas
 przechodzi więc do krótkiego omówienia sporu między realistyczną a 
prawnoczłowieczą koncepcją stosunków międzynarodowych. Przypomina, że 
podstawą klasycznego porządku międzynarodowego stanowi Pokój Westfalski z
 1648 r. Wtedy też narodziła się realistyczna szkoła myślenia o 
stosunkach międzynarodowych. Zdaniem Habermasa, klasyczne podejście nie 
wytrzymuje jednak próby czasu w sytuacji, kiedy państwa konfrontowane są
 z problemem mnożących się wzajemnych zależności, wynikających z coraz 
bardziej kompleksowego charakteru społeczeństwa światowego. Wiele 
problemów państwa mogą rozwiązać tylko poprzez kooperację. Habermas 
wskazuje na zwiększającą się rolę i zagęszczenie instytucji 
ponadnarodowych, architekturę i procedury systemu bezpieczeństwa 
zbiorowego, ekonomizację polityki zagranicznej, jak również zacieranie 
się granic między polityką wewnętrzną i zewnętrzną. Habermas krytykuje 
realistów przede wszystkim za to, że ich pesymistyczny obraz człowieka i
 błędne pojęcie polityczności tworzą tło dla doktryny, która odmawia 
legalizacji interwencji humanitarnych. Habermas nie może bowiem zgodzić 
się na to, że realiści dążą do utrzymania status quo w stosunkach 
międzynarodowych. A polega ono na tym, że niezależne państwa, 
nieskrępowane żadnymi zewnętrznymi normami prawnymi, mogą działać według
 własnego uznania i bez żadnych ograniczeń realizować swoje własne interesy.
 Habermas stwierdza, że z punktu widzenia realistów: "Z
 takiego punktu widzenia interwencjoniści działający na rzecz praw 
człowieka popełniają błąd kategorialny. Nie doceniają i dyskryminują w 
pewnym stopniu "naturalną" tendencję do autoafirmacji 
(Selbstbehauptung). Chcą narzucić normatywne miary sile 
(Gewaltpotential), która wyrywa się normowaniu. Carl Schmitt zaostrzył 
tę argumentację poprzez swoją osobliwie ustylizowaną "istotę" 
polityczności. Podejmując próbę "moralizowania" z gruntu neutralnej 
racji stanu, twierdził [Carl Schmitt] tak: polityka praw człowieka 
sprawia, że nawet pierwotna (naturwüchsig) walka narodów wyrodnieje w 
kierunku przerażającej "walki przeciwko złu"". 
 Habermas
 wskazuje jednak na to, że to właśnie szkoła realistyczna jest 
odpowiedzialna za wiele "moralnie doniosłych wydarzeń" XX wieku, przede 
wszystkim za totalitaryzmy i Holokaust. Habermas odwraca więc argument 
realistów, twierdząc, że właśnie dlatego należy dążyć do globalnego 
zinstytucjonalizowania ochrony praw człowieka, aby to prawne mechanizmy,
 a nie argumenty moralne były podstawą interwencji humanitarnych. Dzięki
 instytucjonalizacji prawa obywateli świata (Die 
Unterinstitutionalisierung des Weltbürgerrechts) rozwiązałby się 
podstawowy dylemat dotyczący polityki na rzecz praw człowieka, związany z
 pytaniem o to, czy stosowanie siły jest właściwą drogą do ustanowienia 
kosmopolitycznego społeczeństwa obywatelskiego. Habermas stwierdza więc:
 "Dopiero wtedy, kiedy dla praw człowieka znajdzie się miejsce w 
demokratycznym ogólnoświatowym porządku w sposób podobny, jak dla praw 
podstawowych w naszych narodowych konstytucjach, będziemy mogli wyjść z 
założenia, że adresaci tych praw jednocześnie postrzegają samych siebie 
jako ich autorów". Habermas przyznaje, że "Serbowie, którzy tańczą na ulicach Belgradu", nie są "jak stwierdził Slavoj Žižek: "ukrytymi Amerykanami, którzy czekają na to, by ich wyzwolić spod jarzma nacjonalizmu". Porządek polityczny, który gwarantuje wszystkim obywatelom takie sama prawa, jest im narzucany siłą".
