8.25.2012

Był sobie kiedyś taki list…


Wspólne orędzie Kościoła i Cerkwi jest wydarzeniem o wielkim znaczeniu historycznym i potencjale politycznym, którego nie wolno nam zmarnować. Wydarzenie to często porównywane jest do wymiany listów między polskimi i niemieckimi biskupami z 1965 roku, która powszechnie uważana jest za rozpoczęcie procesu pojednania polsko-niemieckiego. W opinii zdecydowanej większości decydentów politycznych, dziennikarzy oraz działaczy społecznych po obu stronach Odry proces ten został zakończony sukcesem. Wspomniana wymiana listów, jak również orędzie są ściśle ze sobą powiązane. W obu przypadkach przedstawiciele duchowieństwa podkreślali bowiem, że pojednanie między Polakami a Niemcami i Rosjanami może dokonać się tylko w oparciu o chrześcijaństwo. Taki był punkt wyjścia procesu polsko-niemieckiego pojednania, taki jest punkt wyjścia pojednania polsko-rosyjskiego. Czy jednak polsko niemieckie-pojednanie, tak jak jest ono w tej chwili przeprowadzane, rzeczywiście realizuje postulat sformułowany przed laty przez polskich biskupów? Czyż nie jest przypadkiem tak, że odbywa się ono na obcym chrześcijaństwu ideologicznym gruncie? Myślę, że najwyższy czas, żeby polscy katolicy zadali sobie to właśnie pytanie.  

Wątpliwości co do tego, jaki jest ideologiczny grunt polsko-niemieckiego pojednania, nie ma Błażej Lenkowski, który w tekście pt. "Antyliberałowie łączą się" stwierdza:

"Teoretycznie wiadomość o wizycie Cyryla w Polsce powinna cieszyć. Pojednanie między religiami, krok w kierunku pojednania pomiędzy zwaśnionymi narodami to przecież zmiana w dobrym kierunku. Należy jednak zadać sobie pytanie, na jakim gruncie owo pojednanie się dokonuje, kto i w jakim kontekście je zawiera. (…)Szczególnie zaniepokojeni mogą być liberałowie i ci, którym kierunek zmian kulturowych wyznaczony przez Zachód jest bliski. Przecież w Rosji i Cerkwi prawosławnej nie doszło do cudownego nawrócenia na wartości Zachodu: przywiązanie do demokracji i prawa człowieka. To pojednanie pod auspicjami abp. Michalika, jednego z największych zwolenników Radia Maryja w polskim Kościele, zawierane jest pod hasłami obrony przed liberalnym Zachodem wspólnych tradycji i wartości Polski oraz Rosji. (…)Porównania z pojednaniem biskupów polskich i niemieckich są zupełnie nietrafione. Ówczesny Kościół niemiecki funkcjonował w demokratycznym kraju, a polski był podporą demokratycznej opozycji. Teraz Cerkiew ramię w ramię z Putinem tłamsi prawa człowieka w Rosji." (Gazeta Wyborcza, 21.0.2012, http://wyborcza.pl/1,86116,12336422,Antyliberalowie_lacza_sie.html#ixzz24MwtZDWD).

Na szczególną uwagę zasługuje stwierdzenie autora, iż "Ówczesny Kościół niemiecki funkcjonował w demokratycznym kraju, a polski był podporą demokratycznej opozycji". Nie chrześcijaństwo, a wiara w zbawczą moc demokracji rzekomo podzielana przez polskich i niemieckich biskupów przyczyniła się zadaniem Lenkowskiego do  sukcesu polsko-niemieckiego pojednania. Co więcej, autor sugeruje, że polski Kościół katolicki pełnił wtedy rolę demokratycznej opozycji. Autor zdaje się nie dostrzegać, że prymas Wyszyński walczył przeciwko demokracji (sic!) ludowej w celu obrony polskiego Kościoła katolickiego, a nie o demokrację. Co więcej, że tacy przedstawiciele "demokratycznej opozycji", jak Adam Michnik, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, Jan Lityński czy też Seweryn Blumsztajn, twórcy KOR i trockiści walczyli o "socjalizm z ludzką twarzą"… Skąd się więc bierze przekonanie Lenkowskiego, że polski Kościół mimo wszystko był podporą demokratycznej opozycji? Moim zdaniem, wynika to ze skutecznej polityki propagandowej, uprawianej przez Adama Michnika i innych, którzy postawili znak równości między antykomunizmem, prawicowością i katolicyzmem. Kłamstwo, w które uwierzyło wielu członków Solidarności i w które większość Polaków do dziś wierzy. Właśnie dzięki temu kłamstwu mogło zostać przeprowadzone "pojednanie polsko-niemieckie" w takiej formule, w jakiej ostatecznie zostało przeprowadzone: Polaków i Niemców połączyła wspólna wiara w wartości zachodnie, czyli demokrację i prawa człowieka. 

