Promowanie pojednania polsko-niemieckiego jest jednym z ulubionych przedsięwzięć orędowników integracji
europejskiej oraz „unowocześniania” Polski poprzez „wartości europejskie”. Jak pisze
Frankfurter Allgemeine Zeitung (i jak skwapliwie donosi Gazeta Wyborcza):
„"Cel
został osiągnięty. Niemieccy kibice piłki nożnej mogą spacerować ulicami
Gdańska z czarno-czerwono-złotymi flagami, aby - razem także z Polakami -
dopingować urodzonym na Śląsku Lukasowi Podolskiemu i Miroslavowi Klose. Motto
układów wschodnich (Ostverträge) brzmiało 'zmiany poprzez zbliżenie'. To było
wielkie polityczne dokonanie koalicji rządowej socjaldemokratów i
liberałów", lecz "z trudem wywalczone" - dodaje komentator i
przypomina o długich zmaganiach o uznanie powojennej polskiej granicy na
Zachodzie oraz konstytucyjnym obowiązku "zachowania niemieckiej
tożsamości" także "w tych geograficznych miejscach, gdzie konstytucja
nie miała zastosowania"” ("Cel pojednania osiągnięty. Niemcy mogą przejść ulicami Gdańska i kibicować razem z Polakami").
Swego czasu Lech Kaczyński krytycznie odnosił się do sposobu
przeprowadzania polsko-niemieckiego pojednania. Mówił wręcz o „kiczu
pojednania”. Z tego powodu zarzucano mu nacjonalizm i „antyeuropejskość”. Czy ten
krytyczny stosunek do sprawy był słuszny? Na pewno. Niestety wybrane przez
niego określenie nie było właściwe, bo w gruncie rzeczy nie dotykało sedna
problemu. Na tym właśnie polega słabość krytyki kierowanej pod adresem tegoż
„jednania się” ze strony polskich środowisk prawicowo-patriotycznych. Niby
wiadomo, co nas gryzie, ale jednak nie do końca...
A problem wcale nie jest nowy. Co
więcej, został on dokładnie objaśniony przez Feliksa Konecznego w napisanym w
okresie międzywojennym dziełku pt. „Bizantynizm niemieckim”. Praca ta – niestety – nic a nic nie straciła
na swojej aktualności. Odpowiedź Konecznego jest prosta. Jego zdaniem, źródłem
konfliktów między Polską a Niemcami jest zderzenie dwóch cywilizacji: łacińskiej, która przez wieki panowała w
Polsce, oraz bizantyńskiej, która w dużym stopniu podporządkowała sobie Niemcy.
Przeprowadzona przez Konecznego analiza bardzo dobrze opisuje aktualną sytuację
Europy, która właśnie jest podbijana przez niemiecki bizantynizm. Zanim więc pokażemy,
na czym polega tajemnica sukcesu
polsko-niemieckiego pojednania – o istnieniu którego przekonana jest FAZ – oddajmy
głos Konecznemu:
„Kiedy czytam głosy o ideale pokoju polsko-niemieckiego, czy to polskie,
czy niemieckie, uderza mnie zawsze bardzo szczupły stan wiadomości realnych,
niezbędnych przy idealnej dyskusji. Płynie z tego ta niedogodność, iż nikt nie
zdaje sobie sprawy z przyczyn antagonizmu. Wiemy, o co się biliśmy, bić mamy
ochotę i bić będziemy – ale nikt nie wie, dlaczego. Wskazać przedmiot boju, np.
Śląsk, Pomorze czy całą Polskę wogóle, nie wystarcza: trzeba wyjaśnić, skąd
biorą się u Niemców odmienne na te sprawy zapatrywania. (...)
Ograniczmyż się wreszcie do niemieckich katolików. Ile tam wielkich cnót,
ile mądrości, ile ofiarności, ile wzlotów wzwyż! Z tymi napewno mamy wspólne
ideały, wspólny światopogląd – a jednak pierzchnie wszystko skoro tylko wymówi
się wyraz: Polska. Ten ich katolicyzm wydaje się nam jakimś specyficznym, nie
obowiązującym w stosunku do Polski. (...) chodzi o to, skąd pochodzi arcydziwny
tok myślenia mężów takich, których bardzo cenimy, a z największą przykrością
widzimy w nich wrogów państwa polskiego. Jest rzeczą bowiem widoczną, że oni
rozumują inną metodą, niż my. Prawdy katolickie są jasne i uniwersalne, czemuż
tedy 2 razy 2 =4 także u Niemca, na polskiej granicy zamienia się w półczwarta
lub półpiąta?
