Wspólne orędzie Kościoła i Cerkwi jest wydarzeniem o wielkim
znaczeniu historycznym i potencjale politycznym, którego nie wolno nam
zmarnować. Wydarzenie to często porównywane jest do wymiany listów między
polskimi i niemieckimi biskupami z 1965 roku, która powszechnie uważana jest za
rozpoczęcie procesu pojednania polsko-niemieckiego. W opinii zdecydowanej
większości decydentów politycznych,
dziennikarzy oraz działaczy społecznych po obu stronach Odry proces ten został zakończony
sukcesem. Wspomniana wymiana listów, jak również orędzie są ściśle ze sobą
powiązane. W obu przypadkach przedstawiciele duchowieństwa podkreślali bowiem,
że pojednanie między Polakami a Niemcami i Rosjanami może dokonać się tylko w
oparciu o chrześcijaństwo. Taki był punkt wyjścia procesu polsko-niemieckiego pojednania,
taki jest punkt wyjścia pojednania polsko-rosyjskiego. Czy jednak polsko
niemieckie-pojednanie, tak jak jest ono w tej chwili przeprowadzane, rzeczywiście
realizuje postulat sformułowany przed laty przez polskich biskupów? Czyż nie
jest przypadkiem tak, że odbywa się ono na obcym chrześcijaństwu ideologicznym
gruncie? Myślę, że najwyższy czas, żeby polscy katolicy zadali sobie to właśnie
pytanie.
Wątpliwości co do tego, jaki jest ideologiczny grunt
polsko-niemieckiego pojednania, nie ma Błażej Lenkowski, który w tekście pt. "Antyliberałowie łączą się" stwierdza:
"Teoretycznie wiadomość o wizycie Cyryla w Polsce powinna cieszyć.
Pojednanie między religiami, krok w kierunku pojednania pomiędzy zwaśnionymi
narodami to przecież zmiana w dobrym kierunku. Należy jednak zadać sobie
pytanie, na jakim gruncie owo pojednanie się dokonuje, kto i w jakim kontekście
je zawiera. (…)Szczególnie zaniepokojeni mogą być liberałowie i ci, którym
kierunek zmian kulturowych wyznaczony przez Zachód jest bliski. Przecież w
Rosji i Cerkwi prawosławnej nie doszło do cudownego nawrócenia na wartości
Zachodu: przywiązanie do demokracji i prawa człowieka. To pojednanie pod
auspicjami abp. Michalika, jednego z największych zwolenników Radia Maryja w
polskim Kościele, zawierane jest pod hasłami obrony przed liberalnym Zachodem
wspólnych tradycji i wartości Polski oraz Rosji. (…)Porównania z pojednaniem
biskupów polskich i niemieckich są zupełnie nietrafione. Ówczesny Kościół
niemiecki funkcjonował w demokratycznym kraju, a polski był podporą
demokratycznej opozycji. Teraz Cerkiew ramię w ramię z Putinem tłamsi prawa
człowieka w Rosji." (Gazeta Wyborcza, 21.0.2012, http://wyborcza.pl/1,86116,12336422,Antyliberalowie_lacza_sie.html#ixzz24MwtZDWD).
