Wczoraj wpadły mi przypadkowo w
ręce dwa artykuły dotyczące kobiet i chrześcijaństwa, których lektura skłoniła
mnie do podjęcia tematu „kwestii kobiecej”. Do tej pory unikałam tego tematu, z
bardzo prostego powodu: nie chciałam, aby została mi przyklejona etykieta
„publicystki kobiecej”. Po lekturze
wspomnianych tekstów nie mogę jednak powstrzymać się od ich skomentowania.
Pierwszy z nich to rozmowa z ewangelicką teolożką, Agnieszką Godfrejów-Tarnogórską, pt. „Gender i luteranizm – o co właściwie chodzi?”, przeprowadzona przez redakcję serwisu www.luter2017.pl. Wywiad dotyczy dokumentu Światowej Federacji Luterańskiej pt. „Polityka Sprawiedliwości Płci oraz stosunku luteranizmu do teorii genderowych” (http://www.luter2017.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=181%3A2013-12-17-09-35-05&catid=43%3Arozmowy&Itemid=57). Drugi materiał to opublikowany na katolickim portalu www.pch24.pl tekst pt. „Bestseller o uległości kobiet doprowadza do szału feministki i polityków w Hiszpanii”. Tekst ten dotyczy publikacji włoskiej głęboko wierzącej dziennikarki, matki czwórki dzieci, Costanzy Miriano, którą przetłumaczono na język polski pod tytułem „Wyjdź za mąż i poddaj się. Ekstremalne przeżycia dla nieustraszonych kobiet” (http://www.pch24.pl/bestseller-o-uleglosci-kobiet-doprowadza-do-szalu-feministki-i-politykow-w-hiszpanii,19937,i.html#ixzz2nwvLDWwV).
Pierwszą moją reakcją na oba te
teksty było głębokie westchnienie. Oba teksty bowiem dokładnie potwierdzają
stereotypy dotyczące luterańskiego i katolickiego podejścia do kwestii
kobiecej. W pierwszym z nich oczywiście pojawia się typowa dla protestantyzmu
niechęć do hierarchiczności, dotycząca nie tylko ustroju Kościoła, ale także
relacji międzyludzkich, w tym relacji między kobietami i mężczyznami. Świadczy o tym
na przykład ten fragment: „Jeśli miałabym
odnieść się do jakiegoś obrazu to najlepiej wyjaśnia to trójkąt relacji
pomiędzy Bogiem, kobietą i mężczyzną. W tym obrazie Bóg jest duchowym
autorytetem, Stwórcą i zachowawcą, mężczyzna i kobieta pozostają ze sobą w
relacji horyzontalnej, podlegają jedynie Bogu. Polityka Sprawiedliwości Płci to
przesłanie, że wszyscy ludzie bez względu na płeć są sobie równi przed Bogiem.
Są też przez Boga usprawiedliwienie i grzeszni”. Pojawia się także typowe
dla wielu odłamów protestantyzmu przejęcie lewicowej terminologii, jak np. „ucisk”
albo „dyskryminacja”: „Sprawiedliwość płci jest wyrażona przez
równe relacje pomiędzy kobietami i mężczyznami w kontekście władzy oraz
eliminację instytucjonalnych, kulturowych i międzyosobowych systemów,
wprowadzających uprzywilejowanie i ucisk, które podtrzymują dyskryminację”.
Przede wszystkim jednak pozycja zajmowana przez respondentkę jest na wskroś
feministyczna, co daje się dość łatwo pogodzić z teologicznymi fundamentami
wielu odłamów protestantyzmu:
„Wspólnota
Kościołów luterańskich dąży do teologicznej refleksji, dotyczącej obecności
kobiet w gronach decyzyjnych. Dokument stawia pytanie, czy możliwe jest w
niektórych Kościołach członkowskich przejście od obecności kobiet do pełnego
udziału kobiet, aby nie tylko „zasiadały przy stole”, ale wraz z mężczyznami
„przy stole” wpływały na kształt wspólnoty. Ważne jest to, że polityka ta nie
staje jedynie po stronie kobiet. Zakłada także wsparcie pozycji
nieuprzywilejowanych mężczyzn tam, gdzie jest to potrzebne. Gender nie jest
tylko i wyłącznie sprawą kobiet, gdyż uwarunkowania kulturowe sprawiają, że
stereotypy funkcjonują zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn, stając w ten sposób
na drodze ich rozwoju i pełnej realizacji. Godność i sprawiedliwość dla istot
ludzkich, które są postulatami dokumentu, jasno wskazują, że nie mamy do
czynienia z jakąś ideologią, rozmytym tworem, ale podstawowymi zasadami
dotyczącymi relacji społecznych – ludzie powinni wzajemnie dostrzegać godność
innych, ale też być rzecznikami sprawiedliwości. Jest to nic innego jak echo
wezwania Jezusa Chrystusa do miłości wzajemnej”.