Jak silne jest przekonanie o tym, że polsko niemieckie-pojednanie jest sukcesem, z którego polska prawica może być dumna, świadczą chociażby słowa autorów apelu "Prosimy o wysłuchanie naszej opinii i wycofanie się z podpisania tego niebezpiecznego dla przyszłości Polski wspólnego orędzia", wystosowanego przez Elżbietę Szmidt do bp. Michalika w imieniu "katolickiego laikatu, świeckich prawdziwie zaangażowanych, zatroskanych o obecność wiary, Ewangelii, Chrystusa pośrodku nas i o przyszłość naszej Ojczyzny, zgromadzonych wokół portalu Stowarzyszenia Blogmedia24.pl": 

"Dość przypomnieć, że List biskupów polskich do niemieckich został poprzedzony autentycznym procesem pojednania i był odpowiedzią polskich hierarchów na wieloletnie starania strony niemieckiej. Wyprzedziły go działania kościołów niemieckich, w tym Kościoła ewangelickiego, który w swym memorandum z 1 października 1965 r. wzywał do zaakceptowania granic na Odrze i Nysie oraz do podjęcia dzieła pojednania Niemców ze wschodnimi sąsiadami. Wcześniejszym gestem intelektualistów ewangelickich było tzw. memorandum z Tybingi - przedstawione deputowanym Bundestagu w roku 1961, nawołujące zachodnioniemieckich polityków do odejścia od idei rewizji granic. Okazją do podjęcia procesu pojednania był przede wszystkim Sobór Watykański II, dając możliwość bezpośredniego spotkania przedstawicieli Episkopatów obu krajów. Poprzedziły go wspólne wystąpienia w sprawie beatyfikacji franciszkanina — męczennika Auschwitz — o. Maksymiliana Kolbe czy pielgrzymki niemieckich chrześcijan do miejsc zbrodni hitlerowskich w Polsce. Słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – podpisane m.in. przez kardynała Stefana Wyszyńskiego i biskupa Karola Wojtyłę – były nie tylko aktem mądrości politycznej ówczesnych hierarchów Kościoła, ale wypływały z głębokiego przeświadczenia, że istnieją rzeczywiste warunki pojednania „w tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu”. Jeśli ówczesne władze komunistyczne zareagowały z wściekłością na orędzie polskich biskupów – to również dlatego, że było ono wyrazem ewangelicznej i chrześcijańskiej postawy" (Prezes Zarządu Elżbieta Szmidt http://wpolityce.pl/artykuly/33905-prosimy-o-wysluchanie-naszej-opinii-i-wycofanie-sie-z-podpisania-tego-niebezpiecznego-dla-przyszlosci-polski-wspolnego-oredzia)

Autorzy tego apelu twierdzą, że "List biskupów polskich do niemieckich został poprzedzony autentycznym procesem pojednania i był odpowiedzią polskich hierarchów na wieloletnie starania strony niemieckiej". W intencji autorów stwierdzenie to ma być koronnym dowodem na chrześcijański charakter pojednania, które rzekomo dokonało się między obydwoma narodami.  Niestety, twierdzenie "o wieloletnich staraniach strony niemieckiej" nie odpowiada prawdzie. Aż do lat 80. strona niemiecka nie wykazała większego zainteresowania pojednaniem z Polakami, a list polskich biskupów przez niemiecki episkopat został przyjęty z olbrzymią powściągliwością. Proces pojednania ruszył z miejsca dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, kiedy to Niemcy odkryli, że przy pomocy Polaków mogą obalić komunizm…  Wygłaszanie fałszywych twierdzeń jak wyżej przytoczone przyczynia się więc do tego, że Polacy utwierdzani są w błędnym przekonaniu o tym, że pojednanie polsko-niemieckie rzeczywiście zostało przeprowadzone na gruncie chrześcijaństwa. 

Warto zatem przyjrzeć się okolicznościom powstania listu polskich biskupów do niemieckich oraz jego wpływu na przebieg pojednania polsko-niemieckiego. W dalszych rozważaniach będę opierać się na pracy wydanej przez Basila Kerskiego, Tomasza Kycia oraz Roberta Żurka, "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Orędzie biskupów polskich i odpowiedź niemieckiego episkopatu z 1965 r. Geneza. Kontekst, Spuścizna (Olsztyn 2006).  

Autorzy tego opracowania jednoznacznie wskazują, że poza Memoriałem ogłoszonym przez Kościół ewangelicki strona niemiecka nie podjęła żadnej znaczącej inicjatywy mającej na celu rozpoczęcie procesu pojednania polsko-niemieckiego. Takich kroków nie podjął niemiecki Kościół katolicki, takich kroków nie podjął rząd Adenauera. List biskupów polskich do niemieckich od początku do końca był inicjatywą polską, w żaden sposób niesprowokowaną przez "wieloletnie starania strony niemieckiej". W liście tym biskupi polscy zapraszali przedstawicieli niemieckiego episkopatu do udziału w centralnych uroczystościach milenijnych na Jasnej Górze. Jednocześnie list miał doprowadzić do pojednania między obydwoma narodami, tak aby w ten sposób przygotować Polaków do obchodów Millenium chrztu Polski. 