Na szczególną uwagę zasługuje stwierdzenie autora, iż "Ówczesny Kościół niemiecki funkcjonował w
demokratycznym kraju, a polski był podporą demokratycznej opozycji". Nie
chrześcijaństwo, a wiara w zbawczą moc demokracji rzekomo podzielana przez
polskich i niemieckich biskupów przyczyniła się zadaniem Lenkowskiego do sukcesu polsko-niemieckiego pojednania. Co
więcej, autor sugeruje, że polski Kościół katolicki pełnił wtedy rolę demokratycznej opozycji. Autor zdaje się
nie dostrzegać, że prymas Wyszyński walczył przeciwko demokracji (sic!) ludowej
w celu obrony polskiego Kościoła katolickiego, a nie o demokrację. Co więcej,
że tacy przedstawiciele "demokratycznej opozycji", jak Adam Michnik,
Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, Jan Lityński czy też Seweryn Blumsztajn, twórcy
KOR i trockiści walczyli o "socjalizm z ludzką twarzą"… Skąd się więc
bierze przekonanie Lenkowskiego, że polski Kościół mimo wszystko był podporą demokratycznej opozycji? Moim
zdaniem, wynika to ze skutecznej polityki propagandowej, uprawianej przez Adama
Michnika i innych, którzy postawili znak równości między antykomunizmem,
prawicowością i katolicyzmem. Kłamstwo, w które uwierzyło wielu członków
Solidarności i w które większość Polaków do dziś wierzy. Właśnie dzięki temu
kłamstwu mogło zostać przeprowadzone "pojednanie polsko-niemieckie" w
takiej formule, w jakiej ostatecznie zostało przeprowadzone: Polaków i Niemców
połączyła wspólna wiara w wartości zachodnie, czyli demokrację i prawa
człowieka.
Jak silne jest przekonanie o tym, że polsko
niemieckie-pojednanie jest sukcesem, z którego polska prawica może być dumna,
świadczą chociażby słowa autorów apelu "Prosimy o wysłuchanie naszej
opinii i wycofanie się z podpisania tego niebezpiecznego dla przyszłości Polski
wspólnego orędzia", wystosowanego przez Elżbietę Szmidt do bp. Michalika w
imieniu "katolickiego laikatu, świeckich prawdziwie zaangażowanych,
zatroskanych o obecność wiary, Ewangelii, Chrystusa pośrodku nas i o przyszłość
naszej Ojczyzny, zgromadzonych wokół portalu Stowarzyszenia
Blogmedia24.pl":
"Dość
przypomnieć, że List biskupów polskich do niemieckich został poprzedzony
autentycznym procesem pojednania i był odpowiedzią polskich hierarchów na
wieloletnie starania strony niemieckiej. Wyprzedziły go działania kościołów
niemieckich, w tym Kościoła ewangelickiego, który w swym memorandum z 1
października 1965 r. wzywał do zaakceptowania granic na Odrze i Nysie oraz do
podjęcia dzieła pojednania Niemców ze wschodnimi sąsiadami. Wcześniejszym
gestem intelektualistów ewangelickich było tzw. memorandum z Tybingi -
przedstawione deputowanym Bundestagu w roku 1961, nawołujące
zachodnioniemieckich polityków do odejścia od idei rewizji granic. Okazją do
podjęcia procesu pojednania był przede wszystkim Sobór Watykański II, dając
możliwość bezpośredniego spotkania przedstawicieli Episkopatów obu krajów. Poprzedziły
go wspólne wystąpienia w sprawie beatyfikacji franciszkanina — męczennika
Auschwitz — o. Maksymiliana Kolbe czy pielgrzymki niemieckich chrześcijan do
miejsc zbrodni hitlerowskich w Polsce. Słowa „przebaczamy i prosimy o
przebaczenie” – podpisane m.in. przez kardynała Stefana Wyszyńskiego i biskupa
Karola Wojtyłę – były nie tylko aktem mądrości politycznej ówczesnych
hierarchów Kościoła, ale wypływały z głębokiego przeświadczenia, że istnieją
rzeczywiste warunki pojednania „w tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i
bardzo ludzkim duchu”. Jeśli ówczesne władze komunistyczne zareagowały z
wściekłością na orędzie polskich biskupów – to również dlatego, że było ono
wyrazem ewangelicznej i chrześcijańskiej postawy" (Prezes Zarządu
Elżbieta Szmidt
http://wpolityce.pl/artykuly/33905-prosimy-o-wysluchanie-naszej-opinii-i-wycofanie-sie-z-podpisania-tego-niebezpiecznego-dla-przyszlosci-polski-wspolnego-oredzia).
Autorzy tego apelu twierdzą, że
"List biskupów polskich do
niemieckich został poprzedzony autentycznym procesem pojednania i był
odpowiedzią polskich hierarchów na wieloletnie starania strony niemieckiej".