W przypadku drugiego, katolickiego tekstu mamy oczywiście do czynienia z dokładną odwrotnością w spojrzeniu na wspomnianą „kwestię kobiecą”. Recenzent książki (której, zaznaczam, nie czytałam) powołuje się na słowa jej autorki, która wyznaje, że przy pisaniu inspirowała się nauczaniem św. Pawła, podkreślającego potrzebę kobiecej uległości („Kobieta niechaj uczy się w cichości i z całym poddaniem”). Przytacza także następujący fragment publikacji Miriano: „To prawda, że nie jesteś jeszcze doświadczoną kucharką ani doskonałą gospodynią. W czym problem, jeśli on tak mówi? Przyznaj, że to prawda i że chcesz się uczyć. Widząc twoją słodycz i pokorę, twój wysiłek, aby to zmienić, on też zacznie się zmieniać”. W artykule na PCH24.pl pojawia się także obszerny fragment opisu książki, sporządzonego przez jej wydawcę, czyli wydawnictwo Esprit:
„Poślubienie mężczyzny, który bez wątpienia należy do innego ‘gatunku’ i życie z nim, to poważne przedsięwzięcie. A jednocześnie… cudowna przygoda. To wyzwanie zmuszające do prawdziwego zaangażowania, rzucenia wszystkiego na jedną szalę, przyjęcia nowego życia. Takiemu wyzwaniu można sprostać tylko wtedy, gdy każdy spełnia się w swojej roli. Mężczyzna jest w rodzinie wcieleniem przewodnika, zasad, autorytetu. Kobieta powinna z radością przyjąć rolę tej, która pomaga i która przyjmuje, otacza opieką. To do kobiet należy – jest to wpisane w ich naturę – przyjęcie życia i pomaganie najbliższym, każdego dnia. Także wtedy, kiedy pokój dzieci po popołudniowych zabawach wygląda tak, że ma się ochotę walić głową w ich biurko… W tym zbiorze oryginalnych, błyskotliwych, ironicznych i rozśmieszających do łez listów Costanza Miriano pisze o miłości, małżeństwie i rodzinie. Żartobliwy styl, którym się posługuje, może przekonać i skłonić do przemyśleń nawet najbardziej opornych. Kiedy kobieta poddaje się nie po to, by zostać zdeptaną, ale by przyjmować innych, wskazuje drogę mężczyźnie i całej rodzinie. Kobieta wyprzedza mężczyznę, ponieważ on potrzebuje, by go przyjęła. Z taką kobietą – kobietą, która jest wierna, która nie jest rywalką, nie chce przejmować nad wszystkim kontroli i dominować, ale która nie pozuje na słabą kobietkę – mężczyzna może być płodny w szerokim tego słowa znaczeniu”.
Mamy tutaj więc odwołanie do katolickiej koncepcji hierarchiczności, sprowadzenie natury kobiecości wyłącznie do macierzyństwa, i oczywiście obraz kobiety jako istoty kompletnie biernej i oddanej mężczyźnie.
Niestety, wiele katolickich kobiet nie odnajduje się w takich ramach kobiecości. To wcale nie wynika z tak chętnie przypisywanej im postawy „buntu przeciwko Bogu, mężczyźnie i naturze”, ale wypływa z przyczyn zupełnie obiektywnych, o czym za chwilę. A ponieważ Kościół katolicki nie ma tym kobietom zbyt wiele do zaoferowania, feministki, w tym także protestanckie, chętnie wypełniają tę lukę.
Kwestia kobieca skupia w sobie całe spektrum tematów dotyczących nowożytnego konfliktu między „siłami postępu i reakcji”. Przede wszystkim pokazuje spolaryzowanie obu pozycji, jak również ich rażącą jednostronność. Z jednej strony mamy do czynienia z postawą – często zupełnie słuszną – wskazującą na obecność przemocy w stosunkach międzyludzkich, w tym także w stosunku do kobiet, z drugiej natomiast strony z próbą uświęcania tej przemocy poprzez odwoływanie się do różnych rzekomo obiektywnych praw natury. Roli Kościoła katolickiego w tym schemacie nie można jednoznacznie określić, gdyż co prawda często wchodził on w sojusz z „aktualnie panującymi” i patrzył przez palce na ich przewinienia, jednakże jednocześnie prowadził intensywną działalność charytatywną i ogłaszał świętymi tych, którzy pracowali wśród tych najsłabszych. Nie wnikając głębiej w kwestię tego, na ile Kościół katolicki w swojej przeszłości wierny był swojemu posłannictwu, należy stwierdzić, że aktualnie mamy do czynienia z sytuacją o tyle dziwną, że wielu katolickich mężczyzn – w tym przedstawicieli hierarchii kościelnej – nie kwestionuje zdobyczy „sił postępu” w stosunku do nich samych, a jednocześnie odmawia „dobrodziejstw postępu” kobietom. Nie spotkałam się jeszcze bowiem z przypadkiem, kiedy np. mężczyzna o podchodzeniu chłopskim krytykowałby zniesienie pańszczyzny i domagał się tego, żeby pozwolono mu żyć zgodnie z jego chłopską naturą, czyli na samym dole hierarchii społecznej… Ten brak konsekwencji zawsze mnie zadziwiał i utwierdzał w przekonaniu, że coś jest na rzeczy w marksistowskiej tezie, iż wyrażające chęć obrony status quo przekonania ideowe często wyrastają z chęci obrony własnych interesów, a nie prawa natury.