Jak wskazują autorzy opracowania, inicjatywa pojednania na dobrą sprawę powinna była wyjść ze strony Niemiec. Tak się jednak nie stało. Co więcej:

"W porównaniu z tym krokiem biskupi niemieccy byli w swojej reakcji bardzo powściągliwi. Co prawda, przyjęli "z głębokim braterskim szacunkiem" wyciągniętą ku nim dłoń, ale nie była to reakcja adekwatna w stosunku do rewolucyjnej, łamiącej tabu i politycznie ryzykownej dla jego autorów prukursorskiej inicajatywy. W tekście brakowało gestu, zwrotu, który nadałby odpowiedzi wyjątkowy charakter. NIe przełamano żadnego społecznego tabu, nie żądano żadnej zmiany obowiązującego paradygmatu. (…) W związku z kwestią granicy niemieccy biskupi wyrazili jednynie życzenie, "by wszystkie nieszczęśliwe skutki wojny zostały przezwyciężone w sposób sprawiedliwy i zadowalający obie strony". Przy czym było jasne, że takie rozwiązanie nie istnieje" (tamże, s. 31). 

Taką reakcję ze strony biskupów niemieckich autorzy tłumaczą tym, że większość zachodnioniemieckiego społeczeństwa nie była gotowa pogodzić się z utratą ziem wschodnich. 

"Jak silny był opór wobec jakichkolwiek ustępstw, przekonało się kierownictwo Kościoła ewangelickiego po opublikowanoi swego Memoriału. Doszło wtedy do masowych, ostrych i przeważnie bardzo negatywnych reakcji wykraczających poza ramu wspólnoty ewangelickiej. Część wiernych zdystansowała się od kierownictwa swojego Kościoła, podniosła się fala wystąpień, rozprzestrzeniał się wewnątrzkościelny kryzys. Katoliccy biskupi mogli zakładać, że także w Kościele katolickim doszłoby do podobnej burzy w przypadku, gydyby wezwali do uznania granicy na Odrze i Nysie. Takie wystąpienie mogłoby również wywowałać kryzys w stosunkach Kościoła katolickiego z politykami CDU/CSU, którzy trwali przy żądaniu rewizji granic" (tamże, s. 30-31).   

Zdaniem autorów książki, biskupi niemieccy w ogóle nie byli zachwyceni polską inicjatywą. Co więcej, twierdzą oni, że list polskich biskupów został potraktowany jako wyraz … polskiego nacjonalizmu. Kerski, Kycia i Żurek powołują się na poufne postanowienie Episkopatu Niemiec z 3 grudnia 1965 roku, w którym stwierdzono, że "na twardą, nacjonalistyczną postawę polskich biskupów i wiernych nie należy reagować ostro, lecz z wciąż na nowo demonstrowaną życzliwością". Zdaniem autorów książki w "świetle powyższego cytatu powściągliwa odpowiedź niemieckiego episkopatu na Orędzie jawi się wręcz jako akt chrześcijańskiej wspaniałomyślności wobec kolejnego nacjonalistycznego wybryku polskich biskupów" (tamże, s. 38). Autorzy podsumowują to w ten sposób:

"Zadziwiająca jest również łatwość, z jaką strona niemiecka zarzucała polskiemu Kościołowi szowinizm. Ta beztrosko można ferować wyroki tylko wtedy, gdy samemu nie ma się specjalnego poczucia winy. Rzeczywiście: reakcje niemieckiej opinii publicznej na Orędzie wskazują, że niemała część niemieckiego społeczeństwa wciąż jeszcze była głęboko przekonana o tym, że winy Polaków wobec Niemców są dużo większe niż winy Niemców wobec Polaków. Kiedy posłanie dotarło do wiadomości publicznej, katoliccy wysiedleńcy z satysfakcją przyjęli do wiadomości nie propozycję przebaczenia, a prośbę o nie. Dla nich był to sygnał, że polski episkopat nareszcie jest gotów wyznać polską winę. Z tego punktu widzenia posłanie pojednania zostało zrozumiana jako późno wypełniony obowiązek polskich biskupów wobec niemieckiego Kościoła, a nie jako wielkoduszny gest polskich ofiar reżimu hitlerowskiego wobec Niemców. Zdaniem wielu niemieckich katolików na tym "spełnieniu obowiązku" spoczywał jednak cień "nacjonalistycznej" wizji historii polskich duchownych, która znalazła swój wyraz w liście" (tamże, s. 37). Autorzy także wskazują na wciąż obecne wśród przedstawicieli niemieckiego duchowieństwa poczucie wyższości. Ich zdaniem, nawet przy najlepszej woli niektórym z nich z wielkim trudem przychodziło "pożegnanie się ze stereotypem o cywilizacyjnej przepaści między zachodem i wschodem oraz z wyobrażeniem o roli Niemiec jako krzewiciela kultury na wschodzie"