W intencji autorów stwierdzenie to ma być koronnym dowodem na chrześcijański
charakter pojednania, które rzekomo dokonało się między obydwoma narodami. Niestety, twierdzenie
"o wieloletnich staraniach strony niemieckiej" nie odpowiada
prawdzie. Aż do lat 80. strona niemiecka nie wykazała większego zainteresowania
pojednaniem z Polakami, a list polskich biskupów przez niemiecki episkopat został
przyjęty z olbrzymią powściągliwością. Proces pojednania ruszył z miejsca dopiero
po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, kiedy to Niemcy odkryli, że przy pomocy
Polaków mogą obalić komunizm… Wygłaszanie
fałszywych twierdzeń jak wyżej przytoczone przyczynia się więc do tego, że
Polacy utwierdzani są w błędnym przekonaniu o tym, że pojednanie polsko-niemieckie
rzeczywiście zostało przeprowadzone na gruncie chrześcijaństwa.
Warto zatem przyjrzeć się
okolicznościom powstania listu polskich biskupów do niemieckich oraz jego
wpływu na przebieg pojednania polsko-niemieckiego. W dalszych rozważaniach będę
opierać się na pracy wydanej przez Basila Kerskiego, Tomasza Kycia oraz Roberta
Żurka, "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Orędzie biskupów
polskich i odpowiedź niemieckiego episkopatu z 1965 r. Geneza. Kontekst,
Spuścizna (Olsztyn 2006).
Autorzy tego opracowania jednoznacznie wskazują, że poza
Memoriałem ogłoszonym przez Kościół ewangelicki strona niemiecka nie podjęła żadnej
znaczącej inicjatywy mającej na celu rozpoczęcie procesu pojednania
polsko-niemieckiego. Takich kroków nie podjął niemiecki Kościół katolicki,
takich kroków nie podjął rząd Adenauera. List biskupów polskich do niemieckich
od początku do końca był inicjatywą polską, w żaden sposób niesprowokowaną
przez "wieloletnie starania strony
niemieckiej". W liście tym biskupi polscy zapraszali przedstawicieli
niemieckiego episkopatu do udziału w centralnych uroczystościach milenijnych na
Jasnej Górze. Jednocześnie list miał doprowadzić do pojednania między obydwoma
narodami, tak aby w ten sposób przygotować Polaków do obchodów Millenium chrztu
Polski.
Jak wskazują autorzy opracowania, inicjatywa pojednania na
dobrą sprawę powinna była wyjść ze strony Niemiec. Tak się jednak nie stało. Co
więcej:
"W porównaniu z tym krokiem
biskupi niemieccy byli w swojej reakcji bardzo powściągliwi. Co prawda,
przyjęli "z głębokim braterskim szacunkiem" wyciągniętą ku nim dłoń,
ale nie była to reakcja adekwatna w stosunku do rewolucyjnej, łamiącej tabu i
politycznie ryzykownej dla jego autorów prukursorskiej inicajatywy. W tekście
brakowało gestu, zwrotu, który nadałby odpowiedzi wyjątkowy charakter. NIe
przełamano żadnego społecznego tabu, nie żądano żadnej zmiany obowiązującego
paradygmatu. (…) W związku z kwestią granicy niemieccy biskupi wyrazili
jednynie życzenie, "by wszystkie nieszczęśliwe skutki wojny zostały
przezwyciężone w sposób sprawiedliwy i zadowalający obie strony". Przy
czym było jasne, że takie rozwiązanie nie istnieje" (tamże, s. 31).
Taką reakcję ze strony biskupów niemieckich autorzy tłumaczą
tym, że większość zachodnioniemieckiego społeczeństwa nie była gotowa pogodzić
się z utratą ziem wschodnich.