Przenosząc główne przesłanie tekstu poświęconego książce Miriano na grunt polityczny, należałoby stwierdzić, że wszyscy stojący niżej w hierarchii społecznej powinni poddać się panowaniu tych stojących wyżej, nie po to, by zostać zdeptanymi, lecz by ci pierwsi, widząc ich słodycz i pokorę, sami zaczęli się zmieniać… Brzmi absurdalnie? Oczywiście. Serwowany katolickim kobietom obraz idealnej kobiety miałby rację bytu w świecie, w którym nie byłoby grzechu pierworodnego, a rzeczywistość społeczna byłaby prostym odbiciem tej niebiańskiej, w której stojące wyżej w niebiańskiej hierarchii anioły kierują tymi stojącymi niżej, a wszystkie są doskonale posłuszne Bogu. Niestety w takim świecie nie żyjemy.
Już od najmłodszych lat zadawałam sobie pytanie o to, czy katolicka kobieta rzeczywiście ma obowiązek biernego podporządkowania się mężowi także wtedy, kiedy jego działania są moralnie złe albo skrajnie nieodpowiedzialne, czy też dokładnie odwrotnie, powinna się mu przeciwstawiać. Stawiając sobie to pytanie, miałam przed oczami między innymi przypadek kobiety, która wypowiedziała posłuszeństwo swojemu mężowi, kiedy ten coraz częściej, po pijanemu, biegał z siekierą za dziećmi. Wyrzuciła go na bruk, na zawsze, chcąc w ten sposób uchronić dzieci przed jego szaleństwem. Albo przypadek innej żony alkoholika, która sama kupowała mężowi wódkę, stwarzając sobie iluzję, że w ten sposób będzie mogła kontrolować zachowanie swojego męża – de facto podtrzymywała jego alkoholizm, jednakże innego rozwiązania po prostu nie widziała. Albo przypadek pasywnej żony mężczyzny, który za pomocą bicia paskiem zmuszał swoje dzieci do jedzenia tego, co w jego przekonaniu dzieci powinny były jeść. Przykładów kobiet, które były poniżane i traktowane przez swoich mężów niczym zwierzęta pociągowe, widziałam wiele, dlatego też dość szybko zwątpiłam w ideę racjonalnego mężczyzny, który ma być autorytetem i przewodnikiem i któremu zarówno żona, jak i dzieci mają się w sposób całkowicie bierny podporządkować. Niestety, Kościół katolicki nigdy nie pomógł mi w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, czy kobieta, która przez swoją pasywność toleruje zło, staje się za nie współodpowiedzialna i czy będzie za to odpowiadać przed Bogiem? Bo przecież to nie mąż spowiada się za grzechy swojej żony, tylko ona sama, co wynika z zasady teologii katolickiej mówiącej o tym, że kobieta, tak samo jak mężczyzna, jest osobą rozumną i wolną i ponosi moralną odpowiedzialność za swoje czyny. Na podstawie własnych studiów nad podstawami katolickiej etyki sama sobie udzieliłam odpowiedzi na to pytanie: tak, kobieta ponosi moralną współodpowiedzialność za zło, które biernie toleruje.
Przypatrując się temu, w jaki sposób przedstawiciele Kościoła katolickiego podchodzą do „kwestii kobiecej”, nietrudno dostrzec, że notorycznie pomijają oni sprawę zepsucia ludzkiej natury – w tym także męskiej – przez grzech pierworodny. Tak właściwie, to nie ma czegoś takiego jak kwestia kobieca, gdyż zło popełniane w stosunku do kobiet jest wynikiem grzechu pierworodnego, i w takim właśnie kontekście sprawy te powinny być rozpatrywane. Na skutek grzechu pierworodnego rozumność i wolność zarówno mężczyzny, jak i kobiety są osłabione. I to właśnie na skutek grzechu pierworodnego wykształciły się struktury społeczne, które kobietom odmawiały wszelkiej racjonalności – co było sprzeczne z prawem natury, gdyż na gruncie tego ostatniego kobieta ma obowiązek używania swojego rozumu i wolnej woli – oraz traktowały mężczyzn (przynajmniej tych znajdujących się wyżej w hierarchii społecznej) jako istoty w pełni racjonalne . A to znowu było sprzeczne z nauką Kościoła o obciążeniu człowieka, a więc także mężczyzn, grzechem pierworodnym.