 Habermas rozumie wprawdzie ten zarzut, ale jego zdaniem, interweniujące
 państwa demokratyczne działają paternalistycznie, co jego zdaniem jest 
uzasadnione z ważnych względów moralnych: "Jednakże kto działa w 
świadomości nieuniknioności przejściowego paternalizmu, wie także, że 
władza, którą sprawuje, nie posiada jakości legitymowanego w ramach 
demokratycznego światowego społeczeństwa obywatelskiego przymusu 
prawnego". Dylemat koncepcji prawnoczłowieczej sprowadza się więc do
 stwierdzenia, że zwolennicy kosmopolitycznego porządku prawnego, którzy
 życzą sobie jego urzeczywistnienia, powinni działać tak, jakby ten 
porządek już istniał. Zdaniem Habermasa, nie można bowiem dopuścić do 
tego, by obywateli wielu państw zostawić na pastwę "zbirów". Władza w 
wielu państwach przerodziła się w terroryzm, co sprawia, że klasyczna 
wojna domowa zamienia się w masowe zbrodnie. W takich przypadkach 
sąsiednie państwa demokratyczne muszą mieć możliwość udzielenia ludności
 tych państw odpowiedniej pomocy. Zdaniem Habermasa, wiele państw 
"drugiego świata", w tym np. Libia, Irak czy Serbia, przejęło 
dziedzictwo europejskiego nacjonalizmu, czemu nie można przyglądać się 
bezczynnie (warto zwrócić uwagę, że Habermas obok Serbii wymienił także 
Irak i Libię, a więc państwa, które później faktycznie zostały 
zaatakowane przez Zachód). 
 W ostatnim akapicie tekstu Habermas stwierdza, iż dokonujące się właśnie z użyciem siły "przejście od klasycznej polityki siły (Machtpolitik) do stanu obywateli świata"
 powinniśmy postrzegać jako proces uczenia się, któremu wspólnie 
powinniśmy podołać. Przestrzega on przed tym, by samowolne przypisywanie
 sobie przez NATO prawa do interwencji nie stało się regułą. Jego 
zdaniem, jedynym środkiem zapobieżenia temu będzie stworzenie 
określonych mechanizmów prawnych regulujących możliwość przeprowadzania 
interwencji humanitarnych. 
 Nie
 sposób w ramach tego tekstu omówić wszystkich zagadnień poruszanych 
przez Habermasa, jest to temat na osobne opracowanie. Z pewnością należy
 zatrzymać się na chwilę nad kwestią sporu między "realistami" a 
"kosmopolitami". Kto ma tu rację, Habermas czy Carl Schmitt? Z jednej 
strony rację na pewno ma Habermas, twierdząc, że odpowiedzialność za 
Holokaust ponosi szkoła realistyczna. W końcu Hitler i naziści uznali, 
że istnienie narodu żydowskiego nie jest zgodne z racją stanu III 
Rzeszy, i postanowili skutecznie rozwiązać "problem". Na gruncie 
koncepcji Schmitta, która wyrasta z makiawelizmu i heglizmu, prawo 
zostało zastąpione przez siłę, której jedynym ograniczeniem są granice 
skuteczności. Przyjmując taki punkt widzenia sprawę wymordowania kilku 
milionów Europejczyków przez Niemców należy rozpatrywać wyłącznie w 
kategoriach rzekomo aksjologicznie neutralnego pojęcia racji stanu. Z 
drugiej jednak strony rację ma Schmitt, który przestrzega przed równie 
brutalną "walką ze złem" toczoną pod hasłami obrony praw człowieka i 
humanizmu. Także i w tej kwestii dysponujemy już bogatym doświadczeniem 
empirycznym, wystarczy wskazać chociażby na wojnę w Jugosławii, czy też 
toczący się właśnie konflikt w Syrii. 
 Kluczową
 kwestią dla problemu interwencji humanitarnych jest wspomniana przez 
Habermasa sprawa dobrej albo złej natury człowieka. Habermas słusznie 
wskazuje na to, iż tradycja realistyczna stoi na gruncie poglądu, że 
człowiek jest dogłębnie zły. Z tego przekonania wynika szerokie 
przyzwolenie przez realistów na stosowanie przemocy w polityce. 
Habermas, który porusza się w obrębie oświeceniowo-marksistowskiej 
tradycji, stoi na gruncie przekonania o tym, że człowiek z natury jest 
dobry. Zły natomiast jest system, dlatego też należy go zmienić. 
Habermas rzeczywiście wydaje się wierzyć w to, że po ustanowieniu 
kosmopolitycznego prawa zło zniknie z tego świata. Wizja zarysowana 
przez Habermasa jak najbardziej wpisuje się w tradycję myślenia 
utopijnego. Habermas zdaje się bowiem nie rozumieć, że po legalizacji 
interwencji humanitarnych mechanizm ten będzie bez skrupułów 
wykorzystywany przez silniejszych w celu podporządkowywania sobie 
słabszych. Legalizacja interwencji humanitarnych na pewno zwiększyłaby 
"atrakcyjność" wprowadzenia do struktur państw obcych czegoś w rodzaju 
"V kolumny", gdyż stosowanie metody celowego rozsadzania państw od 
środka należy do podstawowego instrumentarium polityki realnej. Państwa 
dotknięte takim problemem nie byłyby w stanie bronić się przed swoim 
"wrogiem wewnętrznym", gdyż szybko mogłyby zostać oskarżone o rażące 
naruszanie praw człowieka, a przez to byłyby narażone na "interwencję 
humanitarną". Habermas zdaje się zupełnie nie dostrzegać tego problemu. 