"Jak
silny był opór wobec jakichkolwiek ustępstw, przekonało się kierownictwo
Kościoła ewangelickiego po opublikowanoi swego Memoriału. Doszło wtedy do
masowych, ostrych i przeważnie bardzo negatywnych reakcji wykraczających poza
ramu wspólnoty ewangelickiej. Część wiernych zdystansowała się od kierownictwa
swojego Kościoła, podniosła się fala wystąpień, rozprzestrzeniał się
wewnątrzkościelny kryzys. Katoliccy biskupi mogli zakładać, że także w Kościele
katolickim doszłoby do podobnej burzy w przypadku, gydyby wezwali do uznania
granicy na Odrze i Nysie. Takie wystąpienie mogłoby również wywowałać kryzys w
stosunkach Kościoła katolickiego z politykami CDU/CSU, którzy trwali przy żądaniu
rewizji granic" (tamże, s. 30-31).
Zdaniem autorów książki, biskupi niemieccy w
ogóle nie byli zachwyceni polską inicjatywą. Co więcej, twierdzą oni, że list
polskich biskupów został potraktowany jako wyraz … polskiego nacjonalizmu.
Kerski, Kycia i Żurek powołują się na poufne postanowienie Episkopatu Niemiec z
3 grudnia 1965 roku, w którym stwierdzono, że "na twardą, nacjonalistyczną postawę polskich biskupów i wiernych
nie należy reagować ostro, lecz z wciąż na nowo demonstrowaną
życzliwością". Zdaniem autorów książki w "świetle
powyższego cytatu powściągliwa odpowiedź niemieckiego episkopatu na Orędzie
jawi się wręcz jako akt chrześcijańskiej wspaniałomyślności wobec kolejnego
nacjonalistycznego wybryku polskich biskupów" (tamże, s. 38). Autorzy
podsumowują to w ten sposób:
"Zadziwiająca
jest również łatwość, z jaką strona niemiecka zarzucała polskiemu Kościołowi
szowinizm. Ta beztrosko można ferować wyroki tylko wtedy, gdy samemu nie ma się
specjalnego poczucia winy. Rzeczywiście: reakcje niemieckiej opinii publicznej
na Orędzie wskazują, że niemała część niemieckiego społeczeństwa wciąż jeszcze
była głęboko przekonana o tym, że winy Polaków wobec Niemców są dużo większe
niż winy Niemców wobec Polaków. Kiedy posłanie dotarło do wiadomości publicznej,
katoliccy wysiedleńcy z satysfakcją przyjęli do wiadomości nie propozycję
przebaczenia, a prośbę o nie. Dla nich był to sygnał, że polski episkopat
nareszcie jest gotów wyznać polską winę. Z tego punktu widzenia posłanie
pojednania zostało zrozumiana jako późno wypełniony obowiązek polskich biskupów
wobec niemieckiego Kościoła, a nie jako wielkoduszny gest polskich ofiar reżimu
hitlerowskiego wobec Niemców. Zdaniem wielu niemieckich katolików na tym
"spełnieniu obowiązku" spoczywał jednak cień "nacjonalistycznej"
wizji historii polskich duchownych, która znalazła swój wyraz w liście"
(tamże, s. 37). Autorzy także wskazują na wciąż obecne wśród przedstawicieli
niemieckiego duchowieństwa poczucie wyższości. Ich zdaniem, nawet przy
najlepszej woli niektórym z nich z wielkim trudem przychodziło "pożegnanie się ze stereotypem o
cywilizacyjnej przepaści między zachodem i wschodem oraz z wyobrażeniem o roli
Niemiec jako krzewiciela kultury na wschodzie".
Autorzy stwierdzają, że wbrew potocznemu mniemaniu wymiana
listów z 1965 roku nie wywołała żadnego radykalnego zwrotu w stosunkach między
polskim i niemieckim Kościołem. Wręcz przeciwnie, w następnych latach można było
mówić o okresie stagnacji, jeśli nie wręcz regresu (s. 45). Prawdziwy kryzys
nastąpił po dojściu do władzy w RFN SPD, kiedy to nowy kanclerz Niemiec, Willy
Brandt zaczął prowadzić politykę zbliżenia między RFN a Związkiem Radzieckim. Polityka
ta była torpedowana przez niemieckich chadeków. Dlatego też w 1970 roku Prymas
Wyszyński wystosował list do przewodniczącego konferencji biskupów niemieckich
Juliusa Döpfnera, w którym "stwierdził,
że prowizoryczność organizacji kościelnej na "Ziemiach Odzyskanych"
przypisuje się "hamującej działalności niemieckiego episkopatu", co
niestety nie jest "postępem na drodze do pojednania i pokojowej
współpracy" (tamże, s. 47). Niestety, jego prośba nie spotkała się ze
zrozumieniem ze strony Döpnera. Natomiast pod koniec 1970 roku arcybiskup
Kominek wystosował list otwarty do wszystkich chadeckich partii świata. Poddał
w nich ostrej krytyce CDU/CSU.