Feminizm, w tym także protestancki, wyrasta z marksizmu, albo przynajmniej jest nim mocno skażony. O prawie natury nie ma tam mowy. Nie ma mowy, gdyż jak już wspomniałam, powoływanie się na prawo natury było i jest notorycznie wykorzystywane w celu utrzymania status quo wygodnego dla tych, którzy na prawo natury się powołują. W tym oczywiście dla mężczyzn, także tych wyemancypowanych, którzy uwolniwszy się od „pługa”, nierzadko skorzy są do posiadania swojego prywatnego niewolnika, którym mogliby dowolnie rozporządzać. Na płaszczyźnie krytyki aktualnych stosunków społecznych należy przyznać rację wielu feministkom. Niestety, nie mają one żadnego spójnego pomysłu na ich naprawę, i co więcej, mieć go nie mogą, gdyż nie dysponują żadną spójną koncepcją antropologiczną.
Istniejące struktury społeczne były, są i będą sprzeczne z prawem natury, gdyż natura człowieka jest skażona grzechem pierworodnym. Nie oznacza to jednak, że człowiek może się zwolnić z obowiązku ich zmieniania – bo ten obowiązek wręcz wynika z katolickiej nauki o Odkupieniu... Ale zmienić można coś, co najpierw zostanie uznane za sprzeczne z prawem natury, a to wymaga pogłębionej refleksji nad tym, co rzeczywiście jest zgodne z prawem natury, a co jest tylko zwykłym mniemaniem (doxa).
Dzięki procesom emancypacji kobiety mogły udowodnić, że są w stanie wykonywać zadania, którym rzekomo nie były w stanie sprostać. I na tym właśnie polega zasługa feminizmu: dzięki niemu wzbogaciliśmy naszą wiedzę na temat natury kobiety. Tak, kobiety potrafią myśleć, rozumieć podręczniki do medycyny, prawa fizyki czy matematyki, przeprowadzać operacje, wydawać wyroki sądowe, i tak dalej. A rzekomo się do tego nie nadawały… Co z tego wynika w kwestii urządzenia społeczeństwa w zgodzie z prawem natury? Jeśli Pan Bóg tak stworzył kobietę, że ma w sobie naprawdę ogromny potencjał, mężczyzna powinien to uszanować i być posłusznym woli Pana Boga, dążąc do tego, aby kobieta mogła – ad maiorem Dei gloriam – w pełni się rozwijać. Pod jego przewodnictwem? Dlaczego nie, jeśli swojej pozycji nie będzie nadużywał do tego, żeby zahamować jej rozwój.
Wspomniane wcześniej spolaryzowanie postęp-reakcja ma bardzo jasny fundament filozoficzny. Jest nim dokonane w nowożytnym dyskursie publicznym odejście od etyki i polityki arystotelesowsko-tomistycznej. Filozofia tomistyczna wprawdzie opiera się na idei hierarchiczności, ale hierarchia nie jest w niej postrzegana jako cel, tylko jako środek do tego, aby każdy, nawet ten najsłabszy, mógł żyć zgodnie z tym, czego dla niego chciał kochający go Bóg. A to może zadziałać tylko wtedy, kiedy każde ogniwo hierarchii będzie w pełni służyło woli kochającego Boga i będzie w stanie odróżnić wolę Bożą od swojego własnego widzimisię. Każde wypaczenie idei hierarchiczności, której skutkiem będzie tolerowanie albo co więcej – legitymowanie – przemocy w stosunku do tych stojących niżej, będzie wywoływało, w gruncie rzeczy słuszną, reakcję w postaci buntu. A ponieważ siły „reakcji” nierzadko stoją na gruncie fałszywie pojętej idei hierarchiczności, siły „postępu” wywołują bunt. Przenosząc te rozważania na grunt omawianej tu tematyki, należy stwierdzić, że niewielu mężczyzn zadało sobie trud poznania tego, co rzeczywiście jest zgodne z naturą kobiety, a co tylko męskim widzimisię. Jak więc mężczyźni mają być dla kobiet autorytetami i ich przewodnikami, jeśli nawet nie znają celu ich wspólnej podróży?
Polecam bardzo dobry blog.Sadze ze Pania zainteresuje,Jesli o mnie chodzi to pare spraw dotyczacych budowy "polskiej cywilizacji" mi wyklarowal.Link ponizej.
OdpowiedzUsuńhttp://tiny.pl/qdzdv
Piotr34