6.26.2012

O polsko-niemieckim pojednaniu


Promowanie pojednania polsko-niemieckiego jest jednym z ulubionych przedsięwzięć orędowników integracji europejskiej oraz „unowocześniania” Polski poprzez „wartości europejskie”. Jak pisze Frankfurter Allgemeine Zeitung (i jak skwapliwie donosi Gazeta Wyborcza): 

„"Cel został osiągnięty. Niemieccy kibice piłki nożnej mogą spacerować ulicami Gdańska z czarno-czerwono-złotymi flagami, aby - razem także z Polakami - dopingować urodzonym na Śląsku Lukasowi Podolskiemu i Miroslavowi Klose. Motto układów wschodnich (Ostverträge) brzmiało 'zmiany poprzez zbliżenie'. To było wielkie polityczne dokonanie koalicji rządowej socjaldemokratów i liberałów", lecz "z trudem wywalczone" - dodaje komentator i przypomina o długich zmaganiach o uznanie powojennej polskiej granicy na Zachodzie oraz konstytucyjnym obowiązku "zachowania niemieckiej tożsamości" także "w tych geograficznych miejscach, gdzie konstytucja nie miała zastosowania"” ("Cel pojednania osiągnięty. Niemcy mogą przejść ulicami Gdańska i kibicować razem z Polakami"). 

Swego czasu Lech Kaczyński krytycznie odnosił się do sposobu przeprowadzania polsko-niemieckiego pojednania. Mówił wręcz o „kiczu pojednania”. Z tego powodu zarzucano mu nacjonalizm i „antyeuropejskość”. Czy ten krytyczny stosunek do sprawy był słuszny? Na pewno. Niestety wybrane przez niego określenie nie było właściwe, bo w gruncie rzeczy nie dotykało sedna problemu. Na tym właśnie polega słabość krytyki kierowanej pod adresem tegoż „jednania się” ze strony polskich środowisk prawicowo-patriotycznych. Niby wiadomo, co nas gryzie, ale jednak nie do końca... 

A problem wcale nie jest nowy. Co więcej, został on dokładnie objaśniony przez Feliksa Konecznego w napisanym w okresie międzywojennym dziełku pt. „Bizantynizm niemieckim”.  Praca ta – niestety – nic a nic nie straciła na swojej aktualności. Odpowiedź Konecznego jest prosta. Jego zdaniem, źródłem konfliktów między Polską a Niemcami jest zderzenie dwóch cywilizacji:  łacińskiej, która przez wieki panowała w Polsce, oraz bizantyńskiej, która w dużym stopniu podporządkowała sobie Niemcy. Przeprowadzona przez Konecznego analiza bardzo dobrze opisuje aktualną sytuację Europy, która właśnie jest podbijana przez niemiecki bizantynizm. Zanim więc pokażemy, na czym  polega tajemnica sukcesu polsko-niemieckiego pojednania – o istnieniu którego przekonana jest FAZ – oddajmy głos Konecznemu: 

„Kiedy czytam głosy o ideale pokoju polsko-niemieckiego, czy to polskie, czy niemieckie, uderza mnie zawsze bardzo szczupły stan wiadomości realnych, niezbędnych przy idealnej dyskusji. Płynie z tego ta niedogodność, iż nikt nie zdaje sobie sprawy z przyczyn antagonizmu. Wiemy, o co się biliśmy, bić mamy ochotę i bić będziemy – ale nikt nie wie, dlaczego. Wskazać przedmiot boju, np. Śląsk, Pomorze czy całą Polskę wogóle, nie wystarcza: trzeba wyjaśnić, skąd biorą się u Niemców odmienne na te sprawy zapatrywania. (...)

Ograniczmyż się wreszcie do niemieckich katolików. Ile tam wielkich cnót, ile mądrości, ile ofiarności, ile wzlotów wzwyż! Z tymi napewno mamy wspólne ideały, wspólny światopogląd – a jednak pierzchnie wszystko skoro tylko wymówi się wyraz: Polska. Ten ich katolicyzm wydaje się nam jakimś specyficznym, nie obowiązującym w stosunku do Polski. (...) chodzi o to, skąd pochodzi arcydziwny tok myślenia mężów takich, których bardzo cenimy, a z największą przykrością widzimy w nich wrogów państwa polskiego. Jest rzeczą bowiem widoczną, że oni rozumują inną metodą, niż my. Prawdy katolickie są jasne i uniwersalne, czemuż tedy 2 razy 2 =4 także u Niemca, na polskiej granicy zamienia się w półczwarta lub półpiąta? 

W argumentacji zacnych Niemców o kwestiach polsko-niemieckich uderza dużo naiwności, pochodzących z nieświadomości. Jakżeż oni stosunkowo mało wiedzą o Niemcach, a historii niemieckiej z czasów przed-frydrychowskich zazwyczaj nie umieją całkiem. Cóż dopiero o Polsce? Podczas  gdy my jesteśmy objuczeni historią, geografią, literaturą etc. niemieckiemi zazwyczaj więcej niż wypada i potrzeba, niemiecki inteligent mniema np. jakoby Pomorze było krajem niemieckim, nie wie nic a nic o tym, że Krzyżacy zdradą ten kraj opanowali, że w r. 1309 urządzili tam rzeź polskiej ludności /wyrżnęli do 10.000 osób/, o co w r. 1311 Klemens V papież zarządził formalne śledztwo. Oczywiście wobec takiego tytułu posiadania należy się restituto in integrum nie tylko jakiegoś tam „korytyrza” ale całego, calutkiego Pomorza. Tak mówi etyka katolicka, tego wymaga się w konfesjonale od każdego penitenta. Czyżby tego rodzaju casus conscientiae przedstawił się inaczej, jeżeli chodzi o granice Polski? A więc przynajmniej granice z roku 1772. (...)

Na każdym kroku widzimy w umysłowości niemieckiej rój sprzeczności. Ten sam katolik niemiecki uznaje najzupełniej, jako pierwszym warunkiem rozgrzeszenia jest restytucja, a zażąda /na początek/, żeby Pomorze zostało przy Niemczech. Ten sam potępi rozbiory Polski, ale potępi Polskę za to, że posiada Pomorze /na początek/. Czuje się, że istnienie Polski mąci im jakiś obmyślony przez nich „porządek świata”. (...) 

Nie po raz pierwszy mamy do czynienia z takimi objawami. Krzyżacy byli nawet katolikami, nawet „mnichami”. Dominikanin niemiecki Jan Falkenberg wystąpił w r. 1417 z twierdzeniem, jako wyprawy wojenne Krzyżaków na Polskę są nader zbawienne i należy się do nich przyłączyć, bo tępienie Polaków jest najwyższą zasługą około dobra chrześcijaństwa, króla Władysława Jagiełłę trzebaby zamordować, a biskupów polskich należy wywieszać etc. Dzisiejszy katolik nie posunie się tak daleko, ale kierunek jest ten sam. 

Kierunek został ten sam po przez wieki. Katolicyzm niejednakowo bywa aplikowany u nas i u nich. Gdzież przyczyna? (...) Katolicyzm ich tknięty jest ... bizantynizmem. Tę sprawę muszą uczeni niemieccy zbadać bliżej, a wtedy otworzą się Niemcom oczy na wiele rzeczy, których istnienia nawet nie przypuszczali. Ta sama kwestia bowiem inaczej przedstawia się ze stanowiska bizantyńskiego, a inaczej z łacińskiego. Działa tu różnica cywilizacji. (...) 

Misja cywilizacyjna bizantyńska identycza jest z wprowadzeniem jednostajności, nie rozumieją bowiem jedności bez jednostajności i mieszają te dwa pojęcia w sposób taki, iż ostatecznie wynikają z tego skutki pociągające za sobą zastój, a więc upadek cywilizacji. Przeciwnej metody trzyma się cywilizacja chrześcijańsko-klasyczna, zwana też krótko łacińską, tu jedność nie wymaga bynajmniej jednostajności. Słaby to intelekt, któryby nie wiedział, że u ludów cywilizacji łacińskiej przymus jednostajności bywa najkrótszą drogą do zerwania jedności. Jednostajności nie da się utrzymać bez przymusu. Ponieważ Państwo jest właśnie instytucją opartą na przymusie, a zatem musi być uważane za wywyższone ponad wszystko, co tylko da się pomyśleć, ażeby mu ułatwić dopilnowanie jednostajności. (...) 