"Jak
stwierdził, obie partie w czasie swoich długich rządów nie uczyniły nic dla
pojednania polsko-niemieckiego, a po utracie władzy zwalczały nową politykę
pojednania prowadzoną przez socjalliberalną koalicję. Szczególnie wiele
krytycznych uwag zebrali katoliccy politycy CDU/CSU, ponieważ nawet gdy z
szeregów tych partii dochodziły jakieś pozytywne sygnały, to zawsze ze strony
protestantów". "Kminek kończył swój list dramatycznie: "w ciągu
nabliższych tygodni okaże się, czy niemiecki katolicki episkopat przełamie w
tym historycznym momencie swoją powściągliwość i milczenie i wstrząśnie
sumieniami decydentów, i czy politycy katoliccy nie skryją się za dyscypliną
partyjną jak w 1933 roku przy głosowaniu nad ustawą o środkach nadzwyczajnych
ochrony państwa" (s. 48).
Autorzy wskazują, że ze względu na nieustępliwą
pozycję niemieckiego episkopatu zawarty został "egzotyczny sojusz" między
konserwatywnym prymasem Wyszyńskim i kierownictwem socjoliberalnej SPD, i to z
pominięciem naturalnych sprzymierzeńców Wyszyńskiego, czyli biskupów
niemieckich (s. 49). Ostatecznie w grudnia 1970 r. został zawarty traktat o
normalizacji stosunków między RFN a PRL, niedługo potem Watykan uregulował stosunki
kościelne w diecezjach na ziemiach odzyskanych. Kwestia granicy
polsko-niemieckiej została więc uregulowana przez traktat, a nie jak mieli
nadzieję Kominek i Wyszyński, w drodze aktu pojednania Kościołów. Nie niemieccy
biskupi, a Willy Brandt przez swój gest uklęknięcia przed Pomnikiem Bohaterów
Getta w Warszawie zainicjował pojednanie polsko–niemieckie (warto wiedzieć, że
wielu członków CDU/CSU potraktowało ten gest jako zdradę stanu…) Postawa
niemieckiego Kościoła katolickiego nie zmieniła się aż do lat 80. Między innymi
w 1980 r. przedstawiciele ruchu Znak odrzucili zaproszenie na Katholikentag
(Dzień katolików) w Berlinie, po tym jak prezydent Centralnego Komitetu Niemieckich
Katolików (Zentralkomitee der deutschen Katholiken) Hans Maier wypowiedział się
za oznaczaniem w atlasach szkolnych polsko-niemieckiej granicy z roku 1937
(tamże, s. 233).
Prawdziwy "przełom" nastąpił w latach 80, kiedy to
niemiecka strona zaczęła organizować pomoc humanitarną dla Polski. Do Niemców
dotarło bowiem, iż bez Polski nie da się obalić komunizmu. (A bez obalenia
komunizmu nie byłoby zjednoczenia Niemiec… Co moim zdaniem odgrywało decydującą
rolę w procesie tak zwanego pojednania polsko-niemieckiego).
W wywiadzie przeprowadzonym przez autorów książki z
Władysławem Bartoszewskim czytamy:
"W
roku 1966 był Pan ponownie w RFN. Czy listy biskupów były tematem Pana dyskusji
z niemieckiemi partnerami?" Odpowiedź: "Pytano mnie, co my, Polacy chcieliśmy przez to osiągnąć.