W argumentacji zacnych Niemców o kwestiach polsko-niemieckich uderza dużo
naiwności, pochodzących z nieświadomości. Jakżeż oni stosunkowo mało wiedzą o
Niemcach, a historii niemieckiej z czasów przed-frydrychowskich zazwyczaj nie
umieją całkiem. Cóż dopiero o Polsce? Podczas
gdy my jesteśmy objuczeni historią, geografią, literaturą etc.
niemieckiemi zazwyczaj więcej niż wypada i potrzeba, niemiecki inteligent mniema
np. jakoby Pomorze było krajem niemieckim, nie wie nic a nic o tym, że Krzyżacy
zdradą ten kraj opanowali, że w r. 1309 urządzili tam rzeź polskiej ludności
/wyrżnęli do 10.000 osób/, o co w r. 1311 Klemens V papież zarządził formalne
śledztwo. Oczywiście wobec takiego tytułu posiadania należy się restituto in
integrum nie tylko jakiegoś tam „korytyrza” ale całego, calutkiego Pomorza. Tak
mówi etyka katolicka, tego wymaga się w konfesjonale od każdego penitenta.
Czyżby tego rodzaju casus conscientiae przedstawił się inaczej, jeżeli chodzi o
granice Polski? A więc przynajmniej granice z roku 1772. (...)
Na każdym kroku widzimy w umysłowości niemieckiej rój sprzeczności. Ten sam
katolik niemiecki uznaje najzupełniej, jako pierwszym warunkiem rozgrzeszenia jest
restytucja, a zażąda /na początek/, żeby Pomorze zostało przy Niemczech. Ten
sam potępi rozbiory Polski, ale potępi Polskę za to, że posiada Pomorze /na
początek/. Czuje się, że istnienie Polski mąci im jakiś obmyślony przez nich
„porządek świata”. (...)
Nie po raz pierwszy mamy do czynienia z takimi objawami. Krzyżacy byli
nawet katolikami, nawet „mnichami”. Dominikanin niemiecki Jan Falkenberg
wystąpił w r. 1417 z twierdzeniem, jako wyprawy wojenne Krzyżaków na Polskę są
nader zbawienne i należy się do nich przyłączyć, bo tępienie Polaków jest
najwyższą zasługą około dobra chrześcijaństwa, króla Władysława Jagiełłę
trzebaby zamordować, a biskupów polskich należy wywieszać etc. Dzisiejszy
katolik nie posunie się tak daleko, ale kierunek jest ten sam.
Kierunek został ten sam po przez wieki. Katolicyzm niejednakowo bywa
aplikowany u nas i u nich. Gdzież przyczyna? (...) Katolicyzm ich tknięty jest
... bizantynizmem. Tę sprawę muszą uczeni niemieccy zbadać bliżej, a wtedy
otworzą się Niemcom oczy na wiele rzeczy, których istnienia nawet nie
przypuszczali. Ta sama kwestia bowiem inaczej przedstawia się ze stanowiska
bizantyńskiego, a inaczej z łacińskiego. Działa tu różnica cywilizacji. (...)
Misja cywilizacyjna bizantyńska identycza jest z wprowadzeniem
jednostajności, nie rozumieją bowiem jedności bez jednostajności i mieszają te
dwa pojęcia w sposób taki, iż ostatecznie wynikają z tego skutki pociągające za
sobą zastój, a więc upadek cywilizacji. Przeciwnej metody trzyma się
cywilizacja chrześcijańsko-klasyczna, zwana też krótko łacińską, tu jedność nie
wymaga bynajmniej jednostajności. Słaby to intelekt, któryby nie wiedział, że u
ludów cywilizacji łacińskiej przymus jednostajności bywa najkrótszą drogą do
zerwania jedności. Jednostajności nie da się utrzymać bez przymusu. Ponieważ Państwo jest
właśnie instytucją opartą na przymusie, a zatem musi być uważane za wywyższone
ponad wszystko, co tylko da się pomyśleć, ażeby mu ułatwić dopilnowanie
jednostajności. (...)