Wznowienie cesarstwa przez Ottona W. w r. 962 (...) nie ma żadnego związku z problematem cesarstwa Karola W., które miało być świeckim ramieniem papiestwa, nie ma z nim związku ani genetycznego, ani ideowego. To drugie cesarstwo powstało przeciw papiestwu, wsród walk orężnych z papieżami. Nie od Romy się wywodził, lecz od Bizancjum (...). W Niemczech zapuściła już korzenie cywilizacja łacińska, a odtąd przybywa druga, tamtej w wielu cechach przeciwna: poczyna istnieć niemiecki rodzaj bizantynizmu. Nie opanował ten bizantynizm nigdy całych Niemiec w zupełności, zawsze znaczna część krajów i społeczności niemieckiej przynależała do cywilizacji łacińskiej. Odtąd też dzieje przedstawiają ustawiczne ścieranie się pojęć bizantyńskich z łacińskimi, z zachodnio-europejskimi. Istny dualizm cywilizacyjny w samym środku Europy. (...)    

Skutkiem długiej i ciężkiej przewagi bizantynizmu tracili Niemcy coraz bardziej zrozumienie prądów zmierzających ku różniczkowaniu się. Każdy historyk uznaje, jako Niemcy zawdzięczają bardzo wiele decentralizacji. Zaczyna się atoli objawiać silny prąd centralizacyjny, zmierzający do jedności politycznej Niemiec przez ujednostajnienie krajów niemieckich. Na czele tego kierunku staje państwo pruskie. Uniwersalizm niemiecki pojmowano niebawem, jako bezwzględne zapanowanie pruskiego typu na jak najrozleglejszym obszarze Niemiec i to we wszystkich dziedzinach życia. Zrobić z całych Niemiec rozszerzone Prusy – oto cel patriotyzmu niemieckiego. Kto był odmiennego zdanie, nie uchodził za patriotę. Typowi pruskiemu godziło się zdobywać przewagę przemocą. 

Zupełnie jak w bizantyńskiej historii, zróżniczkowanie poczęło uchodzić nie tylko za przestępstwo przeciw Rzeszy Niemieckiej, lecz zarazem za kierunek antykulturalny, za obniżenie cywilizacji w Niemczech. (...) Już rozpoczęły się dociekania, co uważać za przedpruskie pruskości? (...) Poszło się po nitce do kłębka formalnie i nie trudno było odnaleźć formę krzyżacką, w którą weszło następnie księstwo pruskie, z księstwa królestwo. (...) W państwie pruskim nie kwitnęła nigdy wolność indywidualna, a urządzenia społeczne otrzymywały upoważnienie od państwa. (...) Prawo publiczne polegało na wszechmocy państwa. (...) Ubóstwienie państwa, określone z taką wyrazistością u Hegla, trwa dotychczas, chociaż używa się innych wyrażeń. 

Otóż nawet katolicy niemieccy są pod względem cywilizacyjnym grubo podszyci bizantynizmem. Jak rzadko kto w tym obozie wyrazi żal o to, iż w Prusach społeczeństwo nie ma głosu wobec władzy państwowej. Kto biadał nad tym, że w Prusach ustrój życia zbiorowego trzymał się tej samem metody, iż władza państowa myślała i robiła za społeczeństwo, dyktując, jakim ono ma być. Otóż to właśnie należy do zasadniczych cech bizantynizmu. O Prusach można śmiało powiedzieć, że organizacja społeczna cierpiała tam na niedorozwój a państwowa na przerost. Chorobę tę przejęto z zapałem, uważając ją właśnie za warunek najlepszy dla zdrowia. Na tym punkcie rozchodzą się diametralnie cywilizacja łacińska i bizantyńska. (...) 

Potem rozwinęło się poczucie narodowe dziwnie szybko w ubóstwienie własnego państwa w imię doktryny filozoficznej, której praktycznym wykonawcą stał się Bismark, a teoretycznym w dalszym ciągu popularyzatorem pruski historyk H.v.Treitschke, który oświadczył: „Wyrzeczenie się własnej potęgi stanowi dla państwa doprawdy grzech przeciwko Duchowi św.”. (...) Aleć cała /powtarzam cała/ historia Prus składa się z rabunku i z ustawicznego deptania wszelkich praw boskich i ludzkich. 

Cóż na to Kościół niemiecki? Jest nawet teraz jeszcze zahipnotyzowany bizantynizmem niemieckim. Żyje w Poznaniu świadek, który wiosną 1916 r. zanotował bezpośrednio po kazaniu słyszanym u św. Macieja w Berlinie te słowa kaznodziei: „Deutsch zu sein ist eine Ehre vor Gott, und deutsch sterben ist eine Gottesgnade” [„Bycie Niemcem przynosi zaszczyt przed Bogiem, i umierać jako Niemiec jest Bożą łaską (M.Z.)]. Biskub odnosił to oczywiście jednako do katolików i protestantów, a zatem lepiej być protestantem Niemcem, niż katolikiem innego narodu, a to ze względu na „Ehre vor Gott”. Dlaczego aż tak? Wyjaśni to inny kaznodzieja, który w kaplicy przy Hamburgerstrasse w Berlinie kazał tymi słowy: „Gdy Pan Bóg świat stworzył, tak mu się podobał, że zstąpił na ziemię i ją pocałował. W miejscu, gdzie pocałował są Niemcy”. Pozostaje tylko wątpliwość czy to nie specjalnie Prusy. 

Blasco Ibanez dostrzega satyrycznie jako „ludzkości szczęście polega na tym, by wszyscy ludzie żyli na sposób pruski”. Słusznie powiedział hiszpański pisarz: na sposób „pruski”, a nie wyraził się „niemiecki”. Żyć bowiem po niemiecku – to nic nie znaczy, bo niewiadomo, co właściwie znaczy. (...) a zatem: żyć po niemiecku – może mieć znaczenie dwojakie, pruskie lub antypruskie. 

Z tego muszą sobie Niemcy zdać sprawę – i potem dopiero określać stosunek swój do innych państw i narodów, zwłaszcza do Polski. Czy to ma być stosunek na modłę cywilizacji łacińskiej, czy bizantyńskiej vel po prusku? (...) 

Co za szkoda, że łacińska cywilizacja rozwijała się w ostatnich pokoleniach w Niemczech stosunkowo słabo – bądź co bądź słabiej od bizantyńskiej. Skutkiem tego pruski kierunek myśli i czynu pozajmował wiele placówek, nieopatrzonych należycie przez kierunek zachodnio-europejski, łaciński. Skutkiem tego liczni /nader liczni/ zwolennicy cywilizacji łacińskiej dostali się w wielu sprawach pod wpływ bizantyńskiego ustroju życia zbiorowego i zapatrują się na wiele rzeczy metodą bizantyńską. (...) Kierunek pruski jest dziś w Niemczech tak silny, że nie łatwo uwierzyć w możliwość przemożenia go przez wyznawców katolicyzmu – oszołomionych wprost Prusami. 

Traktat Wersalski, zwróciwszy się niemądrze przeciwko Niemcom zamiast wyłącznie przeciw Prusom, wykopał dołki pod sobą. Można było znieść całkowicie państwo pruskie, na czym Niemcy nie utraciłyby przecież ni piędzi ziemi niemieckiej. Pragnąłbym, żeby w Polsce o tym pamiętano. Sami pruscy statyści, od Bismarka poczynając, twierdzili zawsze, jako istnienie Polski niepodległej, odzyskującej zabór pruski, jest incompatibile z istnieniem państwa pruskiego. (...) 

Powiem otwarcie, że Niemiec jest mi sympatyczny. Pracowity, cichy, otoczony książkami i kwiatami, solidny... I ten Niemiec musiał stać się nienawiścią całego świata /wszystkich pięciu jego części/, bo rady sobie nie można było dać z jego uroszczeniami i wybrykami. (...) Oto Niemiec w życiu prywatnym, indywidualnym, jest czymś zgoła innym, niż w publicznym. Cichy zamienia się w butnego, solidny w zbrodniarza, sympatyczny w „zmorę” – bo przechodzi do metody bizantyńskiej. Tak jest! Cywilizacji łacińskiej pozostało w Niemczech niemal tylko życie prywatne. 