"Przecież wiedzieliście, że biskupi są obywatelami Niemiec, że nie mogą
się wypowiadać w sposób niezgodny z konstytucją o sprawach państwa, że nie są
politykami." Dla mnie
najważniejszym odkryciem było wtedy stwierdzenie, że rola Kościołów w Niemczech
jest mniejsza niż w Polsce. Może, jeżeli chodzi o organizację inicjatyw
charytatywnych jest ważna, ale biorąc pod uwagę wpływ na kształtowanie
poglądów, to nie do końca. Pogłądy są kształtowane przez związki młodzieżowe,
partie polityczne, grupy nacisku, związki zawodowe, landy, układy polityczne, a
nie Kościoły" (tamże, S. 116-117).
W dalszej części wywiadu
Bartoszewski potwierdza, że to nie Kościoły, ale powstanie Solidarności
przyczyniło się do przełomu w relacjach polsko-niemieckich. Natomiast Bernhard Vogl w wywiadzie z redaktorami
książki stwierdza: "Dopiero później
zorientowano się, że dzięki Polsce można będzie rozsadzić komunistyczną Europę
Wschodnią, jednak kiedy pojawiły się listy, nikt jeszcze o tym nie myślał"
(s. 164).
Jakie więc było ideologiczne tło pojednania
polsko-niemieckiego, które na dobrą sprawą zaczęło być realizowane dopiero od
lat 80? Moim zdaniem, była nim chęć stworzenia zjednoczonej Europy, której najważniejszym
symbolem miało być zjednoczenie Niemiec i upadek Muru Berlińskiego. Chodziło więc o czysto polityczny projekt,
który niewiele miał i niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem. Dlatego też relacje
między RP a RFN od samego początku były nacechowane jasną asymetrią. W końcu to
Niemcy "wprowadzały nas do Europy", co stawiało nas na pozycji
petenta, który musi okazywać wdzięczność za przyjęcie go do towarzystwa. Niemcy
uznały się bowiem za eksperta od sprawy "europejskości" a nam przypisano
rolę ucznia. W ten oto sposób pojednanie polsko-niemieckie zaczęło polegać na
nawracaniu nas na europejskość przez elity RFN. Niemcom natomiast nawet do
głowy nie przyszło, że może i oni mogliby nauczyć się czegoś od nas… Tym
bardziej że, jak stwierdzają autorzy książki w wywiadzie z Władysławem
Bartoszewskim:
"Mamy wrażenie, że w stosunkach
między Polakami i Niemcami, również między polskimi i niemieckimi elitami
katolickimi panowała praktycznie przez cały czas dysproporcja nie tylko w
zaangażowaniu na rzecz pojednania, ale w jakości refleksji na temat wzajemnych
relacji. Przed chwilą potwierdził Pan nasze przypuszczenia o braku
zainteresowania niemieckich partnerów manifestami PPN, wcześniej poinformował
nas Pan, że nawet te gesty strony niemieckiej, które postrzegaliśmy jako jej
wkład w symbolikę dialogu, jak wizyta u grobu Popiełuszki, czy Krzyżowa, były
tak naprawdę inspirowane przez stronę polską". Odpowiedź: "Pocieszające jest, że dali się
zainspirować". Redaktorzy: "Ale
sami nie byli w stanie wypracować impulsów ożywiających dialog. To jest
dramatyczny wniosek" (tamże, s. 121).
Sprawa pojednania polsko-niemieckiego ma jeszcze jeden
aspekt, o którym koniecznie należy wspomnieć. Proces ten był wspierany przez
tak zwanych postępowych katolików, do których należeli tacy aktorzy polsko
niemieckiego-pojednania jak Stanisław Somma, Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Turowicz,
Władysław Bartoszewski, czy też Józefa Hennelowa. To oni utrzymywali kontakty z
Niemcami, jeździli do RFN i działali na rzecz unormowania stosunków
polsko-niemieckich. W rozmowie autorów
książki z Józefą Hennelową czytamy:
"W
roku 1989 czołowi przedstawiciele polskich i niemieckich katolików świeckich
podpisali wspólny dokument, w którym zgodnie wypowiedzieli się w
najtrudniejszych kwestiach stosunków polsko-niemieckich. Tymczasem w minionych
piętnastu latach stanowiska zamiast jeszcze bardziej się zbliżyć, oddaliły się.