Autorzy stwierdzają, że wbrew potocznemu mniemaniu wymiana listów z 1965 roku nie wywołała żadnego radykalnego zwrotu w stosunkach między polskim i niemieckim Kościołem. Wręcz przeciwnie, w następnych latach można było mówić o okresie stagnacji, jeśli nie wręcz regresu (s. 45). Prawdziwy kryzys nastąpił po dojściu do władzy w RFN SPD, kiedy to nowy kanclerz Niemiec, Willy Brandt zaczął prowadzić politykę zbliżenia między RFN a Związkiem Radzieckim. Polityka ta była torpedowana przez niemieckich chadeków. Dlatego też w 1970 roku Prymas Wyszyński wystosował list do przewodniczącego konferencji biskupów niemieckich Juliusa Döpfnera, w którym "stwierdził, że prowizoryczność organizacji kościelnej na "Ziemiach Odzyskanych" przypisuje się "hamującej działalności niemieckiego episkopatu", co niestety nie jest "postępem na drodze do pojednania i pokojowej współpracy" (tamże, s. 47). Niestety, jego prośba nie spotkała się ze zrozumieniem ze strony Döpnera. Natomiast pod koniec 1970 roku arcybiskup Kominek wystosował list otwarty do wszystkich chadeckich partii świata. Poddał w nich ostrej krytyce CDU/CSU.

"Jak stwierdził, obie partie w czasie swoich długich rządów nie uczyniły nic dla pojednania polsko-niemieckiego, a po utracie władzy zwalczały nową politykę pojednania prowadzoną przez socjalliberalną koalicję. Szczególnie wiele krytycznych uwag zebrali katoliccy politycy CDU/CSU, ponieważ nawet gdy z szeregów tych partii dochodziły jakieś pozytywne sygnały, to zawsze ze strony protestantów". "Kminek kończył swój list dramatycznie: "w ciągu nabliższych tygodni okaże się, czy niemiecki katolicki episkopat przełamie w tym historycznym momencie swoją powściągliwość i milczenie i wstrząśnie sumieniami decydentów, i czy politycy katoliccy nie skryją się za dyscypliną partyjną jak w 1933 roku przy głosowaniu nad ustawą o środkach nadzwyczajnych ochrony państwa" (s. 48). 

Autorzy wskazują, że ze względu na nieustępliwą pozycję niemieckiego episkopatu zawarty został "egzotyczny sojusz" między konserwatywnym prymasem Wyszyńskim i kierownictwem socjoliberalnej SPD, i to z pominięciem naturalnych sprzymierzeńców Wyszyńskiego, czyli biskupów niemieckich (s. 49). Ostatecznie w grudnia 1970 r. został zawarty traktat o normalizacji stosunków między RFN a PRL, niedługo potem Watykan uregulował stosunki kościelne w diecezjach na ziemiach odzyskanych. Kwestia granicy polsko-niemieckiej została więc uregulowana przez traktat, a nie jak mieli nadzieję Kominek i Wyszyński, w drodze aktu pojednania Kościołów. Nie niemieccy biskupi, a Willy Brandt przez swój gest uklęknięcia przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie zainicjował pojednanie polsko–niemieckie (warto wiedzieć, że wielu członków CDU/CSU potraktowało ten gest jako zdradę stanu…) Postawa niemieckiego Kościoła katolickiego nie zmieniła się aż do lat 80. Między innymi w 1980 r. przedstawiciele ruchu Znak odrzucili zaproszenie na Katholikentag (Dzień katolików) w Berlinie, po tym jak prezydent Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików (Zentralkomitee der deutschen Katholiken) Hans Maier wypowiedział się za oznaczaniem w atlasach szkolnych polsko-niemieckiej granicy z roku 1937 (tamże, s. 233). 

Prawdziwy "przełom" nastąpił w latach 80, kiedy to niemiecka strona zaczęła organizować pomoc humanitarną dla Polski. Do Niemców dotarło bowiem, iż bez Polski nie da się obalić komunizmu. (A bez obalenia komunizmu nie byłoby zjednoczenia Niemiec… Co moim zdaniem odgrywało decydującą rolę w procesie tak zwanego pojednania polsko-niemieckiego). 