Sanabiles fecit Deus nationes, może tedy nastanie znów okres osłabienia kierunku pruskiego? Dla dobra Europy jest to konieczne, bo inaczej zacznie się okres ciągłych wojen. Z PRUSAMI WOJNA POLSCE NIEUNIKNIONA. Chodzi o to, czy ma być wojna tylko z Prusami, czy też Niemcami całymi? (...) Przywieść Prusy do porządku jest dla Niemiec sprawą łatwiejszą, niż ponosić wciąż skutki pruskiego wasalstwa. Chodzi tylko o to, czy Niemcy chcą rzucić z siebie jarzmo pruskie, które uczyniło ich nienawistnymi całemu światu? 

Prusom zawdzięcza Europa powszechną służbę wojskową i cały militaryzm. Za naszych dni przysłużyły się Prusy Europie wyprawieniem do Rosji owego sławnego transportu rewolucji bolszewickiej w oplombowanych wagonach, uzbrajaniem Rosji bolszewickiej przeciw każdemu a każdemu, tudzież ... anthropozofią. Robią to Prusy, ale w Europie mówi się Niemcy. O usunięcie tego nieporozumienia muszą się starać usilnie niemieccy zwolennicy cywilizacji łacińskiej. (...) 

(...) chcieć Prusy godzić z Polską, na to szkoda czasu i atłasu. Bizantynizm i latynizm nigdy się nie porozumieją, bo to są dwie przeciwne metody. Jakżeż tedy mogły porozumieć się w Niemczech? Nie zapominajmy, że synteza ta sprowadziła na Niemcy „interregnum” XIII wieku, potem wojnę 30-letnią i ostatnią wojnę, kto wie czy skończoną? Prusy twierdzą bez ustanku, że wojna tylko przerwana, a gdy będzie podjęta na nowo, czy musi się skończyć zwycięstwem... Niemiec? Który Niemiec wątpił w r 1914 o zwycięstwie? Zupełnie tak samo i obecnie wszyscy są przekonani o pewnym zwycięstwie w wojnie najbliższej. „Wszyscy?” co za wszyscy? Czy wszyscy Niemcy, czy tylko Prusacy? 

Prusacy wojny pragną. Jeżeli niemieccy członkowie cywilizacji łacińskiej wojny nie pragną, niechże się czymś różnią od tamtych, a przedewszystkim niech nie powtarzają za pruską panią matką piosenki o „kurytarzu” – bo tą drogą rozpęta się z wszelką pewnością nową wojnę europejską. A wtedy albo koniec cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej,  albo musi nareszcie nastać raz koniec Prus. Żadnemu Niemcowi nie spadłby przez to włos z głowy, owszem odetchnęłyby Niemcy. 

Według wszelkich danych jest i obecnie cywilizacja bizantyńska w Niemczech o wiele żywotniejsza od łacińskiej. Jeżeli posłyszę głos niemiecki przeczący temu, rad będę” (Feliks Koneczny, Prawa dziejowe oraz dodatek Bizantynizm niemiecki, Londyn 1982, s. 345-360).

Na czym więc polega sekret pojednania polsko-niemieckiego, o którego istnieniu przekonani są FAZ, Gazeta Wyborcza i inni „Europejczycy”?  Odpowiedzi na to pytanie udziela sam Koneczny, twierdząc, że wybuch kolejnej wojny może oznaczać koniec cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej. I tak  się właśnie stało. Narodowy socjalizm i II Wojna Światowa „dobiły” tę cywilizację, czego efekty możemy dziś w pełni oglądać: współcześni niemieccy katolicy pod względem swojego przywiązania do laickich „wartości europejskich” w niczym się nie różnią od niemieckiej lewicy. Co prawda, Prusy także przestały istnieć, ale mimo wszystko to bizantynizm zapanował w Niemczech. Co więcej, poprzez UE podporządkował sobie całą Europę, a tym samym i Polskę. W końcu scentralizowana Unia Europejska z jej rozbudowaną biurokracją, która decyduje o coraz to nowych obszarach życia Europejczyków, to bizantynizm w czystej postaci. Pojednanie polsko-niemieckie oznacza więc, że zostaliśmy podbici przez niemiecką cywilizację bizantyńską i po prostu przestaliśmy stawiać jej opór... A to, że teraz musimy się tłumaczyć z naszego rzekomego antysemityzmu, a jednocześnie nam samym nie wolno wypominać Niemcom  ich przeszłości? Czyż nie stoi to w sprzeczności z ideą prawdziwego pojednania? Czyż nie jest to rzeczywiście zwykły „kicz pojednania”? Skądże! Po prostu, witamy w świecie niemieckiego bizantynizmu...


6.20.2012

Naszym hasłem: Pro veritate, contra vanitatem


Coraz częstsze pojawianie się w mediach tematu dotyczącego rzekomej polskiej współodpowiedzialności za Holokaust nie może być zwykłym przypadkiem albo wynikiem spontanicznych działań poszczególnych dziennikarzy. Światowa opinia publiczna krok po kroku „uświadamiana” jest w kwestii polskiego antysemityzmu, czego kolejnym etapem prawdopodobnie będzie forsowanie nowej wykładni terminu „polskie obozy koncetracyjne” (czyli nie tylko jako oznaczenia geograficznego). Przyglądając się różnym działaniom dotyczących przypisania Polakom współodpowiedzialności za Holokaust, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy tutaj do czynienia ze starannie opracowaną strategią. Strategią, realizowaną z prawdziwie żelazną konsekwencją. 

Przyczyn i założeń akcji, której celem jest przerzucenie części odpowiedzialności za Holokaust na Polaków, nie da się wytłumaczyć wyłącznie na jednym poziomie analizy. Mamy tutaj bowiem do czynienia ze zjawiskiem dość złożonym. Pierwsza płaszczyzna analizy na pewno dotyczy rozpoznania interesów konkretnych państw i grup interesu, którym zależy na tym, by Polaków obciążyć taką odpowiedzialnością. Druga płaszczyzna natomiast dotyczy kwestii stosowanych technik manipulacji:  w końcu wielu dziennikarzy, którzy piszą na te tematy, rzeczywiście wierzy w to, co pisze. Sprawa ma jednak jeszcze głębszy wymiar. Konkretnie chodzi tutaj o wojnę cywilizacyjną, której jesteśmy uczestnikami. A ta kwestia znowu ściśle powiązana jest ze ze sprawą zupełnie fundamentalną, bo dotyczącą  metafizyczno-religijnego aspektu tejże wojny. I dopiero na tym poziomie analizy cel przerzucania na nas – przynajmniej częściowej – odpodwiedzialności za Holokaust może w pełni zostać rozpoznany. 

Opracowanie skutecznej strategii obronnej przed działaniami przeciwnika musi zostać poprzedzone analizą obejmującą wszystkie wymiary całego przedsięwzięcia „polskie obozy koncetracyjne”. Jeden z możliwych kierunków działania zakreśliłam w tekście „Kto pod nami dołkie kopie, wpadnie w nie sam...” (http://magdalenazietek.blogspot.de/2012/06/kto-pod-nami-doki-kopie-wpadnie-w-nie.html). Przedstawiona przeze mnie strategia sprowadza się do tego, by przypomnieć światu rozwój niemieckiej (anty)kultury, z której to bezpośrednio wyrastał Holokaust. Jak również kultury polskiej, która w znacznym stopniu znajdowała się pod wpływem katolicyzmu i która zaowocowała postawami zgoła odmiennymi, niż to miało miejsce w przypadku„ucywilizowanych Niemców”. Dlaczego taka właśnie strategia? Rozwój niemieckiej (anty)kultury był częścią ogólniejszej tendencji rozwojowej, która rozpoczęła się we wczesnej nowożytności, a która aktualnie dochodzi do swojego punktu kulminacyjnego. Konkretnie chodzi o pewną formę cywilizacyjną, która na naszych oczach chce sobie podporządkować – najlepiej – całą ludzkość. Rozwój niemieckiej (anty)kultury ściśle powiązany jest z tą cywilizacją. Co oznacza, że to właśnie tej ostatniej musi zostać przypisana odpowiedzialność za Holokaust. Warunkiem dalszej ekspansji owej cywilizacji jednakże jest „podrzucenie” Holokaustu polskiemu społeczeństwu, które w wyższym stopniu niż inne państwa europejskie pozostawało pod wpływem cywilizacji łacińskiej (w czasie, kiedy Holokaust miał miejsce). Obarczenie nas odpowiedzialnością za zbrodnie popełnione przez innych ma być po prostu ciosem śmiertelnym zadanym światu łacińskiemu.  