Wznowienie cesarstwa przez Ottona W. w r. 962 (...) nie ma żadnego związku
z problematem cesarstwa Karola W., które miało być świeckim ramieniem
papiestwa, nie ma z nim związku ani genetycznego, ani ideowego. To drugie
cesarstwo powstało przeciw papiestwu, wsród walk orężnych z papieżami. Nie od
Romy się wywodził, lecz od Bizancjum (...). W Niemczech zapuściła już korzenie cywilizacja łacińska, a odtąd przybywa
druga, tamtej w wielu cechach przeciwna: poczyna istnieć niemiecki rodzaj
bizantynizmu. Nie opanował ten bizantynizm nigdy całych Niemiec w zupełności,
zawsze znaczna część krajów i społeczności niemieckiej przynależała do
cywilizacji łacińskiej. Odtąd też dzieje przedstawiają ustawiczne ścieranie się
pojęć bizantyńskich z łacińskimi, z zachodnio-europejskimi. Istny dualizm
cywilizacyjny w samym środku Europy. (...)
Skutkiem długiej i ciężkiej przewagi bizantynizmu tracili Niemcy coraz
bardziej zrozumienie prądów zmierzających ku różniczkowaniu się. Każdy historyk
uznaje, jako Niemcy zawdzięczają bardzo wiele decentralizacji. Zaczyna się
atoli objawiać silny prąd centralizacyjny, zmierzający do jedności politycznej
Niemiec przez ujednostajnienie krajów niemieckich. Na czele tego kierunku staje
państwo pruskie. Uniwersalizm niemiecki pojmowano niebawem, jako bezwzględne
zapanowanie pruskiego typu na jak najrozleglejszym obszarze Niemiec i to we
wszystkich dziedzinach życia. Zrobić z całych Niemiec rozszerzone Prusy – oto
cel patriotyzmu niemieckiego. Kto był odmiennego zdanie, nie uchodził za
patriotę. Typowi pruskiemu godziło się zdobywać przewagę przemocą.
Zupełnie jak w bizantyńskiej historii, zróżniczkowanie poczęło uchodzić nie
tylko za przestępstwo przeciw Rzeszy Niemieckiej, lecz zarazem za kierunek
antykulturalny, za obniżenie cywilizacji w Niemczech. (...) Już rozpoczęły się
dociekania, co uważać za przedpruskie pruskości? (...) Poszło się po nitce do
kłębka formalnie i nie trudno było odnaleźć formę krzyżacką, w którą weszło
następnie księstwo pruskie, z księstwa królestwo. (...) W państwie pruskim nie
kwitnęła nigdy wolność indywidualna, a urządzenia społeczne otrzymywały
upoważnienie od państwa. (...) Prawo publiczne polegało na wszechmocy państwa.
(...) Ubóstwienie państwa, określone z taką wyrazistością u Hegla, trwa
dotychczas, chociaż używa się innych wyrażeń.
Otóż nawet katolicy niemieccy są pod względem cywilizacyjnym grubo podszyci
bizantynizmem. Jak rzadko kto w tym obozie wyrazi żal o to, iż w Prusach
społeczeństwo nie ma głosu wobec władzy państwowej. Kto biadał nad tym, że w
Prusach ustrój życia zbiorowego trzymał się tej samem metody, iż władza
państowa myślała i robiła za społeczeństwo, dyktując, jakim ono ma być. Otóż to
właśnie należy do zasadniczych cech bizantynizmu. O Prusach można śmiało powiedzieć, że organizacja społeczna cierpiała tam
na niedorozwój a państwowa na przerost. Chorobę tę przejęto z zapałem, uważając
ją właśnie za warunek najlepszy dla zdrowia. Na tym punkcie rozchodzą się
diametralnie cywilizacja łacińska i bizantyńska. (...)
Potem rozwinęło się poczucie narodowe dziwnie szybko w ubóstwienie własnego
państwa w imię doktryny filozoficznej, której praktycznym wykonawcą stał się
Bismark, a teoretycznym w dalszym ciągu popularyzatorem pruski historyk
H.v.Treitschke, który oświadczył: „Wyrzeczenie się własnej potęgi stanowi dla
państwa doprawdy grzech przeciwko Duchowi św.”. (...) Aleć cała /powtarzam
cała/ historia Prus składa się z rabunku i z ustawicznego deptania wszelkich
praw boskich i ludzkich.