W wywiadzie przeprowadzonym przez autorów książki z Władysławem Bartoszewskim czytamy: 

"W roku 1966 był Pan ponownie w RFN. Czy listy biskupów były tematem Pana dyskusji z niemieckiemi partnerami?" Odpowiedź: "Pytano mnie, co my, Polacy chcieliśmy przez to osiągnąć. "Przecież wiedzieliście, że biskupi są obywatelami Niemiec, że nie mogą się wypowiadać w sposób niezgodny z konstytucją o sprawach państwa, że nie są politykami." Dla mnie najważniejszym odkryciem było wtedy stwierdzenie, że rola Kościołów w Niemczech jest mniejsza niż w Polsce. Może, jeżeli chodzi o organizację inicjatyw charytatywnych jest ważna, ale biorąc pod uwagę wpływ na kształtowanie poglądów, to nie do końca. Pogłądy są kształtowane przez związki młodzieżowe, partie polityczne, grupy nacisku, związki zawodowe, landy, układy polityczne, a nie Kościoły" (tamże, S. 116-117). 

W dalszej części wywiadu Bartoszewski potwierdza, że to nie Kościoły, ale powstanie Solidarności przyczyniło się do przełomu w relacjach polsko-niemieckich. Natomiast  Bernhard Vogl w wywiadzie z redaktorami książki stwierdza: "Dopiero później zorientowano się, że dzięki Polsce można będzie rozsadzić komunistyczną Europę Wschodnią, jednak kiedy pojawiły się listy, nikt jeszcze o tym nie myślał" (s. 164).  

Jakie więc było ideologiczne tło pojednania polsko-niemieckiego, które na dobrą sprawą zaczęło być realizowane dopiero od lat 80? Moim zdaniem, była nim chęć stworzenia zjednoczonej Europy, której najważniejszym symbolem miało być zjednoczenie Niemiec i upadek Muru Berlińskiego.  Chodziło więc o czysto polityczny projekt, który niewiele miał i niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem. Dlatego też relacje między RP a RFN od samego początku były nacechowane jasną asymetrią. W końcu to Niemcy "wprowadzały nas do Europy", co stawiało nas na pozycji petenta, który musi okazywać wdzięczność za przyjęcie go do towarzystwa. Niemcy uznały się bowiem za eksperta od sprawy "europejskości" a nam przypisano rolę ucznia. W ten oto sposób pojednanie polsko-niemieckie zaczęło polegać na nawracaniu nas na europejskość przez elity RFN. Niemcom natomiast nawet do głowy nie przyszło, że może i oni mogliby nauczyć się czegoś od nas… Tym bardziej że, jak stwierdzają autorzy książki w wywiadzie z Władysławem Bartoszewskim: 

"Mamy wrażenie, że w stosunkach między Polakami i Niemcami, również między polskimi i niemieckimi elitami katolickimi panowała praktycznie przez cały czas dysproporcja nie tylko w zaangażowaniu na rzecz pojednania, ale w jakości refleksji na temat wzajemnych relacji. Przed chwilą potwierdził Pan nasze przypuszczenia o braku zainteresowania niemieckich partnerów manifestami PPN, wcześniej poinformował nas Pan, że nawet te gesty strony niemieckiej, które postrzegaliśmy jako jej wkład w symbolikę dialogu, jak wizyta u grobu Popiełuszki, czy Krzyżowa, były tak naprawdę inspirowane przez stronę polską". Odpowiedź: "Pocieszające jest, że dali się zainspirować". Redaktorzy: "Ale sami nie byli w stanie wypracować impulsów ożywiających dialog. To jest dramatyczny wniosek" (tamże, s. 121). 

Sprawa pojednania polsko-niemieckiego ma jeszcze jeden aspekt, o którym koniecznie należy wspomnieć. Proces ten był wspierany przez tak zwanych postępowych katolików, do których należeli tacy aktorzy polsko niemieckiego-pojednania jak Stanisław  Somma, Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Turowicz, Władysław Bartoszewski, czy też Józefa Hennelowa. To oni utrzymywali kontakty z Niemcami, jeździli do RFN i działali na rzecz unormowania stosunków polsko-niemieckich. W  rozmowie autorów książki z Józefą Hennelową czytamy:  

"W roku 1989 czołowi przedstawiciele polskich i niemieckich katolików świeckich podpisali wspólny dokument, w którym zgodnie wypowiedzieli się w najtrudniejszych kwestiach stosunków polsko-niemieckich. Tymczasem w minionych piętnastu latach stanowiska zamiast jeszcze bardziej się zbliżyć, oddaliły się. Jak do tego doszło?" Odpowiedź: "Ma Pan na myśli deklarację podpisaną w pięćdziesiątą różnicę wybuchu II wojny światowej. Dokument te rzeczywiście oddaje olbrzymią zgodność sygnatariuszy, a wszystkie jego sformułowania są bardzo krzepiące. Ale proszę zwrócić uwagę, że w deklaracji tej pokazano również bardzo uczciwie, czego jeszcze brakuje, co powinno być naszym zdaniem zadaniem na przyszłość. Chyba tego zadania nie wypełniliśmy, po części dlatego, że przedwcześnie uwierzyliśmy w sukces, a także na skutek zaangażowania przede wszystkim w sytuację wewnętrzną naszych krajów, tak bardzo się w minionym piętnastoleciu zmieniających" (tamże, s. 199-200). 