O jaką cywilizacyjnę konkretnie chodzi? Jej pełen opis nie jest możliwy do przeprowadzenia w ramach tego tekstu. Na pewno jest ona jakąś specyficzną mieszanką tego, co Feliks Koneczy oznaczył mianem cywilizacji bizantyńskiej oraz cywilizacji żydowskiej. Nie jestem jednak do końca pewna, czy jej pełna rekonstrukcja może zostać przeprowadzona wyłącznie za pomocą kategorii wypracowanych przez Konecznego. Z bardzo prostego powodu: cywilizacje, które badał Koneczny, były wynikiem ewolucyjnego i spontanicznego rozwoju, natomiast forma cywilizacyjna, o którą tutaj się rozchodzi, jest w gruncie rzeczy sztucznym tworem. To konstrukt ludzkiego (czy tylko ludzkiego?) umysłu, który jest siłą narzucany ludzkości. Sprawa musi być przedmiotem osobnej analizy. W tym tekście chciałabym poruszyć tylko te aspekty zagadnienia, które są istotne z punktu widzenia  wypracowania przez nas skutecznej strategii obrony przed pomówieniami o współodpowiedzialność za Holokaust.  

Jak wyżej wspomniałam, korzeni tej cywilizacji należy szukać we wczesnej nowożytności. Jej literacki opis znajdziemy w powieści Franciszka Bacona  pt. „Nowa Atlantyda”. Przedstawia ona idealne państwo, w którym panuje prawdziwa szczęśliwość. Państwo to bowiem uporało się z tym wszystkim, co w chrześcijaństwie uważane jest za skutek grzechu pierworodnego, czyli biedą, chorobą, anarchią, przemocą, moralnym złem. To raj na ziemi, ale raj bez Boga, zbudowany wyłącznie przez człowieka siłami jego własnego rozumu. W jaki sposób, zdaniem Bacona, człowiek sam może się wyzwolić ze skutków grzechu pierworodnego? Za pomocą techniki, nauki i organizacji państwowej. Powieść Bacona przedstawia program, który sukcesywnie będzie realizowany przez całą nowożytność. Aż do dnia dzisiejszego. I być może kryzysy toczące „cywilizowany świat” są niczym innym jak oznaką tego, że cywilizacja ta podzieli los Atlantydy...

Cywilizacja, która mozolnie budowana jest przez całą nowożytność, odrzuciła katolicyzm z jego nauką o prawie naturalnym. Cywilizacja ta w międzyczasie w pełni „wyemancypowała” się spod władzy Kościoła, katolickiej teologii i filozofii. Jednym z przejawów tego procesu było odrzucenie katolickiej nauki o konieczności podporządkowania polityki zasadom moralności. Nowa cywilizacja przyjęła inną zasadę działania: skuteczność przed moralnością. Cywilizacja ta odrzuciła także inny ideał, który jest fundamentem cywilizacji łacińskiej: prawdę, jako wartość samą w sobie. To nie kto inny jak Bacon uznał, że wiedza to władza, i w związku z tym przypisał jej wartość wyłącznie utylitarną. Bezinteresowne poszukiwanie prawdy przestało być głównym celem nauki: nauka miała stanąć w służbie budowy Nowej Cywilizacji. I stanęła. 

Natomiast ideał cywilizacji łacińskiej najpełniej został wyrażony w koncepcji prawego rozumu (orthós logos) św. Tomasza z Akwinu. Za Arystotelesem wskazał on na to, że ludzkie poznanie może być nakierowane na cele teoretyczne (theoria), praktyczne (praksis) i wytwórcze (poiesis). Wszystkie te dziedziny działania rozumu znajdują odpowiednio uzewnętrznienie w trzech dziedzinach kultury. Są to nauka, etyka (indywidualna, ekonomika, polityka) oraz sztuka i technika. W każdej tej dziedzinie, jeśli rozum chce działać prawidłowo, musi kierować się odpowiednią zasadą działania. Tomasz z Akwinu wyróżnił więc potrójną dziedzinę działalności prawego rozumu: usprawniony prawdą [prawy] rozum teoretyczny, usprawniony prawdą o dobru [prawy] rozum praktyczny oraz usprawniony prawdą o pięknie [prawy] rozum wytwórczy. Wszystkie trzy dziedziny są też ściśle powiązane ze sobą. I tak na przykład rozum wytwórczy korzysta z praw odkrywanych przez rozum teoretyczny;  jednocześnie musi być podporządkowany rozumowi praktycznemu, tak aby jego wytwory nie stały w sprzeczności z tym, co dobre. 

Nowożytność zrywa z koncepcją prawego rozumu. Zamiast tego filozofia nowożytna rozwija swoją własną koncepcję rozumu, który jest swoistą syntezą rozumu teoretycznego i wytwórczego. Rozum praktyczny natomiast zostaje wyeliminowany z gry. Nowożytność  stoi pod znakiem wytwarzania: nie tylko przedmiotów materialnych, ale całej rzeczywistości. Wytwarzane są społeczeństwa (inżynieria społeczna), wytwarzane są państwa (na podstawie różnych ideologicznych programów), coraz w większym stopniu wytwarzana jest przyroda (dzięki genetyce), w przyszłości wytwarzany  ma być i człowiek (jego ciało). Ale to nie wszystko: w nowożytności wytwarzany także jest duch, czyli subiektywne formy świadomości. W celu kształtowania świadomości mas ludzkich, wytwarzana musi być „prawda”. Tak, prawda także stała się przedmiotem działalności wytwórczej. Co łączy wszystkie te obszary – w gruncie rzeczy – produkcji? Podporządkowanie ich zasadzie technicznej skuteczności. 

Nowa Cywilizacja zrywa więc z ideałem obiektywnej prawdy, której człowiek powinien poszukiwać i której powinien się podporządkować z szacunku dla niej samej. Nowa Cywilizacja zrywa także z idałem obiektywnego dobra, które powinno być urzeczywistniane tu na Ziemi, przez ludzi, we wszystkich podejmowanych przez nich działaniach. Nowa Cywilizacja odrzuciła też ideał obiektywnego piękna, któremu powinna być podporządkowana działalność wytwórcza człowieka. Zamiast tego człowiek stał się konstruktorem i stwórcą otaczającego go świata i samego siebie. Zamiast odkrywać to, co prawdziwe, dobre i piękne, człowiek zaczął wymyślać rzeczywistość od nowa. Tak, aby dopasować ją do swoich własnych preferencji. Rozum człowieka przestał być prawy. Zamiast tego, został zdeprawowany. 

Nowa Cywilizacja została zbudowana na ludzkiej pysze. Człowiek uwierzył w to, że sam może zbudować sobie raj. Łacińskie słowo vanitas oznacza próżność, marność, czczość, nicość, złudę. Ono najlepiej opisuje stan ducha mieszkańców Nowej Cywilizacji, czyli wszechobecną próżność, której skutkiem jest nicość. Nicość jest nieunikniona, bo prawdziwy byt zakorzeniony jest w tym, co prawdziwe, dobre i piękne. 