Jak do tego doszło?" Odpowiedź: "Ma
Pan na myśli deklarację podpisaną w pięćdziesiątą różnicę wybuchu II wojny
światowej. Dokument te rzeczywiście oddaje olbrzymią zgodność sygnatariuszy, a
wszystkie jego sformułowania są bardzo krzepiące. Ale proszę zwrócić uwagę, że
w deklaracji tej pokazano również bardzo uczciwie, czego jeszcze brakuje, co
powinno być naszym zdaniem zadaniem na przyszłość. Chyba tego zadania nie
wypełniliśmy, po części dlatego, że przedwcześnie uwierzyliśmy w sukces, a
także na skutek zaangażowania przede wszystkim w sytuację wewnętrzną naszych
krajów, tak bardzo się w minionym piętnastoleciu zmieniających"
(tamże, s. 199-200).
Moim zdaniem, ta przedwczesna wiara w sukces, o której
wspomniała Hennelowa, w dużej mierze wynikała z pewnej naiwności postępowych
katolików, którzy chyba do dziś nie zrozumieli, że Niemcy już prawie
całkowicie odcięły się od swoich chrześcijańskich korzeni (warto nadmienić, że
w chyba żadnym innym europejskim kraju papież Benedykt XVI nie jest darzony tak
wielką niechęcią jak w swojej własnej ojczyźnie). Sprawa pojednania
polsko-niemieckiego jest więc także ściśle powiązana z kondycją posoborowego
Kościoła katolickiego w Polsce, który często sam nie jest w stanie wytłumaczyć
swoim wiernym różnic między oświeceniowymi hasłami wolności, równości i
braterstwa a katolicką doktryną prawa naturalnego (również chadecka Fundacja
Adenauera nie widzi większej różnicy między oświeceniowymi ideologiami
demokracji i praw człowieka a katolicką koncepcją filozofii praktycznej).
Budowanie zjednoczonej Europy nie jest jeszcze zakończonym
projektem. W imię tak zwanych wartości europejskich zwalczany jest Kościół
katolicki, jak również polska tradycja narodowa. To niemieckie fundacje
współfinansują Krytykę Polityczną, Kampanię Przeciwko Homofobii, Nigdy Więcej
oraz inne lewicowe projekty i inicjatywy. Fundacje te są przede wszystkim
utrzymywane z budżetu federalnego RFN. Dla architektów Zjednoczonej Europy w
końcu to właśnie polski katolicyzm uchodzi za przeszkodę na drodze do
"polsko niemieckiego-pojednania" i "integracji
europejskiej". Zgodnie z ich światopoglądem, polski katolicyzm musi być
zwalczany bo rzekomo jest źródłem "tradycyjnego polskiego
antysemityzmu", "nacjonalizmu", "konserwatyzmu"
(czytaj: faszyzmu), homofobii, nietolerancji, i tak dalej. Czyli tego
wszystkiego, co jest sprzeczne z "wartościami europejskimi".
W celu obrony polskiego Kościoła i polskiej tradycji
narodowej został zawarty strategiczny sojusz między Kościołem a Cerkwią. Czy niemiecki
Kościół katolicki miałby odwagę tak otwarcie potępić zachodni demoliberalizm,
jak to zrobiła Cerkiew? Obawiam się, że nie. Czy Polacy mogą więc znaleźć w
Niemczech partnera do wspólnej walki przeciwko "wartościom
europejskim"? Chyba nie. Dlaczego więc katolicy uwierzyli w to, że Polacy
i Niemcy pojednali się na gruncie chrześcijaństwa? Liczę na to, że ostatnia inicjatywa
polskiego duchowieństwa przypomni Polakom, że także i pojednanie
polsko-niemieckie ciągle jeszcze jest otwartym projektem.