Moim zdaniem, ta przedwczesna wiara w sukces, o której wspomniała Hennelowa, w dużej mierze wynikała z pewnej naiwności postępowych katolików, którzy chyba do dziś nie zrozumieli, że Niemcy już prawie całkowicie odcięły się od swoich chrześcijańskich korzeni (warto nadmienić, że w chyba żadnym innym europejskim kraju papież Benedykt XVI nie jest darzony tak wielką niechęcią jak w swojej własnej ojczyźnie). Sprawa pojednania polsko-niemieckiego jest więc także ściśle powiązana z kondycją posoborowego Kościoła katolickiego w Polsce, który często sam nie jest w stanie wytłumaczyć swoim wiernym różnic między oświeceniowymi hasłami wolności, równości i braterstwa a katolicką doktryną prawa naturalnego (również chadecka Fundacja Adenauera nie widzi większej różnicy między oświeceniowymi ideologiami demokracji i praw człowieka a katolicką koncepcją filozofii praktycznej). 

Budowanie zjednoczonej Europy nie jest jeszcze zakończonym projektem. W imię tak zwanych wartości europejskich zwalczany jest Kościół katolicki, jak również polska tradycja narodowa. To niemieckie fundacje współfinansują Krytykę Polityczną, Kampanię Przeciwko Homofobii, Nigdy Więcej oraz inne lewicowe projekty i inicjatywy. Fundacje te są przede wszystkim utrzymywane z budżetu federalnego RFN. Dla architektów Zjednoczonej Europy w końcu to właśnie polski katolicyzm uchodzi za przeszkodę na drodze do "polsko niemieckiego-pojednania" i "integracji europejskiej". Zgodnie z ich światopoglądem, polski katolicyzm musi być zwalczany bo rzekomo jest źródłem "tradycyjnego polskiego antysemityzmu", "nacjonalizmu", "konserwatyzmu" (czytaj: faszyzmu), homofobii, nietolerancji, i tak dalej. Czyli tego wszystkiego, co jest sprzeczne z "wartościami europejskimi". 

W celu obrony polskiego Kościoła i polskiej tradycji narodowej został zawarty strategiczny sojusz między Kościołem a Cerkwią. Czy niemiecki Kościół katolicki miałby odwagę tak otwarcie potępić zachodni demoliberalizm, jak to zrobiła Cerkiew? Obawiam się, że nie. Czy Polacy mogą więc znaleźć w Niemczech partnera do wspólnej walki przeciwko "wartościom europejskim"? Chyba nie. Dlaczego więc katolicy uwierzyli w to, że Polacy i Niemcy pojednali się na gruncie chrześcijaństwa? Liczę na to, że ostatnia inicjatywa polskiego duchowieństwa przypomni Polakom, że także i pojednanie polsko-niemieckie ciągle jeszcze jest otwartym projektem.  

12 komentarzy:

  1. Wszelkie wysilki w kierunku "pojednania" z naszymi sasiadami ze Wschodu czy Zachodu sa sprzeczne z polska racja stanu. Dzieli nas problem ziem zabranych na Wschodzie i ziem odzyskanych na Zachodzie. Polityki zagraniczne czy to Rosji/ZSRR czy tez kolejnych "Rzeszy" niemieckich mialy zawsze na celu zminane aktualnej rownowagi posiadanych obszarow Rzeczpospolitej Szlacheckiej. Ten cel sie nie zmienil i obecnie. Niemcy pod przykrywka UE odebraly juz wiekszosc terytoriow Europy Wschodniej, o ktore walczyly w II WS. Nie powiodlo sie jeszcze tylko calkowite odzyskanie Dystryktow Ost i Ukraina (czyli Bialorusi i Ukrainy) a obecna granica kontroli niemieckiej siegnela linii Ribbentrop-Molotow z 1939 roku. To nie jest jednak koniec rozgrywki. W jej ostatecznym stadium Polska jako obszer etnograficzny powroci do tereny Generalnej Guberni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autentyczne pojednanie musi prowadzić do uznania swoich win, i dlatego leży w naszym interesie. Ale czy jest możliwe? Może dopiero na Sądzie Ostatecznym... Dlatego trzeba pilnować tego, by mówić o konieczności przeprowadzenia pojednania na gruncie chrześcijaństwa. Żeby przerwać tę całą propagandę pojednawczą, która w tej chwili jest uprawiana i która na pewno nie leży w naszym interesie. Wręcz przeciwnie, jest elementem walki z narodem polskim. Pojednanie tak, ale tylko w oparciu o Dekalog. A tam jest jasno napisane: nie zabijaj, nie kradnij, etc.