Vanitas jest najtrafniejszym określeniem dla stanu tej niemieckiej kultury, która została zbudowana na gruzach cywilizacji łacińskiej. To narcyzm w czystej postaci. Jego skutkiem było niszczenie wszystkiego, co sprzeciwiało się budowaniu idealnego porządku zaprojektowanego przez niemieckich półbogów: 

„Na kartach swojej książki Rosenberg pisał: „Kościoły wszystkich wyznań ogłosiły: Wiara kształtuje człowieka… Jednakże Nordycko-Europejska Religia – świadomie lub też nie – ogłasza: to człowiek kształtuje swoją wiarę, lub precyzyjniej: człowiek określa rodzaj i zawartość wyznawanej przez siebie wiary [pogr. G.K.]”. Główny ideolog narodowego socjalizmu zgłosił ponadto postulat utworzenia w Niemczech „Kościoła ludowego” (Volkskirche), który przede wszystkim miał stać na straży honoru narodowego i niemieckiego chrześcijaństwa. Także postać Jezusa została swoiście przez Rosenberga zreinterpretowana: „Jezus jawi się nam dzisiaj jako świadomy siebie mistrz. (…) Dla germańskich ludów liczy się Jego życie, a nie Jego śmierć, gloryfikowana przez rasy alpejskie i śródziemnomorskie. Radykalny antropocentryzm, fascynacja okultyzmem i gnozą, postulat „ludowego Kościoła”” – wszystko to w jakiś szczególny sposób zbliża narodowy socjalizm do współczesnego New Age’u, postmodernistycznego bałaganu myślowego, współczesnych naprawiaczy Kościoła (jakże podobnie do postulatu Volkskirche brzmi wezwanie współczesnych „reformatorów” Kościoła z Austrii: „Wir sind die Kirche „– My [lud] jesteśmy Kościołem)” (Grzegorz Kucharczyk, „Swastyka przeciw Krzyżowi”,   http://www.pch24.pl/swastyka-przeciw-krzyzowi,3327,i.html). 

W cytowanych wyżej słowach Rosenberga pobrzmiewa opisany przez Konecznego bizantynizm. Prawda i moralność nie stoją ponad niemieckim państwem albo niemieckim narodem, wręcz przeciwnie, to państwo i naród wytwarzają swoją własną prawdę i swoją własną moralność. A ostatecznym celem niemieckiego państwa było (i moim zdaniem ciągle jest) zdobycie nieograniczonej władzy. Czyli zupełnie tak, jak tego chciał Bacon: żądza władzy to ważny element składowy nowożytnego programu. Bez żądzy władzy nie da się zrozumieć pruskiego bizantynizmu, bez którego z kolei nie da się zrozumieć Holokaustu.

Budowniczy Nowej Cywilizacji nie chcą przyznać się do tego, że Holokaust jest ich dzieckiem. Dlatego też próbują podrzucić go społeczeństwu, które w porównaniu z wieloma innymi społeczeństwami, w dużo mniejszym stopniu przejęło nowożytne ideały. Co w jakim sensie czyni nas też bezbronnymi w stosunku do perfidnych metod stosowanych przez przeciwnika. My ciągle wierzymy w ludzką prawość i nie rozumiemy, jak działa polityka oparta wyłącznie na cynicznej skuteczności. 

Bronimy się przed niesłusznymi zarzutami o współudział w Holokauście, bo bliski nam jest ideał prawdy. Nie chcemy „wybielać” własnej historii. Chcemy, żeby była ona przedmiotem rzetelnych naukowych badań. Tak, aby każdy pojedynczy przypadek współdziałania Polaków z Niemcami został należycie wyjaśniony, czyli przy zachowaniu odpowiednich standardów naukowości. Bronimy się przed instrumentalizacją Holokaustu do celów czysto politycznych. Jednym słowem, walczymy o to, by nasza własna przeszłość nie stała się historią (opowieścią) wymyśloną i narzuconą nam przez tych, którzy mają jakiś interes w tym, żeby była ona właśnie taka, a nie inna. Chcemy, aby nasza historia miała pokrycie w rzeczywistości, czyli żeby była prawdziwa. 

W sprawie „polskich obozów koncetracyjnych” mamy więc do czynienia ze zderzeniem dwóch cywilizacji: łacińskiej oraz Nowej Cywilizacji. Cywilizacja łacińska odwołuje się do ideału prawdy (veritas), fundamentem Nowej Cywilizacji jest vanitas. Sprawa „polskich obozów koncentracyjnych” to wielkie przedsięwzięcie propagandowe, które ma na celu przerzucenie odpowiedzialności za Holokaust na przedstawicieli narodu, który sam prawie doszczętnie został zniszczony przez tą cywilizację. To kolejna odsłona tej samej historii: Nowa Cywilizacja może bowiem zatryumfować wyłącznie na gruzach świata łacińskiego. 

Po raz kolejny stajemy do samotnej walki przeciwko potęgującej się deprawacji ludzkiego ducha. Niesty, sami jej nie wygramy. Dlatego też czym prędzej musimy zrozumieć, że nie chodzi tutaj tylko o Polskę, ale o przyszłość całej ludzkości. Szukajmy sojuszników wśród tych członków innych narodów, którzy tak jak my przywiązani są do ideału cywilizacji łacińskiej. A hasłem naszej walki niech będzie: Pro veritate, contra vanitatem!



6.12.2012

Kto pod nami dołki kopie, wpadnie w nie sam...


Użycie przez Baracka Obamę określenia „polskie obozy śmierci” wywołało wśród Polaków falę oburzenia. Oliwy do ognia dolała dziennikarka Debbie Schlussel, która na swoim blogu umieściła wpis, w którym obarcza Polaków winą za zaplanowaną i dokonaną przez Niemców zagładę Żydów (http://wpolityce.pl/wydarzenia/29914-oto-owoce-pedagogiki-wstydu-i-klamstw-grossa-amerykanska-dziennikarka-twierdzi-ze-polacy-zamordowali-miliony-zydow). Internauci zaczeli zbierać podpisy pod listami protestatacyjnymi. Pojawiły się także inne inicjatywy, jak na przykład apel wystosowany przez kolegę blogera: http://hansklos.blogspot.de/2012/06/apel-w-sprawie-polskich-obozow.html (tym samym spełniam jego prośbę o nagłośnienie sprawy). 

Akcje sprowadzające się do samego protestowania i żądania zaprzestania używania takich sformułowań (czy też wygłaszania określonych tez) na pewno nie wystarczą, aby pokonać przeciwnika. Ale nie można też ich nie doceniać. Za przykład tego, że można coś i w ten sposób zdziałać, niech posłuży sprawa broszury wydanej przez Bundeszentrale für politische Bildung (Federalną Centralę Szkolenia Politycznego) Nr 307/ 2010, pod tytułem "Jüdisches Leben in Deutschland (Życie Żydów w Niemczech). Jest to broszura z serii "Informationen zur politischen Bildung" („Informacje do politycznego kształcenia”; żeby nie powiedzieć programowania...). Pojęcie „polskich obozów koncentracyjnych” padło w niej na 59 stronie: 

Marsze śmierci. Wraz ze zbliżającym się frontem zaczął się dla tych więźniów polskich obozów koncentracyjnych, [którzy przeżyli dotychczasowe represje], nowy tragiczny rozdział, czyli tak zwane marsze śmierci. Wielu z nich przypłaciło je życiem“  (Todesmärsche: „Mit der herannahenden Front folgte für die Überlebenden in den polnischen Konzentrationslagern ein neues tragisches Kapitel, die so genannten Todesmärsche. Diese "Verlegung" kostete viele das Leben”).  

Co więcej, na 61  stronie umieszczono zdanie: „Także w krajach jak Polska, gdzie panował tradycyjny antysemityzm, znaleźli się ludzie, którzy ukrywali Żydów, jak donosi o tym literatura wspomnieniowa. Było tam wiele klasztorów, które ukrywały żydowskie dzieci i w ten sposób uratowały je przed śmiercią” („Auch in Ländern wie Polen, in denen es einen traditionellen Antisemitismus gab, fanden sich Menschen in der Bevölkerung, die Juden versteckten, wie aus der Memorienliteratur bekannt ist. Es gab hier zahlreiche Klöster, die jüdische Kinder versteckten und sie so vor der Ermordung bewahrten“). 

Sprawa została nagłośniona przez część środowisk polonijnych. Prawdopobnie pod wpływem tych protestów (choć sprawa nie do końca jest jasna), w internetowym wydaniu broszury dokonano dwóch zmian. Po pierwsze, sformułowanie „polskie obozy koncetracyjne” zostało zamienione na „niemieckie obozy w okupowanej Polsce“ (deutsche Konzentrationslager im besetzten Polen, link do wydania inernetowego: http://www.bpb.de/izpb/7687/1933-1945-verdraengung-und-vernichtung?p=all). Po drugie, cytowanej wyżej zdanie zaczyna się teraz tak: „Także w krajach, w których istniał silny antysemityzm...("Auch in Ländern, in denen es einen ausgeprägten Antisemitismus gab, …“). 