Cóż na to Kościół niemiecki? Jest nawet teraz jeszcze zahipnotyzowany
bizantynizmem niemieckim. Żyje w Poznaniu świadek, który wiosną 1916 r. zanotował
bezpośrednio po kazaniu słyszanym u św. Macieja w Berlinie te słowa kaznodziei:
„Deutsch zu sein ist eine Ehre vor Gott, und deutsch sterben ist eine
Gottesgnade” [„Bycie Niemcem przynosi zaszczyt przed Bogiem, i umierać jako Niemiec
jest Bożą łaską (M.Z.)]. Biskub odnosił to oczywiście jednako do katolików i
protestantów, a zatem lepiej być protestantem Niemcem, niż katolikiem innego
narodu, a to ze względu na „Ehre vor Gott”. Dlaczego aż tak? Wyjaśni to inny
kaznodzieja, który w kaplicy przy Hamburgerstrasse w Berlinie kazał tymi słowy:
„Gdy Pan Bóg świat stworzył, tak mu się podobał, że zstąpił na ziemię i ją
pocałował. W miejscu, gdzie pocałował są Niemcy”. Pozostaje tylko wątpliwość
czy to nie specjalnie Prusy.
Blasco Ibanez dostrzega satyrycznie jako „ludzkości szczęście polega na
tym, by wszyscy ludzie żyli na sposób pruski”. Słusznie powiedział hiszpański
pisarz: na sposób „pruski”, a nie wyraził się „niemiecki”. Żyć bowiem po
niemiecku – to nic nie znaczy, bo niewiadomo, co właściwie znaczy. (...) a
zatem: żyć po niemiecku – może mieć znaczenie dwojakie, pruskie lub
antypruskie.
Z tego muszą sobie Niemcy zdać sprawę – i potem dopiero określać stosunek
swój do innych państw i narodów, zwłaszcza do Polski. Czy to ma być stosunek na
modłę cywilizacji łacińskiej, czy bizantyńskiej vel po prusku? (...)
Co za szkoda, że łacińska cywilizacja rozwijała się w ostatnich pokoleniach
w Niemczech stosunkowo słabo – bądź co bądź słabiej od bizantyńskiej. Skutkiem
tego pruski kierunek myśli i czynu pozajmował wiele placówek, nieopatrzonych
należycie przez kierunek zachodnio-europejski, łaciński. Skutkiem tego liczni
/nader liczni/ zwolennicy cywilizacji łacińskiej dostali się w wielu sprawach
pod wpływ bizantyńskiego ustroju życia zbiorowego i zapatrują się na wiele
rzeczy metodą bizantyńską. (...) Kierunek pruski jest dziś w Niemczech tak
silny, że nie łatwo uwierzyć w możliwość przemożenia go przez wyznawców
katolicyzmu – oszołomionych wprost Prusami.
Traktat Wersalski, zwróciwszy się niemądrze przeciwko Niemcom zamiast
wyłącznie przeciw Prusom, wykopał dołki pod sobą. Można było znieść całkowicie
państwo pruskie, na czym Niemcy nie utraciłyby przecież ni piędzi ziemi
niemieckiej. Pragnąłbym, żeby w Polsce o tym pamiętano. Sami pruscy statyści,
od Bismarka poczynając, twierdzili zawsze, jako istnienie Polski niepodległej,
odzyskującej zabór pruski, jest incompatibile z istnieniem państwa pruskiego.
(...)
Powiem otwarcie, że Niemiec jest mi sympatyczny. Pracowity, cichy, otoczony
książkami i kwiatami, solidny... I ten Niemiec musiał stać się nienawiścią
całego świata /wszystkich pięciu jego części/, bo rady sobie nie można było dać
z jego uroszczeniami i wybrykami. (...) Oto Niemiec w życiu prywatnym,
indywidualnym, jest czymś zgoła innym, niż w publicznym. Cichy zamienia się w
butnego, solidny w zbrodniarza, sympatyczny w „zmorę” – bo przechodzi do metody
bizantyńskiej. Tak jest! Cywilizacji łacińskiej pozostało w Niemczech niemal
tylko życie prywatne.
Sanabiles fecit Deus nationes, może tedy nastanie znów okres osłabienia
kierunku pruskiego? Dla dobra Europy jest to konieczne, bo inaczej zacznie się
okres ciągłych wojen. Z PRUSAMI WOJNA POLSCE NIEUNIKNIONA. Chodzi o to, czy ma
być wojna tylko z Prusami, czy też Niemcami całymi? (...) Przywieść Prusy do
porządku jest dla Niemiec sprawą łatwiejszą, niż ponosić wciąż skutki pruskiego
wasalstwa. Chodzi tylko o to, czy Niemcy chcą rzucić z siebie jarzmo pruskie,
które uczyniło ich nienawistnymi całemu światu?