      Usuń
    2. Panie Bobola - Pan naprawdę wierzy, że Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś i Ukraina będą chciały wejść w zależność od Warszawy (której sami Polacy mają dość)? Nie, Panie Bobola. Te ziemie są już dla nas stracone, sny o potędze się skończyły. Trzeba teraz budować w znośną gospodarkę, znośną administrację oraz sensowne układy polityczne. To jest nasza aktualna racja stanu a nie szarża na Mińsk, Wilno, Kijów i Berlin.

      Od XVIII wieku doszło do przebiegunowania tutejszej geopolityki - z osi północ-południe przeskoczyło się na oś wschód-zachód. Nasze elity źle zareagowały, postawiły na złe karty przez co gra została przegrana. Potem dalej graliśmy złymi kartami - widząc, że Prusy wybiły się na niepodległość i potęgę w stanie podległym (układ wasalny) to nasi poszli drogą kozacką - kombinacje militarne. Mieliśmy doświadczenie historyczne - małe Prusy spokojnie doszły do pozycji mocarstwowej, podczas gdy Sicz doprowadziła się do samozagłady. A nasze elity poszły właśnie drogą Siczy. I to było złe.

      Pani Magdaleno - podobny artykuł chyba już Pani pisała. Przynajmniej kojarzę coś na konserwatyzm.pl

      Usuń
    3. Może ma na myśli Pan ten tekst: O polsko-niemieckim pojednaniu, http://magdalenazietek.blogspot.de/2012/06/o-polsko-niemieckim-pojednaniu.html. Teksty są trochę podobne do siebie, tam piszę o niemieckim bizantynizmie. Zachowanie niemieckiego KK, które opisuję w tym tekście, na pewno jest świetnym przykładem takiego bizantynizmu.
      Budowanie znośnej gospodarki, etc.: to nie leży w interesie RFN, który zrobi wszystko, żeby nad rozłożyć na łopatki. Jak się przed tym bronić? Przede wszystkim trzeba walczyć z niemiecką propagandą, która z kłamstwa robi prawdę, z kradzieży dobroczynność, z przemocy pokój i braterstwo.

      Usuń
    4. @Anonimowy
      Mocarstwa nie powstaja za zgoda narodow podbitych ale z woli ich kreatorow. Gdybysmy sie pytali Ukraincow , Litwinow i innych jak powinny przebiegac granice Polski po roku 1918 to zapewne albo Polski by wogole nie bylo albo powstaloby Krolestwo Polskie/ Generalna Gubernia z ziem, do ktorych zaden z sasiadow nie roscilby sobie pretensji. Nie pisze tu o obecnym rzadzie polskim, ktory jest wlasciwie marionetka Niemiec. Po 1918 roku odbudowano panstwowosc Polski praktycznie z niczego. Ta sytuacje mozna powtorzyc jesli Unia sie skompromituje (na co sie zanosi). Trzeba jednak woli ze strony Polakow a tej, jak widze po Pan skim wpisie niema. Przed podobna sytuacja stal jednak Pilsudski i potrafil ja odwrocic.

      Usuń
    5. No proszę, Panie Bobola. Jak Pan chce budować mocarstwo za pomocą państwa, które ma PKB 439 mld $, długiem publicznym 841 810 064 938 PLN (i rosnącym z prędkością ponad pół tysiąca PLN na sekundę). Postępująca ateizacja, demoralizacja i ignorancja narodu nie rokuje żadnych nadziei na przyszłość.

      Nie mamy porządnej gospodarki, naród sam się upodla (Polacy sami siebie nazywają "polaczkami" - to tak samo, jakby Żydzi mówili na siebie "parchy"), hołdują anglosaskim normom i zasadom (realizowanie polityki neokonserwatystów z USA; zamiast bronić chrześcijaństwa i tradycji bronią "prawa człowieka" oraz "ruchy demokratyczne").

      Proszę sobie wyobrazić, że arena międzynarodowa to taka gra w karty. Po 1918 naszym atutem było to, że gracze z naszej ligi mieli gorsze karty. Aktualnie my, jako państwo i jako naród, nie mamy żadnych atutów. Zanim zaczniemy coś kombinować (chociażby akcje specsłużb, które mogłyby dać nam Casus Belli na interwencję zbrojną na wschód) musimy zapracować na atuty. Teraz Pan rozumie?