Niestety, w wersji drukowanej wszystko zostało po staremu. A nakład broszury to 800 tys. egzemplarzy, czyli całkiem sporo. I nic nie wskazuje na to, aby BPB zamiarzała wycofać tę pozycję z dystrybucji. Ponadto, jej autorzy nie sprostowali innej, fałszywej informacji: „Natomiast podczas Powstania w Gettcie Warszawskim, podczas którego w kwietniu w 1943 mieszkańcy getta pod dowództwem Mordechaja Anielewicza przez 5 tygodni stawiali opór oddziałom Waffen-SS, polscy przedstawiciele ruchu oporu nie udzielili Żydom pomocy. 7000 osób zostało zabitych podczas tego powstania” („Andererseits kamen beim Warschauer Ghetto-Aufstand, bei dem im April 1943 Ghettobewohner unter Führung von Mordechai Anielewicz der Waffen-SS fünf Wochen lang Widerstand leisteten, polnische Widerstandskämpfer den Juden nicht zu Hilfe. 7000 Menschen wurden bei diesem Aufstand getötet“). 

Warto też zwrócić uwagę na sposób potraktowania przez  media Ryszarda Czarneckiego, który nagłośnił sprawę broszury:  „Broszura, która trafiła już do niemieckich szkół jako materiał dydaktyczny, zawiera na stronie 59 stwierdzenie o… »polskich obozach koncentracyjnych«" - pisze Czarnecki. Tymczasem, we wskazanym przez polityka miejscu, nie widnieje słowo "polskich", ale "w Polsce" (http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/niemcy-o-polskich-obozach-czarnecki-atak-na-nasz-k,5037818,11441271,artykul-fotoreportaz-duzy.html). Redaktorzy Onetu, jak widać, zapomnieli poinformawać swoich czytelników o istnieniu dwóch różnych wersji tej broszury.  

Sprawa publikacji BPB pokazuje, jakimi treściami karmi się (w tym przypadku) niemiecką opinię publiczną. I to przez instytucję, która jest odpowiedzialna za polityczne kształcenie niemieckich obywateli (na marginesie można postawić pytanie o to, czym właściwie BPB różni się od podobnych instytucji ksztalcenia politycznego, które istniały np. w Związku Radzieckim).  W ten oto sposób wsącza się w niemieckie głowy przekonanie, że pod względem nastawienia do Żydów Polacy właściwie w niczym nie ustępowali Niemcom. A kto wie, czy nawet nie byli gorsi... Z czego oczywiście ma wynikać przekonanie o czynnym i masowym udziale Polaków w przeprowadzeniu Holokaustu w „polskich” w końcu obozach kocentracyjnych. Efektem tejże „pracy edukacyjnej” (ważną rolę odgrywają tu książki „znawcy” tematu, czyli Grossa) jest tak wysoki poziom zmanipulowania mieszkanców zachodnich społeczeństw, że przedarcie się do nich z prawdą wydaje się sprawą wręcz beznadziejną (generalnie poziom zmanipulowania społeczeństw zachodnich spokojnie można porówać z tym, jaki panował w nazistowskich Niemczech czy też w Związku Radzieckim).  Co więcej, w przypadku podejmowania przez Polaków akcji protestacyjnch istnieje poważne niebezpieczeństwo, że zostaną one zinterpretowane jako wypieranie się własnych win. Sprawa Debbie Schlussel jest tego najlepszym przykładem. 

W jaki sposób powinniśmy więc działać, abyśmy (tym razem) skutecznie obronili własną rację? W gruncie rzeczy, sprawa wcale nie jest tak trudna, jak mogłoby się to wydawać. Zacznijmy od tego, że „punktowe” atakowanie przeciwnika na pewno nie przyniesie spodziewanego efektu. Zamiast tego powinniśmy promować polskie dziedzictwo kulturalne – a ściślej polską myśl polityczno-społeczną – oraz pokazywać, w jaki sposób wpływała ona na konkretne postawy Polaków. Jednocześnie powinniśmy pokazywać światu, jakie w tym samym czasie „wyżyny” osiągnął „duch niemiecki” i co z tego konkretnie wynikało. Dlaczego taka strategia? Pamiętajmy, że Niemcy stworzyły sobie wizerunek „kraju filozofów i poetów”, a więc państwa o bardzo wysokim poziomie rozwoju kulturalnego. Zachowanie niemieckich bandytów w Polsce wybitnie nie pasuje do tego wizerunku. A wizerunek dla Niemiec jest rzeczą świetą (Niemcy w końcu dobrze wiedzą, co robią, kształtując go w taki, a nie inny sposób). Przypisywanie Polakom wizerunku niebezpiecznych bandytów ma więc na celu odwrócenie uwagi światowej opinii publicznej od tego, w jakim kierunku rozwinęła się niemiecka kultura i jakie to miało praktyczne konsekwencje. Świat niewiele wie na temat niemieckiego rasizmu i szowinizmu. Hitler był tylko wypadkiem przy pracy, efektem kryzysu gospodarczego i chwilowej słabości niemieckiej demokracji... A antysemityzm? No, to w końcu chrześcijaństwo (bez rozróżnienia na katolicyzm i protestantyzm) było odpowiedzialne za propagowanie antysemityzmu. Z kolei ten etap (tzn. chrześcijaństwo) Niemcy mają już definitywnie za sobą (z czego też są bardzo dumni). Sprawa jest jasna.  

Żeby pokonać przeciwnika, musimy więc działać dokładnie w odwrotnym kierunku niż on. Zamiast zwalczać go za pomocą środków, które w gruncie rzeczy stawiają nas w pozycji defensywnej, musimy przystąpić do ofensywy. Dlatego też należy światu przypomnieć o antysemityzmie Marcina Lutra i Karola Marksa (na czym polegał antysemityzm Lutra, dobitnie pokazuje ten jego tekst: http://www.humanitas-international.org/showcase/chronography/documents/luther-jews.htm), o rasizmie Alfreda Rosenberga, militaryzmie Ericha Ludendorfa, o głoszącym kult przemocy germańskim neopogaństwie, rozwijanym przez takich autorów jak np. Felix Dahn czy Heinrich von Treitschke. I właśnie na tle tych poglądów trzeba pokazać, jak wyglądała niemiecka okupacja w Europie Wschodniej, nie tylko w Polsce. 

Jednocześnie musimy popularyzować dzieła wielu polskich myślicieli, którzy mówili o istnieniu uniwersalnych wartości, na których oparty musi być prawdziwie ludzki porządek społeczny. A polską myśl polityczną trafnie scharakteryzował Łukasz Kobeszko w artykule „Wyjątkowość Polski”:

„Harmonijne i integralne połączenie poszanowania godności i wolności człowieka oraz zobowiązań wobec świata i bliźnich, poszerzanie republikanskiej polis w dążeniu do unii z pobratymczymi narodami środkowoeuropejskimi, unikalny sposób przeżywania wiary - na tym polega wyjątkowość polskiego modelu cywilizacyjnego, religijnego i społecznego” (http://rebelya.pl/post/2024/kobeszko-wyjatkowosc-polski). 

I w takim właśnie kontekście należy pokazać historię  Żydów w Polsce, którym naród polski udzielił gościny oraz przyznał wiele praw, o których wielu niemieckich Żydów mogło tylko pomarzyć (np. we Frankfurcie od 1462 do 1796 istniało żydowskie getto, tzw. Judengasse). (Co ciekawe, we wspomnianej wcześniej broszurze BPB, na 27 stronie wskazano na to, że w XVI wieku wielu niemieckich Żydów przeniosło się do Polski, gdyż cieszyli się tam dużą wiekszą wolnością niż w Niemczech).  Warto np. głośno mówić o takich faktach jak ten, że wtedy, kiedy niemieccy Żydzi nie mieli już żadnych praw, będący żydowskiego pochodzenia Ksawery Tartakower, Mieczysław Najdorf i Paulin Frydman wspólnie z dwoma Polakami wywalczyli dla Polski srebny medal na VIII Olimpiadzie Szachowej w Buenos Aires w 1939r. (co zostało przypomniane przez Gabriela Maciejewskiego w książce „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie. T.1”). 