Prusom zawdzięcza Europa powszechną służbę wojskową i cały militaryzm. Za
naszych dni przysłużyły się Prusy Europie wyprawieniem do Rosji owego sławnego
transportu rewolucji bolszewickiej w oplombowanych wagonach, uzbrajaniem Rosji
bolszewickiej przeciw każdemu a każdemu, tudzież ... anthropozofią. Robią to
Prusy, ale w Europie mówi się Niemcy. O usunięcie tego nieporozumienia muszą
się starać usilnie niemieccy zwolennicy cywilizacji łacińskiej. (...)
(...) chcieć Prusy godzić z Polską, na to szkoda czasu i atłasu.
Bizantynizm i latynizm nigdy się nie porozumieją, bo to są dwie przeciwne
metody. Jakżeż tedy mogły porozumieć się w Niemczech? Nie zapominajmy, że
synteza ta sprowadziła na Niemcy „interregnum” XIII wieku, potem wojnę
30-letnią i ostatnią wojnę, kto wie czy skończoną? Prusy twierdzą bez ustanku,
że wojna tylko przerwana, a gdy będzie podjęta na nowo, czy musi się skończyć
zwycięstwem... Niemiec? Który Niemiec wątpił w r 1914 o zwycięstwie? Zupełnie
tak samo i obecnie wszyscy są przekonani o pewnym zwycięstwie w wojnie
najbliższej. „Wszyscy?” co za wszyscy? Czy wszyscy Niemcy, czy tylko Prusacy?
Prusacy wojny pragną. Jeżeli niemieccy członkowie cywilizacji łacińskiej
wojny nie pragną, niechże się czymś różnią od tamtych, a przedewszystkim niech
nie powtarzają za pruską panią matką piosenki o „kurytarzu” – bo tą drogą
rozpęta się z wszelką pewnością nową wojnę europejską. A wtedy albo koniec
cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej,
albo musi nareszcie nastać raz koniec Prus. Żadnemu Niemcowi nie spadłby
przez to włos z głowy, owszem odetchnęłyby Niemcy.
Według wszelkich danych jest i obecnie cywilizacja bizantyńska w Niemczech
o wiele żywotniejsza od łacińskiej. Jeżeli posłyszę głos niemiecki przeczący
temu, rad będę” (Feliks Koneczny, Prawa dziejowe oraz dodatek Bizantynizm
niemiecki, Londyn 1982, s. 345-360).
Na czym więc polega sekret pojednania polsko-niemieckiego, o którego istnieniu
przekonani są FAZ, Gazeta Wyborcza i inni „Europejczycy”? Odpowiedzi na to pytanie udziela sam Koneczny,
twierdząc, że wybuch kolejnej wojny może oznaczać koniec cywilizacji
chrześcijańsko-klasycznej. I tak się właśnie
stało. Narodowy socjalizm i II Wojna Światowa „dobiły” tę cywilizację, czego
efekty możemy dziś w pełni oglądać: współcześni niemieccy katolicy pod względem
swojego przywiązania do laickich „wartości europejskich” w niczym się nie
różnią od niemieckiej lewicy. Co prawda, Prusy także przestały istnieć, ale mimo
wszystko to bizantynizm zapanował w Niemczech. Co więcej, poprzez UE
podporządkował sobie całą Europę, a tym samym i Polskę. W końcu scentralizowana
Unia Europejska z jej rozbudowaną biurokracją, która decyduje o coraz to nowych
obszarach życia Europejczyków, to bizantynizm w czystej postaci. Pojednanie
polsko-niemieckie oznacza więc, że zostaliśmy podbici przez niemiecką
cywilizację bizantyńską i po prostu przestaliśmy stawiać jej opór... A to, że
teraz musimy się tłumaczyć z naszego rzekomego antysemityzmu, a jednocześnie
nam samym nie wolno wypominać Niemcom ich
przeszłości? Czyż nie stoi to w sprzeczności z ideą prawdziwego pojednania? Czyż nie jest to rzeczywiście zwykły „kicz pojednania”? Skądże! Po prostu,
witamy w świecie niemieckiego bizantynizmu...