Co więcej, w kwestii wojny w Jugosławii przypisuje swojemu własnemu 
rządowi motywację czysto altruistyczno-idealistyczną, nie dostrzegając, 
że wojna ta służyła zniszczeniu znienawidzonej przez niemieckich 
realpolityków Serbii, a tym samym, umocnieniu pozycji RFN na Bałkanach. 
Jednym ze sposobów przeciwdziałania popełnianiu masowych zbrodni byłoby 
wprowadzenie skutecznych mechanizmów kontroli handlu bronią, jak i 
"prania brudnych pieniędzy", za które ta broń jest kupowana. Realizacja 
utopijnej wizji Habermasa przyczyniłaby się jednakże do tego, że 
przemysł zbrojeniowy jak i międzynarodowa finansjera, zgodnie z właściwą
 sobie logiką działania, postrzegałyby w takich "interwencjach 
humanitarnych" atrakcyjne źródło dochodu. Atrakcyjne, gdyż w końcu nie 
chodziłoby tu o wojnę, tylko interwencje humanitarne, dzięki czemu 
wspomniane branże mogłyby poprawić własny wizerunek… 
 Problemy
 wynikające z poglądów Schmitta i Habermasa wynikają z tego, że obydwaj 
odrzucają klasyczną koncepcję logocentryzmu, zakładającą, że prawdziwy 
porządek musi znajdować swoje oparcie w Logosie. Koncepcja 
logocentryczna przyjmuje, że człowiek wprawdzie obarczony jest grzechem 
pierworodnym, ale mimo wszystko jest zdolny do działania zgodnie z 
wymogami prawa natury. Koncepcja ta została odrzucona w nowożytności. 
 Cezurą
 czasową dla koncepcji Schmitta i Habermasa jest porządek wytoczony 
przez Pokój Westfalski w roku 1648r. Układ międzynarodowy wyłoniony na 
gruncie Pokoju Westfalskiego został zbudowany na gruzach Christianitas, 
która opierała się na koncepcji powszechnego prawa natury. Wraz z 
dokonaniem absolutyzacji suwerenności państwowej został rozpoczęty 
proces, który musiał doprowadzić do tragedii XX wieku. Polityka na rzecz
 praw człowieka stanowi dialektyczną negację koncepcji realistycznej, i 
sama wpisuje się w nowożytną koncepcję państwa totalnego. Na jej 
gruncie, stworzenie powszechnego stanu prawnego może dokonać się tylko 
poprzez ustanowienie odpowiednich globalnych struktur 
(quasi)państwowych. Tylko bowiem "skonstruowanie" ludzkości jako nowego,
 globalnego suwerena i prawodawcy może zapewnić światu pokój. 
 Tak
 długo jak nie nastąpi powrót do klasycznej koncepcji prawa natury, 
będziemy skazani na dialektyczną walkę między tymi dwiema skrajnościami.
 Na gruncie paradygmatu nowożytnego zakończenie tej walki może nastąpić 
tylko poprzez syntezę realizmu i kosmopolityzmu w postaci (quasi)państwa
 światowego, które będzie mogło posunąć się do zastosowania wszelkich 
środków w celu obrony swojej racji stanu. Przemoc wprawdzie zostanie 
ujęta w karby koncepcji praw człowieka, jednakże wystarczy, by 
przeciwnicy takiego (quasi)państwa zostali ucharakteryzowani na wrogów 
demokracji, praw człowieka i postępu, a ich "neutralizacja" nie będzie 
stanowiła żadnego problemu. Niestety, w przypadku powstania takich 
struktur żadna interwencja humanitarna nie będzie już możliwa, gdyż po 
prostu nie będzie nikogo, kto mógłby interweniować. 
J4.09.2013
Neokolonializm w natarciu (4)
Część pierwsza: http://magdalenazietek.blogspot.de/2012/11/neokolonializm-w-natarciu.html
W ostatniej części artykułu
chciałabym postawić pytanie o to, jak Polska powinna bronić się przed
kolonizacją własnej pamięci, jak również pamięci europejskiej przez państwo niemieckie.
Częściowej odpowiedzi na to pytanie udzieliła już Ewa Thompson w wielokrotnie
cytowanym przeze mnie artykule "Postmodernizm, pamięć, logocentryzm"(w: "(Nie)Obecność. Pominięcia i przemilczenia w narracjach XX
wieku", red. Hanna Gosk, Bożena Karwowska, Warszawa 2008, s. 37 – 53).
Thompson słusznie wskazała w nim, że Polska jest zbyt słaba, żeby przeciwstawić
Niemcom swoją własną narrację i nadać jej światowy rozgłos. Wysiłek Polski
powinien więc przede wszystkim koncentrować się na podważaniu zasad
metodologicznych postmodernistycznej polityki pamięci, której hołdują Niemcy.
Przyjrzyjmy się bliżej, co to oznacza w tym konkretnym przypadku, czyli sprawie
"Fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie". 
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)