Tylko w ten sposób będziemy w stanie skutecznie obronić się przed przeciwnikiem, który działa w sposób perfidny i bezpardonowy. Żeby wykonać to zadanie,  sami najpierw musimy nadrobić zaległości. Przede wszystkim musimy na nowo odkryć Polskę i jej dziedzictwo kulturowe. Jednocześnie musimy poznać ścieżki, po których kroczył „duch niemiecki” (na początek odsyłam do świetnego artykułu prof. Bogumiła Grotta „Szowinizm niemiecki jako obiektywna legitymacja reorientacji polityki polskiej dokonanej przez Romana Dmowskiego na początku XX wieku”, http://www.legitymizm.org/szowinizm-niemiecki). Ale nie tylko. Należy stanowczo podkreślić, że Niemcy nie ponoszą wyłącznej odpowiedzialności za tę wielką tragedię XX wieku, którą była II Wojna Światowa. Tak zwany „Zachód” ze swoją porewolucyjną i w gruncie rzeczy dekadencką wizją świata i człowieka jest za nią również odpowiedzialny. I ten właśnie „Zachód” przypisał sobie rolę pogromcy „faszyzmu”, mimo że dla uratowania Żydów na dobrą sprawę nie zrobił prawie nic (nie tylko więc Niemcy, ale też i „Zachód” potrzebuje „polskich obozów koncetracyjnych”). Dlatego też należy ukazać tradycję polskiej myśli politycznej nie tylko na tle tendencji społeczno-politycznych obecnych w Niemczech, ale także i tych charakterystycznych dla Zachodu”. (Warto przytoczyć tutaj słowa prof. Jacka Bartyzela na temat filozoficzno-religijnych podstaw tzw. „cywilizacji Zachodu”: „Zsekularyzowane później, ale źródłowo purytańskie dziedzictwo republiki amerykańskiej zawierało już in nuce dwie najbardziej zgubne idee: egalitaryzmu i kontraktualizmu – można by rzec „idee – matki” wszystkich błędów politycznych, zawleczonych z Nowego do Starego Świata, niszczących właśnie cywilizację chrześcijańską, a dzisiaj także inne cywilizacje tradycyjne”. J. Bartyzel, „Judeochrześcijański neokonserwatyzm” – koń trojański demoliberalizmu, http://www.legitymizm.org/judeochrzescijanski-neokonserwatyzm).  

Jak mogłoby wyglądać realizowanie takiej strategii w praktyce? Na pewno należy tłumaczyć teksty polskich autorów na języki obce albo przynajmniej umieszczać ich streszczenia w internecie. Jednocześnie należy porównywać wyrażone w nich poglądy z dziełami współczesnych autorów niemieckich, ale  nie tylko. Paradoksalnie, w wykonaniu tego zadania pomocni okazać się mogą niemieccy neonaziści, którzy na stworzonej przez siebie stronie udostępnili całą „klasykę” niemieckiego nacjonalizmu (http://reichsarchiv.com/).  Znających język niemiecki zachęcam do krytycznej lektury umieszczonych tam pozycji oraz sporządzania odpowiednich notatek na temat ich treści (apeluję o umiejętne korzystanie z zasobów strony, tak żeby nie narazić się na zarzut propagowania „faszyzmu”). Jednym słowem: Polska musi podbić internet. 

W tej chwili mamy do czynienia z zupełnie absurdalną sytuacją, kiedy to zarówno Niemcy – sprawcy Holokaustu – jak i „Zachód” – który Żydów zostawił na pastwę Niemców – żyją w stanie błogiego i głębokiego samozadowolenia. Natomiast my staliśmy się dla nich prawdziwym chłopcem do bicia. Najwyższy czas, żeby przymnieć im o tym, co w międzyczasie tak skrzętnie zostało zmiecione pod dywan...


6.06.2012

Niemieckie poczucie skruchy: fantom?


Wydaną w 1949 r. pracę „Religia starogermańska i jej aktualne znaczenie w Niemczech” Leon Halban kończy takimi oto słowami: 

Tak jak po roku 1918 zdaje się, że nie powiodą się i tym razem próby wzbudzenia w Niemcach poczucia winy i skruchy, poza kołami, które nie ulegały sugestii barbarzyństwa, a oddawna nie posiadały i nie wywierały dostatecznego wpływu na większość społeczeństwa. W myśl wsączanej wszelkimi drogami doktryny prawdziwemu Germaninowi obcym jest przecież, określany jako znamię niższej rasy poczucie grzechu i wyrzuty sumienia. Natomiast tak jak po poprzedniej wojnie i tym razem wzrastać będzie poczucie krzywdy. Bo przecież dla bohatera germańskiego i nadczłowieka jest krzywdą nieuzyskanie tego, czego pożąda. Zbrodnią przy tym wobec niego jest stawianie oporu jego woli, w której przejawia się nakaz bogów, opatrzności czy niemieckiego boga. Bo przecież, jak poucza nie tylko profesor Bergman, człowiek niemiecki, a naturalnie w jeszcze wyższym stopniu cały lud: „jest naprawdę i prawdziwie Bogiem”.  (Die Deutsche Nationalkirche str.112).” 

Przyglądając się umieszczonej na stronie „Centrum Przeciwko Wypędzeniom” kronice „wypędzeń” XX wieku, trudno nie poddać się smutnej refleksji, że prof. Halban niestety miał rację. Tabela, która podaje liczby ofiar poszczególnych „wypędzeń” (http://www.z-g-v.de/aktuelles/?id=58) jest bowiem tak skonstruowana, że jednoznacznie z niej wynika, że największą ofiarą „wypędzeń” dokonanych w Europie XX wieku są właśnie Niemcy. Zbrodnie dokonane przez Niemców natomiast są konsekwentnie pomniejszane. 

I tak, przykładowo, zgodnie z tabelą w latach 1933-41 zostało „wypędzonych” 350 tys., a w latach 1939-45 6 milionów Żydów. Ofiary obozów koncentracyjnych są więc także „wypędzonymi”. Jeśli chodzi o Polaków „wypędzonych” przez Niemców w czasie II Wojny Światowej, to tabela podaje tylko liczbę ofiar „wypędzeń” dokonanych od października 1939 do marca 1941. Liczba ta szacowana jest na 460 tys. I to wszystko. Wiele polskich ofiar obozów koncentracyjnych prawdopodobnie nie jest więc „wypędzonymi”, podobnie jak wielu polskich robotników przymusowych. Ich liczba przekracza 460 tys. Wypędzonymi nie są mieszkańcy Warszawy, którzy po powstaniu musieli opuścić miasto (zgodnie z tabelą niemieckie wypędzenie zakończyły się w 1941 r.) W tabeli brakuje także innych ofiar niemieckich akcji, mających na celu planową eksterminację całych narodów, jak np. Rosjan czy Białorusinów. W tabeli nie pojawiają się, poza 60 tys. Słoweńców i 460 tys. Polaków, żadne inne słowiańskie ofiary niemieckich zbrodni. Okazuje się więc, że ofiary Generalnego Planu Wschód nie są „wypędzonymi”.

Jak natomiast wygląda sprawa Niemców? Zgodnie z tabelą, w XX wieku zostało „wypędzonych” 14.607.000 Niemców, co stawia ich na pierwszym miejscu pod względem liczby ofiar „wypędzeń” dokonanych w XX wieku. 

Wykreowanie Niemców na największe ofiary XX wieku nie byłoby możliwe bez przeprowadzenia  manipulacji  wokół definicji samego pojęcia „wypędzeń”. Twórcy Centrum bowiem na równi stawiają  przymusową deportację Niemców z Holokaustem czy też  zbrodniami popełnionymi przez Niemców na Polakach i innych Słowianach. A wydarzenia te różnią się między sobą w sposób zasadniczy. W przypadku Holokaustu, jak również zbrodni dokonywanych przez Niemców na Słowianach, chodziło o celowe i planowe niszczenie całych narodów. Żydzi, Polacy, Rosjanie i inni stali się ofiarami brutalnej eksterminacji, ewentualnie robiono z nich niewolniczą siłę roboczą pracującą dla niemieckich „panów”. Jak wygląda natomiast sprawa niemieckich „wypędzonych”? Niemcy byli przymusowo deportowani do Niemiec, czego prawną podstawę stanowiły postanowienia poczdamskie. Ponadto niemieccy „wypędzeni” dostali odpowiednie odszkodowania od swojego własnego państwa. Przede wszystkim jednak, to Niemcy rozpętali całe to piekło...