      Usuń
    6. Proszę szanownych Panów, problemem Polski jest silny indywidualizm jej mieszkańców, przejawiający się między innymi w tym, że każdy ma swoją wizję urządzenia Polski ale nie ma żadnej wizji wspólnej. I nie wypracujemy takiej wspólnej wizji, jeśli nie nauczymy się rozmawiać ze sobą. Dlatego apeluję o konstruktywną wymianę poglądów :)

      Usuń
    7. @Anonimowy
      Jak juz powiedzialem obecna sytuacja materialno-wojskowa oraz ideologiczna wsrod Polakow jest fatalna (o czym swiadczy Pana wypowiedz). Aby to zmienic potrzebna jest w pierwszysm rzedzie swiadomosc upadku. To jednak nie jest sytuacja gorsza niz w czasie zaborow. Wszystko co jest potzrebne to dalsze pogorszenie sytuacji ekonomicznej ludnosci (to sie zbliza) oraz dalsze gnicie UE i Rosji (to tez nastepuje). W efekcie powtorzy sie sytuacja z czasow I i II WS. Ktorys z wielkich kombatantow bedzie usilowal sie ratowac droga wojny z konkurentem. Powstale zamieszanie i bedzie mozna wykorzystac dla odbudowy Polski w jej granicach historycznych. Chwilowo zas pracujmy nad rozkladem obu przeciwnikow oraz nad uswiadamianiem naszego istotnie malo, rozgarnietego spoleczenetwa. Nikt inny za nas tego nie zrobi.

      Usuń
    8. Po części zgadzam się z imć Bobolą - Polska może być silna jedynie słabością swoich wrogów i powinna wykorzystać nadarzająca się okazję do przeorientowania polityki na oś północ-południe.

      @Anonimowy
      Pan naprawdę wierzy, że Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś i Ukraina będą chciały wejść w zależność
      Swego czasu posłowie kurlandcy prosili sejm Rzeczpospolitej o włączenie ich w skład Rzeczpospolitej, ale sejm się nie zgodził. Sytuacja moze sie więc powtórzyć.-)

      @Magdalena Ziętek
      Dlaczego katolicy uwierzyli w to, że Polacy i Niemcy pojednali się na gruncie chrześcijaństwa
      Problem niemieckiego chrześcijaństwa jest to, że w swojej większości (z punktu widzenia katolików) są to heretycy, tj ewangeliści, lutry wszelakie i kalwiny, które katolików po prostu nienawidzą.-) Do tego niemieckim katolikom niemiecki papież grzechy odpuścił, stąd "Got mit uns". Swastyka zresztą też jest staroindyjskim symbolem pokoju - inna sprawa, że nie dla nas Polaków. Stąd o pojednanie polsko-niemieckie jest b.trudno. Ciągle sporne pozostają chociażby nieuchylone hitlerowskie dekrety o mniejszości polskiej itp sprawy. W tym kontekście owo pojednanie pomiędzy kościołem wschodnim a powszechnym wydaje mi się być nieco mniej zakłamany, a na ile mniej, to przyszłość pokaże.

      Usuń
    9. Zatem zamiast postępu pozytywnego (my mamy rozwijać się szybciej jak oponenci) proponuje pan postęp negatywny (zamiast rozwijać siebie, mamy destabilizować innych)?

      Usuń
    10. Panie HansKlos - i jeszcze Nowogród Wlk. chciał się przyłączyć, i Związek Pruski. Tyle, że kiedyś to ludzie mieli nadzieje co do życia w Rzeczpospolitej - do nas przybywali Szkoci, Holendrzy, Niemcy, Francuzi, Włosi, Żydzi, Ormianie i inni. Współcześnie zaś Polska traktowana jest jako kraj tranzytowy, aby dojść do Francji czy Niemiec przez Polskę. Co do życia Warszawa aktualnie traktowana jest tak, jak niegdyś mieszkańcy IR traktowali Rzym - wszyscy ciężko pracują, aby ludzie w stolicy mogli żyć wygodnie. Obciążenia administracyjne oraz finansowe są tak duże, że opłacalność prowadzenia działalności gospodarczej spada z roku na rok. Czy nasza ojczyzna daje jakieś rokowania na prowadzenie dostatniego i spokojnego życia?

      Najpierw musimy zrobić dobrą gospodarkę oraz znośną administrację. Dopiero wówczas będziemy mogli prowadzić jakieś porządne akcje ekspansjonistyczne.

      Usuń
    11. @Bobola: nie sądzę, żebyśmy w tej chwili dysponowali jakimikolwiek środkami do tego, żeby osłabiać sąsiadów. Uświadamianie narodu natomiast to podstawa. Polacy muszą przeżyć wstrząs psychiczny i zrozumieć, że ktoś ich zrobił w konia (ciśnie mi się inne słowo...)

      @ HansKlos: "W tym kontekście owo pojednanie pomiędzy kościołem wschodnim a powszechnym wydaje mi się być nieco mniej zakłamany, a na ile mniej, to przyszłość pokaże." Też mi się tak wydaje. Dlatego uważam, że pojednanie między Polakami a Niemcami może dokona się dopiero na Sądzie Ostatecznym... W tej chwili panuje między nami cmentarny spokój, jest cicho, bo zostaliśmy zupełnie spacyfikowani.

      @Anonimowy: Myślę, że nie ma sensu spekulować na temat kresów, etc. Walczmy o utrzymanie tego, co mamy, bo być może także i to stracimy... Sytuacja jest bardzo zła.

      Usuń