Wizji historii przedstawianej przez twórców Centrum nie podziela zdecydowana większość ich rodaków. Jeszcze. Twórcy Centrum chcą to bowiem zmienić. Budowa Centrum ma na celu zmianę narodowej świadomości Niemców, która w odczuciu jego pomysłodawców jest świadomością fałszywą. Dlatego też Centrum stać się ma miejscem edukacji patriotycznej, do którego np. przyprowadzana będzie młodzież szkolna. W ten oto sposób w Niemcach ma zostać wzbudzone poczucie krzywdy i chęć dokonania zemsty na „oprawcach” narodu niemieckiego (czyli przede wszystkim na Polakach). 

Na takim właśnie poczuciu krzywdy została zbudowana ideologia Narodowego Socjalizmu. W oparciu o takie poczucie krzywdy ma zostać dokonane kolejne wcielenie się tego samego demona w naród niemiecki.

Obyśmy tym razem nie dopuścili do tego... 

6.01.2012

Czy Sierakowski jest naszym polskim Leninem?


Redaktor naczelny „Krytyki Politycznej“, Sławomir Sierakowski, komentując sprawę słów Baracka Obamy o „polskim obozie śmierci”, stwierdził, że jest to określenie geograficzne i nie należy przywiązywać do tego terminu zbytniej wagi. Jego zdaniem: „Jest oczywiste, że każdy, kto pisze i mówi o "polskich obozach śmierci", nie ma na myśli polskiej odpowiedzialności, tylko geograficzne położenie”.  I dalej: „Cała ta ogólnonarodowa reakcja wydaje mi się głosem Polski wiecznie urażonej i niepewnej siebie. Nadmierne domaganie się od innych oznacza zazwyczaj za mało wymagania od siebie” (http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/sierakowski-to-glos-polski-wiecznie-urazonej-i-nie,1,5146785,wiadomosc.html). 

Wypowiedź ta bynajmniej mnie nie zdziwiła. Już od pewnego czasu zastanawiam się bowiem nad tym, co „Krytykę Polityczną” łączy z Niemcami. A konkretnie, czy też przypadkiem nie mamy tutaj do czynienia z organizacją po cichu finansowaną przez pewne kręgi polityczne RFN. 

Banalizowanie sprawy przez Sierakowskiego leży przede wszystkim w interesie Niemiec. Warto przypomnieć, że sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne” zostało wymyślone przez niemiecką agenturę w celu przerzucenia części odpowiedzialności za Holokaust właśnie na Polaków:  

Odrobina fałszu w historii po latach może łatwo przyczynić się do wybielenia historycznej odpowiedzialności Niemiec za Zagładę” – przekonywał Alfred „Grubas” Benzinger. Koncepcja Agencji 114 uzyskała akceptację szefa Gehlen Organisation, bowiem w latach 50. Niemcy, które chciały odbudować swoją pozycję w Europie, musiały postawić na gospodarkę, i to potęga gospodarcza była dalekosiężnym celem rządzących Niemcami. To właśnie budowie silnej gospodarki podporządkowano wszystkie priorytety państwa i jego instytucji, w tym służb specjalnych. Pod koniec lat 50. Niemcy stanęły przed bardzo trudnym zadaniem poprawy wizerunku na arenie międzynarodowej. Stawką było nie tylko dobre imię nowego państwa, ale przede wszystkim rozwój gospodarczy, bo przez pewien czas po zakończeniu II wojny światowej w krajach dotkniętych wojną nikt nie chciał kupować niemieckich towarów. W łonie zachodnioniemieckich specsłużb powstała koncepcja szeregu działań propagandowych, aby temu zaradzić. Jednym z nich była próba zrzucenia chociaż części odpowiedzialności niemieckiej za ludobójstwo. Opracowanie planu i strategii działania (dziś użylibyśmy określenia: kampanii reklamowej – PR-owej) Gehlen polecił swoim najbardziej zaufanym ludziom, pracownikom Agencji 114. To oni pod kierownictwem Benzingera opracowali koncepcję, aby posłużyć się semantyczną manipulacją i wprowadzić do obiegu medialnego termin „polskie obozy zagłady”. Zarzuty o manipulację odpierano tłumaczeniem, że taki właśnie termin jest skrótem odnoszącym się do hitlerowskich obozów zagłady w Polsce. W rzeczywistości jednak termin „polski obóz koncentracyjny” w świadomości odbiorców mediów masowych subtelnie, wręcz w niedostrzegalny sposób zmieniał ofiary – w tym wypadku Polaków – w sprawców. Terminem „polskie obozy koncentracyjne” zaczęły posługiwać się opiniotwórcze zachodnioniemieckie media: głównie gazety i stacje telewizyjne. W bardzo sprawny sposób ten termin został przeniesiony do przestrzeni informacyjnej w USA i Europie Zachodniej” (http://diarium.pl/2012/01/nazistowskie-demony-nad-niemieckimi-sluzbami-specjalnymi).

Słowa Sierakowskiego idealnie więc wpisują się w realizację opisanej powyżej strategii RFN. Czego się czepiacie? To w końcu tylko „oznaczenie geograficzne”. To samo twierdzili niemieccy propagandziści. 

A o tym, że „Krytyka Polityczna” ma bardzo bliskie związki z pewnym kręgami politycznymi RFN, świadczy chociażby wybór redaktora „KP” Artura Żmijewskiego na kuratora tegorocznego 7. Berlińskiego Biennale Sztuki Współczesnej  (Czytelników odsyłam do specjalnego wydania „Krytyki Politycznej”, przygotowanego przez zespół kuratorski 7. Berlin Biennale pod bardzo wymownym tytułem: „Nie lękajcie się” http://sklep.krytykapolityczna.pl/sklep/catalog/product_info.php?products_id=319&osCsid=3444620dbfb4f102f0de2239e7a072ff). Warto też przypomnieć, że to właśnie w lokalu „KP” schronienie znaleźli niemieccy bojówkarze wysłani do Warszawy w celu walki z polskim „faszyzmem” (czyli uczestnikami Marszu Niepodległości 11 listopada 2011). Natomiast o dalszych powiązaniach „Krytyki Politycznej” z Niemcami informuje niemieckojęzyczna wersja jej strony: http://www.krytykapolityczna.pl/Deutsch/menu-id-114.html.

Czy w związku z tym Sierakowskiego można by określić mianem „polskiego Lenina”? W końcu wspieranie lewicy w celu destabilizowania państw sąsiedzkich to sprawdzona metoda niemieckiej Realpolitik. Niemieckim agentem był Lenin, a finansowanie Rewolucji Październikowej przez cesarski Sztab Generalny dokładnie zostało opisane w książce Elisabeth Heresch pt. "Sprzedana rewolucja. Jak Niemcy finansowały Lenina".  Działalność „Krytyki politycznej” wymierzona jest bezpośrednio w interesy polskiej wspólnoty politycznej, gdyż robi z Polaków bezwolne stado, niezdolne do walki o swoje własne interesy (ba, samo żądanie walki o własne interesy „KP” piętnuje jako przejaw „faszyzmu”!). 

Nie, nie sądze, by Sierakowski był płatnym agentem RFN. Prawdopodobnie jest on zwyczajnym agentem wpływu czyli po prostu pożytecznym idiotą w rękach tych, którzy – w przeciwieństwie do niego samego – dokładnie wiedzą co robią... 

P.S. Na wypadek, gdyby prawnicy „KP” chcieli oskarżyć mnie o zniesławienie pana Sierakowskiego, to chciałabym zwrócić im uwagę na ten drobny szczegół, że szanowny redaktor naczelny powinien być dumny z tego, że porównałam go do Wielkiego Wodza Rewolucji. A skoro sam Lenin korzystał z pomocy Niemców...